“Sodoma i Gomora Europy”. Berlin: przedwojenne miasto grzechu

“Stolica gejów i lesbijek”, metropolia “wszetecznic babilońskich”, reinkarnacja “Rzymu czasów Kaliguli”. Na wszystkie te przydomki zasłużyło jedno miasto – Berlin lat 20. XX wieku. Stolica Republiki Weimarskiej szokowała i ekscytowała, jak magnes przyciągając turystów.

Powojenny Berlin przeszedł zaskakującą ewolucję, z miasta typowo pruskiego wykluła się kosmopolityczna metropolia. Nastąpił szybki wzrost liczby ludności, w 1920 roku stolica Republiki Weimarskiej liczyła już 4,3 miliona mieszkańców, co plasowało ją na trzecim miejscu pod względem zaludnienia po Nowym Jorku i Londynie. W dużej mierze ów wzrost wynikał z napływu cudzoziemców do miasta, m.in. Rosjan, których kolonia w 1923 roku liczyła już 360 tys. osób.

Amerykański muzyk Michael Danzi doszedł do wniosku, że tak jak niegdyś do starożytnego Rzymu obecnie „wszystkie drogi prowadziły do Berlina”. Za przyjazdem do stolicy Republiki Weimarskiej przemawiała m.in. słabość marki (np. w grudniu 1918 roku za dolara płacono 8,25 marki, rok później już 48 marek) oraz prężnie rozwijający się sektor rozrywkowy. Zmęczeni wojną i powojennym chaosem berlińczycy z chęcią oddawali się przyjemnościom. Zdaniem amerykańskiego dziennikarza Edgara Mowrera Niemcy „odłożyli na bok tradycję, dobry smak, nierzadko skrupuły moralne (…) i by poczuć, że żyją, poszukiwali ekstremum”.

BEZ CENZURY

W powojennym Berlinie jak grzyby po deszczu powstawały przybytki oferujące „wyuzdane” rozrywki. Ku uciesze publiczności artyści pełnymi garściami korzystali ze zniesienia przez władze Republiki Weimarskiej cenzury. Na tej fali narodziła się w stolicy moda na tancerki topless i striptizerki. Podszyty erotyzmem taniec „baletnic” miał być wyrazem sztuki w „czystej” postaci. W wielu przypadkach walory artystyczne tego typu przedstawień były jednak wątpliwe. Za przykład typowo komercyjnej grupy, nastawionej na umilenie czasu widzom, może posłużyć balet Celly de Rheydt. Cieszył się sporą popularnością, a perwersyjny, skandaliczny i pornograficzny repertuar niezawodnie przyciągał tłumy widzów. Przedsiębiorczy właściciele wprowadzili również do obiegu filmy prezentujące wystąpienia trupy. Dodatkowo zarabiali na sprzedaży pocztówek z roznegliżowanymi zdjęciami „baletnic”. Równie dużą popularnością cieszyły się przedstawienia rewiowe. Ich tytuły (np. „Tysiąc nagich kobiet”, „Grzechy świata”, „Domy miłości”, „Słodka i grzeszna”, „Rozebrany Berlin”) w dość jednoznaczny sposób sugerowały, czego mogła spodziewać się widownia…

Również przemysł filmowy korzystał ze zniesienia cenzury i otwarcia się widowni na nagość i tematy tabu. Niezwykle płodni twórcy zdołali do 1920 roku wprowadzić do kin ponad 100 „wyzwolonych” produkcji. Mimo braku cenzury najbardziej kontrowersyjne obrazy były jednak szybko wycofywane z repertuaru. Taki los spotkał np. „Anders als die Andern” („Inaczej niż inni”) Richarda Oswalda z 1919 roku. Film opowiadał o wirtuozie skrzypiec, który zmagał się ze swą odmienną orientacją seksualną. Po ujawnieniu homoseksualizmu artysta, nie mogąc znieść potępienia ze strony najbliższych, popełnił samobójstwo. Filmowcy lubowali się w prezentowaniu widzom niejednoznacznych, nierzadko kontrowersyjnych postaci. I tak w „Prostytucji” z 1919 roku bohaterkami były panie lekkich obyczajów. Twórcy pragnęli wyleczyć widownię ze stereotypów i zwrócić uwagę na skomplikowane losy nierządnic. Nierzadko były zmuszane do prostytucji przez najbliższych, w innych przypadkach to sytuacja materialna powodowała, że podejmowały pracę w tej branży.

 

UTOPIENI W DEKADENCJI

Zniesmaczony repertuarem berlińskich kin i teatrów korespondent amerykański Oswald Garrison Villard konstatował, że przydałoby się nałożyć cugle na artystów. Stwierdził, że jedynie o dwóch sztukach spośród wielu, które obejrzał, mógłby opowiedzieć bez wstydu. Jego zdaniem niemieccy twórcy przekraczali wszelkie normy przyzwoitości i nadmiernie pławili się w dekadencji. Podobnego zdania były władze Republiki, które w maju 1920 roku przywróciły cenzurę.
Twórcy sztuki filmowej oraz scenicznej chętnie w swych dziełach nawiązywali do nocnego życia stolicy. Świadczy o tym m.in. popularność motywu femme fatale – diabolicznej i zmysłowej kobiety wykorzystującej mężczyzn do własnych celów. Amerykańska aktorka Louis Brooks wspomniała, że berlińskie kluby nocne i bary były pełne tego typu kobiet. Artystka przez dwa tygodnie studiowała zachowanie bawiących się tam Niemek. W ten sposób przygotowywała się do roli Lulu,
głównej bohaterki filmu „Puszka Pandory”. Chęć przeprowadzenia badań terenowych stanowiła tylko jeden z powodów częstych wizyt Brooks w klubach nocnych. Przede wszystkim Amerykankę wabiła ich atrakcyjność. Spotykano w nich przedstawicieli bohemy artystycznej, zmanierowanych arystokratów, zwykłych Niemców oraz cudzoziemców. Tym samym było to dobre miejsce do nawiązania przydatnych koneksji. Czas gościom umilały zespoły muzyczne, po nastaniu mody na Amerykę najczęściej jazzbandy. W ofercie klubów znajdowały się również występy trup kabaretowych: śpiewaków, komików i tancerzy.

W nocnych lokalach oferowano całą gamę używek. Wielu zagranicznych turystów przyznawało, że berlińczycy to „heavy drinkers”. Niemcy nie stronili również od papierosów i narkotyków. Pisarz Ernest Hemingway zauważył, że najbardziej popularna była kokaina zażywana w takich ilościach jak… szampan we Francji. Równie dobrze sprzedawały się: heroina, morfina i opium. W Berlinie działały 62 zorganizowane grupy przestępcze zajmują- ce się dystrybucją używek. Dostawcami narkotyków byli również lekarze. Słabość do używek nie ograniczała się do wybranej grupy społecznej. W narkotyki zaopatrywały się prostytutki, ludzie z pół-światka, homoseksualiści, ale też bohema artystyczna czy lekarze. Morfinistami często byli weterani, którzy pierwszy kontakt z narkotykiem mieli w trakcie rekonwalescencji.

 

RAJ DLA FETYSZYSTÓW

Stała obecność tematyki seksualnej w sektorze rozrywkowym w stolicy wpłynęła na bardziej liberalne podejście do pań lekkich obyczajów. Oficjalnie prostytucja w Niemczech była nielegalna, jednak w dużych miastach umożliwiano kobietom podejmowanie tego typu pracy. Panie musiały zgłaszać się do pracowników policji obyczajowej, którzy je rejestrowali. Legalne prostytutki podlegały jednak wielu restrykcjom, musiały poddawać się badaniom pod kątem chorób wenerycznych i pracować na wybranych ulicach. Z tego względu zawodowe prostytutki stanowiły mniejszość, a miasto zdominowały amatorki.

Pisarz amerykański Robert McAlmon był zaskoczony ich wszechobecnością na berlińskich ulicach. Nie sposób było pokonać przecznicy bez usłyszenia co najmniej kilkudziesięciu propozycji seksualnych. Prostytucją parały się sekretarki, sprzedawczynie pragnące dorobić sobie po godzinach. Na ulicach spotykano uczennice (lolitki) szukające sponsora, dominy ubrane w skórę szepczące do przechodniów: „czy chcesz być moim niewolnikiem?”. Berlin stanowił istny raj dla fetyszystów. Usługi seksualne oferowały tam kobiety w ciąży, panie z wadami postawy, matki i córki zachęcające do „trójkącika”. Oblicza się, że prostytucją mogło parać się około 100–120 tysięcy kobiet. Wzrosła również liczba męskich prostytutek. Zawodowo zajmowało się tym 650 panów, jednak do tej liczby należy dodać około 22 tysięcy amatorów.

Na ulicach spotykano również nieletnich chłopców i dziewczęta w czarnych skórach wymachujące pejczem. Amerykański dziennikarz Ben Hecht wspominał, że nierzadko owe „dziesięcio- lub jedenastoletnie dziewczynki zabrane z chodników Friedrichstrasse, gdzie paradowały po północy z uróżowanymi twarzami, w lakierkach i krótkich dziecięcych sukienkach” uczestniczyły w orgiach organizowanych w prywatnych domach. Bardziej wysublimowana klientela poszukiwała prostytutek w klubach nocnych, hotelach i prywatnych domach uciech. To tam spotykano ekskluzywne, wyróżniające się urodą i egzotycznością panie do towarzystwa.

Osoby zainteresowane usługami domin mogły bez problemu spotkać je w klubach lesbijskich. Istniała też możliwość zamówienia prostytutki przez telefon. Do klienta zawoziła je taksówka, a te z najwyżej półki nawet limuzyna. O popycie na usługi seksualne przekonał się korespondent amerykański Edgar A. Mowrer Edgar Mowrer, który zauważył, że „hotele i pensjonaty zbijały wielkie majątki na wypożyczaniu pokojów na godzinę lub dzień gościom bez bagażu i nie meldującym się”.

Co więcej, z myślą o cudzoziemcach stołeczne księgarnie zaopatrywały się w przewodniki podpowiadające, gdzie można skorzystać z usług pań lekkich obyczajów. Pisarz Klaus Mann z ironią podsumował, że „niegdyś mieliśmy najlepszą na świecie armię, obecnie – perwersję”.

 

REWOLUCJA SEKSUALNA?

Nic dziwnego więc, że Berlin sprzyjał porzuceniu konwenansów. Dziennikarz Edgar A. Mowrer wspominał, iż „nikt (…) nie zapomni panującego tam chaosu seksualnego. Przede wszystkim kobiety były bardziej agresywne. Moralność, dziewictwo, monogamia, nawet dobry smak traktowane były jako przesąd”. Oburzony pisarz Stefan Zweig pisał, że „młode panny z dumą chwaliły się swym zdeprawowaniem; bycie dziewicą w wieku szesnastu lat uchodziło za hańbę w każdej szkole”. Rozprzężenie moralne nie przełożyło się jednak na wzrost liczby narodzin dzieci. Realizujące się zawodowo kobiety nie chciały podporządkowywać swego życia tradycyjnej trójcy: „Kinder, Kirche, Küche” (Dzieci, Kościół, Kuchnia). Coraz częściej stosowały antykoncepcję, w całej Republice masowo dokonywano również nielegalnych aborcji (od 250 tysięcy do miliona rocznie), choć za przerywanie ciąży groził nawet kilkuletni pobyt w więzieniu.

Z tego względu wyzwolone Niemki angażowały się w kampanie na rzecz zmian w prawie antyaborcyjnym. Ostatecznie w 1926 roku dokonano upragnionej modyfikacji – aborcja stała się wykroczeniem, a nie przestępstwem. Osoby złapane na gorącym uczynku skazywano jedynie na grzywnę lub dzień pobytu w więzieniu.

W 1927 roku Sąd Najwyższy dopuścił również możliwość dokonywania aborcji w przypadku zagrożenia życia matki. Korzystając z rozluźnienia moralnego gorsetu w marcu 1919 roku dr Magnus Hirschfeld założył Instytut Seksuologiczny. Oferowano tam porady lekarskie i psychologiczne dla osób homoseksualnych, biseksualnych i transwestytów. Pod wrażeniem prowadzonych badań był dr William Robinson, działacz na rzecz kontroli urodzeń. Po odwiedzeniu instytutu w 1925 roku stwierdził: „to instytucja absolutnie wyjątkowa na całym świecie… Mam nadzieję, iż uda mi się stworzyć podobną w Stanach Zjednoczonych, ale podejrzewam, iż ze względu na naszą pruderyjność, obłudną postawę względem wszystkich zagadnień związanych z seksem, będzie to niemożliwe”.

 

STOLICA GEJÓW I LESBIJEK

Liberalne podejście Niemców do seksualności – jak zanotowała tancerka Isadora Duncan – sprzyjało coming out. Wielu jej znajomych i współpracowników niespodziewanie zaczęło obnosić się ze swoją homoseksualnością. Specjalnie dla nich powstały kluby. Do miasta przybyło wielu homoseksualistów i biseksualistów z Niemiec i zagranicy. Z myślą o nich drukowano przewodniki przybliżające lokalizacje klubów, które wkrótce zapełniły się gejami i nimfomankami „otwarcie okazującymi sobie uczucia”, jak zauważył Ben Hecht. Zdaniem korespondenta Huberta Renfro Knickerbockera to właśnie przyczyniło się do nadania miastu nieoficjalnego tytułu stolicy gejów i lesbijek.

Część klubów gejowskich i lesbijskich oferowała jedynie podstawowe usługi, tj. drinki, muzykę, możliwość poznania partnera. Tego typu placówki wybierali homoseksualiści pragnący utrzymać swą tożsamość w ukryciu. Największą popularnością wśród turystów cieszyły się jednak kluby (Eldorado, Mikado, Bülow-Kasino czy Kleist-Kasino) oferujące bardziej skandaliczne rozrywki, np. wystawiające rewie
transwestytów. Co więcej, to właśnie w tych miejscach można było spotkać bohemę artystyczną (np. Marlenę Dietrich) oraz arystokratów (np. hrabiego Harry’ego Kesslera).

 

PAN CZY PANI?

W opinii amerykańskiej scenarzystki Anity Loos ówczesny Berlin mógł równie do brze uchodzić za stolicę transwestytów. Kobiety ubierały się jak mężczyźni, zaś panowie zaskakująco dobrze odnajdowali się w rolach niewiast. Loos wspominała, że szczególnie urodziwą Niemką okazał się… Conrad Veidt, późniejszy aktor filmowy. Pisarz Stefan Zweig z oburzeniem donosił, że „nawet [starożytny] Rzym nie znał orgii takich jak bale transwestytów w Berlinie”.

W Berlinie nie tylko oferowano przybytki uciech dla osób o innej orientacji seksualnej, ale również z myślą o nich wydawano prasę. Ukazywało się od 25 do 30 czasopism skierowanych do homoseksualistów. Na ich łamach reklamowały się bary, kluby i kawiarnie, ale również lekarze, prawnicy czy krawcy. Ci ostatni oferowali usługi transwestytom, którzy nierzadko ze względu na posturę mieli problem z zakupem odzieży w sklepach z modą damską. W prasie można było również znaleźć reklamy agencji detektywistycznych specjalizujących się w odnajdywaniu szantażystów. Ci ostatni stanowili dość dużą bolączkę ukrytych homoseksualistów. Pomimo otwartości Niemców na inne orientacje seksualne nadal funkcjonował paragraf 175 kodeksu karnego z 1871 roku penalizujący stosunki seksualne osób tej samej płci.

W latach 20. berlińska policja w wielu przypadkach przymykała oko, nie oznaczało to jednak całkowitej nietykalności osób homoseksualnych. Z tego też względu członkowie społeczności LGBT zaczęli dążyć do zmiany prawa. Stojący na czele Instytutu Seksuologicznego w Berlinie dr Hirschfeld wspólnie z pierwszą niemiecką organizacją zrzeszającą osoby homoseksualne (WhK – Komitet Naukowo-Humanitarny) zdołał wprowadzić w 1929 roku na wokandę projekt liberalizacji paragrafu 175. Decyzją parlamentarnej komisji zniesiono karalność stosunków homoseksualnych jako takich, zaostrzono jednak kary za nierząd i seks z osobami poniżej 21. roku życia.

 

POŻEGNANIE Z (WYZWOLONYM) BERLINEM

Wraz z pogorszeniem się sytuacji gospodarczej Niemiec na początku lat 30. XX wieku do władzy doszły środowiska konserwatywne. Zmieniła się postawa berlińskich sił porządkowych. W lipcu 1932 roku nowy szef policji Kurt Melcher rozpoczął kampanię wymierzoną w zdeprawowane życie nocne stolicy. Kluby
przeznaczone dla homoseksualistów miały być zamykane już o godzinie 22. Pragnąc uciec przed restrykcjami, właściciele zamieniali przybytki w prywatne kluby. Ostateczny cios przyszedł w październiku 1932 roku. Osoby tej samej płci (czyli homoseksualiści) nie mogły publicznie tańczyć. W ten sposób chciano uderzyć w interesy klubów gejowskich i lesbijskich, do których przychodzono m.in. by potańczyć lub popatrzeć na zatrudnionych tam tancerzy.

Po dojściu do władzy nazistów w 1933 roku kampania skierowana przeciwko wyuzdanemu i kosmopolitycznemu Berlinowi nabrała tempa. Nowe władze starały się go znowu zakuć w kajdany moralności. Na tej fali najbardziej rozpoznawalne kluby LGBT, np. Eldorado, zostały zamknięte. Zaostrzeniu uległ wymierzony w homoseksualistów paragraf 175. Instytut Seksuologiczny został splądrowany 6 maja 1933 roku, a zawartość tamtejszej biblioteki spalono na stosie 4 dni później (w ramach tzw. Bücherverbrennung).

Naziści z chęcią aresztowaliby dr. Magnusa Hirschfelda, jednak ten od listopada 1930 roku przebywał poza granicami Rzeszy. Doktor przez dwa lata podróżował po świecie, wygłaszając naukowe odczyty. Po powrocie najpierw osiadł w Wiedniu, następnie zaś w Zurychu, skąd z uwagą śledził rozwój sytuacji w Niemczech. Nie dożył jednak wymarzonego przez siebie upadku nazistów, zmarł bowiem w Nicei w 1935 roku. Po dojściu NSDAP do władzy skończyła się tak istotna dla artystów wolność wypowiedzi. Wielu z nich, mając pochodzenie żydowskie lub poglądy lewicowe, ratowało się ucieczką z Niemiec. Ci, którzy pozostali, musieli się podporządkować wytycznym Ministerstwa Propagandy i Oświecenia Publicznego. Stojący na jego czele Joseph Goebbels pod hasłem „Nie dla dekadencji i zepsucia moralnego!” rozpoczął walkę ze zdegenerowaną sztuką.

Naziści rozprawili się także z wyzwoloną kobietą czasów Republiki Weimarskiej. Zdaniem nowych władz idealna Niemka powinna wystrzegać się nałogów, nie nakładać makijażu oraz bojkotować zagraniczne trendy modowe. W mediach propagowano tradycyjny model rodziny, z kobietą jako przykładną żoną i matką. Naziści zaostrzyli prawo antyaborcyjne i nakłaniali Niemki do rodzenia dzieci. Rozpoczął się również proces zwalniania kobiet z pracy. Naziści walczyli z uliczną prostytucją, a złapanym na nierządzie kobietom groził obóz koncentracyjny.

Niedawne miasto grzechu zostało skutecznie spacyfikowane. „Wszystko, co związane z Republiką [Weimarską – P.S.], zostało tak skutecznie wymazane, że (…) trudno uwierzyć, że kiedykolwiek istniała” – podsumował wiosną 1933 roku publicysta Hamilton Fish Armstrong.