Aleksander Ford. Komunista w mercedesie

“Aleksander Ford na świat przychodzi jako Mosze Lifszyc. Mosze ucieka przed nędzą pracy w fabryce, Aleksandra napędza ambicja i wiara w siebie”. Prezentujemy fragment książki “Ford. Reżyser” autorstwa Michała Danielewicza
Aleksander Ford. Komunista w mercedesie

 Pierwszy nigdy nie zrobił matury, drugi zmyśla studia na wydziale historii sztuki. Obaj kochają kino, które wciąż jeszcze jest nieme. Aleksander Ford debiutuje w wieku 21 lat, trzy lata później odbiera nagrodę za najlepszy film roku.

 Ma talent, ale zamiast prostej ścieżki kariery wybiera niełatwą drogę twórcy zaangażowanego. Lawiruje pomiędzy komercyjnymi wymogami prymitywnego rynku filmowego, państwową cenzurą oraz ambicją robienia filmów „istotnych społecznie”. Wyrasta na pierwszego filmowego buntownika II RP. Przyparty do ściany, woli zrezygnować z gotowego filmu niż okroić go zgodnie z zaleceniami cenzury. Przez lata na peryferiach branży, po wojnie ląduje na szczycie. Znajomi obejmują najwyższe stanowiska w Polsce Ludowej – oni wybierają politykę na całego, on chce robić filmy i wreszcie żyć jak uznany reżyser. Ludzie niewiele mogą o nim powiedzieć, za to wszyscy pamiętają, czym jeździł. Dobre samochody, kobiety i garnitury szyte na miarę – tego ma sporo, i tylko filmów niewiele. W nowej Polsce ciężko je robić nawet komuś takiemu jak on. Władza oczekuje, że będzie trzymać się bezpiecznych tematów, ale on nie byłby wtedy Fordem.

 Obraz człowieka wyłaniający się z dostępnych przekazów i wspomnień daleki jest od jednoznaczności. Komunista w mercedesie. Pamiętliwy satrapa, który wchodząc na plan filmowy każdego członka ekipy wita serdecznym uściskiem dłoni. Twórca chętnie korzystający z politycznych koneksji, którego Polański wspomina jako „niebywale kompetentnego filmowca”. W swych filmach nieraz podważa narodowe mity, ale potrafi je też podsycać. W swym środowisku budzi przeważnie niechęć. Kiedy w marcu ’68 staje się głównym celem ataków w świecie filmowym, nikt nie staje w jego obronie.

XIX

Pięćdziesięcioletni Ford poznaje dwa razy młodszą kobietę. Amerykanka Elinor jest zupełnie inna niż Olga: energiczna, roześmiana i bezpośrednia. Pięć minut spędzonych w jej towarzystwie i można się poczuć, jakby się znali od zawsze. Co sprowadziło młodziutką aktorkę na drugą stronę żelaznej kurtyny? Miłość do mężczyzny zakochanego w kinie. Miłość do mężczyzny trudnego, z opinią odludka. Elinor zakochała się w Zyziu, czyli Zygmuncie Kałużyńskim.

Zawsze fascynowali ją ci niebanalni.

– Znany był z okropnych, wygniecionych i obdartych ciuchów. To też w nim lubiłam. Zyzio i Elinor uwili gniazdko w kamienicy przy Wilczej: pokoik z kuchnią, ekstrakt z przedwojennego mieszkania na sześć pokojów. W tym gniazdku Elinor czuje się trochę jak w klatce. Wszystko, co zna, jest teraz daleko stąd. Tak daleko, że niemal na innej planecie.

Języka dopiero się uczy, a mąż niechętnie ją gdziekolwiek zabiera. Zazdrośnie chroni swój skarb, szczególnie przed ludźmi filmu. Tam wielu jest takich, co nałogowo walczą o względy każdej ładniejszej kobiety. Elinor jest inteligentna, piękna, a do tego zachodnia. Dla takich jak oni to wymarzone trofeum. Elinor utknęła na Wilczej z miłości. Z każdym rokiem coraz mniej im się układa. Są jak puzzle z dwóch różnych zestawów, wgłębienia i wypustki niby pasują do siebie, ale nie tworzą wspólnego obrazu. Zyzio jest trochę innym człowiekiem niż ten, którego w nim początkowo widziała. I chyba innym niż ten, którego sam w sobie chciał widzieć. Już po raz drugi.

Pierwsza żona Zyzia zamknęła ich małżeństwo w dwóch słowach: zły wybór. A jednak Zyzio załatwia jej pracę w filmie. Właściwie nie tyle załatwia, co ulega namowom kolegi, który szuka zachodniej dziewczyny radzącej sobie z językiem polskim. Elinor będzie podkładać głos pod główną bohaterkę Do widzenia, do jutra – jej radość mie-
sza się z niedowierzaniem. Wyfruwa na światło dzienne, do Łodzi.

Chłopak jest stąd. Dziewczyna przybywa z krainy kwitnących sukni, luksusowych samochodów i samolotów. Margueritte to córka ambasadora – ma twarz Teresy Tuszyńskiej i głos Elinor. Polskie słowa w jej ustach są zdziwione i rozbawione sobą: tym, że dają się w ogóle wymówić i mogą cokolwiek znaczyć. Żadna polska aktorka by tego nie podrobiła.

Film okaże się świetny i może to Kałużyńskiego choć trochę pocieszy.

Wieczorem Elinor idzie tam, gdzie wszyscy. W Łodzi ci, którzy mają cokolwiek wspólnego z filmem, chodzą do Grand Hotelu. Dla młodej Amerykanki Polska Ludowa jest jak z kalejdoskopu: wirujące abstrakcyjne drobinki. Im więcej widzi, tym mniej pojmuje.

W Grand Hotelu poznaje mężczyznę, który ma tutaj swój stały fotel i doskonale rozumie, o co jej chodzi. Im dłużej go słucha, tym drobinki stają się coraz barwniejsze.
Ona chce wiedzieć, kim on właściwie jest. On mówi, że na imię ma Aleksander. Jego przelotny uśmiech sugeruje, że za Aleksandrem stoi coś więcej. Od innych dowie się potem, że to znany reżyser. Największy w tym kraju – powiedzą z drwiącym uśmiechem i dodadzą poważniej, że to drapieżna bestia.

Drapieżna bestia zaprasza ją jutro na obiad. Ona mówi, że chyba nie przyjdzie. On zapewnia, że i tak będzie czekać. Jego determinacja mile ją łechce i kusi, żeby ją wypróbować: czy ten drapieżnik naprawdę będzie jutro potulnie czekać? Następnego dnia podczas obiadu brakuje im wspólnego języka, ale i tak nie mogą przestać rozmawiać. Ona mówi do niego po angielsku i po francusku, on do niej po polsku. Zna jeszcze rosyjski, trochę niemiecki i czeski. Skąd czeski? Długa historia, może jeszcze jej kiedyś opowie. Na razie opowiada jej inne.

Fragment pochodzi z książki “Ford. Reżyser”, wydanej przez Krytykę Polityczną