Ze wszystkich kobiet, z którymi Jagiełło dzielił łoże, najbardziej kojarzoną przez przeciętnego Polaka jest święta Jadwiga. Jednak to nie ona stała się matką dynastii Jagiellonów, synów dała królowi czwarta małżonka, litewsko-ruska księżniczką Zofia Holszańska, pomiędzy którą a jej mężem była ponad pięćdziesięcioletnia (bagatela!) różnica wieku. Wcześniej monarcha spłodził tylko dwie córki: pierwsza – Elżbieta Bonifacja zmarła jako niemowlę, pociągając za sobą do grobu swoją matkę, druga, nosząca imię nieodżałowanej „Dobrej Pani z Wawelu”, spłodzona w stadle z Anną Cylejską, zmarła krótko przed śmiercią Jagiełły w wielce podejrzanych okolicznościach. Księżniczka, która stała synom Zofii Holszańskiej: Władysławowi i Kazimierzowi na drodze do sukcesji, mimo iż cieszyła się dotąd doskonałym zdrowiem, nagle zachorowała, a jej stan błyskawicznie się pogarszał. Na łożu śmierci chwilę przed zgonem dziewczyna oskarżyła macochę o otrucie, jednak nigdy nie przeprowadzono w tej sprawie dokładnego śledztwa. Czy królowa Zofia rzeczywiście posłała na tamten świat swoją zaledwie o trzy lata młodszą od niej pasierbicę? To pozostaje już na zawsze wielką zagadką historii, ale sam fakt, że Jan Długosz w swoich Rocznikach przekazuje nam informację na temat domniemanego skrytobójstwa w łonie dynastii, wskazuje, z jak cudowną „rodzinną” atmosferą musiał mierzy się Jagiełło we własnym domu.
Nie taka znowu święta
Pierwszą żoną przyprawiającą naszego bohatera o ból głowy była, jak wie każdy absolwent polskiej szkoły, królowa Jadwiga Andegaweńska, późniejsza święta. Pokoleniom uczniów autorzy podręczników wbijali do głów wizję młodziutkiej władczyni, składającej w imię ojczyzny i dobra chrześcijaństwa ofiarę z własnego szczęścia na ołtarzu racji stanu, poślubiającej stetryczałego poganina Jagiełłę. Sęk w tym, że wbrew temu, co można znaleźć w bogobojnych czytankach dla uczniów szkół podstawowych, sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Po pierwsze, Jadwiga nie było w świetle prawa królową, lecz… królem, „Przyrodzoną Panią Królestwa”, jak to określali współcześni, obejmującą tron polski po śmierci swego ojca – Ludwika Węgierskiego, który z kolei objął go dzięki temu, że jego matka – Elżbieta była rodzoną siostrą Kazimierza Wielkiego. Mimo iż w żyłach młodziutkiej władczyni płynęło około ¼ piastowskiej krwi, trudno mówić, by poświęcała się dla ojczyzny – Królestwo Polskie wszak nią nie było, na polskiej ziemi stopę postawiła po raz pierwszy w wieku dziesięciu lat, wcześniej wychowywała się w Budzie i Wiedniu. Jeśliby już przypisać późniejszej świętej jakąś narodowość (a z tym w średniowieczu trzeba ostrożnie, bo nowoczesna koncepcja narodu powstała dopiero w XIX wieku), to byłaby ona Węgierką, choć i tu można mieć wątpliwości, bo dynastia Andegawenów wywodziła się z Francji. Co zaś do wizji małżeństwa ze stetryczałem starcem… w chwili zawarcia związku małżeńskiego Jagiełło był po trzydziestce. Co prawda dwunastoletniej pannie młodej musiał wydawać się przerażająco stary, ale wizja lubieżnego dziada, któremu biedna żona musi parzyć ziółka pasuje do rzeczywistego obrazu wydarzeń jak wół do karety. Co więcej, część historyków twierdzi, że dawne wyliczenia dotyczące wieku wielkiego księcia Litwy były błędne i przed ołtarzem wraz z Jadwigą stanął mężczyzna zaledwie dwudziestoczteroletni.
Opowieści o strasznych cierpieniach uwięzionej w nieszczęśliwym małżeństwie kobiety też wydają się znacząco przesadzone, jeśli już, to w tym związku stroną wielce znerwicowaną był Władysław Jagiełło. Przez ponad trzynaście lat pożycia założyciel dynastii Jagiellonów mierzyć musiał się bowiem ze stawianymi jego żonie zarzutami bigami oraz cudzołóstwa, a także padającymi pod jej adresem określeniami, których dżentelmenom używać (zwłaszcza wobec dam) nie wypada. Kanonizowana w 1997 roku władczyni po śmierci może została uznana za świętą, jednak za życia całkiem spora część europejskiej opinii publicznej odsądzała ją od czci i wiary. Najgłośniej obelgami w kierunku władczyni Polski rzucał… jej mąż. Ale nie Jagiełło, tylko ten drugi. A właściwie pierwszy. Tak się bowiem zabawnie złożyło, że w chwili, gdy kapłan przed ołtarzem katedry wawelskiej 18 lutego 1386 roku łączył dłonie kobiety-króla i wielkiego księcia litewskiego, panna młoda była już… mężatką. Albo i nie była. Bo co innego twierdziła sama zainteresowana, a co innego jej rzekomy mąż – Wilhelm Habsburg ze styryjskiej linii wielce sławnej później dynastii, która jednak, w momencie gdy rozgrywała się cała afera, należała raczej do drugiej ligi europejskich domów panujących.
Wszystko zaczęło się, gdy główni bohaterowie najbardziej ekscytującego skandalu obyczajowego XIV wieku byli zaledwie dziećmi. W roku 1374 w Hainburgu odbyły się huczne zaślubiny Wilhelma Habsburga, syna i dziedzica arcyksięcia Styrii Leopolda, oraz córki władcy Węgier i Polski (wraz z przyległościami) Ludwika Andegaweńskiego. Pan młody miał lat osiem, oblubienica cztery. Zawarty związek był tak zwanym małżeństwem sponsalia de futuro, co oznacało, że gdy państwo młodzi osiągną wiek sprawny (dla chłopca czternaście lat dla dziewczynki dwanaście), wówczas starczy, by tylko się ze sobą przespali, a zostaną bez żadnych dodatkowych ceregieli uznani za męża i żonę. Dla Leopolda III i jego rodziny spowinowacenie z potężnymi Andegawenami było zaszczytem, zaś Ludwik, wydając córkę za Wilhelma, pozbywał się problemu – miał już dwie starsze córki: Katarzynę i Marię, a tylko dwa trony do obsadzenia. Na to, co zrobić z najmłodszą pociechą, brakło mu pomysłu. W tej sytuacji wykreowanie Jadwigi na przyszłą arcyksiężną Styrii wydawało się dobrym rozwiązaniem. Wszystkie te plany pokrzyżowała śmierć Katarzyny. Zaczęło się żonglowanie koronami i targi z polską szlachtą, aż w końcu ustalono, że Maria zostanie władczynią Polski, a Jadwiga z Wilhelmem odziedziczą Węgry. Kiedy jednak Ludwik zmarł, wszystko poszło w diabły i ostatecznie Maria została za sprawą swej matki – Elżbiety Bośniaczki – oraz woli Węgrów osadzona na tronie w Budzie, a Jadwiga trafiła na Wawel.
Gdy jesienią 1384 roku Jadwiga zajechała do Krakowa, kończąc okres bezkrólewia, polscy możnowładcy dosłownie szaleli z radości – po pierwsze, mieli w końcu monarchę, który w przeciwieństwie do swego poprzednika – Ludwika Węgierskiego miał siedzieć w Królestwie Polskim, a nie zarządzać nim zza granicy przez regentów, a po drugie, jako że monarchą tym była jedenastoletnia dziewczynka, prawdziwa władza wpadła w ręce grupy bogatych magnatów. Sytuacja ta polskim możnym wydawała się wprost idealna. W międzyczasie w ich głowach zrodził się projekt zawarcia ścisłego sojuszu z Litwą. Polska i Wielkie Księstwo Litewskie miały wspólnego wroga w postaci zakonu krzyżackiego, a zawarcie unii personalnej między tymi krajami otworzyłoby ogromne tereny ziem dzisiejszej Ukrainy i Białorusi na polską ekspansję gospodarczą. Możni zadecydowali zatem wysłać do Wilna dziewosłębów, którzy złożyli ostatniemu poganinowi Europy, wielkiemu księciu litewskiemu Jagielle propozycję otrzymania (jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało) ręki ich króla oraz królestwa z dodatkowym pakietem w postaci chrztu, który włączyłby Litwę w krąg kultury łacińskiej i pozbawił Krzyżaków pretekstu do ciągłych zbrojnych wypraw na ziemie Litwinów, które rycerze zakonni pustoszyli ogniem i mieczem pod pozorem niesienia niewiernym kaganka (a raczej pochodni) chrześcijaństwa. Jagielle pomysł zamienienia Peruna na Chrystusa całkiem przypadł do gustu, zresztą wiara chrześcijańska nie była mu tak całkiem obca, bo za matkę miał prawosławną księżniczkę ruską. Żeby być szczerym, przyznać trzeba, że za decyzją o zmianie wyznania stały względy polityczne, a nie duchowe, ale co trzeba przyznać, Wawel wart był mszy. Zwłaszcza że w zamkowych komnatach czekała na swego litewskiego pana i zdobywcę ponętna dziewica…
Dobrze, nie zapędzajmy się może tak daleko, bo ponętna dziewica dopiero była w okolicach dwunastego roku życia. I czekała, tylko nie na przybywającego z odmętów litewskich puszcz włochatego troglodytę (bo jak się wkrótce przekonamy, młodziutka Jadwiga wyobrażała sobie wybranego jej przez możnowładców małżonka jako coś pomiędzy neandertalczykiem a Wielką Stopą), lecz piętnastoletniego Wilhelma Habsburga, który już co koń wyskoczy gnał do Krakowa, by tam posiąść dziewczynę i tym aktem uprawomocnić małżeństwo mające w zamyśle jego rodziny dać mu tron polski. Młodzieńcowi towarzyszył książę Władysław Opolczyk, piastowski awanturnik i renegat, który zrobił błyskotliwą karierę u boku Ludwika Węgierskiego, a w najbliższej przyszłości, zmieniwszy front, miał zostać ojcem chrzestnym Jagiełły, co nie przeszkodziło mu w prowadzeniu później przeciwko królowi prywatnej wojny.
Wilhelm zajechał do Krakowa pod koniec lata 1386 roku. Jeśli chciał wygrać wyścig do łoża Jadwigi, musiał się śpieszyć, bo tymczasem 14 sierpnia panowie polscy w Krewie dograli ostatnie warunki unii polsko-litewskiej. Na miejscu młody Habsburg spotkał się z ciepłym przyjęciem mieszczan krakowskich, w dużej mierze mających niemieckie pochodzenie. Zakwaterował się w klasztorze franciszkanów i zaczął podchody. Dzień w dzień książę urządzał w murach monasteru zabawy taneczne i uczty, na które uczęszczała Jadwiga wraz z fraucymerem. Dziewczyna bawiła się świetnie, ale czy od wygibasów tanecznych przeszła z Wilhelmem do erotycznych? Trudno stwierdzić, ona sama twierdziła potem, że nie, ale co miała mówić? W każdym razie, jak się zdaje, imprezy u franciszkanów albo nie posunęły sprawy do przodu, albo pobożni braciszkowie mieli już dość rozbrzmiewającej po ich korytarzach muzyki, bo kandydat do ręki kobiet-króla zdecydował się na desperacką akcję. Władysław Opolczyk, niczym dowódca komandosów, na czele grupy zbrojnych dokonał szturmu na Wawel, przejął kontrolę nad królewską rezydencją i wprowadził do niej swojego podopiecznego, po czym urządził młodym uroczyste pokładziny. Jadwiga wraz z Wilhelmem udali się do sypialni, gdzie… nie wiadomo, czy faktycznie Habsburg pozbawił Andegawenkę wianka, choć on sam wielokrotnie zeznawał później, że wraz z władczynią Polski z wielką przyjemnością oddawali się uciechom łożnicy, mimo iż sytuacja wokół nich niezbyt sprzyjała zażywaniu rozkoszy. Sprawujący pieczę nad Jadwigą możnowładcy głupi nie byli i doskonale wiedzieli, do czego Opolczyk chce doprowadzić, więc po początkowym szoku kasztelan krakowski – Dobiesław z Kurozwęk, zwoławszy swoich ludzi, dokonał kontrakcji – na korytarzach zamku polała się krew, szczękały miecze, a rycerze polscy z bronią w ręku szukali Wilhelma, by w przypadku, gdyby młodzieniec naruszył dziewictwo Jadwigi, z miejsca uczynić ją wdową. Habsburg z trudem uszedł cało, Jadwiga wraz z dwórkami pomogły mu opuścić zamek, spuszczając go poza mury na sznurze, schowanego w koszu na bieliznę. Sama oblubienica, złapawszy za topór, spróbowała sforsować wrota rezydencji, ale została w porę powstrzymana.
Podczas gdy w Krakowie działy się sceny jak z telenoweli, Jagiełło podążał już ku polskiej stolicy. Tymczasem zrezygnowana Jadwiga pogodziła się ze swym losem, co bynajmniej nie zmniejszało jej niepokoju. Pomiędzy rozchichotanymi dwórkami, wśród których wiele było przychylnych Wilhelmowi, krążyły rozmaite plotki dotyczące przyszłego męża ich pani. Wedle nich z wielkiego księcia litewskiego było prawdziwe zwierzę, dzikie i kosmate. Przerażona władczyni, której nie uśmiechała się wizja małżeństwa z orangutanem, wysłała oblubieńcowi naprzeciw zaufanego człowieka – Zawiszę Czerwonego, z misją wybadania, jak też właściwie ten litewski „niedźwiedź” się prezentuje. Przyszły król, domyślając się, co sprowadza gościa, zaprosił go do łaźni, gdzie rycerz miał okazję dokładnie przyjrzeć się nagiemu Jagielle. Nadmiernego owłosienia nie stwierdził (zresztą Litwin codziennie się golił), z innymi elementami niezbędnymi w pożyciu małżeńskim też wszystko było w porządku. Dobra, Jagiełło nie był przystojnym amantem, odznaczał się długim nosem i wcześnie zaczął łysieć, ale nie o jego aparycję wszak szło, tylko o przejęcie kontroli nad Litwą! Zawisza wrócił więc na Wawel z informacją, że w skali od jeden do dziesięciu wielki książę plasuje się na pozycji mocnej siódemki.
I tak, jak już się rzekło, 18 lutego 1386 roku po wcześniejszym przyjęciu chrztu i imienia Władysław, Jagiełło stanął przed ołtarzem wraz z młodziutką oblubienicą. Prawdopodobnie wkrótce po przyjeździe do Krakowa doszły go słuchy o tym, co wyrabiało się w mieście w ostatnich miesiącach. Zresztą próby wykradzenia Jadwigi przez Wilhelma nie były wyłącznie pieśnią przeszłości, już po ślubie wielkiego księcia z Jadwigą pod Wawelem ponownie pojawił się młody Habsburg uparcie twierdzący, że pozbawił obecną małżonkę Jagiełły dziewictwa jako pierwszy, a zatem prawnie to on jest jej mężem. Nowy polski władca, co prawda zasłynąć miał z niezwykle poczciwego charakteru, jednak fakt, że pod Wawelem paraduje jakiś bezczelny młodzian opowiadający, iż przespał się z jego żoną, doprowadził go do furii. Możnowładcy, chcąc uspokoić sytuację, wysłali pachołków zbrojnych, by pochwycili następcę tronu Styrii. Na kamienicę Morsztynów, w której zakwaterował się Habsburg, dokonano nalotu, jakiego nie powstydziliby się współcześni antyterroryści. Księcia nie znaleziono, bo zawczasu ukrył się w kominie. Kiedy awantura ucichła, a straże miejskie straciły na czujności, młodzian opuścił kryjówkę i czmychnął z Krakowa jak niepyszny.
Czy w sierpniu 1386 roku Jadwiga rzeczywiście przespała się z Wilhelmem, a tym samym, wychodząc za mąż za Jagiełłę, popełniła akt bigamii? Pod przysięgą zeznawała, że do niczego nie doszło, ale prawdę na ten temat znały tylko trzy osoby: ona, młody Habsburg i nowy polski król, który w noc poślubną miał okazję sprawdzić dziewictwo żony. Za to wątpliwości w tej sprawie nie mieli Krzyżacy i Habsburgowie styryjscy, którzy przez najbliższe kilka lat trąbili o Sodomie i Gomorze, jakie wyprawiała nad Wisłą rozpustna Andegawenka, parząc się z dzikim poganinem (bo chrzest jego był tylko pozorny, ot co!) Jagiełłą, podczas gdy prawowity małżonek Wilhelm, do którego w międzyczasie przylgnęło miano Uprzejmego, wylewał łzy i czekał na opamiętanie jawnogrzesznicy. Efekty były takie, że skandalem rzekomego trójkąta żyła cała Europa, a papież odmówił nawet odpowiedzi na pierwsze listy, jakie wysłał do niego nowy król Polski. Wkrótce zresztą do kurii wpłynęło pismo od Habsburgów, którego efektem był proces przed sądem kościelnym, mający ustalić, czyją żoną jest Jadwiga. Ostatecznie głowa Kościoła odrzuciła roszczenia Wilhelma Uprzejmego. Ten zaś naprawdę się wściekł. Aż do śmierci dawnej oblubienicy nie wstąpił w związek małżeński, twierdząc, że już jest żonaty, a „wiarołomną” (w swojej opinii) Andegawenkę określał przez resztę życia słowami absolutnie niepasującymi do jego przydomka.
Tak więc już na samym początku swego pożycia z Jadwigą Jagiełło miał moc problemów. Sprawa rzekomych przedmałżeńskich i pozamałżeńskich figli jego żony wracała raz po raz. Latem 1387 roku rycerz Gniewosz, znany zwolennik Habsburgów, rozpuścił pogłoskę, jakoby Wilhelm przybył do Krakowa w przebraniu rycerza, zaś sama władczyni była temu rada. Co więcej, wedle słów oskarżyciela podczas długich okresów nieobecności króla Władysława, który wciąż wyjeżdżał na Litwę, by nadzorować jej chrystianizację, przebywający incognito w mieście Habsburg miał Jadwigę odwiedzać w łożnicy. Wybuchł skandal, który znowu przypomniał monarsze, iż jakkolwiek wyglądała naprawdę sprawa wydarzeń z sierpnia ubiegłego roku, w opinii sporej części swoich poddanych był on już rogaczem. Zwołano trybunał, który przeprowadził śledztwo, zaś Jadwiga przysięgła na ewangelię, iż rzucona na nią potwarz nie ma nic wspólnego z prawdą. Ostatecznie komisja wydała orzeczenie na korzyść oskarżonej, zaś Gniewosza obłożono ciężką grzywną oraz… kazano mu wejść pod stół i zaszczekać jak pies. Średniowieczne prawo bywało dziwne.
Małżonkowie przeżyli w zgodzie następne trzynaście lat. Prawdopodobnie dochodziło między nimi do różnych zgrzytów spowodowanych różnicą charakterów, wieku czy wykształcenia. Jadwiga znała kilka języków i lubiła lekturę, podczas gdy jej małżonek do końca życia pozostał niepiśmienny, choć jakimś cudem mimo faktu bycia analfabetą… potrafił czytać mapy! Królowa (będąca równocześnie królem) lubowała się (w sposób mało przystający do świętości) w pięknych strojach i luksusach, z których rezygnowała tylko w Wielkim Poście, gdy przywdziewała włosienicę. Jagiełło prowadził żywot raczej ascetyczny, a jego ulubione odzienie stanowił kusy kubraczek z soboli. Był też zapalonym sportowcem i raz za razem wypuszczał się w lasy polować na zwierzynę, a że jako monarcha musiał ciągle jeździć po kraju, żona rzadko widywała go w domu. Oboje lubili dobrze pojeść, aczkolwiek król Władysław bił pod tym względem wszelkie rekordy, wedle Jana Długosza za jednym posiedzeniem potrafił zjeść… do pięćdziesięciu dań, a przy wyjątkowej okazji nawet i setkę! Szczególnie lubował się w pierogach, które to właśnie on sprowadził do naszego kraju. Jakim cudem przy takim obżarstwie pozostał do końca życia mężczyzną szczupłym, pozostaje tajemnicą władcy, który gdyby ją ujawnił, zapewne zasłużyłby sobie na nienawiść dietetyków i trenerów personalnych. Poza tym Jagiełło miał cechy, które w średniowieczu rzadko spotykano u mężów. Przede wszystkim był trzeźwy, gdy chciało mu się pić, sięgał tylko po źródlaną wodę, a gdy już chciał zaszaleć – po mleko. Abstynencja wynikała jednak nie z dbałości o zdrowie, lecz lęku przed trucizną. W rodzinie nowego polskiego króla normalnym sposobem załatwiania sporów było podawanie sobie trutki. W ten sposób zginęło kilku krewnych Jagiełły, więc nauczony ich przykładem monarcha wolał pić tylko wodę, w której łatwo było dostrzec dodaną truciznę. Ponadto mąż Andegawenki codziennie się golił i brał kąpiel, czego nawet dziś nie praktykuje pewien odsetek polskich mężczyzn. Z tego, co o nim wiemy, miał łagodny charakter. Może między nim a Jadwigą nie było jakiejś szalonej namiętności, ale dawna wizja nieszczęśliwego stadła, stanowiącego drogę krzyżową dla córki Ludwika Węgierskiego, ewidentnie niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Tym jednak, co kładło się cieniem na pożyciu królewskiej pary, była jej bezdzietność. Jadwiga wciąż nie wydała na świat dziedzica polskiej korony, co źle zapowiadało przyszłość królestwa. Dlatego, gdy pod koniec 1398 roku okazało się, że żona Jagiełły jest w ciąży, kraj dosłownie oszalał z radości, a najszczęśliwszy ze wszystkich był sam monarcha. Tylko Jadwiga miała złe przeczucia i ze smętkiem pisała w liście do męża bawiącego na kolejnym objeździe, że czas narodzin bywa dla kobiet czasem śmierci. Niestety, przewidywania przyszłej świętej okazały się trafne. 22 czerwca 1399 roku na świat przyszło jedyne jej dziecko – córka Elżbieta Bonifacja, która zmarła po zaledwie trzech tygodniach. Fakt ten ukryto przed matką, bo w tym czasie Andegawenka sama stała nad grobem, osuwając się coraz bardziej w otchłań śmierci, ku której ciągnęła ją gorączka popołogowa. We wszystkich krakowskich kościołach lud modlił się o ocalenie „Dobrej Pani z Wawelu”, lecz na próżno, Niebiosa pozostały głuche, 17 lipca Jadwiga podążyła na tamten świat za swą córką.
O tym, że mimo trudnych początków ich małżeństwa Władysław Jagiełło bardzo kochał swoją połowicę, świadczyło jego zachowanie po jej zgonie. Owdowiały król był w takim szoku, że chciał abdykować i wrócić na Litwę. Zgromadzeni na Wawelu dostojnicy z trudem go ubłagali, by został w Krakowie i nie porzucał królestwa. Śmierć Jadwigi wywołała też komplikacje prawne, do tej pory Jagiełło zasiadał na polskim tronie z racji bycia mężem „Przyrodzonej Pani Królestwa”, w której żyłach płynęła (jakkolwiek rozwodniona) krew Piastów. Teraz tego fundamentu, na którym Litwin opierał swą władzę, zabrakło. Na szczęście szybko znaleziono rozwiązanie, a to za sprawą… królowej nieboszczki, która leżąc na łożu śmierci, mimo swych cierpień nie zapominała o sprawach kraju i w trakcie jednej z ich ostatnich rozmów nakazała mężowi, aby po jej śmierci pojął za żonę hrabiankę Annę z Celje, będącą po kądzieli wnuczką Kazimierza Wielkiego, a zatem mającą silne prawa do polskiej sukcesji. Jagiełło postanowił zastosować się do rady zmarłej. Nie wiedział, że tym samym ponownie pakuje się w kłopoty…
Łóżko poszło w drzazgi
Hrabstwo Celje, do którego ruszyły dziewosłęby polskiego króla, leżało na terenie dzisiejszej Słowenii, a władający nim ród von Cilli należał do najpotężniejszych lenników arcyksiążąt Styrii. Hrabiowie tutejsi byli słynni na całą Europę, słyszano o nich od morza do morza i powszechnie uważano za bandę zwyrodnialców oraz szaleńców, zaś ich władztwo za dom wariatów połączony z gniazdem węży. I trzeba przyznać, że powszechna opinia, podzielana nawet przez dostojników kościelnych (papież Pius II, który wiele lat później zebrał wszystkie opowieści o władcach Celje, stwierdził, że zbrodnię i przemoc mieli we krwi) niewiele rozmijała się z prawdą. Dla tutejszych hrabiów normalną drogą rozwiązywania problemów rodzinnych było uduszenia małżonki, wzięcie ślubu z kochanką, po czym… utopienie tejże, gdy już się znudziła. Hrabiowie Herman i jego bratanek Wilhelm uchodzili za krwiożercze potwory i degeneratów, tym bardziej współczuć należy drugiej żonie Władysława Jagiełły dzieciństwa spędzonego najpierw u boku ojca – Wilhelma, a po jego przedwczesnym zgonie w domu stryja – Hermana II. Skąd jednak w ogóle wzięła się krew piastowska wśród owych strumieni posoki, które wsiąkały w ziemię Celje?
Po śmierci Kazimierza Wielkiego Ludwik Węgierski natychmiast wywiózł do Budy koronę polską oraz dwie małoletnie córki zmarłego: Annę i Jadwigę, zrodzone z jego związku z Jadwigą Żagańską. Dziewczynki stanowiły problem, bo nikt nie był pewny, czy są potomstwem legalnym, czy bękartami – oprócz ich matki Kazimierz posiadał równocześnie jeszcze dwie żony, ponadto, gdyby przechwycili je możni niechętni panowaniu Andegawenów, mogli wykorzystać je jako sztandar buntu. Dlatego nowy polski król postanowił szybko pozbyć się kłopotliwych krewniaczek. Jako że jednak był człowiekiem pobożnym, codziennie słuchającym mszy i nieustannie odmawiającym różaniec, trochę głupio było mu kazać skręcić dziewczynkom karki albo dolać im trucizny do posiłku. Dlatego szybko wyszukał im mężów należących do rodów arystokratycznych, ale niedysponujących siłami mogącymi posłużyć do walki o koronę polską. Co się stało z Jadwigą, dokładnie nie wiadomo, znika ze źródeł, ale Annę wujek wydał za hrabiego Wilhelma von Cilly. I tak córka ostatniego Piasta trafiła do krainy szaleństwa i zbrodni. Kiedy owdowiała w roku 1392, miała już tak serdecznie dość Celje, że natychmiast wyszła ponownie za mąż za Ulryka von Teck i wyjechała do jego rodowych włości w Wirtembergii, gdzie szczęśliwie przeżyła resztę życia, rekompensując sobie chwile grozy przeżyte u boku młodszego z hrabiów von Cilly. Niezbyt dobrze o królewnie świadczy fakt, że opuszczając dotychczasowe domostwo… swoją córkę Annę porzuciła niczym niepotrzebny bagaż, zostawiając własnemu losowi!
W te j sytuacji młodziutkiej hrabiance nie zostało nic innego, jak oddać się pod opiekę stryja – Hermana II von Cilly, stryjecznego brata jej ojca. Hrabia, który miał w swoim zamku całą gromadkę własnych dzieci, przyjął pannę niechętnie, niezbyt wiedząc, co z nią zrobić. Majątku żadnego dziewczyna nie miała, więc ani nie mógł go zagrabić, ani wykorzystać, by znaleźć jej męża. Co do urody przyszłej królowej Polski, to… cóż, z tego, co do nas dotarło, była ładniejsza od diabła, ale tylko trochę. Jednym słowem, Hermanowi na głowę spadła uboga, brzydka i jak się zdaje niezbyt inteligentna krewna, którą musiał się zaopiekować. Tyle dobrze, że poczuł się do obowiązku zapewnienia córce kuzyna dachu nad głową, bo biorąc pod uwagę obyczaje panujące w rodzinie von Cilly, równie dobrze mógł kazać ją utopić w zamkowej fosie.
Tak więc upływały smętne dni Anny Cylejskiej i nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek jej los odmienił się na lepsze. I wtedy nastąpił zwrot akcji niczym z bajki o Kopciuszku, bo w Celje nagle pojawili się posłowie z potężnego i bogatego Królestwa Polskiego, prosząc hrabiego o rękę jego bratanicy w imieniu ich króla. Kroniki nie odnotowały, jaką minę miał Herman, ale zapewne szczęka mu opadła, gdy usłyszał ową propozycję. Rozradowany natychmiast wyraził zgodę na ów związek.
Zszokowana dziewczyna w kilka miesięcy później ruszyła do kraju, którego królową miała zostać. Do Krakowa zajechała w połowie lipca 1401 roku i przyjęta na Wawelu po raz pierwszy spotkała się ze swym przyszłym mężem. I tu nastąpił kolejny już w tej historii szok, bo Jagiełło, widząc swoją narzeczoną, omal nie padł trupem z wrażenia. I to bynajmniej nie pozytywnego. Ledwie hrabianka udała się do komnat fraucymeru, król wściekły zaczął miotać gromy na swoich doradców, kogo mu oni sprowadzili na Wawel?! Wątpliwej jakości uroda oblubienicy nie wytrzymywała porównania ze wspomnieniem pięknej Jadwigi. Władysław trząsł się z gniewu i chciał natychmiast odsyłać Annę z powrotem do Celje, niechżeby tam dożywała swoich dni w samotności albo została utopiona przez stryja czy zaduszona poduszką. Dostojnicy zaczęli uspokajać monarchę, przypominając mu, że może i panna jest brzydka jak noc i do tego uboga, ale w posagu wniesie najpilniej potrzebne teraz Jagielle wiano – wynikające z pochodzenia od Kazimierza Wielkiego prawo do polskiego tronu! W końcu król dał się przekonać i napiwszy się zimnej wody, ochłonął.
Do ślubu doszło jednak dopiero 29 stycznia następnego roku. Jagielle nieśpieszno było do nocy poślubnej z Anną, a poza tym dziewczyna musiała jeszcze nauczyć się polskiego – w chwili przyjazdu do Polski mówiła wyłącznie po niemiecku. Skoro Król miał już znosić nieatrakcyjną żonę, to przynajmniej chciał z nią móc o czymś porozmawiać, sam zaś z języków obcych znał tylko… polski (pamiętajmy, że był Litwinem) i ruski (przodek dzisiejszego ukraińskiego i białoruskiego), a ze swymi poddanymi przez długie lata porozumiewał się specyficzną mieszanką obydwu tych języków. Gdybyśmy mogli cofnąć się w czasie i porozmawiać z Jagiełłą, prawdopodobnie brzmiałby on dla nas jak emigrant z Ukrainy lub zabużanin ze starego filmu.
Po ślubie król Władysław starał się jak najrzadziej przebywać u boku małżonki. Jednak od czasu do czasu musiał wpaść do jej sypialni, by postarać się o spłodzenie dziedzica. W takich razach zamykał oczy i dopełniając obowiązków małżeńskich, myślał o Polsce. Działania te w końcu przyniosły rezultaty, w 1408 roku przyszło na świat jedyne dziecko tej pary – królewna Jadwiga. Ciekawe, co czuła biedna niekochana Anna, gdy mąż zdecydował się ochrzcić ich córkę imieniem zmarłej żony, której widmo non stop prześladowało hrabiankę von Cilly w wawelskich korytarzach. Decyzja ta była jasną deklaracją – choćby nie wiem, jak królowa się starała, już zawsze pozostanie „tą drugą”, skrytą w cieniu poprzedniczki i niedorastającą do pięt pięknej oraz mądrej Andegawence.
Rekompensaty tego, czego nie dawał jej mąż, Anna zaczęła szukać w ramionach innych mężczyzn. I chyba mimo ubytków urody miała w sobie „to coś”, a na pewno wielki miłosny temperament, bo w roku 1407 na wskutek intensywnego oddawania się uciechom cielesnym w sypialni królowej zawaliło się łoże… razem z podłogą. Wkrótce na jaw zaczęły wychodzić nazwiska kolejnych panów, którzy gościli w łożnicy żony Jagiełły. Na pierwszy ogień poszedł Jakub z Kobylan z rodu Grzymalitów. Potem jako kolejnego kochanka władczyni zdemaskowano Mikołaja Chrząstowskiego. Pierwszy poszedł siedzieć do turmy, gdzie spędził następne trzy lata, drugi, nie czekając, aż spadnie na niego gniew króla, czmychnął z kraju. Na tym jednak nie koniec, bo w obliczu odebrania jej dotychczasowych admiratorów palona wściekłą żądzą Anna wdała się w kolejny romans tym razem z Andrzejem Tęczyńskim, z którym przyłapano ją na potajemnej schadzce. Od tego wszystkiego Jagiełłę musiała wściekle boleć głowa, ponownie ośmieszony przed całym krajem przez niewierność małżonki publicznie zaprzeczał krążącym po królestwie plotkom, a nawet nakazał arcybiskupowi gnieźnieńskiemu – Mikołajowi Kurowskiemu oficjalnie ogłosić niewinność królowej. Nieszczęsnego Jakuba z Kobylan ostatecznie wypuszczono z wieży, Chrząstkowskiemu pozwolono wrócić, a sprawę Tarnowskiego zamieciono pod dywan. Można powiedzieć, że winowajcy wywinęli się małym kosztem, kiedy prawie sto lat wcześniej we Francji Filip IV Piękny odkrył, że jego synowie są zdradzani przez żony, rycerzy przyprawiających królewiczom rogi publicznie wykastrowano i żywcem wypatroszono. Jak widać, Jagiełło był człowiekiem gołębiego serca, czego wkrótce pożałował, bo skandal z roku 1407 niczego nie nauczył rozpasanej Anny. Wkrótce po bitwie pod Grunwaldem królowi doniesiono, że małżonka zdradza go tym razem z… arcybiskupem gnieźnieńskim, który niedawno ogłaszał jej niewinność. Sam Mikołaj Kurowski stanowczo zaprzeczał tym rewelacjom i opuściwszy Kraków, ruszył spotkać się z Jagiełłą, by oddać się pod jego osąd. Do celu nigdy nie dotarł, po drodze spadł z konia i skręcił sobie kark. Choć może ktoś mu w tym pomógł. Tego nie dowiemy się już nigdy.
Jak widać, pożycie z Anną Cylejską stanowiło dla króla Władysława drogę przez mękę. Paradoksalnie jednak to właśnie ta brzydka, niekochana i pozostawiana samej sobie dziewczyna stała u boku polskiego monarchy w chwilach jego największych tryumfów. Gdy ruszał na wojnę z Krzyżakami, dniem i nocą modliła się za szczęśliwy powrót męża, a po zwycięstwie grunwaldzkim to ona była adresatką podyktowanego przez Jagiełłę listu donoszącego o tryumfie polskiego oręża. Wreszcie Anna dała swemu mężowi dziedziczkę – małą królewnę Jadwigę. Choć nie była żoną, o jakiej marzyłby Władysław, z pewnością odegrała ważną rolę w jego życiu. Spędzili razem czternaście lat zakończonych śmiercią królowej w marcu 1416 roku. Mający już około sześćdziesięciu lat wdowiec, odprowadzając wzrokiem trumnę zmarłej, prawdopodobnie miał suche oczy, nie był do niej przywiązany na tyle, by płakać, gdy odeszła. Całkiem prawdopodobne, że w trakcie pogrzebu zarówno w głowie króla jak i otaczających go możnych trwały już ciche kalkulacje, z kim teraz monarcha powinien się ożenić. Wszystkim rodzącym się wówczas planom politycznym na drodze stanął jednak niespodziewany czynnik, który odesłał je do kosza na śmieci. Jagiełło się zakochał.
Skandaliczna miłość wyleniałego lwa
W styczniu 1417 roku wracający z Wielkiego Księstwa Litewskiego królewski orszak napotkał śnieżycę, która uniemożliwiła mu dalszą podroż. Król, widząc, że nic nie wskóra przeciw zawiei, nakazał swoim ludziom kierować się do Lubomli, gdzie miała swoją rezydencję jego siostra – księżna mazowiecka Aleksandra. Rodzeństwo było ze sobą bardzo zżyte i monarcha nie wątpił, że krewniaczka udzieli mu gościny. Nie spodziewał się jednak, że pod jej dachem dojdzie do spotkania, które zmieni jego życie i wstrząśnie całym królestwem.
Tak się złożyło, że w Lubomlii bawiła też przyjaciółka księżnej – bogata magnatka Elżbieta Granowska. Była to ciekawa kobieta, w młodości słynąca z wielkiej urody, której ślady zachowała nawet w zawansowanym jak na średniowiecze wieku czterdziestu pięciu lat. Życie miała burzliwe, w chwili gdy pojawia się na kartach naszej opowieści, miała za sobą już trzy małżeństwa, w tym… dwa równocześnie! Jak to się stało, że pani Elżbieta zdążyła za młodu zostać bigamistką? Poszło głównie o jej majątek, jako jedyna spadkobierczyni rodu Starżów odziedziczyła prawdziwą fortunę, która w połączniu z pięknym liczkiem czyniła z niej atrakcyjny kąsek na rynku matrymonialnym. Szybko znaleźli się też adoratorzy, w tym niektórzy niezwykle zdeterminowani. Do takich należał morawski szlachcic Wiseł Czambor, który nie bawiąc się w żadne ceregiele, porwał pannę, wziął z nią prędki ślub i natychmiast skonsumował małżeństwo, by uczynić je prawomocnym. Problem w tym, że nie on jeden miał chrapkę na Elżbietę i nie on jeden był bezwzględny w dążeniu do zagarnięcia jej majątku. Inny szlachcic – Janczyk Hiczyński, zaatakowawszy młodą parę, porwał panią Czamborową, zawiódł do kościoła i… odprawił ceremonię ślubną, po czym przystąpił do konsumpcji małżeństwa. W efekcie wyrywana z rąk do rąk panna miała już dwóch mężów naraz!
Wiseł nie zamierzał jednak odpuszczać. Wyruszył do Krakowa, by prosić króla o interwencję, Jańczyk z kolei wynajął bandę rabusiów, którzy podążyli w trop za konkurentem, po czym już w stolicy napadli biedaka, gdy nagi zażywał kąpieli w łaźni i go zatłukli na śmierć. Tymczasem jedyny pozostały przy życiu mąż Elżbiety pojawił się na Wawelu, prosząc o potwierdzenie swych praw do jej majątku i dokument rzeczony otrzymał… ale nie cieszył się nim długo, bo wkrótce zmarł. Tymczasem wuj dziewczyny – Spytek z Melsztyna, dowiedziawszy się o ciągłych awanturach, w które wpadała jego siostrzenica, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i wyszukał dla niej męża w osobie kasztelana nakielskiego -Wincentego Granowskiego, z którym w spokoju przeżyła następne kilkanaście lat, dając mu piątkę dzieci. Inna rzecz, że w roku 1410 nieszczęsny kasztelan odmeldował się z tego świata w bardzo podejrzanych okolicznościach i niektórzy sugerowali, że za zgon ten odpowiadała Elżbieta, niemogąca doczekać się życia „wesołej wdówki”.
Pod dachem księżnej Aleksandry doszło zatem do spotkania dwóch niezwykłych osobowości, które zakończyło się wybuchem płomiennego romansu. Atrakcyjna wdowa zawróciła Jagielle w głowie do tego stopnia, że zupełnie ją dla niej stracił. Dworzanie przecierali oczy ze zdumienia, ich pan do tej pory przejawiał tak niewielkie zainteresowanie płcią przeciwną, że nie miał nawet (rzecz na królewskich dworach niespotykana!) żadnej kochanki. A tu łup i ponad sześćdziesięcioletni monarcha zakochał się po uszy. Wielu zapewne podśmiewało się trochę z leciwych kochanków, ale chichoty się skończyły, gdy po powrocie do Krakowa Jagiełło oświadczył, że ożeni się z Granowską.
Wybuchł niebywały skandal. Dostojnicy królestwa szukali wszak żony dla króla we wszystkich monarszych dworach Europy, rozważając starannie koligacje, które mógł przynieść zawarty mariaż, a tymczasem Jagiełło swoimi deklaracjami robił z nich głupców. Z siebie zresztą też. Nie mówiąc już o całym kraju! Magnaci błagali władcę o opamiętanie, protonotariusz kancelarii – Zbigniew Oleśnicki, który dawno zapomniał, komu zawdzięczał swoje wyniesienie i zapalczywie kąsał karmiącą go rękę, grzmiał na króla z ambony niczym na niesfornego uczniaka. Zwykli ludzie ze zgrozą szeptali zaś, że ich pana opętała czarownica.
Zakochany starzec nie zamierzał jednak się poddawać i by być z ukochaną, gotów był na bitwę porównywalną do Grunwaldu. Rozwścieczony oporem poddanych (był w końcu królem – czy nie?!) zagroził, że jeśli nadal będą protestować, to on abdykuje, wyjedzie z Granowską na Litwę i tam weźmie ślub z ukochaną, oni zaś niech robią sobie, co chcą. W końcu wbrew potężnemu oporowi magnaterii i zwykłej szlachty król dopiął swego – 2 maja 1417 roku podstarzali państwo młodzi stanęli przed ołtarzem i złożyli sobie przysięgę małżeńską. Kiedy jednak doszło do koronacji, nastąpił zgrzyt – zgromadzeni w katedrze wawelskiej możni oświadczyli władcy, ze może swojej nowej żonie założyć na głowę nawet i pięć koron, a oni i tak nie uznają jej za swą panią.
Tymczasem wieści o mezaliansie Jagiełły obiegły całą Europę. Dotarły też do Konstancji, gdzie obradował sobór kościelny. Jednym z pierwszych, który się z nimi zapoznał, był władca Węgier i Niemiec – Zygmunt Luksemburczyk, zawsze wypatrując okazji do kopania dołków pod polskim monarchą. Nie mógł sobie odmówić przyjemności osobistego poinformowania polskich delegatów o ostatnim wybryku ich króla. Uczeni mężowie i dostojnicy kościelni znad Wisły, zapoznawszy się z wiadomościami z ojczyzny, nie zważając, że byli na widoku publicznym, popłakali się.
W Polsce opozycja skierowana przeciwko trzeciemu małżeństwu Jagiełły nie słabła. Pisarz królewski – Stanisław Ciołek, wyczuwając, skąd wieje wiatr, napisał satyrę, w której opisał historię wyleniałego i zdziecinniałego króla zwierząt – lwa i jego poszukiwań kandydatki na żonę. Podczas gdy rada zarządzająca zwierzęcym królestwem wysyłała na kartach owej opowiastki dziewosłębów do króla ptaków – orła, prosząc go o skrzydło jego córki, na lwa parol zagięła maciora, która podając się za krewną szlachetnego rodu dzików, uwiodła nieszczęśnika, opętała czarami i zawlekła przed ołtarz. Paszkwil ten czytano nie tylko nad Wisłą, wkrótce zaśmiewano się z niego jak Europa długa i szeroka. Kopie dotarły nawet do Rzymu i nie wzbudziły tam entuzjazmu – papież Marcin V nazwał Ciołka jadowitą żmiją i zagroził wychłostaniem go rózgą żelazną.
Jak się zdaje, Jagiełło i Elżbieta mieli to wszystko w nosie. Mała Jadwiga i jej macocha bardzo się polubiły, a król w końcu znalazł wytchnienie u boku małżonki, którą poślubił z miłości, a nie ze względów dynastycznych i która nie przyprawiała mu rogów. Niestety, ukochana monarchy nie była dobrego zdrowia – cierpiała na suchoty. Z tego powodu szczęście pary trwało tylko trzy lata, 12 maja 1420 roku trzecia żona Jagiełły zmarła. Jej męża nie było wówczas w Krakowie i nie mógł uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej. Nieobecność wdowca ośmieliła dworzan, którzy na pogrzeb znienawidzonej matrony przyszli ubrani w stroje weselne i przez całą mszę zakłócali liturgię, głośno się śmiejąc i urągając zmarłej.
Stary król, młoda żona… kłopoty murowane!
Pochówek trzeciej już żony zapewne w pełni uświadomił Jagielle jego własną śmiertelność. Zbliżał się do siedemdziesiątki, a choć siły witalne nadal mu dopisywały (do tego stopnia, że zazdrościł mu ich wielki książę litewski Witold), to nie mógł żyć wiecznie, a wraz z jego zgonem zakończyłyby się dzieje dynastii Jagiellonów. Co prawda, pozostawiłby po sobie córkę, która mogłaby odziedziczyć tron, ale władza w takim przypadku prędzej czy później przeszłaby w ręce przybysza z zewnątrz – jej męża. Jeśli Władysław chciał zapewnić krajowi bezpieczną przyszłość, musiał koniecznie spłodzić syna!
Traf chciał, że w kilka miesięcy po śmierci Elżbiety król zajechał do Drucka w odwiedziny do swego bratanka – kniazia Semena. Krewniak Jagiełły był z kolei wujem trzech urodziwych panienek: Wasylisy, Sonki i Marii. Wszystkie były przed dwudziestką i do tego bardzo ponętne. Staremu monarsze w oko wpadła zwłaszcza siedemnastoletnia Sonka. Wkrótce zaczęły się pertraktację między polskim królem, a rodziną dziewczyny w sprawie ślubu.
Jak wspomnieliśmy na początku naszego artykułu pokolenia uczniów polskich szkół płaczą nad losem Jadwigi zmuszonej do wyjścia za mąż za trzydziestoletniego „starca”. Nad biedną Sonką, która będąc w wieku dzisiejszej licealistki, trafiła do małżeńskiego łoża mężczyzny prawie siedemdziesięcioletniego, nikt nie uronił przez te wszystkie lata ani jednej łzy. O ile pierwsza żona Jagiełły, być może z czasem pokochała męża, o tyle w przypadku jego ostatniego związku nie było mowy o żadnym uczuciu. Władysław niczym Napoleon poślubił nie osobę, lecz łono, które miało dać mu synów mogących dziedziczyć tron. Ówczesny pogląd medyczny głosił bowiem, że skojarzenie starego mężczyzny i bardzo młodej kobiety skutkuje narodzinami licznego potomstwa.
Jako że ruska księżniczka była prawosławna, przed ślubem musiała przyjąć powtórnie chrzest w obrządku łacińskim, przy okazji którego dostała nowe imię – Zofia. Ceremonia ślubna odbyła się na początku roku 1422 w Nowogródku, jednak od uroczystości zaślubin do chwili koronacji dziewczyny minęły dwa lata.
Strach wyobrażać sobie, co czuła nieszczęsna Zofia, gdy noc w noc musiała oddawać się zgrzybiałemu starcowi. Ponoć w XIX wieku młode mężatki w Wielkiej Brytanii zwykły w takich chwilach zamykać oczy i myśleć o Anglii, o czym jednak miała myśleć czwarta żona Jagiełły? O Polsce? Wszak nie była ona jej ojczyzną, była tu obca. Najważniejsze jednak jest to, że owo męczeństwo w łożnicy w końcu przyniosło efekty. W październiku 1424 roku królowa powiła syna, przyszłego władcę Polski i Węgier – Władysława Warneńczyka. Król nie posiadał się z radości, oto w końcu doczekał się dziedzica. Cały Kraków świętował, tylko odsunięta od tronu przez narodziny brata królewna Jadwiga i jej narzeczony Fryderyk Hohenzollern w kącie wawelskich komnat łykali zły.
Mały Władysław okazał się pierwszym z trzech synów, których Zofia dała Jagielle. Dwaj koleni nosili imię Kazimierz, ale pierwszy zmarł w wieku zaledwie jednego roku, drugi zaś, urodzony w 1427 roku, w przyszłości miał zostać królem Polski i wielkim księciem litewskim oraz doprowadzić do powrotu Pomorza w granice królestwa.
Młoda królowa, jako matka potencjalnych następców tronu, cieszyła się mocną pozycją na dworze. Wielu jednak miało jej za złe nadmierną płochość w zachowaniu, zamiłowanie do tańców oraz zabaw. Innych irytowała jej uroda. Krótko przed urodzinami trzeciego syna wszyscy wrogowie Zofii mieli używanie, bo na Wawelu wybuchła kolejna afera. Wielki książę litewski Witold, spotkawszy się z Jagiełłą, powiedział kuzynowi prosto w oczy, co ludzie mówią za plecami starca. A mówili sporo, głównie na temat licznych rzekomo romansów Sonki oraz wątpliwości względem ojcostwa królewiczów. Kniaź radził stryjecznemu bratu, by domniemanych kochanków pochwycić, a żonę wziąć pod ścisłą obserwację.
Władysław, który prawdopodobnie miał już dość nieustannie zdradzających go małżonek, wpadł w szał. Aresztowano zaufane dwórki królowej i wzięto je na tortury. Dziewczyny rozciągane i przypalane wykrzyczały katom całą listę mężczyzn, z którymi Zofia dopuściła się jakoby cudzołóstwa, na czele której widniało nazwisko Hińczy z Rogowa mającego być głównym królewskim kochankiem. Jagiełło nakazał pochwycić tego magnackiego syna (jego ojciec był podskarbim na Wawelu) i skrócić go o głowę. Rycerz czmychnął jednak i choć w końcu go złapano, stało się to szczęśliwie dla niego w chwili, gdy monarszy gniew osłabł i zamiast na katowski pieniek Hińcza trafił do lochu. Inni zamieszani w aferę młodzieńcy uciekli z kraju. Tymczasem król powołał komisję śledczą na czele z Witoldem, w skład której weszli najważniejsi dostojnicy państwowi. Przed tym szacownym gremium Zofia złożyła przysięgę samooczyszczającą uważaną przez ówczesne polskie prawo za najwyższy dowód w sądzie – ten, kto skłamałby, wypowiadając jej słowa, skazałaby swą duszę na wieczne potępienie. Słowa królowej potwierdziła własną przysięga siódemka szacownych matron i jedna panna z jej fraucymeru.
Ostatecznie afera, w której genezie część historyków widzi machinacje Krzyżaków, ucichła. Kiedy mały Kazimierz trochę podrósł, samą aparycją dowodził, iż w oskarżeniach rzucanych na jego matkę nie było prawdy – z biegiem lat coraz bardziej przypominał Jagiełłę, zaś jako dorosły mężczyzna wyglądał niczym klon założyciela dynastii Jagiellonów. O czym zresztą możemy się bez trudu przekonać i dziś, wystarczy obejrzeć rzeźby na nagrobkach obu władców na Wawelu. Jednak zaufanie pomiędzy małżonkami zostało nadszarpnięte, odtąd już nigdy nie zbliżyli się do siebie. Jeszcze bardziej atmosferę panującą na królewskim dworze nadszarpnęła tajemnicza śmierć królewny Jadwigi w roku 1430. Wielu uważało, że stała za nią ręka macochy.
W roku 1434 w trakcie jednego ze swych objazdów sędziwy Władysław Jagiełło zatrzymał się w Gródku. Nocą, jak to miał w zwyczaju ruszył na przechadzkę, by posłuchać śpiewu słowika. Niestety, choć była końcówka maja, nagle doszło do załamania pogody, zrobiło się zimno, spadł śnieg z deszczem. Przemarznięty i przemoczony monarcha złapał przeziębienie. Wkrótce to, co zaczęło się jako banalny katar, przemieniło się w zapalenie płuc. Osłabiony wiekiem organizm starca nie dał już rady sobie z nim poradzić. 1 czerwca Władysław Jagiełło, pogromca Krzyżaków i jeden z najwybitniejszych królów w naszych dziejach, zmarł.
Ceremonia żałobna odbyła się 18 czerwca w katedrze wawelskiej. Owdowiała Zofia przez cały czas trwania uroczystości zawodziła, trudno orzec, czy ze szczerej rozpaczy i lęku o los swój oraz dzieci, czy z wyrachowaniem urządzała teatrzyk polityczny. Samemu Jagielle było to już jednak obojętne. Po całych dekadach kłopotów małżeńskich i perturbacjach osobistych nareszcie kończył swe ziemskie pielgrzymowanie, biorąc udział w czwartym z wymienionych w tytule naszego artykułu pogrzebów. Swoim własnym.