Coraz gorsi bogaci? “Mamy do czynienia z mentalnością pieniężną”

Kupić można chyba wszystko. Adwokata, który wybroni cię, nawet jeśli jesteś szefem mafii. Prawo do zabicia objętego ochroną zwierzęcia lub do emisji większej ilości zanieczyszczeń do atmosfery. Możesz też mieć lepszą niż inni opiekę w państwowym szpitalu, płacąc prywatnie pielęgniarce.

Jeśli nie stać cię na takie wydatki, możesz coś sprzedać. Choćby brzuch. Możesz go wynająć i urodzić dziecko obcej parze. Albo testować na sobie działanie nowych leków. To, za co płacimy, jest świadectwem naszego systemu wartości, ale jednocześnie wpływa na kształt tego systemu. Decydując, za co płacisz, zmieniasz hierarchię wartości, na których ci zależy. 

Mentalność pieniężna

Prawo rynku mówi, że jeśli ktoś chce coś kupić, a ktoś inny godzi się to sprzedać, pozostaje tylko kwestia ceny. Ekonomia dodaje, że kupujący powinien dążyć do zaspokojenia swojej potrzeby jak najniższym kosztem. „Pieniądz wsączył się we wszystkie wymiary naszego życia. Rządzi nie tylko światem, ale także mentalnością większości ludzi. Zmienia osobowość, spojrzenie na siebie, na innych, na świat. Mamy do czynienia z mentalnością pieniężną – większości ludzi wydaje się naturalne, że pieniądz jest najważniejszy. Podkreślam, że chodzi o realne postawy, a nie deklaracje” – mówi Leszek Mellibruda, psycholog biznesu.

Żyjemy w czasach pogłębiającego się uzależnienia od pieniędzy. „Pieniądze zyskały ogromną wartość symboliczną. Są wyznacznikiem odniesionego sukcesu, mogą podnosić prestiż społeczny, sygnalizują władzę i wysoką pozycję w hierarchii” – dodaje prof. Tomasz Zaleśkiewicz, kierownik Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.

Dr Paweł Dobrowolski, prezes Forum Obywatelskiego Rozwoju: „Ekonomia nie jest etyką czy lekcją moralności. W swoich fundamentalnych założeniach zastanawia się, jak maksymalizować dobro wspólne. Problem w tym, że nawet rozsądni ludzie mają różne koncepcje dobra. Narzędzia ekonomii wykorzystujemy zależnie od tego, co za to dobro uznamy. Na przykład w czasie II wojny światowej używano ekonomii, by ustalić, które niemieckie fabryki bombardować, żeby jak najszybciej pokonać ten kraj. By szacować, jakie działania przynoszą największe korzyści, ekonomiści liczą szokujące dla laików wartości typu: wartość życia czy trwania w zdrowiu. W samym liczeniu nie ma nic złego. Przeciwnie, pozwala ono działać racjonalnie na rzecz wspólnego dobrobytu. Ekonomia jest jak młotek. Można stosować ją do celów dobrych lub złych. To od nas zależy, jaki użytek z niej uczynimy”. 

Kupić możemy nawet obraz samego siebie. „Obserwuję nowe zjawisko osobowości nietoperzowej: chodzi o to, że obraz siebie, w tym szacunek do siebie, kształtujemy na podstawie fali odbitej od opinii i  spojrzeń innych ludzi, zamiast budować ją w sobie” – wyjaśnia Leszek Mellibruda. Ludzie bogaci korzystają z efektu aureoli, który sprawia, że zamożnym przypisujemy automatycznie wiele zalet i obdarzamy ich na kredyt szacunkiem. To jedno ze zjawisk podtrzymujących system, w którym światem rządzi wyłącznie pieniądz.

Do tego stanu dążyliśmy wiele lat, przeliczając na pieniądze wszystko, także ludzkie życie, wyceniane na potrzeby polis ubezpieczeniowych. „Wystawianie na sprzedaż wartości moralnych ma jednak wpływ na te wartości” – ostrzega profesor z Harvardu Michael J. Sandel w książce „What Money Can’t Buy: The Moral Limits of Markets”. Wycenianie kolejnych usług i towarów niszczy normy regulujące życie. Prof. Sandel opisuje ten proces na przykładzie pewnego izraelskiego przedszkola. Ponieważ rodzice spóźniali się po odbiór dzieci, wprowadzono karę finansową za takie zachowanie. Efekt? Liczba spóźnień wzrosła. Kara zaczęła być traktowana jako opłata. Przyzwyczajeni do zasad rządzących wolnym rynkiem możemy nawet nie zauważyć, co złego się stało. System, w którym rodzice szanowali czas opiekunek, ich prywatne życie i  prawo do odpoczynku, a także czuli żal i zawstydzenie faktem, że ich dziecko zostaje w  przedszkolu ostatnie, był oparty na innych wartościach niż pieniądze.

 

Wprowadzenie finansów do tego systemu odesłało dawne wartości do lamusa, pozbawiając nas poczucia bezpieczeństwa, które dawał system zasad regulujących życie społeczne. Te wartości zostały przeliczone na pieniądze i nimi zastąpione – twierdzi Sandel. Zastosowanie przelicznika finansowego do kategorii moralnych daje wygodne usprawiedliwienie wątpliwych etycznie zachowań. „Argumentem usprawiedliwiającym kupowanie narządów dla chorej osoby jest uratowanie jej życia. Trzeba jednak pamiętać, że takie rozumowanie bywa niebezpieczne, jeśli chodzi o zachowanie zdrowego, opartego na wartościach systemu społecznego” – wyjaśnia prof. Zaleśkiewicz.

Coraz gorsi bogaci

Na pieniądze najchętniej przeliczają oczywiście ci, którzy mają ich najwięcej. To bogaci pierwsi zaczynają wierzyć, że w  świecie, w  którym mogą wszystko kupić, nie warto dbać o normy etyczne i dobre relacje z innymi. Badania przeprowadzone na University of California wykazały, że bogaci w mniejszym stopniu niż mniej zamożni są zdolni do odczuwania empatii. Na dodatek są bardziej skoncentrowani na sobie i częściej zachowują się nie fair. „Gdy posiadamy pieniądze, niewiele troszczymy się o to, jak oceniają nas inni ludzie. Co więcej, mamy wrażenie, że możemy wpływać na ich losy” – mówi prof. Zaleśkiewicz. Badania pokazują też nowy trend: bogaci bardziej pilnują interesów, a biedni – rodziny. „Dotychczas uważało się, że rodzina jest ważniejszą wartością niż finanse. Bogaci przywiązują się jednak do robienia pieniędzy, wręcz uzależniają się od tego” – dodaje Mellibruda.

Osoby mniej zamożne nie są oczywiście wolne od wszechwładzy mamony. „Dawniej dokonywano wyborów na zasadzie albo–albo. Dziś funkcjonujemy w świecie i–i: i czarne, i białe; i ogień, i woda. To powoduje, że żyjemy w dwóch światach. W świecie deklaracji wyznajemy pewne zasady, a  w  codzienności poświęcamy dużo czasu, energii i emocji pogoni za pieniędzmi. W  ten sposób na naszych oczach zmienia się mentalność współczesnego człowieka” – wyjaśnia Mellibruda. To rozdwojenie służy przystosowaniu się do nowych czasów. Ale jednocześnie rezygnujemy z dawnych wartości i ideałów, takich jak godność, honor i szacunek do samego siebie, które się zdewaluowały. Zbudowanie świata, w  którym wartości inne niż  finansowe stoją na szczycie hierarchii, wymaga wiele wysiłku. Nie musi to oznaczać odrzucenia rzeczywistości. Możemy przecież żyć w świecie pieniędzy, a jednocześnie stworzyć sobie oazę niepieniężną w postaci znajomych, miłości. O te oazy należy się jednak bardzo troszczyć – wkładać w  ich pielęgnację energię, czas i determinację.

„Nie wszystko, co zostaje sprzedane, traci na swojej uniwersalnej wartości” – zauważa jednak Joanna Heidtman, psycholog i socjolog. „Kiedy dobry aktor bierze pieniądze za udział w reklamie czy profesor przedstawia swoją wiedzę na komercyjnej konferencji, ich talenty i wiedza się nie dezawuują. Ale jeśli nasze emocje, związki czy prywatność wykorzystamy wyłącznie w  celach merkantylnych, zostaniemy ostatecznie zubożeni. Poczucie tożsamości, wartości swojego życia pochodzi bowiem z jego unikatowości, czyli także z tego, że nie można go zamienić na żadną wymierną walutę”.

47-letni milioner Larry Greenfield w poszukiwanie miłości zainwestował 65 tys. dolarów. Te pieniądze przeznaczył na usługi agencji matrymonialnych, ale nadal jest samotny. W ciągu 12 lat był na ponad 250 randkach, które zaaranżowało dla niego sześć firm zajmujących się swataniem. Według Greenfielda agencje matrymonialne nie zasłużyły na swoje wynagrodzenie. „Płacisz im 10 tys. dolarów z góry za rok, a oni nie wywiązują się z zobowiązań. Mówią ci, jaki jesteś wspaniały, mówią to, co chcesz usłyszeć” – żali się milioner. Swatki uważają oczywiście, że winę za niepowodzenie ponosi milioner, którego oczekiwania są wygórowane. Jego historia potwierdza jednak starą prawdę, że uczuć nie da się kupić. „Z chęcią zamieniłbym bogactwo na kobietę, która sprosta moim oczekiwaniom. Pracowałbym za 50 tys. dolarów rocznie w zamian za dom z płotkiem, dwójką biegających po ogródku dzieci i psem” – mówi Greenfield.