To ruch, na który czekało wielu. Wraz z aktualizacją, chatbot Google otrzymał narzędzia niezbędne do tego, by zajrzeć „pod maskę” przesyłanych grafik i ocenić, czy zostały one wygenerowane przez algorytmy. To duży krok w stronę transparentności w sieci, choć sama koncepcja może wydawać się nieco paradoksalna.

Sztuczna inteligencja donosi na samą siebie
Trzeba przyznać, że pomysł wykorzystywania sztucznej inteligencji do demaskowania innej sztucznej inteligencji brzmi jak ironia losu. To trochę tak, jakbyśmy prosili włamywacza o sprawdzenie jakości zamków w drzwiach. Jednak w obecnej sytuacji technologicznej nie mamy lepszego wyjścia. W miarę jak narzędzia generatywne stają się coraz doskonalsze, tworząc treści, które bez trudu oszukują ludzkie oko, potrzebujemy równie zaawansowanych algorytmów, by te fałszerstwa wykryć.
Zdolność do tworzenia wiarygodnych treści wizualnych przez AI to miecz obosieczny. Z jednej strony to eksplozja kreatywności, z drugiej – pole do nadużyć, deepfake’ów i dezinformacji. Google zdaje sobie sprawę, że samo dostarczanie narzędzi do tworzenia to za mało; konieczne jest też dostarczenie narzędzi do weryfikacji. Nowa funkcja w Gemini to odpowiedź na rosnącą potrzebę posiadania cyfrowego “testera prawdy”.
Jak Gemini wykryje, czy grafika została wygenerowana przez AI?
Kluczem do nowej umiejętności Gemini jest integracja z technologią SynthID Detector. Google zaprezentował to rozwiązanie już wcześniej, ale teraz staje się ono integralną częścią interfejsu czatu. Czym właściwie jest SynthID? To zaawansowany, cyfrowy znak wodny. W przeciwieństwie do tradycyjnych znaków wodnych, które widzimy jako półprzezroczyste logo na zdjęciach stockowych, SynthID jest niewidzialny dla ludzkiego oka.
Czytaj też: Prosta luka w WhatsAppie pozwoliła odsłonić dane 3,5 miliarda użytkowników
Ten cyfrowy “podpis” jest zaszywany bezpośrednio w pikselach obrazu oraz w jego metadanych. Co ciekawe, technologia ta nie ogranicza się tylko do obrazków – może być stosowana również w wideo, plikach audio, a nawet w tekście wygenerowanym przez AI. Główną przewagą tego rozwiązania jest jego trwałość. Tradycyjny znak wodny można wyciąć lub zamazać w Photoshopie czy innym programie graficznym, natomiast SynthID jest skonstruowany tak, by przetrwać nawet edycję, kompresję czy zmianę formatu pliku, co czyni go znacznie trudniejszym do usunięcia.
Jak więc skorzystać z tej nowości? Google postawił na integrację w formie “podłączonej aplikacji” wewnątrz Gemini. Proces jest stosunkowo prosty. Użytkownik wgrywa podejrzane zdjęcie do czatu, a następnie wywołuje odpowiednie narzędzie, tagując w konwersacji @SynthID.

W odpowiedzi chatbot przeanalizuje plik w poszukiwaniu ukrytych sygnatur. Co ważne, detektor nie działa na zasadzie prostej odpowiedzi “tak/nie”. System potrafi być bardziej zniuansowany. Jeśli obraz został stworzony przez człowieka, ale następnie poddany edycji przy użyciu narzędzi AI (np. do rozszerzenia tła czy usunięcia obiektu), detektor może wskazać, że cyfrowy znak wodny występuje tylko w częściach obrazu lub w określonym natężeniu. Daje to znacznie pełniejszy obraz tego, z czym mamy do czynienia.
To wciąż nie jest rozwiązanie idealne
Choć brzmi to świetnie, technologia ta ma jedną, zasadniczą wadę: działa tylko wtedy, gdy obraz posiada znak wodny SynthID. Oznacza to, że Gemini bezbłędnie rozpozna grafiki wygenerowane przez narzędzia Google (jak Imagen) i systemy partnerskie, które zaimplementowały ten standard. Jednak, jeśli ktoś wygeneruje obraz za pomocą niszowego, niezależnego modelu, który nie stosuje cyfrowych znaków wodnych, detektor Google może okazać się bezradny. Firma aktywnie pracuje nad pozyskaniem kolejnych partnerów i ustanowieniem SynthID jako rynkowego standardu, ale do pełnej powszechności jeszcze długa droga. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to krok w dobrą stronę.
Czytaj też: iPad wraca do korzeni z funkcją, którą Apple usunął w iPadOS 26. Użytkownicy mogą odetchnąć z ulgą
Wprowadzenie detekcji obrazów AI do Gemini to ważny sygnał, że giganci technologiczni zaczynają brać odpowiedzialność za chaos informacyjny, który sami pomogli stworzyć. Możliwość szybkiego sprawdzenia, czy dany obrazek posiada “cyfrowe DNA” sztucznej inteligencji, stanie się wkrótce niezbędnym elementem higieny cyfrowej. Choć system nie jest jeszcze w 100% szczelny ze względu na mnogość narzędzi na rynku, to “AI donoszące na AI” może stać się naszym najlepszym sojusznikiem w walce o prawdę w internecie. Pozostaje mieć nadzieję, że inni twórcy modeli generatywnych pójdą śladem giganta z Mountain View i również zaczną znakować swoje twory w sposób niewidoczny, ale trwały.