Biała plama w „czarnej skrzynce”

Czarna skrzynka nie zawsze zawiera odpowiedzi na pytania dotyczące katastrofy lotniczej. A nawet jeśli zawiera, to nie wszyscy mają prawo do poznania prawdy. Bo bywa ona bardzo niewygodna

Dlaczego nazywane są „czarnymi skrzynkami”? Zapewne nazwa pochodzi z czasów, gdy ich wnętrze musiało być dokładnie zaciemnione, ponieważ dane lotu były utrwalane na taśmie światłoczułej. Niewielkie urządzenia w jaskrawopomarańczowej obudowie, odporne na wstrząsy, ogień i wodę, umieszczane w kadłubach samolotów pasażerskich, mają umożliwić odtworzenie sytuacji na pokładzie i parametrów lotu, aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego doszło do tragedii. Czasami jednak „czarne skrzynki” rejestrują zbyt dużo i dlatego ich zapisy nie mogą nigdy być ujawnione lub są fałszowane.

Śmierć w dżungli

Samolot DC-9 z szesnastoma osobami na pokładzie wystartował o godzinie 17.51 z lotniska w Leopoldville (obecnie Kinszasa) 17 września 1961 roku. Zapadał już zmrok, ale wylot o późnej porze był podyktowany względami bezpieczeństwa. Spodziewano się bowiem, że maszyna może zostać zaatakowana w powietrzu, gdyż na jej pokładzie znajdował się sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych Dag Hammarskjöld. Środki bezpieczeństwa posunięto nawet dalej, gdyż 46 minut wcześniej z tego lotniska wystartował identyczny samolot, który miał ściągnąć uwagę ewentualnych zamachowców.

Hammarskjöld leciał negocjować zawieszenie broni w krwawych walkach, w jakie wdały się oddziały ONZ w Kongu, pogrążającym się w wyniszczającej wojnie domowej. To państwo rok wcześniej proklamowało niepodległość po wiekach okrutnej belgijskiej okupacji. Mimo przyznania niepodległości Belgowie nie mieli zamiaru zrezygnować z bogactw tej afrykańskiej krainy i 11 lipca 1960 roku belgijski koncern Union Miniere du Haute-Katanga zainspirował secesję prowincji Katanga, zasobnej w złoto i miedź. Naturalnie tylko rząd Belgii uznał niepodległość Katangi i wysłał tam sześciotysięczny kontyngent wojskowy, który miał pilnować dostaw surowców do metropolii. Sytuacja zaogniała się z każdym miesiącem. Premier Patrice Lumumba został obalony i zamordowany w Katandze. Sekretarz generalny, wielki zwolennik dekolonizacji, dążył do usunięcia belgijskich wojsk i zastąpienia ich przez międzynarodowy kontyngent. W lutym 1961 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję o wysłaniu sił zbrojnych do Konga, co miało zapobiec wojnie domowej. W ten sposób żołnierze ONZ znaleźli się w ogniu wojny.

Samolot Hammarskjölda leciał okrężną trasą wprost na wschód, a gdy znalazł się nad jeziorem Tanganika o godzinie 22.35, zakręcił na południe. W tym samym czasie samolot-wabik zbliżał się już do północnorodezyjskiego miasta Ndola, gdzie bez przeszkód wylądował. Samolot sekretarza dotarł tam kilkanaście minut po północy. Na lotnisku zauważono jakiś samolot, ale w ciemnościach nie rozpoznano go, zaś załoga nie nawiązała łączności radiowej. Kilkanaście minut później nad dżunglą zajaśniało niebo od gwałtownego wybuchu. Jednak dopiero nad ranem wyruszyła misja ratownicza, która odnalazła spalony wrak. Z szesnastu ludzi na pokładzie przeżył tylko Harold Julian, sierżant wojsk ONZ, którego w ciężkim stanie przewieziono do szpitala. Trzy komisje badały wrak samolotu, starając się wyjaśnić, dlaczego doszło do katastrofy. Nie znaleziono śladów, które wskazywałyby na to, że na pokładzie eksplodowała bomba albo że samolot został trafiony rakietą przeciwlotniczą. Co prawda z ciał dwóch ochroniarzy sekretarza wydobyto pociski, ale nie było na nich śladów przejścia przez lufy, co mogłoby wskazywać, że zostali trafieni amunicją eksplodującą w ogniu. Eksperci jednak odrzucali taką możliwość.

Jedyny ocalały z katastrofy sierżant Julian wyznał lekarzowi, że słyszał serię małych wybuchów, ale nie udało się tego potwierdzić, gdyż zmarł, zanim zdążyli go przesłuchać członkowie komisji prowadzący dochodzenie. Tajemnica śmierci sekretarza generalnego ONZ nigdy nie została wyjaśniona – zabrakło najbardziej podstawowych dokumentów, które by to umożliwiły. Przed startem nie wypełniono żadnych dokumentów lotu, aby potencjalni zamachowcy nie dowiedzieli się o planowanej trasie. Pilot zachowywał ciszę radiową i nie kontaktował się z lotniskiem. Największym problemem był brak „czarnej skrzynki”, która rejestrowałaby rozmowy pilotów i warunki lotu, co pozwoliłoby poznać przyczynę katastrofy. W 1961 roku urządzenia te linie lotnicze dopiero wprowadzały, w czym przodowała Australia. Musiało minąć jeszcze kilka lat, zanim stały się powszechne. Nie wiadomo więc, czy „czarna skrzynka” w ogóle była na pokładzie samolotu DC-9.

I z tego powodu nigdy nie wyjaśniono tajemnicy śmierci sekretarza generalnego ONZ, choć w ostatnich latach pojawiło się wiele nowych teorii. Mówiło się, że samolot został zestrzelony przez południowoafrykański myśliwiec. Według innej, na pokładzie był zamachowiec, który zastrzelił Hammarskjölda, o czym miała świadczyć rana na jego czole, którą wyretuszowano na zdjęciach. Te i parę innych sensacji ujawnionych wiele lat po śmierci Hammarskjölda wydają się jednak bardzo mało prawdopodobne.

Tajemnica KAL-007

 

W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1983 roku o godzinie 3.10 do kabiny południowokoreańskiego samolotu Boeing 747, stojącego na płycie lotniska w Anchorage na Alasce wszedł kapitan Chum-Byong-In, doświadczony pilot, który w powietrzu spędził ponad dziesięć tysięcy godzin, w tym ponad sześć tysięcy godzin za sterami samolotów tego typu. Start miał nastąpić z czterogodzinnym opóźnieniem Później wyjaśniano, że naprawiano latarnię wielokierunkową, umożliwiającą określenie położenia samolotu, oraz oczekiwano na samolot KAL-015 z Los Angeles. Podobno z tego samolotu wyniesiono pojemniki, które załadowano do KAL-007. Pilot zaprogramował pokładowy komputer, który po starcie miał poprowadzić boeinga wyznaczoną trasą do Seulu. Czy mógł popełnić błąd, w którego wyniku jego samolot zbaczał z trasy o 2–3 stopnie? KAL-007 wystartował z lotniska Anchorage o godzinie 3.59 i skierował się w stronę międzynarodowego korytarza „Romeo 20”, prowadzącego do Seulu. Po dziesięciu minutach lotu oddalił się o jedenaście kilometrów od wyznaczonej trasy. Po dwóch godzinach i ośmiu minutach pilot nawiązał łączność z Tokio, twierdząc, że znajduje się nad punktem NIPPI i za 79 minut doleci do kolejnego rejonu kontroli o nazwie NOKKA. W rzeczywistości był już nad terytorium Związku Radzieckiego, nad Kamczatką, i zmierzał w stronę południowego krańca wyspy Sachalin.

Tamtej nocy w rejonie, nad którym znalazł się KAL-007, miała spaść rakieta balistyczna PL-5 wystrzelona z bazy w europejskiej części Związku Radzieckiego. Amerykanie bardzo uważnie obserwowali przebieg eksperymentu, aby zebrać jak najwięcej wiadomości o nowej broni. Dwa dni wcześniej załoga promu kosmicznego Challenger ustawiła w przestrzeni kosmicznej satelitę Ferret D, aby z jego pomocą obserwować przebieg prób. Stacja radiolokacyjna „Cobra Dane” na wyspie Shemya na Aleutach, której anteny potrafią obserwować obiekty odległe o trzy tysiące kilometrów, zaczęła penetrować przestrzeń powietrzną nad Kamczatką. Na wodach międzynarodowych w rejonie Kamczatki zakotwiczyły okręty zwiadu elektronicznego, wśród których była jednostka o nazwie Observation Island. Prawdopodobnie tuż przed koreańskim samolotem nad Kamczatką pojawił się amerykański samolot zwiadowczy RC-135. Radzieckie stacje radarowe wykryły koreański samolot. W jego kierunku ruszyły dwa myśliwce SU-15TM, bardzo szybkie samoloty rozwijające prędkość ponad dwukrotnie większą od prędkości dźwięku, uzbrojone w rakiety powietrze–powietrze R-98, nazywane na Zachodzie „Anab”, co mogło mieć kluczowe znaczenie dla dramatu, jaki rozegrał się na niebie nad półwyspem. Zasięg rakiet wynosił 35 kilometrów.

Pilot jednego z myśliwców major Kasmin zeznał później, że zbliżył się do boeinga. „Kołysałem skrzydłami mojego samolotu, a to według międzynarodowego kodu oznacza »naruszyłeś przestrzeń powietrzną«”. Stwierdził ponadto, że obydwa radzieckie myśliwce towarzyszyły KAL-owi przez 70–75 minut, dając sygnały reflektorami. Pilot koreańskiego boeinga nie reagował. Wówczas dwa myśliwce zbliżyły się na odległość stu kilkudziesięciu metrów i zaczęły strzelać pociskami smugowymi, co miało być rozkazem podążania za nimi i lądowania na najbliższym lotnisku. Tymczasem kapitan Chum nie zameldował, że towarzyszą mu samoloty myśliwskie, a musiałby je zobaczyć, gdy włączały reflektory lub wystrzeliwały pociski smugowe.

Nagle przekazał meldunek: „Gwałtowna dekompresja maszyny! Opuszczam się na dziesięć tysięcy stóp [tj. około trzech tysięcy metrów]!”. „Ani słowa o ataku radzieckich myśliwców! Może być tylko jedno wytłumaczenie tej sytuacji. Major Kasmin, pilot, który odpalił rakietę, nie zbliżył się do koreańskiego samolotu. Widział go jedynie jako plamkę na ekranie pokładowego radaru. Z odległości 20–30 kilometrów wystrzelił rakietę, która – kierując się wskazaniami radaru – zaczęła gonić cel. Wybuch rozerwał kadłub i Boeing 747 z 269 pasażerami i członkami załogi na pokładzie zwalił się do morza. „Czarnych skrzynek”, które pozwoliłyby odtworzyć przebieg tej tragedii, nie wydobyto z morza. Do dzisiaj brak odpowiedzi na kilka decydujących pytań. Czy KAL-007 wykonywał misję szpiegowską? Odpowiedź na to pytanie ma zasadnicze znaczenie dla ustalenia odpowiedzialności za śmierć tak wielu ludzi.

Wydaje się jednak nieprawdopodobne, aby w Pentagonie lub w CIA podjęto decyzję o zainstalowaniu na pokładzie cywilnego samolotu koreańskiego aparatury zwiadowczej i nakazano pilotowi naruszyć przestrzeń powietrzną ZSRR, wiedząc, że naraża życie pasażerów. Dlaczego nie ostrzeżono pilota, że w wyniku pomyłki przekroczył granicę ZSRR? Dlaczego nie skontaktowano się z władzami radzieckimi, aby wyjaśnić, że samolot pasażerski naruszył ich przestrzeń powietrzną w wyniku błędu pilota lub komputera pokładowego? A było wystarczająco dużo czasu, aby nieporozumienie wyjaśnić, gdyż rozkaz zestrzelenia samolotu wydało dowództwo wojsk przeciwlotniczych w Moskwie. Być może Amerykanie postanowili wykorzystać okazję, jaką stworzyła pomyłka kapitana Chuma. Zawsze pojawienie się intruza w przestrzeni powietrznej państwa powoduje uruchomienie systemu obrony przeciwlotniczej. Zaczynają funkcjonować stacje radiolokacyjne, płyną rozkazy, ożywają lotniska i stanowiska rakiet przeciwlotniczych, startują myśliwce przechwytujące. W takich warunkach stacje zwiadu elektronicznego mogą zebrać wiele cennych informacji o organizacji i sposobie funkcjonowania systemu. Tym bardziej że wokół Kamczatki tej nocy było szczególnie dużo urządzeń obserwacyjnych. Jeśli zatem Amerykanie postanowili wykorzystać okazję, to dlatego, że byli przekonani, iż Rosjanie nie odważą się zestrzelić samolotu pasażerskiego, a co najwyżej zmuszą go do lądowania. Nikt nie mógł przewidzieć, że w atmosferze utrzymującego się od dawna napięcia Moskwa wyda rozkaz „zestrzelić” i major Kasmin naciśnie spust…

Tajemnica naszych czasów

Wśród 53 pasażerów, którzy rano 11 września 2001 roku weszli na pokład Boeinga 757-223 stojącego na płycie lotniska Dullesa w Waszyngtonie, było pięciu porywaczy. U jednego z nich kontrola wykryła metalowy przedmiot w tylnej kieszeni. Był to niewielki nóż z wysuwanym ostrzem, jakiego powszechnie używa się do przycinania wykładzin. Policjant nie przejął się nożem, gdyż lotniskowe regulacje nie zabraniały wnoszenia takich przedmiotów na pokład. Natomiast trzej inni zwrócili uwagę ochrony, ponieważ nie mieli żadnego bagażu. Wszystkim jednak pozwolono wejść do samolotu. O godzinie 8.46 nadeszła wiadomość, że samolot porwany w Nowym Jorku uderzył w World Trade Center. Kilka minut później Boeing 757-223 lecący z Waszyngtonu zaczął zbaczać na południe. Łączność radiowa została przerwana. Indianapolis Air Traffic Control Center podjęło nieudane próby skontaktowania się z samolotem, który wykonał zwrot i leciał już w stronę Waszyngtonu. Nadeszła kolejna tragiczna wiadomość, że w Nowym Jorku został uprowadzony drugi samolot pasażerski. Tuż po godzinie dziewiątej dwoje pasażerów z pokładu Boeinga 757-223 dodzwoniło się do rodzin z telefonów komórkowych. Informowali, że samolot, którym lecą, został porwany.

Kontrolerzy widzieli na ekranach radarów, jak boeing, który znalazł się już w odległości ośmiu kilometrów od Waszyngtonu, dokonał zwrotu po kątem 330 stopni i gwałtownie wytracał wysokość, aby z prędkością 850 km/godz., lecąc nisko nad ziemią, wbić się w zachodnią ścianę Pentagonu. Kula ognia wzniosła się na sześćdziesiąt metrów. Zginęli wszyscy pasażerowie, członkowie załogi i porywacze. W budynku Pentagonu wybuch zabił 225 osób. Zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie, które wstrząsnęły światem i zmieniły bieg amerykańskiej polityki, niespodziewanie stały się przyczyną gorących dyskusji i prywatnych śledztw. Ludzie nie wierzyli oficjalnym dokumentom, tak jak przed laty odrzucali raport komisji Warrena, wyjaśniający okoliczności zamachu na prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Tak jak tamten dokument nie wyjaśnił wielu okoliczności ani nie wskazał uczestników zamachu przypisując go tylko jednemu, Oswaldowi, tak raporty z zamachu 9/11 (tak w USA określa się atak na WTC i Pentagon) też wydawały się mało wiarygodne. Zdjęcia wideo z kamery ustawionej w pobliżu bramy wjazdowej na parking Pentagonu pokazują niewielki srebrny obiekt mknący tuż nad ziemią w stronę budynku. Wydaje się zbyt mały jak na samolot długi prawie na pięćdziesiąt metrów, o rozpiętości skrzydeł bez mała czterdzieści metrów, z dwoma wielkimi silnikami. Na zdjęciach z innych kamer, które Pentagon musiał ujawnić, gdyż tego wymagała ustawa o wolności informacji, w ogóle nie widać samolotu.

Wątpliwości narastały. Pytano, jak to możliwe, że wielki boeing wybił w murze dziurę o średnicy zaledwie 5–7 metrów, a w dodatku nie było widać szczątków usterzenia? A co stało się ze skrzydłami, których rozpiętość wynosiła 38 metrów?! Ponadto do opinii publicznej przeciekła informacja, że drzwi do kokpitu nie były otwierane w czasie feralnego lotu, a więc porywacze nie mogli się tam wedrzeć i sterroryzować pilotów! Te wątpliwości wydawały się wyssane z palca, gdyż zapisy w czarnych skrzynkach zawierają wystarczająco dużo informacji, aby precyzyjnie odtworzyć lot boeinga. Skrzynki znaleziono trzy dni później w ruinach ściany Pentagonu, w którą uderzył samolot. Odebrali je urzędnicy National Transportation Safety Bard (Narodowy Zarząd Bezpieczeństwa Transportu), którzy potwierdzili, że są to urządzenia rejestrujące z boeinga. Co więcej, w opinii tych urzędników były to aparaty nowej generacji, a więc rejestrujące dane w pamięci magnetycznej, nie na taśmie, co czyniło je bardziej odpornymi na zniszczenie. „Czarną skrzynkę” przejęło FBI, które wnet ogłosiło, że jest to model A-100A, rejestrujący dane na taśmie magnetycznej, a ta „jest niezapisana lub skasowana”. Czyli po raz kolejny… biała plama z „czarnej skrzynki”.

Więcej:zamachy