Blitzkrieg z przypadku

Kiedy 10 maja 1940 roku III Rzesza rozpoczęła kampanię na froncie zachodnim, nie spodziewała się, że złamanie Francji przyjdzie tak łatwo. Niemcy wcale nie planowali prowadzić działań według doktryny Blitzkriegu, „wojny błyskawicznej” – ona narodziła się w toku tej kampanii.

Formalnie wojna na froncie zachodnim zaczęła się osiem miesięcy wcześniej. 3 września 1939 roku Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę III Rzeszy. O ile na morzu i w powietrzu doszło do starć, to na lądzie nie przeprowadzano żadnej większej operacji – rychło tę wojnę ochrzczoną mianem „dziwnej wojny” albo z niemiecka Sitzkrieg, „wojny na siedząco”.

Francuskie dowództwo na czele z generałem Maurice’em Gamelinem, delikatnie mówiąc, nie kwapiło się do działań ofensywnych. Jedyne, na co było je stać to wypad kilka kilometrów w głąb Rzeszy. Poza tym francuska armia gnuśniała. Kiedy korespondent agencji Reutera zapytał żołnierzy, czemu nie strzelają do Niemców, usłyszał w odpowiedzi: „Oni nie są źli. Jeśli będziemy strzelać, oni odpowiedzą ogniem”. Jednocześnie francuscy dowódcy dbali o to, by czas spędzony na froncie umilały występy aktorów i śpiewaków, chociażby pieśniarki Édith Piaf i tancerki Josephine Baker.

Cięcie sierpem

Hitler chciał zaatakować Francję już w listopadzie 1939 roku. Generałowie przekonywali go, że to zły pomysł. Po wojnie z Polską należało uzupełnić braki w amunicji i sprzęcie. Również jesienna aura średnio sprzyjała prowadzeniu działań wojennych. Termin ataku odraczano 29 razy, doszło do niego ostatecznie 10 maja 1940 roku.

Niemiecki plan, określany mianem Sichelschnitt, „cięcie sierpem”, opracował generał Erich von Manstein. Pierwsza grupa niemieckich wojsk miała zaatakować Holandię i Belgię, aby przyciągnąć tam wojska francuskie i brytyjskie. Druga grupa miała przejść przez neutralny Luksemburg i górzystą część południowej Belgii, by uderzyć na francuski Sedan. Następnie miała odbić na zachód, ruszyć w stronę Amiens i Abbeville, aby zamknąć aliantów w okrążeniu na terenie północnej Francji, Belgii i Holandii. Trzecia grupa, maszerująca przez południowy Luksemburg, miała osłaniać drugą, aby ta mogła dopiąć celu.

 

Plan należało utrzymać w tajemnicy, więc do działania weszły niemiecki wywiad i propaganda. Pogłoski, że celem ataku będą Holandia i Belgia w pewnym sensie odpowiadały oczekiwaniom Francuzów, którzy woleliby, aby ich kraj nie był teatrem działań wojennych. Wprawdzie już 30 kwietnia 1940 roku sztab Gamelina otrzymał informację od szwajcarskiego wywiadu, że Niemcy uderzą na Sedan, lecz puszczono ją mimo uszu. 

Sedanu i przepływającej przezeń rzeki Mozy pilnowały stosunkowo niewielkie siły. Francuskie fortyfikacje w tej okolicy pozostawiały wiele do życzenia. Jak pisze amerykański historyk Anthony Beevor w monumentalnej książce Druga wojna światowa: „betonowe umocnienia nad Mozą, budowane przez cywilnych podwykonawców, nie miały nawet otworów strzelniczych skierowanych w odpowiednim kierunku. Pola minowe i zasieki z drutu kolczastego były zupełnie niewystarczające, a sugestie utworzenia na leśnych drogach na wschodnim brzegu rzeki doraźnych zapór ze ściętych drzew odrzucono, gdyż mogły one przeszkodzić francuskiej kawalerii w kontrnatarciu”.

Bomby nad Rotterdamem

10 maja 1940 roku, tak jak przewidywali alianci, III Rzesza zaatakowała Holandię i Belgię, a niemieckie samoloty ruszyły bombardować lotniska w tych krajach oraz we Francji. „Kraj tulipanów” bronił się krótko. Wprawdzie na początku Holendrzy odnieśli pewne sukcesy: udało się obronić Hagę i wysadzić mosty koło Maastricht, lecz 14 maja głównodowodzący holenderskiej armii Henri Winkelman ugiął się pod groźbą zbombardowania Rotterdamu i rozpoczął negocjacje. Część jednostek Luftwaffe nie otrzymało informacji o prowadzonych rozmowach i zrzuciło bomby na miasto. Zginęło ponad 800 osób (holenderski minister spraw zagranicznych zawyżył liczbę ofiar do 30 tysięcy!). Akcja ta przyśpieszyła kapitulację Holendrów. Jedynie Zelandia, region położony w zachodniej części kraju, broniła się do 17 maja.

W Belgii niemieckie postępy były wolniejsze, przede wszystkim z tego względu, że Francja i Wielka Brytania skierowały tam swoje wojska. Już 12 maja alianckie media odtrąbiły sukces, dając do zrozumienia, że ofensywa wroga została powstrzymana. W rzeczywistości dopiero się rozpędzała, lecz na innym odcinku frontu. 

 

Po drugiej stronie Mozy

10 maja niemieckie siły wkroczyły na teren neutralnego Luksemburga, następnego dnia rozpoczęły forsowanie Mozy. 12 maja w pobliżu miejscowości Houx żołnierze jednego z niemieckich oddziałów znaleźli starą groblę i stworzyli pierwszy przyczółek po drugiej stronie rzeki.

13 maja niemiecka 7. Dywizja Pancerna generała majora Erwina Rommla po ciężkich walkach pod Dinant zdobyła drugi przyczółek. Jej dowódca wykazał się przy tej okazji nie lada pomysłowością. „Zorientowawszy się, że w jego opancerzonym pojeździe nie ma granatów dymnych, rozkazał swoim żołnierzom podpalić kilka pobliskich domów, by wiatr niósł dymy pożarów nad przeprawę” – pisze Anthony Beevor.

Trzeci przyczółek Niemcy zdobyli pod Sedanem, głównie za sprawą niesubordynacji generała wojsk pancernych Heinza Guderiana, który pokłócił się ze swoim przełożonym, generałem pułkownikiem Ewaldem von Kleistem. Guderian namówił Luftwaffe do ataku lotniczego na Sedan, podczas gdy jego ludzie rozpoczęli przeprawę – zakończoną sukcesem.

W efekcie 14 maja wyłom na froncie zachodnim rozciągał się na długości 80 kilometrów. Francuzi sądzili, że Niemcy będą kierować się na południe na tyły Linii Maginota, sieci fortyfikacji odgradzającej granice „trójkolorowych” od ich wschodnich sąsiadów. Mając to na uwadze, przegrupowali wojska. Nieświadomie pomogli wrogowi, zmierzającemu na zachód.

 

Szybki Heinz

Niemieckie dowództwo obawiało się, aby wysunięte za bardzo dywizje pancerne nie nadziały się na francuski kontratak. Z tego powodu chciało zatrzymać je aż nadejdzie wystarczająca liczba dywizji piechoty. Generał wojsk pancernych Heinz Guderian nie miał zamiaru tracić czasu, chciał zatrzymać się dopiero nad kanałem La Manche.

„Noc [z 15 na 16 maja], wbrew moim oczekiwaniom minęła bardzo niespokojnie, jednakże nie z powodu działań nieprzyjaciela, lecz na skutek trudności z naszym własnym dowództwem” – wspominał. – „Grupa pancerna Kleista rozkazała przerwać natarcie i ograniczyć się do otrzymania przyczółku na Mozie. Nie chciałem ani nie mogłem pogodzić się z tym rozkazem, który oznaczał rezygnację z momentu zaskoczenia i przekreślenie całego już osiągniętego sukcesu początkowego”. Skontaktował się z samym von Kleistem. „Rozmowa miała przebieg bardzo gwałtowny i kilkakrotnie była przerywana. W końcu generał von Kleist zezwolił na kontynuowanie natarcia przez jeszcze jedną dobę w celu rozszerzenia przyczółka do rozmiarów potrzebnych dla podciągnięcia korpusów piechoty”.

Guderian naciskał dowódcę także dlatego, że dzień wcześniej wpadł w ręce hitlerowców francuski rozkaz, w którym znalazła się fraza „Czas nareszcie zatrzymać potok niemieckich czołgów!”. „Rozkaz ten umocnił mnie w przekonaniu, że należy wszystkimi siłami kontynuować natarcie, gdyż zdolność Francuzów do dalszego oporu zaczęła widocznie budzić poważny niepokój w ich własnym Naczelnym Dowództwie” – wyjaśniał Guderian. – „Teraz tylko się nie wahać, działać bez chwili przerwy!”.

Następnego dnia generał wykłócał się o to z przełożonymi, zrezygnował nawet z dowództwa. Rezygnację przyjęto, lecz szybko cofnięto decyzję o jej przyjęciu. Postanowiono, że sztab XIX Korpusu, dowodzonego przez Guderiana, pozostanie na miejscu, lecz generał na czele „wartościowych formacji rozpoznawczych” mógł ruszyć dalej. „Szybki Heinz” – jak nazywano Guderiana – jak tylko mógł, pędził na zachód. Nie licząc własnego dowództwa, jedyny poważny opór w drodze do wybrzeża napotkał 17 maja pod Montcorner. Tego dnia został zaatakowany przez 4. Dywizję Pancerną pułkownika Charlesa de Gaulle’a, lecz z pomocą lotnictwa zmusił Francuzów do wycofania się.

 

Akcja Guderiana zapisała się w annałach. „Było to pierwsze w historii wojen »operacyjne« zastosowanie broni pancernej: całe dywizje wysforowały się daleko naprzód z nastawieniem na »niespodziewane natarcie«. Nie chodziło już o to, żeby z pomocą kilku czołgów zyskać lokalną taktyczną przewagę, lecz o to, by wykorzystać jako atut przeważającą mobilność o dalekim zasięgu. Motto brzmiało: »Operacja to ruch!«”– pisał popularyzator historii Guido Knopp w książce Wehrmacht. Od inwazji na Polskę do kapitulacji.

20 maja 1940 roku niemieccy czołgiści dotarli do Amiens i Abbeville. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, siły belgijskie i część francuskich zostały wzięte w potrzask. Losy kampanii były już w praktyce rozstrzygnięte. Guderian chciał szybko zająć porty nad kanałem La Manche, lecz nie znalazł zrozumienia wśród przełożonych. Między innymi dlatego Brytyjczykom w ramach operacji „Dynamo” między 26 maja a 4 czerwca udało się ewakuować większość alianckich żołnierzy otoczonych przez niemieckie wojska.

Nie zmieniło to biegu kampanii. W międzyczasie poddała się Belgia. 14 czerwca Niemcy wkroczyli do Paryża. 22 czerwca Francja skapitulowała. Bilans sześciu tygodni walk był dla III Rzeszy oszałamiający. Pokonano trzy państwa, przepędzono Brytyjczyków z kontynentu, samych francuskich żołnierzy wzięto do niewoli dwa miliony!

Blitzkrieg po „Blitzkriegu”

Dziś kampania wiosenna 1940 roku jest nierozłącznie związana z pojęciem Blitzkriegu, „wojny błyskawicznej”, ale dokonano tego niejako post factum. Współcześnie określenie to definiowane jest jako szybki i zmasowany atak lądowych wojsk pancernych, poprzedzony zdobyciem przewagi w powietrzu. W niemieckiej prasie pojawiało się już w latach trzydziestych. Zachodnie media używały go w kontekście kampanii wrześniowej, lecz spopularyzowały na szerszą skalę właśnie w odniesieniu do wydarzeń na froncie zachodnim z wiosny 1940 roku.

Jak przekonuje niemiecki historyk wojskowości Karl-Heinz Frieser, ofensywy 1940 roku nie planowano według filozofii Blitzkriegu, lecz to właśnie pod jej wpływem ową filozofię sformułowano. „Kampania zachodnia sprawiła, że wszystkie przestarzałe doktryny legły w gruzach jak podczas trzęsienia ziemi, a na polu bitwy dokonała się rewolucja w sposobie prowadzenia wojny” – pisze w dobrze przyjętej wśród specjalistów pracy Legenda blitzkriegu. Kampania zachodnia 1940.

Wskazuje, że na sukces Niemców złożyło się kilka czynników, w tym samowola oficerów, szczególnie Guderiana, który wyrwał się z przyczółka pod Sedanem i błyskawicznie dotarł do zachodniego wybrzeża. Spora w tym „zasługa” nieudolnego francuskiego dowództwa, które zmarnowało przewagę nad atakującymi niemal w każdym aspekcie. Alianci w maju 1940 roku mieli nawet więcej czołgów od Wehrmachtu: 4204 wobec 2429.

Samo pojęcie Blitzkrieg po klęsce Francji w 1940 roku, tak chętnie powtarzane przez zachodnie media, rychło zostało podchwycone przez nazistowską propagandę. Nie trwało to długo. Kiedy wojna ze Związkiem Radzieckim, wbrew niemieckim nadziejom na szybki sukces, przemieniła się w długi i krwawy konflikt, odcięto się od Blitzkriegu. Hitler zarzekał się, że nigdy nie używał tego określenia. W tym czasie niemiecka prasa zapewniała: „Pojęcie Blitzkrieg wymyślili Brytyjczycy. My nigdy nie mówiliśmy, że to najpotężniejsze ze wszystkich zmagań odbędzie się kiedykolwiek w błyskawicznym tempie.”.