Krzyż kontra katana. Bunt chrześcijan miał niezwykle krwawy koniec

Historycy zajmujący się dziejami Japonii nazywają niekiedy okres pomiędzy latami 1549-1650 chrześcijańskim stuleciem.  Jego początek wyznacza przybycie do Kraju Kwitnącej Wiśni świętego Franciszka Ksawerego, a koniec wielkie prześladowania chrześcijan zarządzone przez szogunat rodu Tokugawa. Przez owe sto lat Japonia była świadkiem najpierw gwałtownego rozwoju katolicyzmu wśród jej mieszkańców, a następnie upadku religii przywiezionej zza mórz przez tzw. południowych barbarzyńców, tj. Portugalczyków i Hiszpanów. Najbardziej dramatyczny epizod tego drugiego procesu rozegrał się na półwyspie Shimabara na Kiusiu na przełomie lat 1637-1638.
Krzyż kontra katana. Bunt chrześcijan miał niezwykle krwawy koniec

Shimabara mogła wydawać się japońskim chrześcijanom ziemią obiecaną. Panowanie nad krainą przez blisko trzy pokolenia znajdowało się w rękach katolickich dajmio z rodu Arima: Andrzeja, Protazego i Michała. Choć tutejsza ziemia była niezbyt urodzajna, zamieszkujący lenno wyznawcy Chrystusa mogli pochwalić się działaniem w ich domenie założonych przez jezuitów seminarium i drukarni, gdzie spod przywiezionej z Europy prasy wychodziły kolejne spisane łaciną księgi liturgiczne oraz katechizmy przybliżające neofitom treść ich nowej wiary za pomocą sylabariusza katakana.

Dobre czasy skończyły się wraz ze zjednoczeniem Japonii. Przywódcy klanu Arima fatalnie ulokowali swą lojalność w konflikcie zbrojnym, który wyniósł do władzy Tokugawę Ieyasu i w stoczonej w roku 1600 pod Sekigaharą bitwie znaleźli się po stronie przegranych. Co gorsza, nowy szogun podejrzliwie spoglądał na wyznających chrześcijaństwo dajmio z zachodu Japonii, lękając się możliwości zawarcia przez nich sojuszu z europejskimi potęgami. Wkrótce nowy reżim rozpoczął też prześladowania japońskich wyznawców Chrystusa. Prowadzących działalność misyjną w Nagasaki księży wygnano, a wiernym przykazano wrócić do religii buddyjskiej. Ówczesny władca Shimabary – Michał Arima szybko wyczuł, skąd wieje wiatr i wyrzekł się odziedziczonej po przodkach katolickiej wiary oraz chrzcielnego imienia, stając się japońskim do szpiku kości Arimą Naozumi. By wykazać pełne oddanie szogunatowi i gorliwość w wypełnianiu jego rozkazów, natychmiast po dokonaniu apostazji rozpoczął srogie prześladowania niedawnych braci w wierze. Liczba chrześcijan zamieszkujących jego lenno była jednak tak przygniatająca, a ich oddanie religii tak wielkie, że po pewnym czasie załamany niekończącą się walką z katolicyzmem dajmio sam poprosił szoguna o przeniesienie go do innego lenna. Tak też się stało, a władzę nad Shimabarą przejął Matsukura Shigemasa.

Gorąco – zimno

Nowy dziedzic  wydawał się odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Shigemasa nienawidził chrześcijan całym sercem. Po rodzie Arima pozostała w prowincji cała armia lenników, których szogun zakazał Naozumiemu wziąć ze sobą do nowej domeny. Matsukura wszystkich ich zwolnił, obsadzając wszelkie stanowiska ludźmi, którzy przybyli do Shimabary jako jego świta. Setki niedawnych samurajów, teraz pozbawionych pana, musiało schować miecze do skrzyń, a dumę do kieszeni i zająć się uprawą roli. Ich życie było ciężkie i niegodne pozazdroszczenia, nowy dajmio obłożył swoich poddanych bardzo wysokimi podatkami, z których dochód zamierzał przeznaczyć na wybudowanie twierdzy godnej jego pozycji. Dotychczasową siedzibą administracji w Shimabarze i główną fortecą księstwa był nadmorski zamek Hara, jednak Shigemasa uznał go za zbyt skromny na swoje potrzeby. Jako że nowe prawa szogunatu ograniczały liczbę  prywatnych zamków do zaledwie jednego na prowincję, Matsukura uznał, że siedziba, którą sobie zbuduje, musi być jak najwspanialsza. Dlatego w wyznaczonym przezeń miejscu, pozwalającym na kontrolowanie półwyspu, rozpoczęły się prace nad nową cytadelą. Pomysłodawcy projektu zabrakło tylko fantazji potrzebnej do wymyślenia jakiejś oryginalnej nazwy, wznoszone olbrzymim nakładem kosztów zamczysko ochrzczono mianem zamku Shimabara.

Mury pięły się do góry, a prace budowlane konsumowały większą część dochodów księstwa. W końcu megalomania Shigemasy zaczęła niepokoić samego szoguna. Z Edo przyszło wezwania do opamiętania i szybkiego dokończenia prac konstrukcyjnych. Przyczyniło się ono na równi z kłopotami finansowymi, które zaczęły trapić dajmio, do zakończenia budowy. Choć ostatnie partie murów wzniesiono na chybcika, używając najtańszych możliwych materiałów, górująca się nad półwyspem twierdza budziła słuszny respekt. Jej lokator rozpoczął istną kampanię terroru przeciw zamieszkującym jego lenno chrześcijanom. Japońskich katolików wyłapywano i poddawano torturom, jednak ku zgrozie oprawców spora część ich ofiar szła na śmierć ze śpiewem na ustach, zaś roznoszące się po prowincji historie o szczególnie spektakularnych aktach męczeństwa miast podkopywać pozycje zamorskiej wiary tylko ją wzmacniały.

Kaci na służbie Matsukury stosowali różnego rodzaju sposoby zadawania cierpienia swym ofiarom, szczęśliwcy mogli mówić o ścięciu samurajskim mieczem, pechowców  rozpinano na krzyżach. Rodzajami egzekucji interesował się sam dajmio i nawet osobiście wymyślił praktykę, która miała później zrobić karierę w całej Japonii. Nad Shimabarą wznosiła się wulkaniczna góra Unzen, z której stoków biły cuchnące siarką źródła wody tak wrzącej, że zakopane w błocie na ich wybrzeżu jajko gotowało się na twardo. Schwytanych katolików prowadzono więc w cień szczytu i nurzano w ukropie, gotując żywcem. Aby zaś przedłużyć mękę nieszczęśników, robiono to na raty, raz po raz wyciągając ich z gorących źródeł i wrzucając do nich ponownie.

Źródła wrzącej wody bijące na wulkanicznej górze Unzen stały się miejscem męki chrześcijan z półwyspu Shimabara/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Choć Matsukura czerpał sadystyczną przyjemność z polowania na zamieszkujących jego domenę chrześcijan, wciąż mało było mu krwi. Potajemnie zaczął gromadzić flotę i wielkie zapasy uzbrojenia, a zupełnie jawnie wystąpił do władz w Edo z prośbą o udzielenie mu zgody na dokonanie inwazji na hiszpańskie Filipiny, których katolickich mieszkańców zamierzał wyrżnąć. Szogunat, który realizował politykę izolacji kraju, podanie to jednak odrzucił, a wkrótce po tym rozczarowaniu w roku 1630  Shigemasa zmarł – w dość ironicznych okolicznościach, bo dostawszy wylewu podczas kąpieli w gorącym źródle u stóp góry Uznen.

 Shimabarę odziedziczył syn zmarłego – Matsukura Shigetsugu. W spadku po ojcu oprócz prowincji dostał ogromny zamek i masę długów. Chcąc je spłacić, przykręcił jeszcze bardziej śrubę podatkową. Po całym księstwie rozjechali się bezlitośni poborcy, którzy konfiskowali chłopom nawet do 60% ich zbiorów! Co więcej, nowy dziedzic rozciągnął swoje regulacje wstecz, nakazując poddanym płacić dodatkowe podatki za lata wcześniejsze. Wśród wieśniaków zapanowała panika powoli przeradzającą się we wściekłość. Nastrojów nie poprawiało okrucieństwo inspektorów podatkowych, gdy pewien zamożny gospodarz odmówił uiszczenia wygórowanych należności i uciekł z wioski, jego ciężarną córkę zamknięto w klatce, którą umieszczono w  strumieniu. Zanurzona w lodowatej wodzie dziewczyna poroniła i zmarła, a nie był to jedyny tego typu przypadek. Wieści o okrucieństwie poborców rozchodziły się z prędkością płonącego lasu, sprawiając, że rolnicy zaciskali silniej pięści na swych narzędziach, a zmuszeni do uprawy ziemi podstarzali weterani wojen domowych biegli myślą ku schowanym pod podłogami ich chat mieczom oraz muszkietom.

Bóg tak chce!

W grudniu 1637 roku mieszkańcy Shimabary mieli już serdecznie dość panującego nad nimi od siedmiu lat dziedzica. Prowincja przypominała beczkę prochu czekającą tylko na iskrę, by wybuchnąć. I iskra taka się znalazła. Po półwyspie zaczęły krążyć dziwne opowieści. Pomiędzy tutejszymi chrześcijanami kolportowano wierszowaną przepowiednię rzekomo wygłoszoną przed dwudziestu lat przez jednego z wygnanych podówczas z Nagasaki jezuitów. Mówiła ona o rychłym nadejściu końca świata i odkupieniu wiernych, którego zwiastunem miał być obdarzony łaską niebios młody prorok. Co prawda przez poprzednie dwie dekady nikt o owym proroctwie nie słyszał, ale ludzie byli na tyle zdesperowani, że gotowi uwierzyć we wszystko. Zwłaszcza, że wkrótce po tym, jak karteczki z zapowiadającymi przyszłe wydarzenia wierszami zaczęły przechodzić z rąk do rąk, na półwyspie Shimabara rzeczywiście objawił się boży pomazaniec. Był to liczący sobie zaledwie szesnaście wiosen syn zbankrutowanego chrześcijańskiego samuraja – Amakusa Shirō, bardziej znany pod chrześcijańskim imieniem Hieronim. Wraz ze swym ojcem Piotrem młodzieniec wędrował po półwyspie i pobliskich wysepkach, a nawet zapuszczał się ponoć do Nagasaki. Otaczało go aura nieziemskiej charyzmy, był niezwykle piękny i przemawiał ze swadą, cechował się głęboką pobożnością, a ponadto, jak szeptano, chrześcijański Bóg obdarzył go umiejętnością czynienia cudów. Opowiadano sobie historie o niezwykłych dokonaniach Hieronima mającego niczym Chrystus leczyć choroby i chodzić po wodzie.

Dzisiejsze wizerunki Hieronima Amakusy (który doczekał się w Japonii kilku pomników, a także został bohaterem mang, anime i gier komputerowych) przedstawiają go zwykle odzianego w eklektyczne połączenie ubiorów japońskich i europejskich. Większa część prezentowanego stroju to szaty samuraja, ale pod szyją młodzieńca pyszni się zazwyczaj elżbietańska kryza, zaś przy jego boku przypasane są samurajskie miecze. Wizja ta nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, bo zachowane opisy z epoki mówią, iż Hieronim występował w stroju w stylu całkowicie japońskim – tyle że śnieżnobiałym, w dłoni dzierżąc nie broń, lecz charakterystyczną dla kapłanów shinto drewnianą różdżkę obowiązaną papierowymi wstążkami. Wizerunek rzekomego proroka wywodził się więc z tradycji japońskiej, w przeciwieństwie do niesionego za nim sztandaru, ten bowiem, choć wykonany przez Japończyka – katolickiego kaznodzieję i malarza religijnych obrazów Yamadę Emonsaku – był całkowicie europejski i chrześcijański zarówno z wyglądu jak i wyrażanej przezeń treści. Na chorągwi widniała wynurzająca się z kielicha eucharystia, zaś po bokach naczynia klęczeli aniołowie. Całość została podpisana hasłem w języku łacińskim głoszącym Niechaj będzie pochwalony Najświętszy Sakrament.

Sztandar pod którym Hieronim Amakusa i jego zwolennicy ruszyli do boju wykonany na wzór hiszpański przez japońskiego malarza obrazów religijnych Yamadę Emonsaku/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Rychło po Shimabarze i sąsiednich wyspach zaczęła krążyć wieść, że Hieronim wzywa wszystkich chrześcijan do powstania przeciw ich niegodziwym panom. Wkrótce pod sztandar młodzieńca zaczęły ciągnąć tłumy, zarówno zwykłych wieśniaków uzbrojonych we włócznie i inną zaimprowizowaną broń, jaki i zdeklasowanych samurajów stawiających się na wezwanie w pełnym rynsztunku. Wszyscy oni słuchali z chęcią kazań młodzieńca głoszącego rychłe nadejście czasów Sądu Ostatecznego i nawołującego zwolenników do męczeństwa. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, ogromna ludowa armia ruszyła przez półwysep na zamek Shimabara, dysząc żądzą odwetu za lata cierpień. W jej skład weszli  pragnący męczeńskiej palmy chrześcijanie, ale też ich buddyjscy sąsiedzi widzący w dołączeniu do rebelii jedyną możliwość na wyrażenie swego niezadowolenia z panującego w prowincji ucisku podatkowego.

Choć Hieronim Amakusa był tytularnym przywódcą ruchu, wśród historyków po dziś dzień trwają spory o to, kto rzeczywiście stał na czele rebelii. Zwolennicy młodzieńca, widzący w nim półboską istotę, rozgłaszali opowieści o jego ogromnej mądrości i talentach strategicznych, prawda jednak jest taka, że większość badaczy uważa, iż Hieronim był tak naprawdę figurantem wykreowanym przez grupkę rozgoryczonych dawnych wasali rodu Arima. Chłopak stanowić miał wyrazisty symbol mający pociągnąć za sobą tłumy niezadowolonych chłopów, stąd spiskowcy (których historyk Jonathan Clements określa na podstawie przekazów z epoki jako Bandę Pięciu, podkreślając jednak, że mogło ich być więcej) wiele wysiłku włożyli w wykreowanie legendy młodziutkiego mesjasza, czerpiąc być może inspiracje z opowieści o męczeńskiej śmierci, jaką na polu bitwy poniósł portugalski król Sebastian, którego historia była w XVI wieku popularna wśród japońskich chrześcijan. Jakkolwiek było, stojący w cieniu prowodyrzy dobrze wykonali swoją robotę, wokół Hieronima zebrało się bowiem ponad 40 000 ludzi gotowych ruszyć do walki i zginąć z jego imieniem na ustach.

Oblegający i oblegani

W połowie grudnia 1637 roku, gdy w Shimabarze doszło do jawnej rebelii, Matsukura Shigetsugu przebywał na dworze szoguna w Edo. Jako że dziedzic włości był nieobecny, zadanie poradzenia sobie z chłopskim powstaniem spadło na barki zawiadującego cytadelą kasztelana. Wysłał on przeciwko idącym na fortecę Shimabara tłumom oddział samurajów, wierząc, że ma do czynienia z chłopską ruchawką, której uczestnicy prysną na sam widok zbliżających się wojowników. Stało się jednak inaczej i do zamku wróciła zaledwie garść niedobitków. Co gorsza, wkrótce potem pod mury podeszli powstańcy, rozpoczynając regularne oblężenie twierdzy.

Wiadomość o tym, że dumni samurajowie dali tyły przed zwykłymi rolnikami sprawiła, że szeregi zwolenników Hieronima zaczęli zasilać kolejni ochotnicy. Na należących do rodu Terazawa wyspach Amakusa wybuchło symultaniczne powstanie, jednak w obliczu twardego oporu jego uczestnicy, wsiadłszy na pokład flotylli przyozdobionych krzyżami łodzi rybackich, przeprawili się do Shimabary, by zasilić tamtejsze powstańcze wojska.

Tymczasem nastał styczeń 1638 roku i dla kryjących się w cieniu Hieronima wodzów powstania jasne stało się, że nie uda im się zdobyć zamku Shimabara. Oczywiste było też, że wieści o rebelii dotarły już do Edo i rząd szykuje kontratak. Należało szybko opracować dalszy plan działania. Mało kto spodziewał się, że ludzka rzesza skupiona wokół rzekomego proroka da radę w otwartym polu stawić czoła zdyscyplinowanej armii. Z drugiej strony rebelianci nie myśleli w ogóle o zwycięstwie, wprost głosząc, że ich celem jest poniesienie męczeńskiej śmierci ku chwale Chrystusa. Ile w tym haśle było prawdy, trudno dziś określić, ale jak się wydaje, sztabowcom Hieronima niespecjalnie śpieszyło się na tamten świat i zaczęli szukać rozwiązania, które dałoby im szanse nawet jeśli nie na wiktorię to przynajmniej długotrwały skuteczny opór. Nasuwało się samo, jeśli powstańcy chcieli mieć szansę w starciu z nadciągającą armią rządową, potrzebowali silnych fortyfikacji, za którymi mogliby się schronić. Zdobycie zamku Shimabara, by wykorzystać go w tym celu, okazało się niemożliwe, ale na półwyspie było jeszcze jedno miejsce idealne, by uczynić je bastionem oporu – dawna siedziba rodu Arima – nadmorski zamek Hara! Tam też Hieronim poprowadził swych zwolenników.

W chwili wybuchu powstania zamek Hara był już od wielu lat opuszczony i powoli obracał się w ruinę. Częściowo rozebrane umocnienia nie były nawet uwzględniane w nowszych mapach prowincji, ale gdy buntownicy dotarli na miejsce, szybko stwierdzili, że opuszczona forteca nada się idealnie do ich celów. Okolony murami obszar spokojnie mógł pomieścić liczące 40 000 ludzi tłumy, a kiedy rebelianci zabrali się do roboty i łatania umocnień, zamek Hara szybko stał się na powrót w pełni funkcjonalną fortecą. Przygotowawszy zapasy broni i uzbrojenia, powstańcy czekali na dalszy rozwój wydarzeń.

Mapa przedstawiająca oblężenie zamku Hara/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Tymczasem w granice Shimabary wkroczyły połączone siły kilku samurajskich klanów, oddelegowane przez szoguna do spacyfikowania krnąbrnej prowincji. Siły te dowodzone przez podstarzałego wojownika Itakurę Shigemasę rozłożyły się obozem pod fortyfikacjami Hary. W ich skład wchodzili przede wszystkim młodzi samurajowie, którzy z racji przyjścia na świat po zakończeniu okresu wojen domowych nigdy jeszcze nie powąchali prochu. Samego Itakurę trudno byłoby nazwać weteranem, co prawda pamiętał jeszcze założyciela obecnej dynastii szogunów – Tokugawę Ieyasu i walczył po jego stronie pod Sekigaharą, ale jako że był wtedy młodziutkim chłopcem, w czasie starcia pozostawał na tyłach. Teraz tłumiąc chłopskie powstanie, zamierzał w końcu zaspokoić swój głód wojennej chwały. Shigemasa podobnie jak jego ludzie lekceważył sobie przeciwnika, co okrutnie zemściło się na oblegających. Podczas kilku pierwszych szturmów siły rządowe poniosły dotkliwe straty – tym boleśniejsze, że zadane przez pogardzanych wieśniaków. Choć zatem Itakura, opuszczając Edo, obiecał szogunowi rychłe zwycięstwo, miast je odnieść, tkwił przez kolejne tygodnie pod murami zamku Hara, tracąc kolejnych ludzi w nieudanych atakach. W końcu cierpliwość szogunatu się wyczerpała i wyznaczono nowego głównodowodzącego operacji – Matsudairę Nobotsunę, który na czele  posiłków ruszył ku Shimabarze. Zrozpaczony wizją degradacji i czekającej go niesławy Shigemasa postanowił postawić wszystko na jedną kartę. 14 lutego 1638 roku, ubrawszy najpiękniejszą ze swoich zbroi, osobiście poprowadził kolejny szturm. Prowadzony przez niego oddział został zdziesiątkowany w deszczu kamieni, wrzącego oleju i kul muszkietów. Sam Itakura dopadł jakimś cudem do zamkowej bramy, gdzie przeszyły go wrogie pociski, kładąc na miejscu trupem. Ciało wodza z narażeniem życia odzyskał jego syn, który wyniósł je z pola bitwy.

Przybycie Matsudairy zaowocowało zmianą strategii. Nowy dowódca postanowił zagłodzić przeciwnika, rozkazał więc wznieść wokół zamku Hara własne fortyfikacje mające utrudnić powstańcom wycieczki w poszukiwaniu żywności. Skierował też pismo do placówki Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Hirado, prosząc o przesłanie armat. Mimo iż Holendrzy na wszelkie sposoby próbowali się wykręcić od spełnienia tego żądania, w końcu, stanąwszy wobec groźby zerwania przez szogunat kontaktów handlowych, oddelegowali kompanijny okręt wojenny Szron do niewdzięcznego zadania bombardowania od strony morza pozycji japońskich chrześcijan. Szczęśliwie dla oblężonych specyfika terenu, na którym stał zamek utrudniała holenderskim artylerzystom dokładne celowanie, a gdy jeden z nich wraz ze swym działem wyleciał w powietrze, lekko zażenowany Matsudaira (który uznał, że śmierć Holendra przyniosła hańbę jego imieniu, gdyż gwarantował Kompanii, iż udział w oblężeniu będzie dla jej ludzi całkowicie bezpieczny) odesłał sojuszników z powrotem do ich faktorii.

Holenderski okręt Szron wziął udział w oblężeniu zamku Hara, służąc swymi działami siłom szogunatu/Źródło:Wikimedia Commons, domena publiczna

Wśród oblegających zamek samurajów szczególną inicjatywą wykazywali się ci, którzy służyli pod godłem rodu Hosokawa. Nieustannie ryli oni tunele, próbując dostać się drogą podziemną w obręb fortyfikacji. Za każdym razem ich starania kończyły się jednak klęską. Saperzy próbowali między innymi wysadzić od dołu okalające twierdzę powstańców mury, ale źle obliczyli potrzebną do tego ilość prochu i jedynym efektem całej akcji była śmierć odważnego do głupoty samuraja, który podpalił lont ładunku. Innym razem, gdy podwładni dajmio Hosokawy zrobili podkop na drugą stronę murów, rebelianci zlokalizowali tunel i wylali napastnikom na głowę wiadra odchodów, po czym wypłoszyli ich z tunelu dymem.

Upadek

Oblężenie przedłużało się niemiłosiernie, a strona rządowa wciąż nie mogła zdobyć zamku Hara pomimo napływającego do jej obozu nieustannego strumienia posiłków (łącznie w oblężeniu wzięło udział 125 000 ludzi). W pewnym momencie wydawało się, że zwycięstwo jest tuż tuż, gdy na pozycje oblegających spadła strzała z listem od jednego z przywódców powstania – Yamady Emonsaku, który proponował wrogowi przejście na jego stronę wraz z dowodzonym przez siebie oddziałem 800 ludzi, wpuszczenie samurajów do zamku i wydanie w ich ręce Hieronima. Człowiek, który zaprojektował i wykonał sztandar powiewający nad obozem powstańców, teraz niczym Judasz gotów był zdradzić tego, kto przemawiał pod ową chorągwią. Rozpoczęła się wymiana korespondencji wystrzeliwanej przez obie strony z łuków. Pechowo jednak dla zdrajcy jedna ze strzał została znaleziona przez lojalnego wobec Hieronima wartownika. Gdy pozostali dowódcy rebelii dowiedzieli się o zdradzie Yamady natychmiast zabili całą rodzinę zdrajcy, odebrali mu rangę w szeregach obrońców i już mieli go uśmiercić, gdy ten zaczął się desperacka bronić, mówiąc o dokonanej przez przeciwników prowokacji mającej zasiąść niezgodę w szeregach rebeliantów. Nie wiedząc, co ostatecznie o wszystkim myśleć, towarzysze broni japońskiego Judasza zamknęli go w zaimprowizowanym areszcie. Mleko już się jednak rozlało, bo Yamada dostarczył nieprzyjaciołom wielu cennych informacji. Dzięki jego listom i przesłuchaniom złapanych uciekinierów ludzie szogunatu dowiedzieli się, że oblężonym skończyła się żywność. Nieszczęśnicy gotowali już i jedli słomę ryżową, a głód tak dawał im się we znaki, że wielu z nich nie miało siły stać na własnych nogach, wartownicy na murach pełnili swą służbę na leżąco.

11 kwietnia wojownicy Matsudairy przypuścili ostateczny szturm. Osłabieni obrońcy, którym dodatkowo skończyła się amunicja, nie mieli już sił, by go odeprzeć. Samuraje wdarli się na teren twierdzy i rozpoczęli masakrę. Wojownicy wędrowali pomiędzy leżącymi na ziemi, półprzytomnymi z głodu mężczyznami, kobietami oraz dziećmi i dobijali ich ciosami mieczy, po czym obcinali trupom głowy, by zanieść je swoim dowódcom. Wzniesione przez powstańców prowizoryczne drewniane budynki podpalono. Nigdzie jednak nie dało się znaleźć Hieronima, w końcu pewien niski rangą samuraj natrafił na ciężko rannego młodzieńca w białych pobrudzonych ziemią i krwią szatach. Zabił go, a głowę zaniósł jednemu z oficerów. Gdy pokazano ją będącej w niewoli matce Hieronima, kobieta zalała się łzami i przytuliła ją do piersi, szepcząc pobielałymi wargami: Jak to możliwe, że tak wychudł?! Trofeum pokazano również Yamadzie, którego zwycięzcy uwolnili z aresztu. On również potwierdził identyfikację głowy jako należącej do przywódcy powstania.       

Rebelia na półwyspie Shimabara była aż do końcowych lat szogunatu Tokugawów ostatnim konfliktem zbrojnym, jaki miał miejsce w Japonii, po niej nastąpiła dwieście lat niczym niezmąconego pokoju. Zwycięzcy pozostawili ciała wymordowanych powstańców rozrzucone po okolicznych polach, by gniły ściągając stada padlinożerców. Dopiero w sto lat później miejscowi zebrali pożółkłe od słońca kości i pogrzebali we wspólnym kurhanie. Ludzie ci nie mieli mimo swego uczynku wiele wspólnego ze zwolennikami Hieronima, po zdobyciu zamku Hara szogunat urządził w Shimabarze prawdziwy Holokaust, mordując dziesiątki tysięcy ludzi oskarżonych o bycie chrześcijanami. O wyroku śmierci dla całej rodziny potrafił zdecydować panujący w domu niedostatek… garnków. Brak tych naczyń uznawano za efekt przekazania ich rebeliantom.

Wydarzenia w Shimabarze sprawiły, że reżym szoguna jeszcze bardziej zaostrzył kurs przeciwko chrześcijanom. Przez następne lata rządowi inkwizytorzy tropili zarówno wyznawców katolicyzmu jak i przybywających niekiedy z Europy księży. To właśnie po powstaniu Hieronima w całym kraju wprowadzono dla jego mieszkańców coroczny obowiązek ceremonialnego deptania po wizerunkach Chrystusa, Maryi i świętych. Udział w rytualne miał potwierdzać buddyjską prawomyślność jego uczestników. Mimo srożących się prześladowań na prowincji niektóre gminy wyznawców Chrystusa przetrwały, schodząc do podziemia. Kultywując swą wiarę w ukryciu, przetrwały aż do ponownego otwarcia się Japonii na świat w połowie XIX wieku.

W kulturze japońskiej nazwisko wymienia się przed imieniem i takąż konwencję stosował autor powyższego tekstu, wyjątek czyniąc dla postaci ochrzczonych w obrządku katolickim i używających europejskich imion.