Otworzyli grób króla i umarli wkrótce później, czyli klątwa Tutan… Jagiellończyka

Klątwa Tutanchamona to w rzeczywistości legenda mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością. Istnieje jednak pokrewna historia, która rozegrała się na terenie naszego kraju i wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna.
Otworzyli grób króla i umarli wkrótce później, czyli klątwa Tutan… Jagiellończyka

Jeśli chodzi o klątwę Tutanchamona, to ta ostatecznie okazała się przykładem histerii nakręconej przez prasę poszukującą sensacji. Początkowo zakładano bowiem, że archeolodzy biorący udział w otwarciu grobowca egipskiego władcy zakłócili jego spoczynek i ponieśli za to najwyższą karę: śmierć. Uczestnicy ekspedycji mieli umrzeć jeden po drugim wkrótce po zignorowaniu rzekomej inskrypcji znajdującej się na ścianach grobowca. Jak się ostatecznie okazało, nie było ani żadnych zapisków, ani klątwy. Zgony archeologów nastąpiły bowiem w różnych latach i nie były szczególnie tajemnicze. 

Czytaj też: Samotna góra skrywa ruiny pradawnego miasta Afryki. To była pierwsza metropolia w tej części świata

Teraz przenieśmy się o kilka tysięcy kilometrów na północ od Egiptu: do kraju nad Wisłą. To właśnie w Polsce rozegrała się historia, którą bez wątpienia moglibyśmy okrzyknąć mianem klątwy Jagiellończyka. I bylibyśmy znacznie bliżsi prawdzie aniżeli w przypadku opowieści o Tutanchamonie. W tym przypadku mowa o uczestnikach działań prowadzących do otwarcia komory grobowej zawierającej szczątki Kazimierza Jagiellończyka, króla Polski zmarłego w 1492 roku.

Jego grób otwarto niemal równo pięćset lat później, w 1973 roku. Właśnie wtedy zespół badawczy złożony z dwunastu osób przeprowadził inspekcję, która zakończyła się tragicznie. Wystarczy wspomnieć, iż dziesięcioro przedstawicieli tego grona zmarło na przestrzeni kolejnych tygodni, a łącznie śmierć w stosunkowo krótkim czasie dosięgnęła aż piętnastu osób powiązanych z otwarciem grobowca. W nim, poza samym Kazimierzem Jagiellończykiem – królem Polski pełniącym tę funkcję w latach 1447-1492 – znajdowały się także szczątki jego żony, Elżbiety Rakuszanki. 

Grób Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki został otwarty w 1973 roku

Zakładając, że klątwa nie była prawdziwa i żadne paranormalne siły nie brały udziału w procederze ukarania osób zakłócających wieczny odpoczynek zmarłych, naukowcy postanowili przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. W ten sposób udało się ustalić całkiem przyziemne przyczyny śmierci uczestników ekspedycji do grobu Kazimierza i jego żony. Jak się okazało, sprawcą całego zamieszania była… pleśń.

A dokładniej rzecz biorąc, grzyb zwany kropidlakiem żółtym. Gdy przeanalizowano próbki, badacze natrafili na wysoki poziom pleśni w powietrzu, które miało odpowiednią temperaturę i wilgotność dla rozwoju wspomnianego grzyba. Stężenia te były na tyle wysokie, by mogły stanowić bezpośrednie zagrożenie dla osób wystawionych na kontakt z takimi zanieczyszczonym powietrzem.

Czytaj też: Narkotyki towarzyszą nam od dawna. Ludzie zażywali je już kilka tysięcy lat temu

Mając tę świadomość, naukowcy najprawdopodobniej dotarli do wyjaśnienia zagadki. Grzyby z rodzaju Aspergillus mogą wywoływać aspergilozę, czyli zakażenie bądź reakcję alergiczną prowadzącą nawet do śmierci. Jeśli ta nie nadejdzie stosunkowo szybko, to w grę wciąż wchodzi rakotwórcze działanie, którego konsekwencje mogą pojawić się dopiero po kilku latach. Co ciekawe, takie grzyby są bardzo długowieczne: ich zarodniki znajdowano nawet w grobowcach pamiętających czasy starożytne.