Czy hobbit istniał naprawdę?

Czy stworzenia podobne do tolkienowskich hobbitów zamieszkiwały kiedyś naszą planetę? Uczeni do dzis ostro sie o to spierają

Mieli średnio metr wzrostu, żyli w ziemiankach, lubili prostą strawę i dobrze radzili sobie z rzucaniem kamieniami. Ten opis pasuje nie tylko do niziołków – takich jak Bilbo Baggins, bohater filmu „Hobbit” Petera Jacksona – ale też do istot, których szczątki naukowcy odkryli na indonezyjskiej wyspie Flores. Czy oznacza to, że kiedyś obok ludzi żył inny, niewysoki gatunek hominidów? Wojna, jaką rozpętało to stwierdzenie w naukowym światku, nie ustępuje niczym konfliktom toczącym się w tolkienowskim Śródziemiu.

Mały mózg, wielkie możliwości

Gdy w 2004 r. badacze z Nowej Zelandii i Indonezji ogłaszali światu swoje odkrycie, celowo oprócz nazwy naukowej – Homo floresiensis, czyli człowiek z Flores – używali także określenia „hobbit”. Podobieństwa były naprawdę uderzające, bo choć żyjące 18 tys. lat temu hominidy nie miały chatek z okrągłymi drzwiami i upodobania do palenia fajek, to poza tym całkiem dobrze pasowałyby do świata wykreowanego przez Tolkiena. Dla uczonych kluczowe było to, że choć Homo floresiensis posługiwał się malutkim mózgiem – jego czaszka miała zaledwie 400 cm3 pojemności, podczas gdy u współczesnych ludzi jest to ok. 1400 cm3 – to pod względem mentalnym w niczym nie ustępował innym hominidom.

Potrafił wytwarzać narzędzia, polować, gotować, a nawet pracować zespołowo przy konstrukcjach takich jak tratwy. Oznacza to, że zapewne posługiwał się mową artykułowaną. Człowiek z Flores miał pochodzić od naszego przodka, zwanego Homo erectus. Odizolowany na wyspie od reszty świata, stopniowo skurczył się do rozmiarów mniej więcej trzyletniego dziecka Homo sapiens. Teoretycznie jest to możliwe, bo do dziś na wyspie Flores żyją ludzie z plemienia Rampasasa, u których średni wzrost wynosi ok. 140 cm. Ale w praktyce odkrycie „hobbita” zostało poddane ostrej krytyce przez uczonych, zwłaszcza polskich – wyjaśnia mój ekspert dr Tomasz Kozłowski z Zakładu Antropologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Zdrowy czy chory?

Przede wszystkim kontrowersyjne jest to, że na podstawie nielicznych danych – niekompletnych szkieletów, a czasem nawet jednej kości – antropolodzy od razu ogłaszają istnienie nowego gatunku hominida. Zdaniem dr. Kozłowskiego to za mało, nawet jeśli z takich szczątków uda się wyizolować DNA, które wygląda inaczej niż to występujące u Homo sapiens. A w przypadku człowieka z Flores taka sztuka wciąż się nie udała. Jeszcze dalej idzie prof. Maciej Henneberg z University of Adelaide, który uważa Homo floresiensis za naukowe oszustwo. Jego zdaniem kości odkryte na Flores należały do człowieka chorego na mikrocefalię i niedobór tzw. insulinopodobnego czynnika wzrostu typu 1 (IGF-1). Taka istota miałaby małą głowę i niewysoki wzrost, ale nie można by jej uznać za odrębny gatunek, tylko za zmutowanego, niepełnosprawnego osobnika.

Prof. Henneberg napisał o tym całą książkę zatytułowaną „The Hobbit Trap” (Hobbicia pułapka). Antropolodzy przekonani o autentyczności znaleziska nie pozostali mu dłużni – oskarżyli Henneberga m.in. o bezprawne przejęcie kości Homo floresiensis… „Hobbit” ma krytyków także w USA. Dr Robert Martin z The Field Museum w Chicago twierdzi, że zmniejszanie rozmiarów ciała zawsze postępuje szybciej niż redukcja mózgu. Jeśli Homo floresiensis miałby mieć czaszkę o objętości 400 cm3 (tyle, ile dzisiejszy szympans), to całe jego ciało musiałoby ważyć zaledwie kilka kilogramów.

A tymczasem hobbit z Flores miał mieć, według odkrywców, masę ciała sięgającą nawet 30 kg! Dodajmy do tego wątpliwości archeologów, którzy twierdzą, że narzędzia wytwarzane ponoć przez „hobbita” były zdecydowanie zbyt zaawansowane jak na istotę o tak małym mózgu… I pozostaje nam tylko czekać, aż wojna antropologów się zakończy i dojdą oni do jakiegoś spójnego wniosku.

 

Różne rasy obok siebie

Jest jednak nadzieja dla wizji wielu gatunków istot ludzkich, żyjących obok siebie trochę tak jak różne rasy u Tolkiena – elfy obok krasnoludów czy orków. Antropolodzy twierdzą, że mogło tak być z naszymi przodkami z gatunku Homo sapiens oraz żyjącymi w okresie od 400 tys. do 24,5 tys. lat temu neandertalczykami (Homo neanderthalensis) i tzw. denisowianami, którzy zamieszkiwali tereny dzisiejszej Syberii ok. 41 tys. lat temu. Skąd to wiemy? Bo nasze DNA zawiera dziś ślady po tych wymarłych już istotach. Od neandertalczyków pochodzi 2–6 proc. naszych genów, od denisowian 5–8 proc. A to oznacza, że w przeszłości „małżeństwa międzygatunkowe” musiały zdarzać się dość często.

CZYTAJ TEŻ: Jesteśmy neandertalczykami!

Pytanie brzmi, czy żyjących obok siebie gatunków hominidów nie było jeszcze więcej? Być może szczątki nieznanych dziś Homo nadal czekają na odkrycie w jakiejś zapomnianej przez ludzi jaskini. I może się okazać, że wśród naszych odległych przodków były istoty zadziwiająco podobne do tych z ludowych podań i książek fantasy. Jak to jednak w nauce bywa, musimy poczekać na dowody – i na spory uczonych, które na pewno znów się pojawią, gdy tylko ktoś dokona kontrowersyjnego odkrycia.