Deser po ostatniej wieczerzy

Ukryty kod dzieła Leonarda autor Marcel Andino-Velez da Vinci sprawia, że ponad pięćset lat po namalowaniu obraz wciąż wywołuje skrajne reakcje

Rzecz dzieje się w gdańskim kościele Świętego Jana. Pewien znany miejscowy malarz i profesor Akademii Sztuk Pięknych odsłania swoje dzieło, „Ostatnią Wieczerzę”, nad którą pracował aż dziesięć lat. Niestety, na oczach setek gości jakiś młody anarchista rzuca się ku obrazowi i oblewa go kwasem. Malarz dostaje zawału. To wydarzenie opisuje w swej najnowszej powieści Paweł Huelle. Książka trafiła do księgarń w połowie lutego, i choć nie ma szans stać się takim bestsellerem jak „Kod Leonarda da Vinci”, to i tak zrobiło się o niej od razu głośno. Z sensacyjną powieścią Dana Browna łączy ją… „Ostatnia Wieczerza”. Tak właśnie brzmi tytuł książki gdańskiego pisarza. Recenzentka „Dziennika” nazwała powieść „grochem z kapustą”, tymczasem recenzent „Gazety Wyborczej” ogłosił, że w dorobku Pawła Huelle jest to najlepsza pozycja od kilkunastu lat. Jak widać, Fabuła powieści nawiązuje do prawdziwego zdarzenia.

Od 1995 do 2005 r. gdański malarz i profesor tamtejszej ASP, Maciej Świeszewski, malował obraz nawiązujący tematem i formą do arcydzieła Leonarda da Vinci. Modelami dla Świeszewskiego byli luminarze trójmiejskiej nauki, kultury i polityki. Wśród nich sam Paweł Huelle i inny znany pisarz z Gdańska, Stefan Chwin. Ponad 500 lat temu da Vinci w Mediolanie robił to samo – nadawał apostołom rysy dworzan księcia Ludovica Sforzy i wpływowych mieszczan mediolańskich. Obraz Świeszewskiego faktycznie został uroczyście odsłonięty w kościele Świętego Jana półtora roku temu. Ale nikt go żadnym kwasem nie oblał. To już literacka fantazja Huellego. Jednak tak jak dziś powieść, tak samo półtora roku temu obraz Świeszewskiego natychmiast podzielił widzów. Część uznała go za triumf tradycyjnego malarstwa, nawiązanie do spuścizny geniuszu Leonarda i dawnych mistrzów. Innych wielki, mierzący dziewięć na pięć metrów obraz poraził złym smakiem. Krytycy nazwali go po prostu kiczem. Powieść Pawła Huelle, opowiadająca o jednym dniu z życia modeli, którzy pozowali do obrazu, jest w dużej mierze poświęcona refleksji nad współczesną sztuką. Autor takiej sztuki, podobnie jak Świeszewski, nie lubi.

Pisze ironicznie, że gdyby powieściowy bohater „namalował swoją »Ostatnią Wieczerzę« na betonowym spodzie mostu przez Wisłę w grafficiarskim stylu (…), jego sukces byłby ogromny”. Dziś, zdaniem Pawła Huellego, „Ostatnia Wieczerza” może przybrać postać performance’u artysty, który najpierw obmywa nogi starcom, a potem wypija albo sprzedaje brudną wodę. Albo robi coś równie szokującego. Książka, jak widać, jest kontrowersyjna. Nie każdemu będzie się chciało ją przeczytać. Ale będąc w księgarni, warto rzucić okiem na jej okładkę. Zdobi ją obraz przedstawiający dziwnie znajome miejsce. Na pierwszym planie widzimy długi stół nakryty białym obrusem. Spod obrusa wystają metalowe nogi nowoczesnego mebla. Stół stoi pośrodku auli, otoczonej z dwóch stron arkadami. Perspektywę pomieszczenia zamyka ściana, w której znajdują się drzwi i dwa okna, drzwi udekorowane są półkolistym gzymsem. Wszystko symetryczne. Z otworów do białej sali wlewa się białe światło. Kompletna pustka. To reprodukcja obrazu „Wieczerza”, namalowanego w 1976 roku przez niemieckiego artystę Bena Willikensa. Tak, oczywiście, pomieszczenie na obrazie Willikensa to nic innego jak nowoczesna wersja wieczernika z malowidła ściennego Leonarda da Vinci w klasztorze Santa Maria delle Grazie w Mediolanie.

Arcydzieło, które dla księcia Ludovico Sforzy od 1495 do 1498 roku malował da Vinci, jest prawdopodobnie tym dziełem sztuki religijnej, do którego współczesny świat odnosi się najchętniej. Bezustannie je parodiuje, przerabia, uwspółcześnia. Namalowana na ścianie refektarza (czyli jadalni) klasztoru Santa Maria delle Grazie w Mediolanie „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci posługuje się perspektywą zbieżną, by stworzyć iluzję kontynuacji przestrzeni. Skala obrazu też nawiązuje do naturalnych wymiarów. Rysy mężczyzn, detale, do pewnego stopnia także ich stroje są zaczerpnięte z realnego, współczesnego malarzowi i odbiorcom świata. Scena wieczerzy uchwycona jest w momencie znanym z Ewangelii świętego Mateusza, kiedy Jezus ogłasza apostołom, że niebawem jeden z nich go zdradzi. Poruszenie, gwałtowny skok emocji, konsternacja. To, co się dzieje na obrazie, w patrzącym wywołuje żywą reakcję – niemal taką samą, jaką w uczniach wzbudziły słowa Jezusa. Stoją w spontanicznie uformowanych grupkach.

 

Język ich ciał jest naturalny. Cała grupa sprawia wrażenie, jakby falowała. To wydarzenie rozgrywa się właściwie na naszych oczach. Może dlatego przez stulecia nie słabnie magnetyzm malowidła. Obraz Willikensa, pusty wieczernik o uwspółcześnionej architekturze i detalach, robi kolosalne wrażenie. Mówi on dzisiejszemu widzowi, że po Chrystusie i po przymierzu Boga z człowiekiem, zawartym podczas Ostatniej Wieczerzy, nie pozostało już nic. Głucha pustka. Ale możliwa jest też inna interpretacja. Człowiek współczesny może odczytać pustkę wieczernika jako zaproszenie. Do kontemplacji. Do jasności czekającej za drzwiami. A także jako zachętę, by wprowadzić do wieczernika to, co dla niego samego jest akurat szczególnie ważne. Może więc to być obraz o pustce, ale i o wolności. Korzystać z wolności można mądrze lub głupio. Reklama dżinsów francuskiego domu mody Marithe & Francois Girbaud to dwanaście pięknych, eleganckich kobiet i jeden półnagi facet, skupieni wokół blatu unoszącego się w powietrzu, najwyraźniej bez podparcia. Autorzy reklamy nawiązali do kontrowersji wokół faktycznej liczby osób na obrazie Leonarda (na którym oglądamy, rzekomo, o jedną dłoń za dużo) i na zdjęciu umieścili dodatkowo dwie dłonie. Nie wiadomo, do kogo należą. Jest też gołębica (symbol Ducha Świętego), kielich i ryba na talerzu. Modelka zajmująca miejsce Jezusa rozkłada ręce w geście błogosławieństwa.

Reklama została w 2005 roku decyzją rady miasta wycofana z ulic Mediolanu, a rozpowszechniania jej we Francji zakazał sąd. Reprezentujący francuski Kościół adwokat Thierry Massis podczas rozprawy grzmiał, że „jutro Chrystus na krzyżu będzie sprzedawał skarpetki”. Podobne oburzenie wywołała w Irlandii w tym samym roku reklama internetowego kasyna paddypower.com, jeszcze dosłowniej nawiązująca do przedstawienia „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda. Tutaj głównym powodem spotkania przy stole był hazard, a nie ustanawianie eucharystii. Obie reklamy zdradzały silny wpływ „Kodu Leonarda da Vinci”. W reklamie dżinsów półnagi mężczyzna znajdował się po prawicy kobiety- Chrystusa. Natomiast na zdjęciu reklamującym internetowe kasyno u boku grającego w pokera Chrystusa siedzi piękna kobieta. Przypomnijmy – Dan Brown lansuje w swym bestsellerze tezę, że postać u boku Chrystusa to nie święty Jan, lecz Maria Magdalena.

To właśnie kobiety, zwłaszcza na polu sztuki, czują szczególną potrzebę wtargnięcia w przestrzeń słynnego obrazu. Chodzi im zapewne o wyrównanie rachunków z kulturą patriarchalną. W 1996 roku brytyjska artystka Sam Taylor-Wood umieściła się – nago – pośrodku stołu, wokół którego tłoczą się zblazowani imprezowicze. Kompozycyjnie praca nawiązywała oczywiście do „Ostatniej Wieczerzy”. W 2001 roku czarnoskóra artystka Renée Cox wywołała gniew republikańskiego burmistrza Nowego Jorku Rudolfa Giulianiego swoją wystawą w Brooklińskim Muzeum Sztuki. Jej praca „Yo Mama Last Supper” była fotograficzną opowieścią o „Ostatniej Wieczerzy” czarnej kobiety pośród czarnych mężczyzn. Tylko jeden – Judasz – był biały. Chrystusa odegrała, oczywiście nago, sama artystka. Giuliani ogłosił, że praca jest „antykatolicka”, „obrzydliwa” i „doprowadzająca do szału”. Zaproponował wprowadzenie „komitetów przyzwoitości”, nadzorujących działalność budżetowych placówek kulturalnych.

Tymczasem praca Cox była po prostu głosem na temat miejsca czarnej kobiety w społeczeństwie. Posłużenie się motywem „Ostatniej Wieczerzy” stanowiło też, choć pewnie nieświadomie, powtórzenie tego, co czynili wszyscy artyści renesansu. Renesans był bowiem jednym wielkim zapożyczaniem, oczywiście z antyku. Sama nazwa epoki – odrodzenie – przypomina, że po wielu stuleciach świat zachodni otworzył się na kulturę klasyczną. Zapożyczanie nie oznaczało jednak wcale kopiowania czy parodii, ale twórcze przetworzenie. Właśnie umiejętność twórczego przetworzenia decyduje o tym, że Andy Warhol był ważnym artystą, nie zaś utylizatorem surowców wtórnych. „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci była dla Andy’ego wielką życiową przygodą. Od dzieciństwa widział ją na obrazku, który jego matka Julia nosiła w książeczce do nabożeństwa. A zarówno matka, jak i sam Andy przeżyli całe życie w głębokiej wierze.

To była jedna z tajemnic artysty. Niemal codziennie modlił się w kościele, nie opuszczał nigdy niedzielnych mszy. Gdy matka zmarła, Warhol zachował obrazek „Ostatniej Wieczerzy” jako najważniejszą pamiątkę po niej. Anonimowe przetworzenie wielkiego arcydzieła miało dla Warhola wymiar symbolu. W 1985 roku króla popartu zaproszono do zrobienia wystawy w pałacu, leżącym na wprost wejścia do klasztoru Santa Maria delle Grazie. Tematem była, oczywiście, „Ostatnia Wieczerza”. Warhol stworzył ponad 100 prac – serigrafi i, obrazów akrylowych i rysunków na papierze, na których fragmenty szkiców Leonarda i obrazu wymieszane zostały z wizerunkami typowymi dla kultury masowej: znakami towarowymi czipsów ziemniaczanych, słonych orzeszków, motocykli. Szalone kolory. Ciął „Ostatnią Wieczerzę” na kawałki, składał we własne kompozycje. To była najdojrzalsza, najbardziej osobista, a zarazem – ostatnia praca Warhola. Równocześnie wyraz własnej głębokiej religijności i zrozumienia dla współczesnego świata. Parę miesięcy po wystawie w Mediolanie zmarł. Związek Warhola z malowidłem sprzed pół tysiąca lat to doskonały dowód, że sztuka jest tak naprawdę jedna – nie ma sztuki dawnej, dobrej, i współczesnej, złej. Wygląda więc na to, że wszechobecna „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci wciąż pozostaje najbardziej aktualnym dziełem sztuki na świecie.

Marcel Andino-Velez