Hamulec nożny, tytanowa rama i bardzo wysoka cena. Oto najdziwniejszy rower sezonu

Nowa moda na rowerowe retro od dawna krąży po social media, ale tym razem dostaje bardzo dosłowną, bardzo tytanową formę. Stinner Frameworks zaprezentował limitowanego klunkera z ramą i widelcem z tytanu, który wygląda jak maszyna z początków MTB, a kosztuje jak współczesny butikowy rower z najwyższej półki. To ciekawy przykład tego, jak rowerowa nostalgia spotyka się z realiami rynku roku 2025.
...
fot. Stinner Frameworks

Stinner to mała manufaktura z Santa Barbary, znana z ręcznie budowanych ram. Teraz do ich oferty dołącza Ti Klunker, rower inspirowany pierwszymi maszynami zjeżdżającymi z Mt. Tam w Kalifornii. Z założenia ma być prosty, surowy i nastawiony na czystą frajdę z jazdy, a nie na śrubowanie segmentów w aplikacjach.

Rama i widelec powstają z prostych rur tytanowych obrabianych na miejscu w warsztacie. Zamiast agresywnej geometrii trailowej i skomplikowanego zawieszenia dostajemy klasyczną, oldschoolową linię, która kojarzy się bardziej z przerobionymi cruiserami z lat 70 niż z nowoczesnym enduro. Całość ma wyglądać jak rower z dawnych lat, ale przy tym korzystać z zalet tytanu, czyli wysokiej wytrzymałości i odporności na korozję.

Produkcja jest mocno limitowana. Powstanie tylko 20 sztuk i to jako jednorazowa seria. Nie będzie kolejnych partii ani innej wersji tego modelu, więc to propozycja dla osób, które lubią mieć w garażu coś naprawdę niszowego, trochę w stylu kolekcjonerskiej ramy, a trochę designerskiego gadżetu.

fot. Stinner Frameworks

Stare rozwiązania w bardzo dopieszczonym wydaniu

Najbardziej charakterystycznym elementem tego roweru nie jest nawet tytan, ale hamulec nożny. Stinner postawił na klasyczny piastowy hamulec torpedo z tyłu, więc nie ma manetek, klamek ani przewodów. Żeby zahamować, po prostu cofasz pedały. To dokładnie ten schemat, który znamy z klunkerów budowanych na bazie starych rowerów miejskich czy BMX-ów, tylko przeniesiony w dużo bardziej dopracowane wykonanie.

Napęd jest jednobiegowy, bez przerzutek i innych udogodnień. Rower ma służyć do swobodnego kręcenia po okolicy, ścieżkach, miejskich skrótach i luźnych zjazdach, a nie do kombinowania z przełożeniami. To trochę sprzęt dla osób, które lubią minimalizm i chcą, aby technologia schodziła w tle na drugi plan, zostawiając na pierwszym miejsce po prostu kontakt z terenem.

Choć projekt wygląda retro, osprzęt jest bardzo współczesny i dobrany z katalogów marek, które dobrze kojarzą się rowerowym geekom. W kokpicie pracują komponenty Thomsona, za łożyska odpowiada White Industries, a za koła obręcz Velocity Blunt 35 połączona z tylną piastą z hamulcem nożnym Shimano. Do tego dochodzą korby, kierownica, siodło i zębatka od S&M. To taki miks nowoczesnych, mocnych podzespołów z celowo uproszczonym konceptem roweru.

fot. Stinner Frameworks

Całość wykończono matową, piaskowaną powierzchnią z czarnymi logotypami Stinnera. Efekt jest dość stonowany. To nie jest rower, który krzyczy kolorami na kilometr. Bardziej wygląda jak sprzęt kogoś, kto dokładnie wie, czego chce, ale nie potrzebuje tego wszystkim naokoło udowadniać.

Jeden rozmiar, konkretna cena i długie oczekiwanie

Ti Klunker będzie dostępny tylko w jednym rozmiarze, „one size fits most”. To nawiązanie do czasów, gdy nikt nie zastanawiał się nad mikrodopasowaniem geometrii, a rower po prostu miał jeździć. Z drugiej strony przy sprzęcie za tyle pieniędzy taka decyzja może być dla części klientów kontrowersyjna.

Skoro mowa o pieniądzach: sugerowana cena detaliczna to 5195 dolarów. Jak na rower bez amortyzacji, bez przerzutek i bez hydraulicznych hamulców brzmi to jak spore wyzwanie dla portfela. Płaci się tu nie tylko za tytan i komponenty, ale przede wszystkim za manufakturowe wykonanie, limitowaną liczbę egzemplarzy i całą historię, którą Stinner próbuje sprzedać wraz z tym projektem.

fot. Stinner Frameworks

Zamówienia ruszają w grudniu, a rowery mają trafiać do klientów wiosną 2026 roku. Osoby, które zdecydują się na zakup, dostaną na początek pamiątkowy token od Stinnera, pełniący funkcję symbolicznego „biletu” na odbiór gotowego roweru. To kolejny sygnał, że bardziej niż klasyczną transakcję mamy tu do czynienia z doświadczeniem kolekcjonerskim.

Gdzie w tym wszystkim miejsce na jazdę

Patrząc na specyfikację, łatwo dojść do wniosku, że Ti Klunker nie jest rowerem, który ma cokolwiek „wygrywać”. To nie będzie najszybszy sprzęt na lokalnym segmencie, nie zawstydzi nowoczesnych trailówek w trudnym terenie, nie będzie też idealnym narzędziem do długich wypraw. Jego rolą jest raczej przywrócić to nieco zapomniane uczucie, gdy jedziesz przed siebie bez większego planu i cieszysz się tym, że rower reaguje w prosty, przewidywalny sposób.

fot. Stinner Frameworks

Dla części osób największym atutem będzie właśnie ten minimalizm. Brak linek i przewodów, prosta rama, klasyczna piasta z hamulcem nożnym, jeden bieg. To konfiguracja, w której trudno coś zgrzebać i która zachęca do tego, by po prostu wsiąść i ruszyć w stronę najbliższej ścieżki. Z drugiej strony, przy takiej cenie nie sposób nie zadać pytania, czy nie dałoby się jakiegoś elementu tej prostoty zachować na tańszym, stalowym klunkerze.

Ciekawy jest też kontekst szerszego trendu. Klunkery, retro cruisery, rowery stylizowane na pierwsze maszyny MTB pojawiają się coraz częściej w ofertach małych producentów. Stinner dorzuca do tego miksu tytan, co winduje projekt poziom wyżej i stawia go gdzieś na przecięciu roweru użytkowego, dzieła rzemieślniczego i kolekcjonerskiego fetyszu dla fanów niszowych marek.

fot. Stinner Frameworks

Z jednej strony trudno nie uśmiechnąć się na widok takiego roweru. Prosty tytanowy sztywniak z hamulcem nożnym w świecie pełnym elektryków, zawieszeń z milionem pokręteł i kokpitów zintegrowanych na każdą możliwą śrubkę ma w sobie sporo uroku. To trochę tak, jakby ktoś przypomniał, że rower może być po prostu zabawką dla dorosłych, a nie tylko narzędziem do treningu albo środkiem transportu optymalizowanym pod każdą sekundę.

Z drugiej strony trudno mi przejść obojętnie obok ceny. Za kwotę, którą Stinner wycenia Ti Klunkera, można kupić bardzo dobry pełnoprawny rower górski, szosę i jeszcze coś zostanie na akcesoria. To sprawia, że ten model staje się propozycją skrajnie niszową, skierowaną do osób, które i tak mają już kilka innych rowerów, a teraz szukają czegoś wyjątkowego, czegoś w rodzaju „rowerowej biżuterii”.

Czy ten projekt ma szansę zmienić rynek? Moim zdaniem raczej nie. To nie jest rower, który wyznacza nowy standard w technologii czy geometrii. Bardziej widzę go jako manifest: przypomnienie, że rowerowa kultura nie musi być zawsze na poważnie, a nostalgia w połączeniu z dobrym rzemiosłem nadal sprzedaje się całkiem nieźle. Jeśli wszystkie 20 sztuk znajdzie swoich właścicieli, nie zdziwię się, jeśli za kilka lat zobaczymy któreś z nich na aukcjach jako „kultowy tytanowy klunker Stinnera”.