Afropolak, który zachwycił Beethovena

Czarny wirtuoz, który na przełomie XVIII i XIX w. został gwiazda europejskich scen muzycznych, pochodził z Polski!

11 kwietnia 1789 r. na prestiżowym „Concert Spirituel” w Pałacu Tuileries w Paryżu zadebiutowało cudowne dziecko: George Augustus Polgreen Bridgetower. Dziennik „Le Mercure de France” pisał z entuzjazmem: „Debiut młodego Murzyna z kolonii, który grał liczne koncerty skrzypcowe z wdziękiem, łatwością, precyzją i wrażliwością, które są rzadkością w tak młodym wieku (ma niespełna 10 lat), należy do najbardziej niezwykłych i najciekawszych. Jego zarówno prawdziwy jak i cenny talent jest najlepszą odpowiedzią, której można udzielić filozofom, odmawiającym ludziom jego narodowości i koloru skóry prawa do wyróżniania się w sztuce”.

Czarny paź w Białej

Życie skrzypka wirtuoza Bridgetowera, który najpierw zachwycał publiczność w Paryżu, Wiedniu, Londynie i Dreźnie, a potem na długi czas skazany został na zapomnienie, kryje w sobie niejedną tajemnicę. Nie był z pewnością „Murzynem z kolonii”. Urodził się 11 października 1778 lub 29 lutego 1780 r. w porozbiorowej Polsce, w miejscowości Biała. Część badaczy przyjmuje, że była to Biała w ówczesnym zaborze austriackim (dziś Bielsko-Biała). To nie jest jednak takie oczywiste. Ponieważ jego rodzice byli służącymi Radziwiłłów w ich rezydencji w Białej Książęcej (dziś Biała Podlaska), wydaje się, że to raczej tam przyszedł na świat przyszły muzyk. O jego matce wiadomo niewiele. Nazywała się Anna Maria Sovinki, urodziła się podobno w 1764 r. i zmarła 17 września 1809 r. w Budziszynie. Prawdopodobnie była Polką, służącą Zofii Doroty Fryderyki z arystokratycznego rodu von Thurn und Taxis, poślubionej księciu Hieronimowi Wincentemu Radziwiłłowi. Ten podkomorzy wielki litewski i pan na Białej miał czarnego pazia, przedstawiającego się jako Friedrich de August albo John Frederic Bridgetower. Nie wiadomo, kiedy i gdzie się urodził. Nazwisko „Bridgetower” pozwala jednak na przypuszczenie, że przyszły ojciec utalentowanego skrzypka pochodził z wyspy Barbados na Małych Antylach [jego stolicą jest Bridgetown – przyp. red.]. Niewykluczone, że był jednym z dwunastu niewolników afrykańskich, którzy w 1752 r. zostali dostarczeni do magnackich włości w Białej. Kupił ich w Londynie Hieronim Florian Radziwiłł – ekscentryk, sadysta i tyran, miłośnik teatru i opery, a przede wszystkim kolekcjoner osobliwości. Ale niewykluczone, że John Frederic Bridgetower był w jego „gabinecie kuriozów” już wcześniej. Bowiem na portrecie z 1746 r. Magdaleny z Czapskich, trzeciej żony pana na Białej, oglądamy ją w towarzystwie czarnego pazia.

Klasyk i książę

O ile polskie lata rodziny Bridgetowerów nie są wystarczająco udokumentowane i zbadane, o tyle ich późniejsze losy świadczą, że udało im się wyrwać z „gabinetu kuriozów” Radziwiłłów. Na  początku lat 80. XVIII w. John Frederic został służącym, może nawet osobistym paziem księcia Miklósa Józsefa I Esterházyego von Galántha. W jego pałacu w Fertöd, zwanym „węgierskim Wersalem”, działała opera, teatr lalkowy i orkiestra. Na zamku Eisenstadt odbywały się też koncerty. Nadwornym kompozytorem i kapelmistrzem rodziny Esterházych był Franz Joseph Haydn, który prawie połowę zawodowego życia spędził jako muzyk w randze oficera dworu w letnich rezydencjach swoich protektorów. Na elitarnym odludziu „węgierskiego Wersalu” nadworny kapelmistrz odkrył muzyczny talent małego George’a i zaczął mu udzielać lekcji. Mimo tak wspaniałego nauczyciela, cudowne dziecko być może pozostałoby nieznane, gdyby nie jego obdarzony niezwykłym talentem marketingowym ojciec. Bridgetower senior umiejętnie budował bowiem i podsycał legendę o tym, że jest „afrykańskim księciem”. Był postacią barwną i rzucającą

 

się w oczy, kosmopolitą i poliglotą (podobno biegle mówił po polsku, niemiecku, węgiersku, włosku, francusku, angielsku i arabsku). Ubierał się egzotycznie, zapewne w stylu orientalno-sarmackim, który poznał na dworze Radziwiłłów. Po występach na bogatych, ale oddalonych od metropolii dworach, postanowił wprowadzić siebie i syna na salony królewskie. Nie ma nigdzie wzmianki o tym, że towarzyszyła im w podróżach Anna Maria. Wydaje się, że jej związki z mężem były dość luźne. Prawdopodobnie na początku XIX w. wyjechała z młodszym synem Ferdinandem, który został wiolonczelistą, do Saksonii. George spotkał ją i brata dopiero w lipcu 1802r. w Dreźnie. Tymczasem młody George odnosił sukcesy w Paryżu. Tuż przed wybuchem rewolucji francuskiej nie było to jednak najlepsze miejsce do robienia kariery muzycznej. Dwór Ludwika XVI chwiał się w posadach. Dlatego ojciec Bridgetower i jego cudowne dziecko postanowili szukać szczęścia w Wielkiej Brytanii. Mrs. Charlotte Papendieck, garderobiana królowej Charlotty, małżonki Jerzego III, zanotowała w swoim pamiętniku: „W 1789 r. afrykański książę o nazwisku Bridgetower pojawił się na Zamku Windsor z zamiarem przedstawienia syna, ujmującego chłopca w wieku dziesięciu lat i dobrego skrzypka. Ich Królewskie Wysokości polecili mu, żeby wystąpił w Letnim Pawilonie, gdzie zagrał koncert Viottiego i kwartet Haydna, którego był uczniem. Obydwaj, syn i ojciec, bardzo się spodobali. Pierwszy z powodu talentu i skromności, drugi ze względu na zachwycające maniery, elegancję, znajomość wszystkich języków, piękną sylwetkę i gustowny ubiór. Wydaje się, że zdobył ogólną sympatię, bo wszyscy zabiegają o jego względy”. Trudno się dziwić, że na koncert, który odbył się późną jesienią 1789 r. w uzdrowisku Bath, przyszło dużo ważnych osobistości, wśród nich król Jerzy III. Lokalne gazety nie szczędziły komplementów: „Młody afrykański książę, którego muzyczny talent często już był podziwiany, miał tak wielką publikę na wspaniałym koncercie, jak nikt dotychczas w tym miejscu. Obecnych było 550 osób, które zostały nagrodzone mistrzowską grą na skrzypcach i wyrażały ogólne zdumienie i sympatię do cudownego chłopca. Jego ojciec stał na scenie i był tak wzruszony aplauzem dla syna, że obfite łzy szczęścia i wdzięczności płynęły mu z oczu” – donosił dziennik „Bath Morning Post”.

Upadek eleganta

W podobnym tonie pisała „Bath Chronicle” 3 grudnia: „Miłośnicy muzyki w naszym mieście dostali w ostatnią sobotę wyjątkowy smakołyk w postaci występu mistrza Bridgetowera, którego wrażliwość i gra na skrzypcach jest porównywalna do, a może nawet lepsza od najlepszych profesorów dziś i w przeszłości. Ci, co mieli szczęście go słuchać, byli zauroczeni zadziwiającymi umiejętnościami tego cudownego dziecka – bo chłopczyk ma dopiero 10 lat. Jest mulatem, mówi się, że wnuczkiem afrykańskiego księcia”. W czasie pobytu w Bath Bridgetower senior przechadzał się z synem po promenadzie w tureckim stroju, wzbudzając sensację. „Elegancki ojciec jest jednym z najdoskonalszych mężczyzn w Europie, który konwersuje biegle i z wdziękiem w wielu językach” – pisano. Jednak po ponownym występie pod koniec stycznia 1790 r. prasa nie była już tak przychylna. „Czarny książę, ojciec skrzypka, był zbyt nachalny i stracił poparcie większości dobroczyńców, co było widać w sobotni poranek na jego koncercie: przyszło niespełna 50 słuchaczy” – informował dziennik „Times”. Odtąd los przestał sprzyjać zanadto chyba przedsiębiorczemu „księciu”. W 1791 r. ojciec małego skrzypka otrzymał nakaz opuszczenia Anglii.

Tymczasem oficjalnym opiekunem „cudownego chłopca” został prawdziwy książę: ks. Walii, przyszły król Jerzy IV. Był niezrównoważony psychicznie (jak jego ojciec Jerzy III), znano go jako kobieciarza i hazardzistę. Ważył ponad 110 kilo. Znienawidzony przez lud za rozwiązły i kosztowny tryb życia, był ceniony przez muzyków, którym stwarzał doskonałe warunki: do Londynu przyjeżdżali mistrzowie z całej Europy. Był także „ulubieńcem” prasy, która obszernie pisała o kolejnych skandalach obyczajowych i finansowych z jego udziałem. Nie miało to jednak żadnego wpływu na zachowanie księcia Walii, który i tak robił swoje. Po długiej nieobecności w prasie pojawił się w niej na krótko – i po raz ostatni ojciec George’a. We wrześniu 1805 r. „Times” pisał o oszustach, którzy działali w okolicach Exeter. Jednym z nich miał być „rzekomy czarny książę John Augustus Polgreen Bridgetower, władający swobodnie angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim i polskim, który twierdził, że jest doradcą generała Toussainta L’Ouverture”. A przecież ten haitański bohater narodowy zmarł we francuskim areszcie w kwietniu 1803 r.! Nie wiadomo, jakie były dalsze losy pomysłowego „księcia”, bo po wspomnianym incydencie wszelki słuch po nim zaginął…

Milczenie mistrza

Ojciec zniknął także z życia George’a. Jego rozwojem artystycznym zajął się książę Jerzy. Dzięki niemu chłopiec mógł pobierać naukę gry na skrzypcach u najlepszych nauczycieli. Dodatkowo Bridgetower studiował kompozycję i był członkiem Orkiestry Książęcej. W październiku 1807 r. wybrany został do Królewskiego Towarzystwa Muzycznego, a w czerwcu 1811 r. otrzymał stopień bakałarza muzyki na Uniwersytecie Cambridge. Udzielał również lekcji gry na fortepianie. W 1812 r. skomponował i opublikował mały utwór na fortepian „Diatonica armonica”, który zadedykował swoim uczniom. Miał opinię wybitnego muzyka, a słynny angielski organista i kompozytor Samuel Wesley napisał o nim: „George Polgreen Bridgetower, którego zwykło się nazywać »afrykańskim księciem«, słusznie zaliczany jest do największych mistrzów skrzypiec”. Ponieważ był często widywany w towarzystwie księcia regenta Jerzego IV, uważano Bridgetowera za osobę wpływową i proszono o wstawiennictwo. W 1813 r. został członkiem Towarzystwa Filharmonii Królewskiej, z którego wystąpił na własną prośbę w 1828 r., ponieważ zamierzał wyjechać na dłużej z Londynu. Od tamtego czasu mistrz skrzypiec milczał. Prawdopodobnie w latach dwudziestych XIX w. ożenił się z kobietą o panieńskim nazwisku Drake, która towarzyszyła mu jako „Mrs. Bridgetower” w jego podróżach: w latach 1825 i 1827 do Rzymu, a w 1848 r. do Wiednia i Paryża. Podobno mieli córkę, która mieszkała we Włoszech. O ostatnich latach życia wirtuoza nie wiadomo prawie nic. Zmarł 29 lutego 1860 r. w Londynie. Został pochowany na cmentarzu Kensal Green. Cały majątek, niespełna 1000 funtów, zapisał Mrs. Drake – siostrze żony. Dom, w którym mieszkał, rozebrano w 1970 r. Nieśmiertelność zapewniłby skrzypkowi Beethoven, gdyby nie pewien incydent…

Dwaj panowie B.

 

Być może to on zachwiał wiarę w siebie Bridgetowera. Stało się to w Wiedniu. Przyjechał tam w kwietniu 1803 r. prosto z Drezna i był podejmowany w najważniejszych magnackich kręgach. Polski arystokrata książę Lichnowski, sponsor Ludwiga van Beethovena, przedstawił go maestro. Wiedeński klasyk rozpoczął właśnie w tym czasie pracę nad sonatą na fortepian i skrzypce nr 9 A–dur, op. 47. Jej prapremierowe wykonanie odbyło się 24 maja 1803 r. o 8 rano w wiedeńskim parku Augarten. Na skrzypcach grał Bridgetower z Białej, na fortepianie Beethoven z Bonn. Interpretacja partii skrzypcowych tego naprędce napisanego dzieła, które wykonane zostało bez żadnych prób, tak spodobała się mistrzowi, że zawołał: „Noch einmal, mein Liber Bursch!” (Jeszcze raz, mój kochany chłopcze!). Na manuskrypcie napisał: „Sonata mulattica composta per il mulatto Brischdauer gran pazzo e compositore mulattico” (Sonata mulattica skomponowana dla mulata Brischdauera wielkiego szaleńca i kompozytora mulata). George przebywał w Wiedniu do lipca 1803 r. Podczas jednej z zakrapianych biesiad rzekomo źle się wyraził o kobiecie, w której zakochany był Beethoven. Chodziło być może o hrabiankę Giuliettę Guicciardi (urodzoną zresztą w Przemyślu). Ludwig przestał lubić „kompozytora mulata”, porwał dedykację i zadedykował wydaną 2 lata później „Sonatę” francuskiemu skrzypkowi Rodolphe’owi Kreutzerowi. Mimo że ten nigdy jej nie zagrał, bo uważał za źle skomponowaną, znana jest właśnie jako „Sonata Kreutzerowska”. Bridgetower gorzko żałował swoich słów. Podobno na krótko przed śmiercią powiedział: „Gdybym się wtedy tak nie zachował, moje nazwisko stałoby się nieśmiertelne”. Żyłoby wiecznie w „Sonacie Bridgetowera”.