Zacznijmy od tego, że w ujęciu naukowym nie ma czegoś takiego jak epoka lodowcowa. Jest to dość popularne i kolokwialne określenie w kulturze masowej na plejstocen, czyli na starszą z dwóch epok czwartorzędu (drugą jest holocen, w którym żyjemy). To, co najbardziej wyróżnia ten okres pomiędzy 2,58 mln a 11 tys. lat, to częste występowanie zlodowaceń na półkuli północnej i południowej.
Czytaj też: Dlaczego epoka lodowcowa dobiegła końca?
Uściślę na początku: w trakcie plejstocenu nie było jednego zlodowacenia, a kilka. Nad ustaleniem ich dokładnej liczby oraz skorelowaniem ze sobą poszczególnych epizodów z różnych stron świata wciąż pracują naukowcy z całego świata. Zapewne pamiętamy ze szkoły ogólny podział na trzy zlodowacenia, idąc chronologicznie: południowopolskie, środkowopolskie i północnopolskie. Otóż było ich według polskich badaczy aż dziewięć.
Nie czas i miejsce, aby teraz wszystkie po kolei omawiać, ale warto zwrócić uwagę na fakt bardzo częstej zmiany środowiska wówczas na terenach Polski. Pierwsza epoka lodowa, tzw. zlodowacenie Narwi zaczęła się 1,2 miliona lat temu, a ostatnia, zlodowacenie Wisły, dobiegła końca 11 tysięcy lat temu. W tym czasie dziewięciokrotnie dochodziło do wycofywania się lądolodu, wkraczania bardziej zaawansowanych formacji roślinnych, czy intensywnej migracji zwierząt.
Epoka lodowcowa a pojawienie się człowieka na terenach Polski
Również na ten sam okres przypada pierwsze pojawienie się człowieka i ich przodków na naszych ziemiach. Działalność osobników Homo była silnie uzależniona od warunków klimatycznych w regionie. Przypomnijmy, że pierwsze ślady bytności człowieka na terenie Polski znaleziono w starej cegielni w Trzebnicy na Dolnym Śląski. Tamtejsze kamienne narzędzia tworzył przed 500 tysiącami lat Homo erectus. Mniej więcej w tym samym czasie w jaskini Tunel Wielki w Ojcowskim Parku Narodowym „grasował” Homo heidelbergensis. Ich działalność zbiega się w czasie z interglacjałem ferdynandowskim, podczas którego lądolód w całości usunął się z terytorium dzisiejszej Polski.
Czytaj też: Historia ludzkości ukryta w polskich jaskiniach. Kiedy człowiek przybył na teren naszego kraju?
Odkrycie z Trzebnicy przyniosło wiele informacji także na temat flory i fauny Dolnego Śląska sprzed pół miliona lat. Oprócz narzędzi kamiennych znaleziono także szczątki kości łosi, jeleni, bizonów, nosorożców i ości ryb. Prawdopodobnie Homo erectus polował na te zwierzęta. Analiza fragmentów węgla wykazały, że dawne okolice Trzebnicy porastały wiązy i topole.
O wiele młodsze ślady działalności rodzaju Homo, a nawet samego gatunku ludzkiego, znaleziono także w samym Krakowie. W rejonie Kopca Kościuszki natrafiono na kości 110 mamutów sprzed 25 tys. lat. Wśród nich był także fragment z wbitym grotem w żebro włochatego giganta. Dzięki temu poznaliśmy, jak ludzie polowali na te zwierzęta.
Czytaj też: Nie kilkadziesiąt tysięcy, a pół miliona lat! Tak stare narzędzia krzemienne odkryto na południu Polski
Mamy zatem kilka dowodów, że prehistoryczny człowiek obcował z plejstoceńską mega fauną. Ale czy wszystkie zwierzęta, które sobie beztrosko biegały po stepach i lasach interglacjalnej Polski to te same, które oglądamy w amerykańskiej „Epoce lodowcowej”? Twórców animowanego hitu trochę poniosło.
Sprawdzam, czy zwierzęta z “Epoki lodowcowej” faktycznie żyły wtedy na świecie
Przypomnijmy, że w filmie pojawiają się postaci mamuta Mańka, leniwca Sida, tygrysa szablozębnego Diego, jak również oposy, olbrzymie pancerniki czy nosorożce włochate. Co do mamuta nie mamy wątpliwości, że przechadzał się przez tereny Polski i to całkiem licznie. Jego populacja mocno uszczupliła się pod koniec najmłodszego zlodowacenia.
Jak natomiast sprawa ma się w przypadku tygrysa szablozębnego? Jego nazwa jest tylko potocznym określeniem dla rodzaju Smilodon z podrodziny machajrodonów. Tak naprawdę te olbrzymie kotowate w ogóle nie miały nic wspólnego z tygrysami. Z wyglądy przypominały olbrzymie rysie, których dwa siekacze dorastały do 17 centymetrów długości. Drapieżniki potrafiły ważyć nawet 200 kilogramów, a kąt rozwarcia ich szczęk wynosił aż 120 stopni. Bez problemu mogły wbić się w grubą skórę mamutów, bizonów czy jeleni, na które często polowały. Zasięg występowania machajrodonów sprowadzał się tylko do obu Ameryk. Na terenie Europy żadne szablozębne kotowate nie żyły.
To może zatem leniwce? W animowanej wersji możemy oglądać nieco uproszczony obraz tych zwierząt, a szkoda. W epoce plejstocenu istniała olbrzymia populacja gigantycznych leniwców, które nie prowadziły trybu życia na drzewach. Megaterium dorównywało rozmiarami słoniom i zamieszkiwało przede wszystkim Amerykę Południową i Środkową. Dzisiejsze leniwce żyją na jeszcze mniejszym obszarze. Co ciekawe, plejstoceński Megaterium nie miał szans w ogóle zobaczyć lądolodu, ponieważ preferował klimat równikowy. Zatem obecność animowanego leniwca uciekającego przed epoką lodowcową było tylko i wyłącznie popisem wyobraźni scenarzystów.
Czytaj też: Skąd się wzięła epoka lodowcowa w Europie? Nowe badania dostarczają odpowiedzi
Ani tygrysy szablozębne, ani leniwce nie żyły na terenie Europy (i Polski) w plejstocenie. To samo również dotyczy oposów, które pojawiają się w kolejnych częściach „Epoki lodowcowej”. Dydelfowate, bo to dokładnie o tej rodzinie mowa, żyją do dzisiaj i są ewolucyjnie jedną z najstarszych grup ssaków na Ziemi. Są wielkości kota, posiadają ogon pokryty łuskami i… z wyjątkiem jednego gatunku nie miały szans zobaczyć wielkich zlodowaceń.
Większość gatunków oposów żyła i wciąż żyje w Ameryce Południowej (Brazylia, Urugwaj), ale jest jeden wyjątek od reguły – dydelf wirginijski, który zamieszkuje wschodnie USA i niekiedy można go nawet spotkać w południowej części stanu Ontario w Kanadzie. Doskonale przystosowuje się do zmian środowiska i posiada jedną super moc. W obronie przed drapieżnikami dydelf wirginijski potrafi udawać martwego, leżąc na grzbiecie i wysuniętym językiem. Ponadto z gruczołów przyodbytniczych wydziela substancję o zapachu padliny.
Na koniec jeszcze sprawdźmy jedno wyjątkowe zwierzę, które przewija się w „Epoce lodowcowej” – ptaki dodo (Raphus cucullatus, czyli Dront dodo). Są one wymarłymi nielotami, które należą do endemitów Mauritiusu, wyspy w strefie równikowej na Oceanie Indyjskim. Te przedziwne ptaki nie miały szans zobaczyć nawet śniegu, a co dopiero mowa o zlodowaceniach. Niewiele wiemy o tych zwierzętach poza nielicznymi szczątkami subfosylnymi (nie w pełni skamieniałymi) oraz opisami holenderskich i arabskich kupców, którzy przypływali na Mauritius.
Prawdopodobnie w wyniku licznych polowań oraz przez zawleczenie obcych gatunków na wyspę, jak np. szczury, dodo wyginęły przed końcem XVII wieku. Co ciekawe, chociaż ten gatunek nie miał kompletnie nic wspólnego z terenami Polski, to był on spokrewniony z innymi ptakami, których obecność aż nadto odczuwają mieszkańcy polskich miast, a mianowicie z gołębiami.
Po powyższej lekturze wydawałoby się nam, że świat fauny plejstoceńskiej na terenie Polski musiał być niezwykle nudny i ubogi, ponieważ większość ciekawych gatunków zwierząt żyła za wodami Oceanu Atlantyckiego. Chociaż, jak wiemy, “ciekawy” to pojęcie względne. W tym okresie poza mamutami żyli też inni duży roślinożercy – nosorożce włochate, które zresztą również pojawiają się w animowanej bajce (choć bez futra, ale z anatomią podobną do Coelodonta antiquitatis).
Poza nimi na terenie Europy przedstawiciele rodzaju Homo mogli napotykać na swojej drodze wiele więcej nietypowych z dzisiejszego punktu widzenia zwierząt. Mowa chociażby o hipopotamach, ogromnych jeleniach z porożem o szerokości czterech metrów, o wilkach jaskiniowych, cyjonach („hybrydach” lisa i psa), lwach jaskiniowych z rodzaju Panthera, dzikich koniach i osłach. Jak widzimy plejstoceński świat zwierząt w naszej części świata był także różnorodny. Kto wie, może kiedyś doczekamy się „europejskiej” wersji słynnej animacji? Ciekawe, które zwierzęta grałyby pierwszoplanowe role.