Ciemna masa… perłowa

W XVII stuleciu władcy z dynastii Wettinów nakazali swoim żonom noszenie pereł tylko krajowego pochodzenia. Jak to możliwe, skoro Saksonia nigdy nie leżała nad morzem?

Obecnie panuje powszechne przekonanie, że perły stanowią wytwór wyłącznie małży morskich. Tymczasem mogą je wytworzyć również mięczaki żyjące w europejskich potokach, zwłaszcza w tych najczystszych, „spływających ze starych masywów górskich o wodzie bardzo czystej, zimnej, przejrzystej, silnie natlenionej i zdecydowanie ubogiej w wapń” – twierdzi dr Katarzyna Zając z Instytutu Ochrony Przyrody PAN. Istotne jest nawet dno, które musi być piaszczyste lub żwirowate, zaś prąd bystry. Ostatni warunek to konieczna obecność pstrąga potokowego, który staje się podstawowym żywicielem pasożytniczych larw skójki.

SZUKAJ, A ZNAJDZIESZ

Pod koniec średniowiecza zbieraczami pereł rzecznych zostali Walonowie, legendarni poszukiwacze złota i kamieni szlachetnych. O ile w Saksonii zaczęli działać od XV w., o tyle w zachodnich Sudetach podjęli się podobnych zadań dopiero w następnym stuleciu. Po nich pojawili się kolejni; dlatego cesarz Rudolf II Habsburg tylko wybranym wydawał przywileje „na przepatrywanie swobodne i bez jakichkolwiek przeszkód gór wszelkich, a zwłaszcza Karkonoszy w poszukiwaniu za perłami” – cytuje dokument znany geolog, prof. Michał Sachanbiński z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Niegdyś drogocenne małże wyławiano z kilku łużyckich i śląskich rzek, choć najwięcej małży było w Kwisie. Do ich rozsławienia przyczynił się słynny lekarz i przyrodnik Kaspar Schwenckfeldt, nie bez kozery nazwany „śląskim Pliniuszem”. Na początku XVII w. po wieloletnich żmudnych badaniach naukowych napisał w jednym ze swych dzieł: „W piasku Kwisy łowią niekiedy rybacy perły, różne co do wielkości, kształtu, piękności i kosztowności. Jedne są małe, inne wielkie. W niektórych perłoródkach tkwi wiele małych perełek w ciele, w innych tylko jedna duża lub dwie luźno między ciałem a skorupą. Jedne są podłużne, drugie okrągłe jak groch. Jedne są wielce połyskujące i dojrzałe, niektóre zaś niedoskonałe albo całkiem czerwone, albo tylko w połowie białe i przejrzyste. Takie muszle znajdują się koło Gryfowa, Czochy oraz koło Leśnej”. To w zupełności wystarczyło, aby wieść rozniosła się po całym regionie i nad rzekę przybyły dziesiątki poszukiwaczy perłoródek.

Wieść dotarła poza granice Śląska; marzenie o szybkim i łatwym wzbogaceniu się ogarnęło kolejne setki ludzi. Większość z nich nie miała pojęcia, co należy robić, więc wbiegali do wody i godzinami brodzili w płytkiej rzece, wygrzebując rękoma wszelkie okazy małży. Następnie na brzegu nożami otwierali skorupy i zaglądali do wnętrza, żeby wydobyć perłę. Lepiej nie wiedzieć, ile tysięcy skójek straciło przy tym niepotrzebnie życie! Kiedy w 1635 r. Saksonia powiększyła się o Łużyce, a Kwisa stała się wschodnią granicą państwa saksońskiego, tamtejsi władcy dodatkowo wysyłali własnych „poławiaczy pereł”. Zaczęły nawet powstawać lokalne szlifiernie, gdzie czyszczono, a następnie polerowano perły. W niektórych, jak w Lechowie, dodatkowo mielono skorupy skójek, a uzyskany w ten sposób proszek sprzedawano w woreczkach, gdyż był poszukiwanym medykamentem skutecznie leczącym oparzenia.

Większość okazów wysyłano na dwór saski, resztę zaś sprzedawano w pozostałych krajach niemieckich, Czechach i Polsce. Czy nosiła je na sobie wcześniej wielka miłośniczka pereł Barbara Radziwiłłówna, druga żona Zygmunta Augusta, królowa Polski oraz wielka księżna litewska? Niewykluczone, choć wiedzieć należy, że śląsko-łużyckie skójki zyskały popularność w Rzeczypospolitej Obojga Narodów zwłaszcza po 1612 r., kiedy w jednej z krakowskich drukarni opublikowano wierszowany poemat „Officina Terraria”. Jego autor Walenty Roździeński we fragmencie poświęconym bogactwom naturalnym Śląska zawarł wymowne zdanie: „Pod Gryfowem perły śliczne z rzeki Kwisy wyjmują, [duże] jak grochowe ziarna…”. Była to szczera prawda; dlatego perły cieszyły się ogromnym wzięciem i operatywny handlowiec mógł osiągać niemałe zyski. Dowodzi tego historia z 1689 r. Pewien łużycki kupiec nabył pod Kwisą kilka pereł za niewielką sumkę, po czym zadowolony sprzedał je Żydowi za 5 talarów. Ten z kolei w krótkim czasie pozbył się ich za 10 talarów. W tym czasie stanowiło to niemal połowę miesięcznych dochodów starosty zgorzeleckiego lub piątą część zysków marszałka, najważniejszego urzędnika ziemskiego na Górnych Łużycach, czyli kilka tysięcy współczesnych złotych…

ŚWIŃSKIE ŻARCIE

 

Na pewno naturalne wytwory skójek trafiały do Rzeczypospolitej na przełomie XVII i XVIII wieku, gdy władcą został August II Mocny, król Polski i Saksonii. Ponieważ po kilku latach panowania dowiedział się o szybkim zanikaniu perłoródek w Kwisie, wysłał tam komisję. Wysłannicy donieśli, że skójki zostały przetrzebione nie tylko przez kłusowników, ale i nieświadomych chłopów. Ci ostatni w latach kryzysów gospodarczych, przeplatanych wojennymi zawieruchami i klęskami żywiołowymi, nieraz używali małży rzecznych do karmienia… trzody chlewnej!

Zaniepokojony tymi wiadomościami monarcha 29 stycznia 1729 roku wydał edykt kategorycznie zabraniający dzikiego połowu w Kwisie oraz ustanowił okres ochronny dla młodych skójek perłorodnych. To pomogło jednak tylko na pewien czas. Na szczęście królewscy poławiacze zdążyli jeszcze zgromadzić piękną kolekcję, którą pod koniec XVIII wieku podarowano królowej Marii Amelii Auguście. Część z nich wykorzystano do wykonania czterorzędowej kolii perłowej, obecnie przechowywanej w Pałacu Królewskim w Dreźnie w kolekcji wyrobów złotniczych oraz jubilerskich.

O zmniejszającej się stale populacji skójki wspominał w 1800 roku proboszcz z Leśnej koło Lubania. Wymieniając kilka perłorodnych stanowisk, pisał: „Obecnie połów pereł znów ustał. Po śmierci (w 1769 roku królewskiego poławiacza Kaspra Ludwika) Treublutha nikt się tym nie zajmuje. Niekiedy perły wpadają w ręce mieszkańców okręgu Kwisy, ale tylko przypadkowo”. Jednym z ostatnich „szczęściarzy” był Christian August Schwarze, który w 1802 roku znalazł w Kwisie 41 skójek, z czego aż dwadzieścia trzy zawierały perły!

Kilkadziesiąt lat później skójka stała się zwierzęciem nadzwyczaj rzadkim. W latach 80. XIX w. na ostatnie stanowiska trafiono pod Gryfowem, a dekadę później pod Osiecznicą i Kliczkowem. Na początku XX wieku perłoródka ostatecznie wyginęła na trzech ważnych stanowiskach śląskich: Nysie Łużyckiej, Kwisie i Bobrze. Na nic zdały się przeprowadzone w latach 1910–1913 intensywne poszukiwania; na żadnym z historycznych stanowisk nie trafiono na ślad choćby jednego małża.

Przyczyn wyginięcia skójki było wiele, a najważniejsza wynikała z zanieczyszczenia wód, na skutek gwałtownego uprzemysłowienia i wpuszczania do nich trujących ścieków.

KOSZTOWNE DECYZJE

Co ciekawe, kilkakrotnie podjęto się przywrócenia perłoródek w Kwisie. Pierwszą próbę planował przeprowadzić rząd saksoński w okresie międzywojennym, ale zrezygnowano z powodu wysokich cen oraz trudnej wówczas sytuacji ekonomicznej. Po II wojnie światowej perły szczególnie „wpadły w oko” Polakom. W połowie lat 50. zoologowie intensywnie, choć na próżno, szukali w Karkonoszach skójki perłorodnej. Znaleziono wyłącznie skorupy.

Po porozumieniu zawartym między politykami poproszono o pomoc profesora V. Dyka z Brna, który pomógł dostarczyć ze szkółki rybackiej w Vodnianach w Czechosłowacji sto skójek. 22 czerwca 1965 r., powyżej Świeradowa Zdroju, w górskim odcinku Kwisy, umieszczono 70 sztuk przywiezionych małży. Kolejne 30 umieszczono w Śnieżnym Potoku na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego. Po dwóch tygodniach polscy naukowcy wyruszyli zobaczyć efekt prac, lecz na miejscu okazało się, że… skójki zniknęły! Czy zostały zebrane i otworzone przez lokalnych złodziejaszków, czy podążyły z prądem w dół rzeki i tam zginęły z naturalnych przyczyn – nie wiadomo…

Czy dziś jest szansa na odtworzenie tego gatunku małży w naszym kraju? Docent Anna Dyduch-Falniowska z Instytutu Ochrony Przyrody PAN twierdzi, że „szanse na ponowne zasiedlenie polskich wód przez perłoródkę są znikome. Jedyną możliwość przywrócenia perłoródki naszej faunie stwarza restytucja jej stanowisk poprzez sprowadzenie pewnej liczby osobników tego gatunku z Niemiec lub Czech. Próby odtworzenia gatunku w pierwszym okresie powinny mieć charakter ściśle nadzorowanej hodowli”.

Zastanawiające jest to, dlaczego do dziś żadna z państwowych instytucji nie sprawdziła, czy zaginione przed laty skójki nie osiedliły się w innych częściach rzeki. A jeśli tak się stało, to przynajmniej jedna z dolnośląskich rzek, jest – jak niegdyś – pełna pereł.

Za czasów władców polsko-saskich, pojawił się wyjątkowy „poławiacz pereł”. Był nim Kasper Ludwik Treubluth, któremu w latach 40. XVIII stulecia nie wyszedł interes z kopalnią srebra pod Leśną. W 1752 roku skorzystał ze śmierci swego zamożnego szwagra Schindlera, po którym przejął wspaniałą kolekcję pereł. Ponieważ to było stanowczo za mało dla takiego lawiranta, napisał do króla Augusta III Sasa list, sugerując mu, jakoby w Kwisie pojawiło się mnóstwo skójek. Na dowód „prawdy” Treubluth przesłał królowi wraz z listem dwie wyjątkowo piękne perły; oczywiście August nie miał pojęcia, że pochodzą one ze starej rodzinnej kolekcji. Zachwycona naturalnymi okazami królowa Maria Józefina zamówiła natychmiast dwadzieścia dalszych pereł, płacąc – w „promocyjnej cenie” – po jednym talarze za sztukę. Za ten wspaniały gest oboje zgodzili się opłacić swemu darczyńcy specjalny kurs, by ten nauczył się sprawdzać, czy małż zawiera perłę, nie czyniąc mu przy tym większej krzywdy. Wyszkolony i wyposażony w odpowiednie pełnomocnictwa Treubluth przybył nad Kwisę, gdzie rozpoczął intensywne poszukiwania perłoródek. Okazało się, że było ich bardzo mało i dochód z trudem przekraczał koszty własne. Stary i zubożały oszust po kilkunastu latach poszukiwań zmarł jesienią 1769 roku. Oficjalna wersja głosiła, że utopił się w jakimś bajorze; inna, że popełnił samobójstwo.