Australia dusi się po pożarach. “Żyjemy w morzu dymu i pyłu”

„Airpocalypse” – to słowo ma szansę na stałe wejść do australijskich słowników. Na razie rozgościło się w mediach po tym, jak nad okolice Sydney dotarła wielka chmura popiołu, dymu i pyłu z okolicznych pożarów. W ostatnich dniach stężenie pyłów w powietrzu osiągnęło 12-krotność krytycznego poziomu.
Australia dusi się po pożarach. “Żyjemy w morzu dymu i pyłu”

Na skali AQI (Air Quality Index) mierzącej zawartość pyłów i zanieczyszczeń w powietrzu, wskaźnik od 100 do 149 jednostek oznacza złą jakość powietrza, od 150-199 bardzo złą, a powyżej 200 – niebezpieczną.

W miniony wtorek w wielu regionach Sydney poziom niebezpiecznych cząsteczek w powietrzu osiągnął wartość 400 jednostek. W niektórych przekroczył tysiąc a nawet dwa tysiące jednostek.

 

 

Z kolei w okolicy dzielnicy Rozelle, przedmieść Sydney, odnotowano rekordowo wysoki poziom zanieczyszczeń, a skala AQI pokazała 2552. Czyli 12-krotnie więcej niż przewiduje skala.

– Tak zła jakość powietrza była odnotowywana jedynie w takich krajach, jak Indie i Chiny – komentuje Mark Taylor z Macquarie University. – To nie jest tylko lokalne wydarzenie. Dotyczy 4 do 5 milionów ludzi. To nieuniknione, żyjemy w morzu dymu i pyłu, który jak wiadomo jest rakotwórczy – podkreślił.

Ostrzeżenia dla mieszkańców

Lokalne władze wydały ostrzeżenia dla mieszkańców – szczególnie małych dzieci, osób starszych i chorych z grup ryzyka. Osoby, które nie muszą, w trosce o swoje zdrowie nie powinny opuszczać mieszkań.

 

 

– Departament zdrowia Nowej Południowej Walii przypomina, szczególnie osobom starszym oraz rodzicom i opiekunom małych dzieci, aby w miarę możliwości pozostali w domu, z zamkniętymi drzwiami i oknami, a także zrezygnowali z zajęć na świeżym powietrzu – zaapelował d Kerry Chant z ministerstwa zdrowia.

Gęsty smog nie tylko utrudnia oddychanie, sparaliżował też ruch drogowy i lotniczy. Zawiesisty pył znacznie utrudnia widoczność. Na wysokich obrotach pracują też szpitale, do których coraz częściej zgłaszają się pacjenci z problemami oddechowymi. Mieszkańcy szturmują też sklepy w poszukiwaniu antysmogowych masek, które pozwoliłyby im jak najlepiej chronić się przed wdychaniem pyłu.

Wisząca nad miastem chmura dymu i pyłu to skutek trwających od października pożarów. Przez dwa miesiące spłonęło blisko trzy miliony hektarów lasów oraz duża część terenów mieszkalnych. Szacuje się, że ogień strawił 11 proc. powierzchni parków narodowych Nowej Południowej Walii.

Z płomieniami walczą tysiące strażaków, nie tylko z Australii, lecz także z Nowej Zelandii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Cały czas trwają próby opanowania pożarów w okolicach Sydney, gdzie kilka skupisk ognia połączyło się w jeden ogromny pożar. Strażacy przyznali, że mimo wysiłków nie są w stanie ugasić ognia, a jedynie próbują go kontrolować.

 

 

Mieszkańcy modlą się o przychylne prognozy, ale synoptycy nie mają dla nich dobrych wiadomości. Temperatura powietrza ma utrzymywać się powyżej 30 stopni Celsjusza, a miejscami może osiągać nawet 40 stopni.

Pożary mają opłakane skutki nie tylko dla Australii. Niedawno pisaliśmy o lodowcach w Nowej Zelandii, które pył z pożarów zabarwił na czerwono. Niestety, wszystko wskazuje na to, że walka z ogniem jeszcze potrwa.