Jest styczeń 1951 r. Do rozproszonych żołnierzy podziemia trafia odezwa, podpisana przez byłego dowódcę Kedywu gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”. Informuje w niej, że powstaje V Komenda organizacji Wolność i Niepodległość, która ma już pełną akceptację polskiego rządu na uchodźstwie. Ukrywający się żołnierze AK masowo się zgłaszają. Wszyscy słyszeli przecież o legendarnym „Nilu”. Wydaje im się, że znowu będą walczyć o niepodległość, o wyrwanie kraju spod jarzma Sowietów. Jednak po kilku miesiącach tysiące akowców ginie lub zostaje zatrzymanych. Przedstawia im się dowody, że nie walczyli dla ojczyzny, ale popełniali przestępstwa, jak zwykli bandyci. Potem do zachodnich mediów przecieka informacja, że Fieldorf to w rzeczywistości tajny współpracownik bezpieki, o pseudonimie „Nil”. Rząd w Londynie i jego sojusznicy są skompromitowani…
To wszystko mogło się zdarzyć. Jednak sterowana przez komunistyczną bezpiekę operacja „Cezary” nie zakończyła się aż tak spektakularnym sukcesem. Wszystko dzięki niezłomności i prawości jednej osoby – generała Fieldorfa
Kim był ten człowiek, który poświęcił swoje życie wolnej Polsce?
Urodził się 20 marca 1895 r. w Krakowie w rodzinie maszynisty kolejowego Andrzeja Fieldorfa i Agnieszki ze Szwandów. W szkole nie należał do grzecznych uczniów. Zniechęcały go jej „beznadziejny rygor” i „zatęchła atmosfera”. Jako nastolatek wstąpił do Związku Strzeleckiego, aby szykować się do walki o niepodległość Polski. W 1914 r. zgłosił się do I Brygady Legionów Józefa Piłsudskiego. 6 sierpnia o świcie rodzice odprowadzili syna na miejsce zbiórki. Zaledwie 8 dni później pod Brzegami Emil przeszedł swój chrzest bojowy na froncie I wojny światowej. Potem walczył pod Marcinkowicami, Konarami, Ożarowem, Hulewiczami…
Gdy w 1917 r. Piłsudski został uwięziony w twierdzy w Magdeburgu, sierżanta Fieldorfa wcielono do armii austriackiej, trafił na front włoski. Jednak po przebytej chorobie i powrocie do Krakowa już tam nie wrócił. Wstąpił do nowo tworzonego Wojska Polskiego. Zawsze był dzielnym żołnierzem (zdobył Krzyż Walecznych, Virtuti Militari i inne odznaczenia), a zmagania wojenne wydawały się nie kończyć… Na przepustki jeździł do Wilna. Tam poznał Janinę Kobylińską, z którą 18 października 1919 r. wziął ślub. Jednak już cztery dni później znowu musiał wyruszyć na front. Kiedy w 1920 r. bolszewicy zajęli Wilno, żona Fieldorfa w ostatniej chwili uciekła do Krakowa. Tymczasem porucznik wciąż musiał walczyć na froncie o ocalenie kraju. Wreszcie bitwa pod Warszawą, nazwana Cudem nad Wisłą, zmieniła koleje wojny.
PASJE I OBOWIĄZKI
W wolnej Polsce dla kapitana Fieldorfa zaczął się ciężki okres. On, doświadczony oficer frontowy, musiał… usiąść za biurkiem. Ale miał wreszcie czas na życie prywatne. Wolne chwile spędzał w warsztacie ślusarskim. Czytał książki o inżynierii i mechanice. Kolekcjonował płyty. Muzyka była jego prawdziwą pasją – opiekował się nawet orkiestrą pułkową. Często chodził też na ryby. To zamiłowanie odziedziczył po ojcu. Wieczorami lubił przeglądać klasery ze znaczkami, które zbierał od dziecka. Żona wspominała też, że był niezwykle czułym ojcem. Spokój przerwał przewrót majowy w 1926 r. 1. Dywizja, w której służył Fieldorf, wyruszyła z Wilna, aby wesprzeć Józefa Piłsudskiego. Kapitan został w Warszawie lekko ranny. W 1932 r. awansowano go na podpułkownika, a dwa lata później zaproponowano mu objęcie dowództwa brygady Korpusu Ochrony Pogranicza w Czortkowie. I wtedy nad ambicjami przeważyła miłość do Wilna. Fieldorf odmówił, a potem przyjął niższe stanowisko – dowódcy batalionu KOP w podwileńskich Trokach. W 1938 r. objął zaś dowództwo 51. Pułku Strzelców Kresowych w Brzeżanach, 100 km od Lwowa.
Z AFRYKI DO POLSKI
1 września 1939 r. ppłk Fieldorf z przerażeniem słuchał radiowych doniesień i meldunków. Siedział jak na szpilkach, ale rozkaz wymarszu dotarł do Brzeżan dopiero 3 września. Żona odprowadziła go na dworzec. Miała złe przeczucia. Gdy pociąg ruszał, wciąż trzymali się za ręce. Potem Janina biegła jeszcze przez chwilę, płacząc.
9 września pułk Fieldorfa poniósł olbrzymie straty w bitwie pod Iłżą. Podpułkownik nakazał żołnierzom przebijać się na Wschód. Sam zdobył cywilne ubrania i ruszył do rodzinnego Krakowa. Stamtąd próbował przedostać się do Francji, ale został internowany na Węgrzech. Udało mu się uciec dopiero po kilku tygodniach. Dotarł do Francji, gdzie gen. Sikorski tworzył polską armię. 9 lutego 1940 r. Fieldorf zameldował się w punkcie zbornym oficerów w koszarach Bessieres w Paryżu. Przeszedł kursy oficerskie i 3 maja odebrał awans do stopnia pułkownika.
I wtedy spełniło się to, o czym marzył od miesięcy – mógł wyjechać z misją do okupowanej Polski. Niestety, w czerwcu Francja skapitulowała. Fieldorf popłynął więc do Wielkiej Brytanii, a potem… do Kapsztadu w Republice Południowej Afryki. Stamtąd samolotem odleciał do Kairu, gdzie dotarł 11 sierpnia. Maszyna leciała m.in. nad Jeziorem Wiktorii i nad Nilem – podobno stąd wziął się późniejszy pseudonim Fieldorfa. Z Egiptu odleciał do Turcji, a stamtąd drogą lądową przez Grecję i Jugosławię dotarł na Węgry. Tam emisariusza przejęli żołnierze podziemia i poprowadzili do Polski. Po pięćdziesięciodniowej podróży, 9 września, płk Fieldorf postawił stopę na warszawskim bruku. Czekała już na niego nowa tożsamość i dokumenty okupacyjne. Fieldorf stał się oficjalnie Walentym Gdanickim, kolejarzem. Naprawdę zaś działał w Związku Walki Zbrojnej, a potem w Komendzie Głównej Armii Krajowej.
ZAMACH NA KUTSCHERĘ
W podziemiu działał też brat Fieldorfa Józef. Jego sklepik w Sukiennicach służył jako punkt kontaktowy i zborny kurierów z Węgier. Właśnie tam trafił marszałek Edward Rydz-Śmigły, gdy potajemnie wrócił do kraju. W tym czasie Emil przygotowywał dla niego kwaterę w Warszawie.
W sierpniu 1942 r. Fieldorf otrzymał rozkaz zorganizowania Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK, potocznie nazywanego Kedywem. To wtedy właśnie Fieldorf stał się „Nilem”. Jego żołnierze przeprowadzali zamachy na hitlerowskich dygnitarzy i kolaborantów, odbijali więźniów, podkładali bomby, wysadzali tory kolejowe i mosty. Jednak do legendy przeszła jedna z ostatnich akcji Kedywu – z 1 lutego 1944 r. Był to zamach na SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, nazywanego katem Warszawy.
Był mroźny zimowy poranek. Alejami Ujazdowskimi do gmachu komendantury SS podjeżdżała limuzyna, wioząca Kutscherę. Nagle drogę zajechało jej inne auto. Jak spod ziemi wyrośli młodzi zamachowcy. Serie z pistoletów maszynowych przeszyły limuzynę, kata Warszawy i jego adiutanta. Dla pewności jeden z zamachowców przez rozbite szyby oddał kilka strzałów do pokrwawionych ciał. Jego koledzy w tym czasie walczyli z esesmanami, strzelającymi z okien komendantury. W stronę hitlerowców poleciało kilka granatów. Zamachowcy zniknęli za rogiem. Potem ciszę zakłócały tylko krzyki Niemców.
Fieldorf nie krył, jak dumny jest ze swoich młodych żołnierzy. Dwa miesiące później otrzymał nowe zadanie. Miał stworzyć tajną organizację NIE, działającą w warunkach kolejnej sowieckiej okupacji.
Najpierw jednak przed podziemiem stanęło inne wyzwanie. Na przedpola Warszawy docierała już Armia Czerwona. Komenda Główna AK podjęła decyzję o wybuchu powstania. Fieldorf w nim nie uczestniczył – w pierwszych dniach sierpnia ciężko zachorował na czerwonkę. Wywieziono go do Częstochowy. Wkrótce potem otrzymał awans do stopnia generała brygady.
ZESŁANY CINKCIARZ
Gdy Powstanie Warszawskie upadło, a dowództwo AK zostało internowane, „Nil” kontynuował działalność konspiracyjną w NIE. Wtedy opuściło go szczęście. 7 marca 1945 r. został przypadkowo zatrzymany w Milanówku. Jego papiery na Walentego Gdanickiego były jednak świetnie podrobione i pod takim nazwiskiem zapisało go NKWD. Zastanawiające, że chociaż według papierów był zwykłym kolejarzem, w aktach zanotowano „agent AK”. Nierozpoznany generał został oskarżony o… handel walutą, bo znaleziono przy nim dolary. Rzekomy cinkciarz Gdanicki trafił do aresztu we Włochach, a kilka dni później do obozu NKWD w Rembertowie.
Gdy wypędzono go z innymi więźniami z ciężarówki, zobaczył dwa rzędy drutów kolczastych, rozdzielonych pasem ziemi, po którym krążyli wartownicy. W nieogrzewanych barakach panował ścisk. Dla Fieldorfa nie starczyło miejsca na pryczach. Przez kilkanaście dni spał na gołym betonie, przykryty podartym kocem. Więźniowie dostawali głodowe racje: 300 g razowca i dwa talerze wodnistej zupy dziennie.
Potem wsadzono ich do bydlęcych wagonów i wywieziono na wschód. Pociąg jechał na Ural prawie miesiąc. Jedzenie i wodę dostawali co kilka dni, ale nie dla wszystkich starczało. Z 1400 więźniów, którzy wyruszyli z Rembertowa, po drodze do Swierdłowska zmarło ponad 300. Fieldorfa zatrudniono m.in. przy wyrębie tajgi. Przeszedł przez trzy łagry. Dopiero we wrześniu 1947 r. objęła go amnestia. 26 października, ciężko chory na dystrofię, z zapaleniem płuc, generał wysiadł z pociągu w Warszawie. Na dworcu na pół omdlałego oficera dostrzegł jego dawny podkomendny. Zabrał go do siebie, gdzie Fieldorf powoli wracał do zdrowia.
W CZERWONEJ SIECI
Żona i córki generała mieszkały w Łodzi. On sam wciąż musiał jednak ukrywać swą prawdziwą tożsamość. Najbliżsi namawiali go, by wyemigrował na Zachód. Nie chciał. Mówił, że „byłoby to tchórzostwo wobec podkomendnych, a po pobycie w Rosji każde polskie więzienie będzie jak sanatorium”. Jednak dwa i pół roku katorżniczej pracy mocno nadwątliło zdrowie i siły generała.
Wreszcie, 4 lutego 1948 r., zgłosił się do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Łodzi i przedstawił papiery, że jest gen. Augustem Emilem Fieldorfem. Bezpieka natychmiast otoczyła „Nila” siatką agentów. W Łodzi, gdzie mieszkał, najbardziej aktywny był „Arnold”. W Warszawie działał „Żukowski”. Jesienią 1950 r. zapadła decyzja o zatrzymaniu. – Chodziło o przeciągnięcie generała na naszą stronę lub, w ostateczności, zneutralizowanie go. Dawało mu to szanse przeżycia kosztem niewielkiego wyroku – nie kryła po latach płk Julia Brystygierowa, była szefowa Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w wywiadzie z Henrykiem Piecuchem w książce „Akcje specjalne: Od Bieruta do Ochaba”.
Do zatrzymania generała doszło 9 listopada 1950 roku. Późnym popołudniem Fieldorf wyszedł ze swojego łódzkiego mieszkania przy ul. Próchnika 39. Szedł wolno, bo katorżnicza praca w łagrach dawała mu się we znaki. Na szczęście Wojskowa Komenda Rejonowa była niedaleko. Generał starał się o emeryturę i musiał donieść dokumenty oficera zawodowego. Gdy wyszedł z gmachu WKR, obok niego zahamowało auto. Wyskoczyło z niego trzech tajniaków. Rzucili się na generała, który był tak zaskoczony, że nawet nie próbował się bronić. Ubecy wykręcili mu ręce i wsadzili do samochodu, który z piskiem opon odjechał.
10 listopada „Nil” był już w Warszawie, w areszcie śledczym MBP przy ul. Koszykowej. O zatrzymaniu rodzina dowiedziała się dopiero, gdy bezpieka przeprowadziła rewizję w mieszkaniu. W tym czasie generał „Nil” był przesłuchiwany w areszcie. 21 listopada wojskowy prokurator ppłk Helena Wolińska wydała nakaz tymczasowego aresztowania generała na podstawie art. 86 konstytucji: „Kto usiłuje przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego podlega karze więzienia na czas nie krótszy od 5 lat albo karze śmierci”. Z tego samego artykułu orzekano kary wymierzane niemieckim zbrodniarzom wojennym.
PIONEK W GRZE
13 grudnia „Nil” trafił do więzienia przy Rakowieckiej, do specjalnej celi nr 11. Tam, w ciemności, śpiąc na podłodze, spędził kilkanaście miesięcy. Był bity, głodzony i zadręczany długimi przesłuchaniami. Bezpieka chciała go złamać i zmusić do współpracy przy wspomnianej już operacji „Cezary”. Po latach potwierdzili to funkcjonariusze komunistycznych służb.
– Fieldorf byłby bardzo dobrym kandydatem i choć był nie do złamania, to miał żyć. Ale moi koledzy nie wytrzymali. Chcieli wspaniale rozwijającą się grę uczynić jeszcze błyskotliwszą. Pragnęli zaszokować Delegaturę Fieldorfem. Zagrali z generałem w otwarte karty. Wiedzieli, że taki fachman jak „Nil” nie da się wykorzystać w ciemno. Do tej pory grali „Wiktorem” [Stefanem Sieńko]. Tym facetem trudno było jednak zaimponować Amerykanom, a w nich celowano – mówiła płk Brystygierowa. – Gdy Fieldorf zdecydowanie odrzucił propozycję współpracy, sprawa stała się groźna dla bezpieczeństwa ludzi, biorących udział w grze. W pewnym momencie „Nil” wiedział za dużo, aby żyć. Musiał umrzeć. Pozostało tylko uzgodnić, w jaki sposób usunąć generała z tego świata. Były różne propozycje. W końcu zdecydowano się na normalne, starannie przygotowane śledztwo i proces – wyjaśniała była szefowa Departamentu V MBP.
W ŚMIERTELNYM SZACHU
Pod koniec 1950 r. ruszyły intensywne przesłuchania zatrzymanego generała. Wszystkie prowadził podporucznik Kazimierz Górski. Ponieważ Fieldorf nie przyznawał się do winy, konieczne było znalezienie „mocnych” dowodów. Miały być nimi zeznania dwóch aresztowanych akowskich dowódców: Tadeusza Grzmielewskiego „Igora”(ze sztabu Kedywu) oraz Władysława Liniarskiego „Mścisława” (szefa okręgu Białystok ZWZ-AK). Potwierdzili oni stawiane Fieldorfowi zarzuty, ale dzisiaj wiadomo już, że zrobili to pod przymusem. Zeznania i protokoły przesłuchań wystarczyły jednak podporucznikowi Górskiemu do sporządzenia aktu oskarżenia. Wskazywał w nim na odwieczną „wrogość do ruchu lewicowego i Związku Radzieckiego”, przejawianą przez Fieldorfa.
Na cztery miesiące przed wyrokiem, na przełomie 1951 i 1952 r., generał trafił do celi ogólnej. Prycza w pryczę spał z nim rabin Lichtszajn Chaim. Wspominał potem, że Fieldorf wciąż wymyślał łamigłówki, by ćwiczyć pamięć. Lubił też grać – na przykład w szachy. Gdy zabrano go na rozprawę, nikt nie miał wątpliwości, że już nie wróci. Wychodząc, generał pożyczył buty od jednego z więźniów, bo jego własne były bardzo zniszczone.
Dokładnie o 12.30, 16 kwietnia 1952 r., w Sądzie Wojewódzkim dla m.st. Warszawy za zamkniętymi drzwiami zebrała się tzw. sekcja tajna w składzie: Maria Gurowska (vel Górowska), Bronisław Malinowski i Mieczysław Szymański. Skazała ona Fieldorfa na karę śmierci.
Zasądziła także wobec niego utratę praw publicznych i honorowych oraz przepadek mienia. W uzasadnieniu sędziowie napisali, że „skazany występował przeciwko bojownikom o wolność i wyzwolenie społeczne. Udowodnione materiałami sprawy morderstwa około tysiąca antyfaszystów, tylko w części obrazują faktyczne zbrodnie, które obciążają skazanego”.
Rewizje, wniesione przez Fieldorfa i jego obrońcę z urzędu, zostały odrzucone. 20 października Sąd Najwyższy utrzymał wyrok, nie rozpatrując nawet wyjaśnień skazanego. Nic dziwnego, bo opinia, którą skierowała tam sędzia Gurowska, była jednoznaczna: „Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. Wykazał wielkie natężenie woli przestępczej. Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji skazanego”. Dwa dni później do Bolesława Bieruta trafiły prośby o ułaskawienie od rodziny generała. Jednak Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski i 3 lutego 1953 r. zatwierdziła wyrok. 24 lutego „Nil” został powieszony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej.
OSTATNIA TAJEMNICA „NILA”
Żona spotkała się z Emilem po raz ostatni 2 lutego 1953 roku. Zapytał ją: „Czy wiesz, dlaczego mnie skazali? Bo odmówiłem współpracy z nimi. Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę! Zabraniam tego”. Po latach płk Brystygierowa tak komentowała to spotkanie: – Myślę, że „Nil” celowo pominął szczegóły. On musiał się domyślać, że rozmowa jest nagrywana. (…) Gdyby powiedział wszystko, żona podzieliłaby jego los. O egzekucji żona dowiedziała się po kilku miesiącach. Po kilkudziesięciu latach, w 1989 roku, PRL-owski wymiar sprawiedliwości oczyścił gen. Fieldorfa z zarzutów. W 2006 roku „Nil” został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego. Symboliczny grób generała umieszczono na warszawskich Powązkach, ale do dziś nie wiadomo, gdzie naprawdę został pochowany. Poszukiwania wciąż trwają. Jednym z możliwych miejsc jest dzisiejszy parking przy ul. Wałbrzyskiej w pobliżu cmentarza na Służewie. To miejsce wskazała w połowie lat 80. kobieta, której męża także stracono w latach 50. Kobieta przekupiła mężczyznę, który przewoził ciała w miejsce tajnego pochówku. Po odkopaniu zwłok męża zobaczyła też ciało Fieldorfa. Bała się jednak o tym mówić. Dopiero tuż przed śmiercią wyznała prawdę księdzu.
Mogiła pod chodnikiem?
Do tej pory nie udało się ustalić, gdzie spoczywa ciało gen. Nila. Jest jednak kilka tropów, które doprowadzą być może do rozwikłania tej zagadki. Władysław Bartoszewski, który był więziony na Rakowieckiej przed laty, powiedział, że słyszał od więźniów, jakoby niemieccy osadzeni zakopali ciało generała w nieustalonym miejscu. Władze więzienne chciały mieć pewność, że Niemcy nie zdradzą miejsca pochówku polskim współwięźniom. Z 12 września 1988 r. pochodzi z kolei pisemne oświadczenie „pani majorowej” Sałacińskiej złożone proboszczowi kościoła św. Katarzyny w Warszawie: „Powiedziała, że jak odkopywała ciało męża, to pod jego ciałem rozpoznała ciało Fieldorfa, którego znała osobiście”. – To raczej niewiarygodna relacja – twierdzi Leszek Zachuta, mąż bratanicy Fieldorfa. Jego zdaniem jest mało prawdopodobne, aby podczas ekshumacji w stanie szoku i wzruszenia rozpoznać kogokolwiek niejako przy okazji poszukiwania kogoś bliskiego.
Z kolei wiarygodnie brzmi relacja Ryszarda Borkowskiego z 31 sierpnia 2007 r. też złożona w obecności (i spisana przez) proboszcza świątyni Józefa R. Maja. Z dokumentu wynika, że między Bożym Narodzeniem 1952 a Wielkanocą 1953 r. Borkowski (jako pracownik Przedsiębiorstwa Budowlanego MBP) razem z trzema kolegami otrzymał polecenie wykopania dołu przy cmentarzu na ul. Wałbrzyskiej koło klasztoru Dominikanów w Warszawie. „Wtedy zapytałem Kierownika, który był z nami przy Wałbrzyskiej, dla kogo to jest szykowane. Odpowiedział, dla tych co ich proces się toczy i bardzo cicho do mnie »dla Nila«. Mnie to mało mówiło, żonie powiedziałem »dla Araba« bo mi się to tak skojarzyło. Sprawa nie dawała mi spokoju po kilku dniach pojechałem tam samochodem, żeby być przy tym miejscu (mimo sprzeciwu kolegów, bo bali się UB) i zobaczyłem, że dół który wykopaliśmy był wyrównany tą samą ziemią, którą w zwałach zostawiliśmy”. Z dołączonej do dokumentu mapki wynika, że domniemana mogiła Nila znajdowała się 10 m od narożnika cmentarnego muru. Dziś jest tam chodnik i osiedlowy parking. Kilka lat temu w tym miejscu dokonano sondażowych odwiertów. Badania te – jak twierdzi ks. Maj – potwierdziły istnienie 3 zbiorowych mogił. Badań nie kontynuowano.