Początek tej historii sięga połowy ubiegłego wieku. 5 lutego 1958 roku dwa tamtejsze samoloty biorące udział w misji szkoleniowej zderzyły się ze sobą. Niestety, na pokładzie bombowca B-47 znajdowała się bomba termonuklearna Mark 15. Ważyła około 3400 kilogramów i była jedną z ponad tysiąca wyprodukowanych przez Stany Zjednoczone w okresie od 1955 do 1957 roku.
Czytaj też: Najstarsza taka armata w całej Europie. Polacy mieli udział w jej stworzeniu
Oczywiście nawet przy wysokiej dostępności trudno sobie wyobrazić, by Amerykanie stwierdzili, że “jedna bomba atomowa w tę czy we w tę nie zrobi różnicy”. Z tego względu błyskawicznie rozpoczęły się poszukiwania, w których wzięli udział nurkowie. Przez dwa miesiące przeszukiwali oni wody o powierzchni ponad 60 kilometrów kwadratowych, lecz starania nie przyniosły oczekiwanych skutków.
Jak w ogóle doszło do tak nieszczęśliwego wypadku? Bombowcem B-47 sterował Howard Richardson, który został trafiony przez Clarence’a Stewarta, pilotującego samolot odrzutowy F-86. Mimo pechowego obrotu spraw, obaj piloci wyszli z sytuacji cało, przy czym Richardson musiał jeszcze wykombinować, co zrobić z przewożonym przez niego ładunkiem. Wiedział, że nie może wylądować uszkodzoną jednostką zawierającą bombę termonuklearną, dlatego postanowił zrzucić ją do oceanu.
Bomba Mark 15 została zrzucona przez pilota bombowca B-47 z wysokości około 2200 metrów
Tym sposobem bomba trafiła do wód Oceanu Atlantyckiego, spadając z wysokości około 2200 metrów. I choć sam pilot twierdził, że nie doszło do eksplozji, to po latach eksperci spekulowali czy w ogóle miał on możliwość obserwacji potencjalnego biegu wydarzeń. Ze względu na pozycję samolotu być może Richardson nie byłby w stanie dostrzec wybuchu – nawet jeśli miał on miejsce. Pilot dodał w wywiadzie udzielonym CBS News w 2004 roku, że żałuje tego, co zrobił ze względu na powstałe zamieszanie.
16 kwietnia 1958 roku amerykańskie wojsko ogłosiło, że bomba przepadła, a jednocześnie nie istniało ryzyko wybuchu czy wzrostu radioaktywności. I choć początkowo przekonywano, iż broń nie była uzbrojona, przez co nie było fizycznej możliwości, by mogła eksplodować, to po latach na jaw wyszły nowe informacje. Wynikało z nich, jakoby ładunek był kompletną bronią nuklearną.
Czytaj też: Wyjątkowa wyprawa po wrak. Znajduje się tysiące metrów pod powierzchnią, ale i tak możemy go zobaczyć
W raporcie z 2001 roku Siły Powietrzne ogłosiły, że w ładunku znajdowało się około 180 kilogramów materiału wybuchowego. Trzy lata później pojawiły się nawet silne przesłanki co do tego, że udało się zlokalizować zaginioną bombę. Źródłem wysokich odczytów promieniowania nie była jednak zgubiona przesyłka. W kolejnych latach pojawiały się nowe doniesienia na temat potencjalnych lokalizacji ładunku, lecz jak na razie wszystkie okazywały się nietrafione.
Ze względu na to, jak wielki obszar trzeba byłoby przeszukać, raczej trudno sobie wyobrazić, by mogło dojść do znalezienia tej bomby w czasie celowych poszukiwań. Bardziej prawdopodobny będzie scenariusz, w którym zguba nigdy nie zostanie zlokalizowana, a jeśli nawet, to będzie to miało zupełnie przypadkowy charakter. Dodajmy do tego fakt, iż podobnych historii rozegrało się więcej, a mówimy przecież tylko o tych, o których dowiedziała się opinia publiczna. Innymi słowy, morza i oceany mogą być wypełnione tego typu obiektami.