Chemtrails – czy samolotowe smugi na niebie są niebezpieczne?

Czy smugi zostawiane na niebie przez samoloty wpływają na nasz świat? Owszem, choć nie ma to żadnego związku z teoriami spiskowymi.

Kiedy spojrzysz w pogodny dzień w górę, masz spore szanse zobaczyć wąską jasną smugę przecinającą niebo. Zostawia ją samolot. Z jego silników wydobywają się drobiny spalin, a na nich skrapla się para wod-na. W efekcie powstaje wąska chmura długości kilkudziesięciu, a nawet ponad stu kilometrów. To smuga kondensacyjna – zjawisko znane i obserwowane od wielu lat.

Prawdopodobnie na początku lat 90. XX w. narodziła się związana z nim teoria spiskowa. Według niej smugi na niebie są w rzeczywistości śladem oprysków masowo wykonywanych przez samoloty wojskowe i cywilne. Powstało specjalne słowo opisujące to rzekome zjawisko: chemtrails. To zlepek powstały z angielskich słów „chemical trails” (smugi chemiczne), który nawiązuje do contrails („condensation trails”), czyli smug kondensacyjnych. Podobnym zlepkiem mało sensownych informacji okazuje się sama koncepcja „masowych oprysków”, gdy weźmiemy ją pod naukową lupę.

Erytrocyty spadają z nieba

Czemu służyć miałyby takie działania? Zwolennicy teorii chemtrails zgadzają się tylko co do jednego – to wielki ponadnarodowy spisek. Jego uczestnikami są rządy lub armie. Jeśli chodzi o sam cel „opryskiwania”, pojawiają się najróżniejsze domysły: opanowanie umysłów ludzi przez rozpylanie środków psychotropowych, wywoływanie zmian klimatycznych, rozprowadzanie po świecie chorobotwórczych mikrobów. Do myślenia daje też lista substancji rzekomo rozsypywanych z samolotów: polimerowe włókna z osadzonymi na nich „erytrocytami przenoszącymi choroby”, bar, sole aluminium, węglik krzemu, tor, materiały przewodzące prąd… Te ostatnie ponoć mają ściągać pioruny w określone miejsce.

Niewątpliwie teorii chemtrails sprzyja jedna technologia – internet. W ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się mnóstwo filmów na YouTube, pokazujących smugi na niebie opatrzone mniej lub bardziej zaangażowanym emocjonalnie komentarzem. Argumenty w większości przypadków brzmią bardzo podobnie, co wskazuje, że są po prostu powielane bez głębszego zastanowienia się nad ich sensownością.

Przykład? Większość zwolenników teorii twierdzi, że „chemiczne smugi” to całkiem nowa rzecz. Ponoć przed rokiem 2000 (czasem mowa o 2005 albo nawet 2010) samoloty nie pozostawiały na niebie śladów, które widoczne byłyby przez dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Rzekomo to właśnie rozpylanie podejrzanych substancji powoduje, że smugi widać przez kilkadziesiąt minut, i że czasem nawet rozrastają się, pokrywając niebo cienką warstwą chmur.

Woda na spalinach

Czym więc są te smugi? Odpowiedź jest prosta – nie są niczym nowym, niezwykłym ani groźnym. Są zwykłymi smugami kondensacyjnymi, czyli szczególnym rodzajem chmury, która powstaje ze skroplenia pary wodnej na drobinach zawartych w spalinach. Czemu czasami znikają zaraz po przelocie samolotu, a innym razem są widoczne nawet godzinami? To kwestia warunków panujących na wysokościach przelotowych samolotów, czyli najczęściej 10–11 km.

 

Im wyższa temperatura powietrza, tym więcej pary wodnej może ono zawierać. Gdy jednak temperatura takiego wilgotnego powietrza spadnie, woda przechodzi w tzw. stan przechłodzony (powinna się już skroplić, ale ponieważ nie ma na czym, pozostaje gazem). Jeśli pojawi się wówczas coś takiego jak drobina zanieczyszczenia, wokół niej powstaje kropelka H2O. Tworzy się szczególny rodzaj chmury, który ma nawet własną nazwę: cirrus aviaticus. Może ona utrzymywać się w powietrzu krócej lub dłużej. Wszystko zależy od wiatru, temperatury, wilgotności i innych parametrów pogodowych.

To tłumaczy zmienność śladów za samolotami, ale oczywiście nie przekonuje zwolenników teorii spiskowych. Może faktycznie coś się zmieniło w składzie paliwa? Nic takiego nie miało miejsca. Co więcej, mnóstwo historycznych zdjęć pokazuje niebo pełne smug po bitwach powietrznych podczas II wojny światowej. Wyraźnie widać na nich, że zjawisko to jest równie stare jak same samoloty.

Za wysoko, by to miało sens

Teoria chemtrails nie wytrzymuje także konfrontacji z czystą logiką. Weźmy choćby pomysł, że w ten sposób rozpylane są zarazki. Na wysokości 10 km panuje ciśnienie 0,25 atmosfery i temperatura około minus 50 st. C. To wystarczy, by przeprowadzić sprawną liofilizację – organizmy zostaną pozbawione wody i zamrożone. Część bakterii poradzi sobie z takimi warunkami, ale większość zginie. To samo stałoby się z erytrocytami, które miałyby być nośnikami zarazków.

Skoro nie zarazki, to może chemia? Substancje psychoaktywne? A może środki niszczące roślinność? Także tu wysokość staje się problemem, a nie zaletą. By takie opryski były skuteczne, substancje muszą dotrzeć do ziemi w odpowiednio wysokim stężeniu. Silne wiatry wiejące 10 km nad ziemią rozniosłyby rozpylone substancje na odległość setek kilometrów od miejsca, gdzie zostały uwolnione i to w trudnym do przewidzenia kierunku. Po drodze byłyby narażone na mróz, silne promieniowanie ultrafioletowe i wilgoć. Nie przypadkiem prawdziwe opryski roślin wykonuje się, lecąc samolotem możliwie nisko.

Inne koncepcje mówią o próbach sterowania pogodą. W tym akurat można doszukać się ziarna prawdy, bo w nieco podobny sposób przeprowadza się tzw. zasiewanie chmur. Polega ono na rozpylaniu substancji, która będzie działać tak jak drobinki spalin z silników samolotów. Woda skropli się i z chmury spadnie deszcz. Zasiewanie nie zawsze jest skuteczne, działa na ograniczonym obszarze i – co najważniejsze – ma sens tylko na pułapach znacznie niższych niż te, które osiągają zazwyczaj samoloty pasażerskie czy wojskowe. A jednak coś zmieniają!

W rzeczywistości prawdziwe smugi kondensacyjne są znacznie ciekawsze niż spiskowe chemtrails. Tylko raz w najnowszej historii zdarzyła się okazja do sprawdzenia, jak ślady pozostawiane przez samoloty wpływają na pogodę. Były to trzy dni po atakach z 11 września  2001 roku, kiedy nad całymi Stanami Zjednoczonymi wstrzymano loty.

Badacze wówczas zmierzyli wiele parametrów pogodowych i stwierdzili, że przy braku smug kondensacyjnych na niebie różnica temperatur między dniem a nocą wzrosła o 1–1,8 st. Celsjusza. Nie wydaje się to zbyt istotne, ale z punktu widzenia meteorologii wartość jest znacząca. Dane pochodziły z ponad 4 tys. stacji meteo w USA i choć były zbierane tylko przez trzy dni, pokazały, że smugi kondensacyjne naprawdę wpływają na nasz świat – tak jak inne typy chmur. Tyle że nie potrzebują do tego jakichś tajnych chemikaliów – wystarczy zwykła woda.