“Horrrendalna Historia Polski” – nowa seria dla młodszych i starszych

Pamiętacie jeszcze szkolne czasy, kiedy, żeby zdać do następnej klasy, trzeba było wkuwać na pamięć arcy nudne fakty i suche daty z historii Polski? Większość z nas funkcjonowała na zasadzie “ZZZ” – zakuć, zaliczyć i zapomnieć.

Pomyśleć tylko, co by było, gdyby ktoś potrafił nam to wszystko przedstawić w taki sposób, że zostałoby z nami na dłużej! Na szczęście nic straconego – nowa seria książek “Horrrendalna Historia Polski” przedstawia dzieje naszego kraju w sposób, który trafi do zdesperowanych rodziców i zniechęconej nauką młodzieży. Pod tym szyldem ukazały się dotychczas 4 książki – “Sprytni Słowianie”, “Pokrętni Piastowe”, “Dynamiczna dynastia Jagiellonów” i “Atrakcyjni królowie elekcyjni”, a teraz premierę mają kolejne dwie książki – “Sakramencki sarmatyzm” i “Zagmatwane zabory”.

Obie pozycje przedstawiają dzieje Polski w zabawny i przyjazny czytelnikom sposób, opierając się na storytellingu, kalendariach, ciekawostkach i ilustracjach w komiksowym stylu, której to lekkości (przyznaję z przykrością) brakowało mi w szkole, kiedy historia wydawała się zlepkiem przypadkowych nazwisk i dat, które trzeba wkuć na pamięć – często bez żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego. 

Po przeczytaniu obu książek zazdroszczę obecnym dzieciom i młodzieży w wieku szkolnym, że mają do wyboru zupełnie inny wachlarz pomocy naukowych niż my, wychowani w latach dziewięćdziesiątych i wcześniej. A zaraz i Wy im pozazdrościcie – sprawdźcie wybrane fragmenty obu książek!

Fragment książki “Sakramencki sarmatyzm”

Śmierć i sarmata

Śmierć kosiła nie tylko na wojnach. Małe dzieci gasły co dzień na oczach rodziców, kobiety umierały przy porodzie, kraj pustoszyły epidemie. Makabryczny widok trupów w różnym stanie rozkładu był czymś zwyczajnym, znanym od dziecka. Z ambon księża stale przypominali wiernym o marności życia doczesnego i „śmierci niechybnej”. Usiłowano poradzić sobie z dręczącymi lękami, próbowano przywyknąć do śmierci, oswoić ją. Wiele o niej mówiono, a pokazywano taką, jak widziano – z makabryczną dosadnością, którą zasłynął barok. Wyobraźnia baroku karmiła się obrazami śmierci, rozmów ze śmiercią i tańca śmierci. Niektóre sceny mogą dzisiaj wyglądać jak jakaś cmentarna dyskoteka. Kostucha niby didżej dyryguje swoimi pomocnikami, szkieletami i truposzami w stanie rozkładu, które zmuszają do tańca tłum postaci. Każdy z nas prędzej czy później w nim się znajdzie – takie jest przesłanie tych obrazów.

Ilustracja z książki “Sakramencki sarmatyzm”

Pogrzeby stały się widowiskami, mającymi podkreślać powagę śmierci i dostojeństwo zmarłego. Wystawiano się ponad stan i nieraz pogrzeb oznaczał ruinę gospodarstwa. Bywało, że uroczystości z udziałem krewnych, przyjaciół, sąsiadów i ważnych gości ciągnęły się miesiącami, aby wszyscy żałobnicy zdążyli dojechać i zobaczyć zmarłego przez wycięte w trumnie okienko. Dlatego ciało balsamowano. Jeśli w trumnie nie było okienka, pokazywano „osobę nieboszczykowską” – czyli portret trumienny, o charakterystycznym sześciokątnym kształcie. Był on wyłącznie polską specjalnością, niespotykaną w świecie. Zmarłego malowano wiernie, bez upiększeń, nawet jeśli miał bulwę na nosie albo obcięte w walce ucho. Dzięki temu przetrwała do naszych czasów cała galeria niezwykłych szlacheckich typów.

Im znaczniejszy zmarły, tym okazalszy miał pogrzeb. Wokół katafalku budowano wspaniałe dekoracje z herbami zmarłego, obrazami jego triumfów i zasług, epitafiami, świecami i innymi ozdobami – tak zwane castrum doloris (łac. obóz boleści). Wojownikom pokrywano trumnę czerwonym całunem, symbolizującym krew wylaną dla ojczyzny. 

Mowy pogrzebowe, pełne pochwał zmarłego i wywodów tak kunsztownych, że aż niezrozumiałych, ciągnęły się godzinami. Ostatni, efektowny frazes z mowy, zwany konkluzją, wypisywano na atłasie, dodawano herby i święty obrazek, po czym ofiarowywano rodzinie na pamiątkę. Na pogrzebach królów oraz dygnitarzy Rzeczypospolitej wjeżdżał do kościoła zakuty w zbroję rycerz, symbolizujący zmarłego. Kruszył kopię w nogach trumny, przy tarczy herbowej, i spadał z konia ze „srogim i ogromnym trzaskiem”.

Elementem co znaczniejszych pogrzebów była efektowna „demolka”. Demonstracyjnie łamano oręż i oznaki władzy: kopie, buławy, buzdygany, laski marszałkowskie, pieczęcie, chorągwie, a jeśli zmarły był ostatnim z rodu – również i tarcze herbowe. Gdy chowano króla, dygnitarze zgromadzeni wokół trumny niszczyli nawet swoje oznaki władzy. W połowie XVIII wieku doszło do takiej przesady, że na pogrzebie jednego z hetmanów „z domu bożego stajnię zrobiono”. Co chwila wpadali galopem rycerze, łamali, co mieli, i spadali z koni, udając żal po wodzu. Niektórzy byli tak pijani, że czynili to wprost pokazowo. Bywało, że koń się spłoszył i stratował ludzi, albo rycerzowi kopia omsknęła się na śliskiej posadzce i podobno o mało nie wykłuł oka jednemu z żałobników.

Kolejnym etapem było uroczyste złożenie w grobie. Znów ciągnęły się mowy nad trumną, a potem wyprawiano stypę w formie wystawnej, niekończącej się uczty, na której lano sobie w gardła trunki w myśl zasady „za jego duszę upić się muszę”.

Fragment książki “Zagmatwane zabory”

Noc listopadowa, czyli jak nie zaczynać powstania

Młodzi spiskowcy ruszyli na Belweder, aby zabić wielkiego księcia Konstantego. Miał to być jeden z czynów rozpoczynających powstanie. Z mocnego uderzenia niewiele wyszło.
Można sobie wyobrazić ten epizod jako grę komputerową, w której gracz wciela się w rolę dowódcy grupy spiskowców, mającej zabić Wodza w jego pałacu.

Zbierasz swoje komando, rozbrajasz dwóch strażników przy bramie i wkradasz się do pałacu. Wódz śpi w gabinecie na piętrze. Aby się tam dostać, trzeba wejść na schody, otworzyć oszklone drzwi, przejść przez pokój, w którym siedzą Generał i Urzędnik, oraz garderobę, gdzie czeka Kamerdyner. Trzeba szybko i bez hałasu unieszkodliwić straże i czuwające osoby. Najwyżej premiowane jest zabicie Wodza we śnie. Masz broń białą i palną, ale za palbę zarabiasz punkty karne.

Trywialne, prawda? A jednak wyobraźcie sobie gracza, który nie potrafi przejść gry i wykonuje zupełnie chaotyczne oraz niezrozumiałe posunięcia.

Zebrał za małe komando, lecz nie zważając na to, wyrusza. Kiedy wkrada się do holu, niepotrzebnie strzela, tracąc punkty. Potem dźga bagnetem swoje odbicie w lustrze. Bonus za zaskoczenie przepada.

Grupa wbiega po schodach, przechodząc na drugi poziom. Zaalarmowany Urzędnik zamyka drzwi do gabinetu. Gracz każe dowódcy przebić Urzędnika bagnetem, a gdy ten pada, zadaje mu jeszcze 13 ciosów. Niepotrzebna strata czasu, a dodatkowe rany nie są punktowane. W tym czasie Kamerdyner i Generał tylnymi schodami wyprowadzają Wodza. Komando wpada do gabinetu, ale zamiast szukać zamaskowanych drzwi, którymi przed chwilą musiał uciec Wódz (jego mundur i buty zostały przy łóżku), gracz kłuje bagnetem posłanie. Nagle słychać okrzyk, że Wódz został zabity. Gracz wyprowadza oddział z pałacu. Błąd, komunikat jest zmyłką. Zabito Generała, który wybiegł na dziedziniec. Gracz może jeszcze prowadzić rozgrywkę, wracając do pałacu, ale tego nie robi. Misja nie została spełniona. GAME OVER. QUIT.

Rozegralibyście to proste zadanie o wiele lepiej! Pytanie, dlaczego spiskowcy dali taką plamę? Czyżby się bali? Nasz niezawodny doktor Szumlas przedstawi nam swoją interpretację:

Potem zawzięcie dźgali bagnetami urzędnika, puste łóżko wodza i zabili generała nazywanego „najwierniejszym psem Konstantego”. A zabiwszy go, krzyknęli, że to Konstanty nie żyje! Doprawdy, Polak potrafi – jak zabić kogoś, nie zabijając, a zabijając, nie zabić!