Dyktatorzyce

To one popychają mężów do władzy, pobudzają ich ambicje, utwierdzają w poglądach. Odgrywają rolę matek narodu, ale gdy naród strąci je z piedestału, bez skrupułów wyciągają złoto z sejfów i uciekają. Jak Leila Trabelsi, żona prezydenta Tunezji, która niedawno zabrała z państwowego skarbca półtorej tony złota i odleciała za granicę

Dyktator też człowiek, zdarza mu się zakochać, założyć rodzinę, zostać pantoflarzem. Jak to z wrodzoną subtelnością ujął Benito Mussolini: „Muszę kierować wszystkim i wszystkimi, więc potrzebuję kobiety, która pokieruje mną i powie: chodź na obiad, połóż się, wypij coś, zrób siusiu”. Jeśli żona potrafi zapewnić mężowi taką odstresowującą terapię, nie drażniąc przy tym jego rozdętego do granic możliwości ego, staje się szyją, która kręci głową. Nawet gdy jest to wszechwładna głowa państwa.

Nie mamy nic

Tunezyjski dyktator Ben Ali uciekł z kraju w takim pośpiechu, że nie pomyślał o zabezpieczeniu na przyszłość. W sprawach bytowych kobiety są z reguły bardziej zapobiegliwe. Wartość złota wywiezionego przez jego żonę Leilę Trabelsi szacuje się na 45 mln euro. Za taką sumę można już żyć na odpowiednim poziomie. Bo chociaż wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś, kto obalonemu władcy udzieli schronienia, na zbytnią hojność gospodarza lepiej nie liczyć. O to trzeba się zatroszczyć samemu. Nie zrobiła tego Margot Honecker, przebywająca w Chile wdowa po komunistycznym dyktatorze NRD, i musi się utrzymać z 1500 euro emerytury wypłacanej skrupulatnie przez niemiecki ZUS. Po takie pieniądze Imelda Marcos, która wraz z mężem Ferdinandem uciekła z Filipin na Hawaje, nawet by się nie schyliła. Według różnych szacunków zagarnęli od 15 do 35 mld dolarów, ulokowanych w dziełach sztuki, papierach wartościowych, złocie i klejnotach. Okrzyknięto ich największymi złodziejami świata. Władzom Filipin udało się odzyskać zaledwie 1,3 mld dolarów. By pokazać, że opowieści o bogactwie Marcosów nie są wymysłem, nowa prezydent kraju Corazon Aquino oprowadziła dziennikarzy po ich pałacu. W garderobie znaleźli 3 tys. par butów, 2 tys. sukien, 500 biustonoszy – od figlarnych z luksusowych sex shopów po kuloodporne.

Imelda nie zaprzeczała, że wywieźli olbrzymi majątek, tłumaczyła jedynie, że mąż dorobił się go wcześniej, gdy nie zajmował się jeszcze polityką, lecz poszukiwaniem złota, i znalazł skarb ukryty w czasie II wojny światowej przez Japończyków. Była to oczywiście bajka, ale Marcosowie przynajmniej nie udawali nędzarzy. Pod twym względem światowy rekord bezczelności ustanowiła Michele Bonnett Duvalier. „Nie mamy nic, żadnych kont w bankach ani dochodów. Wszystko, co mieliśmy, zostawiliśmy w ojczyźnie” – przekonywała w wywiadzie dla „Le Figaro Magazine”. Po ucieczce z Haiti „niemający nic” państwo Duvalierowie zamieszkali w luksusowej willi na Lazurowym Wybrzeżu. Gdy francuska policja przeprowadziła w niej rewizję, znalazła notes, w którym „biedna” Michele zapisywała swoje wydatki: zakupy u Givenchy’ego – 425 tys. dolarów, biżuteria u Boucherona – 83 tys. dolarów, różowa suknia – 65 tys. dolarów itp. W garażu stały najnowsze modele ferrari, lamborghini i BMW. Haitańskie władze szacowały, że z kraju wyparowało 600 mln dolarów. Przeciętny mieszkaniec kraju utrzymywał się w tym czasie za 30 dolarów miesięcznie.

Madonna ubogich, matka ludu pracującego

Amerykańska dziennikarka Barbara Walters zapytała panią Duvalier, jak jej zdaniem osądzi ją historia. „Sądzę, że wyda następujący wyrok: nigdy w historii Haiti nie było pierwszej damy, która tak ciężko pracowała dla swego ludu i tak wiele dla niego zrobiła” – odpowiedziała bez wahania. To klasyczna riposta, gdyż żony despotów z wielkim upodobaniem odgrywają rolę First Lady poświęcającej się bezinteresownie działalności na rzecz najbardziej potrzebujących. Niedościgłą mistrzynią tej sztuki pozostaje Evita Peron, nieżyjąca od pół wieku małżonka dyktatora Argentyny, wciąż czczona jako „Madonna ubogich”. Założona przez nią fundacja otrzymywała gigantyczne środki z budżetu państwa i od szantażowanych przedsiębiorców, ale lud nie wnikał w szczegóły. Liczyło się to, że podczas starannie wyreżyserowanych spektakli Evita wygłaszała chwytające za serce przemówienia, ze łzami w oczach wysłuchiwała opowieści nędzarzy i niczym dobra wróżka spełniała ich marzenia – rozdawała mieszkania, umowy o pracę, pieniądze, zabawki dla dzieci.

By nic nie przyćmiewało jej szczodrości, wspierające dyktaturę związki zawodowe nie dopuszczały do przekazywania datków innym fundacjom. Na opornych biznesmenów nasyłano kontrole i pod byle pretekstem zamykano im firmy. Evita była tak mściwa, że kiedy zmarła przewodnicząca konkurencyjnego Towarzystwa Dobroczynnego, nie pozwoliła na pochowanie jej w kościele, który ufundowała. Bojówki związkowe zastraszyły zakład pogrzebowy, usłużni prawnicy znaleźli stary przepis nakazujący grzebanie zwłok wyłącznie na cmentarzu.W roku 1973 wizytę w Argentynie złożyła para despotów rządzących Rumunią – Elena i Nicolae Ceausescu. Kult Evity wywarł na nich takie wrażenie, że postanowili go skopiować w swoim kraju. Co prawda doktryna komunistyczna uznawała działalność charytatywną za kapitalistyczny przeżytek, lecz pozwalała na uszczęśliwianie narodu innymi sposobami, zwłaszcza słowami. Reżimowa propaganda zaczęła odtąd przedstawiać Elenę Ceausescu jako „matkę ludu pracującego i jego nieskończoną dobrodziejkę”.

Mama Zuzia

 

„Dobrodziejkę” w 1989 r. rozstrzelano, była to jednak sytuacja wyjątkowa. Zazwyczaj działalność filantropijna chroni żony dyktatorów przed odpowiedzialnością. Po niedawnej rewolucji w Egipcie wydano nakazy aresztowania obalonego prezydenta Mubaraka i jego synów, ale nie żony. Suzanne Mubarak dzięki założonej przez siebie fundacji Integrated Care Society oraz licznym akcjom na rzecz dzieci zyskała przydomek „Mama Zuzia” i nikt nie odważy się podnieść na nią ręki. Imeldzie Marcos pozwolono po śmierci męża wrócić na Filipiny. I okazało się, że część społeczeństwa nadal nie widzi w niej „największej złodziejki świata”, lecz opiekunkę ubogich. Imelda wystartowała w wyborach prezydenckich i zdobyła ponad 10 proc. głosów.

Jeszcze bardziej niezwykłego wyczynu dokonała Jewel Tylor, żona jednego z najkrwawszych afrykańskich kacyków, prezydenta Liberii Charlesa Tylora. Za jego rządów w niewielkim kraju wymordowano 200 tysięcy ludzi, codziennością stał się rytualny kanibalizm, publiczne obcinanie głów, zbiorowe gwałty. Jedna trzecia społeczeństwa uciekła za granicę, ratując życie. Jewel pełniła w tym czasie funkcje szefowej banku narodowego i kilkunastu instytucji finansowych. Po upadku Taylora, który dziś czeka na wyrok Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze za zbrodnie ludobójstwa, Jewel gorąco protestowała przeciw „pomawianiu niewinnego bohatera”. Ale kiedy zdała sobie sprawę, że obrona oprawcy nie ma sensu, zmieniła poglądy. Odcięła się od zbrodniarza, zażądała rozwodu i wróciła do roli protektorki skrzywdzonych. Opłaciło się. Została wybrana do senatu i dziś stoi na czele parlamentarnej komisji ds. społecznych.

Wyglądać jak milion dolarów

Na ceremonie uszczęśliwiania najbiedniejszych z biednych Evita Peron przyjeżdżała rolls-roycem, ubrana w futro i buty z krokodylej skóry, obwieszona brylantami. Zapoczątkowała w ten sposób, podchwycony przez większość dyktatorzyc na świecie, obyczaj imponowania nędzarzom wyglądem, ponieważ – jak tłumaczyła – lud uwielbia blichtr. „Ludzie chcą, żeby ich prezydentowa wyglądała jak milion dolarów” – powtarzała za nią Imelda Marcos. „Kiedy wchodzę do slumsów, ich mieszkańcy powinni poczuć, że obcują z kimś, kto osiągnął sukces, kogo mogą podziwiać, kochać i naśladować”. By spełnić oczekiwania ludu, Imelda Marcos odwiedzała najdroższe sklepy w Paryżu, Nowym Jorku i Londynie. Świadkowie tych eskapad wspominają, że szła od stoiska do stoiska, zgarniając wszystko, co wpadło jej w oko. U Cartiera obkupiła się w klejnoty za ponad 5 milionów dolarów. Małżonek skrytykował ją tylko raz, gdy podczas wojaży po Europie kazała zawrócić samolot, ponieważ na pokład nie zabrano jej ulubionego gatunku sera. O sprawie dowiedzieli się dziennikarze, a Marcos przymierzał się właśnie do startu w kolejnych wyborach i „afera serowa” mogła zepsuć jego wizerunek. Na wszelki wypadek kazał zaostrzyć cenzurę.

„Nie podróżuję po to, żeby kupować ubrania czy futra. Przecież na Haiti mamy bardzo dobrych krawców” – tłumaczyła Michele Bonnett Duvalier, gdy odkryto, że podczas tygodniowego wypadu na zakupy wydała w Paryżu milion dolarów. Przyparta do muru przez dziennikarzy na moment zapomniała o samokontroli i wyznała, że z futrami w tropikalnym klimacie są same kłopoty, gdyż nosić ich się nie da, a w prezydenckim pałacu nie ma chłodni, w której można by je przechowywać. Zaraz jednak dodała, że naród życzy sobie, żeby jego Pierwsza Dama wzbudzała podziw. Kto nie wierzył, miał sobie przypomnieć entuzjazm, jaki wzbudził jej ślub z Jeanem-Claude’em Duvalierem. „Ludzie chcieli się bawić, więc zrobiliśmy wszystko, żeby im to umożliwić” – mówiła o weselu, które pochłonęło 3 mln dolarów. Głodującemu narodowi zafundowano z tej okazji pokaz sztucznych ogni za 100 tys. dolarów.

Kilkanaście razy więcej kosztowała impreza zorganizowana przez Jeana-Bedela Bokassę, który wraz z małżonką Catherine Denguiadé koronował się na cesarza Republiki Środkowej Afryki. Uroczystość imitowała koronację Napoleona Bonaparte i Józefiny sprzed dwóch stuleci. Tylko na wysadzane diamentami korony wydali po 5 mln dolarów, w sumie afrykański kacyk przeznaczył na spełnienie swego kaprysu jedną trzecią budżetu państwa.

Znaleźć odpowiedniego męża

Małżonki wszechwładnych despotów mogą sobie pozwolić na wszystko, lecz ich apetyt nigdy nie zostaje zaspokojony. Majątek Felicidad Sieiro, żony panamskiego dyktatora Manuela Noriegi, szacowano na pół miliarda dolarów, tymczasem w jednym z paryskich domów mody przyłapano ją na… kradzieży guzików. Sieiro nie była kleptomanką i na pewno nie kradła z powodu braku pieniędzy. Nieznająca granic pazerność to w dużej mierze efekt doświadczeń z dzieciństwa takich Pierwszych Dam jak ona. Większość z nich zaznała biedy, z której za wszelką cenę starały się wyrwać. Evita Peron była nieślubnym dzieckiem kucharki i rolnika, w wieku 16 lat przyjechała do Buenos Aires z postanowieniem zostania aktorką. Wielkiej kariery nie zrobiła, zagrała w kilku filmach klasy B, występowała w nocnych lokalach, prowadziła w radiu audycje o tematyce społecznej i tam poznała ówczesnego wiceministra pracy Juana Perona.

Aktorką występującą pod pseudonimem Niebieskie Jabłuszko była również Jiang Qing, córka wiejskiego sklepikarza, która została żoną chińskiego dyktatora Mao Zedonga, a po jego śmierci przywódczynią osławionej „bandy czworga”. Imelda Remedios Romualdez wspominała, że jej ojciec, prowincjonalny adwokat z jedenaściorgiem dzieci, przez dwanaście miesięcy odkładał drobne monety, by raz w roku, na Boże Narodzenie, uraczyć rodzinę szynką. Na co dzień musiał wystarczać ryż. Uciekła przed nędzą do stołecznej Manili, chciała zostać piosenkarką. W pamiętniku zapisała: „Pierwszy cel w moim życiu: znaleźć dobrego męża”. Osiągnęła go dzięki urodzie, wygrała konkurs piękności i weszła na salony, w których bywali ambitni politycy dążący do nieco innego celu – władzy. Jednym z nich był Ferdinand Marcos.

Margot Honecker pochodziła z rodziny robotniczej, ukończyła tylko szkołę podstawową, od 16. roku życia pracowała jako telefonistka. Elena Ceauşescu, córka wiejskiego szewca, też zakończyła edukację na kilku klasach podstawówki. Karierę w Bukareszcie rozpoczęła od sprzedawania pestek słonecznika na dworcu kolejowym.

Życiorysy do poprawki

 

Gdy osiągnęły cel i stanęły u boku mężów na szczycie społecznej hierarchii, odreagowywały upokorzenia i kompleksy wynikające z braku wykształcenia czy towarzyskiej ogłady. Elena Ceauşescu, której jedyny kontakt z chemią sprowadzał się do tego, że była sprzątaczką w laboratorium farmaceutycznym, nagle stała się „światowej sławy chemiczką”. Nie wiadomo, czy potrafiła napisać poprawnie wzór prostej reakcji, ale przedstawiała się jako specjalistka od polimerów i syntezy wielkich cząstek. Dyplom magistra „obroniła” po dwóch latach studiów, z wizyt w tak renomowanych ośrodkach naukowych jak Ghana czy Ekwador przywoziła tytuły doktora honoris causa. W sumie zebrała ich ponad trzydzieści, uhonorowanie „uczonej” było warunkiem, który władze egzotycznych krajów musiały spełnić, by małżonkowie zaszczycili je swą obecnością.

Imelda Marcos kazała zrównać z ziemią dom rodzinny i po zatarciu śladów swego pochodzenia zaczęła występować jako arystokratka z dziada pradziada. Na dowód pokazywała gościom „rodową siedzibę” – pałac na wyspie Leyte, który wybudowała w 1974 r. Politycy, biznesmeni, gwiazdy Hollywood skwapliwie udawali, że wierzą w te historyjki. Swego pochodzenia nie wstydziła się Margot Honecker. Wręcz przeciwnie, jako wszechwładna minister oświaty stworzyła system, który miał eliminować z życia publicznego potomków „lepszych rodzin”. Na mocy jej decyzji wykształcenie średnie mogło uzyskać tylko 12 proc. uczniów, do matury nie dopuszczano dzieci dawnych elit ani mających krewnych na Zachodzie.

Nowa generacja despotów również żeni się z pięknymi kobietami, ale takimi, które nie przyniosą im wstydu manierami nuworyszek. Wzorcowym przykładem jest Mehriban, małżonka prezydenta Azerbejdżanu Ilhana Alijewa, odgrywająca z niekwestionowanym sukcesem rolę międzynarodowej celebrytki. Jej zdjęcia regularnie pojawiają się w kolorowej prasie, a zachwyty nad urodą i wdziękiem Pierwszej Damy spychają w cień pytania o działalność męża, który przejął władzę po rządzącym przez 31 lat ojcu – najpierw sekretarzu partii komunistycznej, a po zmianie ustroju – prezydencie. Bardziej niż demokrację przypomina to dziedziczną monarchię z piękną królową na tronie.

Krwawa dama, fioletowa wiedźma

Uroda, w wypadku Evity Peron wręcz anielska, bywa jednak zwodnicza. Za niewinnym obliczem często kryją się okrucieństwo i mściwość. Jiang Qing osobiście dopilnowała, żeby w czasie rewolucji kulturalnej wszyscy jej
wrogowie trafili do więzień i obozów. Pozamykała teatry, które kiedyś nie chciały jej zatrudnić, co ładniejsze aktorki zesłała do pracy fizycznej na wsi, recenzentów krytykujących jej talent kazała wystawiać z ogolonymi głowami na wiecach hańby, gdzie bici i opluwani składali samokrytykę. Simone Gbagbo, żona prezydenta Wybrzeża Kości Słoniowej, który po przegranych wyborach nie chciał oddać władzy i doprowadził do dopiero niedawno zakończonej wojny domowej, sterowała partyjnymi bojówkami. Żądała, by nazywano ją „Hillary Clinton tropików” ale społeczeństwo wolało określenie „krwawa lady”. Nie bez przyczyny. Każdy, kto się jej naraził, znikał. Wśród zaginionych znalazł się m.in. francuski dziennikarz Guy-André Kiefer, który próbował ustalić, co dzieje się z olbrzymimi zyskami z eksportu kakao.

W oryginalny sposób mści się na „białych kolonizatorach” Grace Mugabe, małżonka zramolałego dyktatora Zimbabwe. Jej ludzie tak długo nękają farmerów, aż zgodzą się sprzedać ziemię za śmieszne pieniądze. W ciągu kilku lat została największą latyfundystką w kompletnie zrujnowanym kraju. Specjalizuje się w produkcji mleka kupowanego przez europejskie koncerny spożywcze. Naród głoduje, a prezydentowa kolekcjonuje klejnoty. O swojej Pierwszej Damie podwładni mówią „This Grace”, co wymawia się identycznie jak disgrace – hańba. Margot Honecker doczekała się przydomku „fioletowa wiedźma”, Michele Bonnet Duvalier – „czarownica”.

Bierz forsę i w nogi

Wbrew często lansowanemu poglądowi, że kobiety łagodzą polityczne obyczaje, dzieje się odwrotnie. To one popychają mężów do władzy, pobudzają ich ambicje, utwierdzają w poglądach. Ferdinand Marcos publicznie przyznał, że zawdzięcza Imeldzie milion głosów, dzięki którym wygrał swoje pierwsze wybory prezydenckie. Następne mógł już bezkarnie sfałszować. Bez entuzjazmu, jaki wzbudzała „Madonna ubogich”, Juan Peron nie objąłby władzy w Argentynie. W państwach komunistycznych niektóre żony okazały się bardziej dogmatyczne i bezwzględne niż ich mężowie. Gdy w Polsce pierwsze po okrągłym stole wybory wygrywała „Solidarność”, Margot Honecker z trybuny Zjazdu Nauczycieli wzywała do „walki o socjalizm z bronią w ręku”. Nigdy nie zmieniła poglądów, w dwudziestą rocznicę upadku muru berlińskiego powiedziała dziennikarce telewizji ARD, że „socjalizm powróci i zwycięży”.

Mira Marković, żona prezydenta Serbii Slobodana Miloševicia, odpowiedzialnego za wybuch wojny na Bałkanach, nieustannie oskarżała go o zbytnią miękkość. Gdy on próbował się przeistoczyć w socjalistę, ona założyła nową partię komunistyczną. „W obecności Miry Slobo trzyma język za zębami” – pisali niezależni od reżimu dziennikarze. Analitycy próbujący przewidzieć, co zrobi Milošević, wczytywali się w pisane przez nią artykuły do belgradzkich gazet. Nazywali je ironicznie horoskopami, bo z reguły robił to, co zapowiadała małżonka.

Najdobitniej mitowi o kobiecej łagodności zaprzeczyła Elena Ceauşescu. Po ogłoszeniu wyroku śmierci dyktator rozkleił się; stojąc przed plutonem egzekucyjnym – płakał. Dyktatorowa nie uroniła ani jednej łzy. „Nie uznaję tego sądu. Nie chcę żadnego aktu łaski. Możecie nas zabić; jedyne, czego chcę, to żebyście zabili nas razem” – oświadczyła z kamienną twarzą. Gdy tuż przed egzekucją Nicolae Ceauşescu zaczął dygotać ze strachu, kazała mu się uspokoić: „Przestań. Zabiją nas jak psy, ale zawsze będziemy razem”. Pomyliła się. Nowe władze, złożone głównie z ich niedawnych sługusów, dopełniły zemsty i kazały pogrzebać małżonków oddzielnie, w grobach oddalonych o kilkadziesiąt metrów. Elena Ceauşescu zapłaciła najwyższą cenę przez fanatyzm, który odebrał jej zdolność do racjonalnej oceny rzeczywistości. Żony innych dyktatorów bardziej niż idee cenią sobie życie i użycie. Dlatego gdy władza ich mężów zaczyna się chwiać, zachowują się według zasady: do sejfu, do samolotu i w nogi.