Iluminaci

To słowo kojarzy się w wielu kościelnych kręgach jak najgorzej. Niektórzy określają ich wręcz mianem rycerzy Lucyfera. Czy jednak to nie sam Kościół wymyślił i wykreował iluminatów, którzy swą siedzibę urządzili w zamku Świętego Anioła, tuż pod okiem papieża?

Czy to możliwe, aby zakon iluminatów, wywodzący się z zamierzchłej przeszłości, przetrwał, w najściślejszej konspiracji, do naszych czasów? I aby, będąc wpływową organizacją, skupiającą przedstawicieli nauki oraz finansjery, realizował testament ojców założycieli, nakazujący zniszczyć Kościół katolicki, uderzając w samo jego serce, czyli Bazylikę Świętego Piotra?

ANIOŁY I DEMONY

Badania historyczne nie potwierdzają takiej możliwości, ale za sprawą amerykańskiego pisarza Dana Browna i jego bestsellerowej powieści „Anioły i Demony” stała się niezwykle popularna. Podobnie jak spiskowe teorie, stworzone przez Browna na potrzeby innego wydawniczego megahitu, czyli „Kodu Leonarda da Vinci”.

W połowie maja w kinach pojawi się ekranizacja „Aniołów i Demonów” – produkcja wielkobudżetowa, z udziałem wielkich gwiazd Hollywood – i kwestia współczesnego zagrożenia ze strony iluminatów przetoczy się przez najważniejsze media na świecie. Tak jak po publikacji „Kodu” – choć wszyscy doskonale wiedzieli, że jest to wyłącznie oferta rozrywkowa, powieść, której nikt poważny nie może traktować jako rozprawy moralno–historycznej, najtęższe umysły zaangażowały się w polemikę. Zaatakowana wówczas przez Browna Prałatura Personalna Kościoła katolickiego, czyli osławione Opus Dei, przez długi czas nie zajmowała się niczym innym niż odpieraniem ataków pisarza i przekonywaniem świata, że organizacja, stworzona przez św. Josemarię Escrivę, nie jest dziełem szatana. Polemistom z Opus Dei wtórowali hierarchowie z Watykanu, a także teologowie i publicyści katoliccy. Można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z doskonale zorganizowaną (acz nieco perwersyjną) akcją promocyjną tej książki.

Ponieważ „Anioły i Demony” uderzają bezpośrednio w Stolicę Apostolską, można się spodziewać zamieszania na porównywalną skalę. Tym bardziej że Brown nie ograniczył się do sensacyjnej akcji – w jego książce pojawiają się setki pytań o naturę człowieka, jego zależność od bardziej bądź mniej wyimaginowanej Istoty Najwyższej, o rolę nauki w negowaniu podstawowych prawd wiary. Mówiąc krótko – powieść ta zahacza o filozofię, nawet jeśli jest to filozofia przykrojona na potrzeby niewybrednego masowego odbiorcy.

O co chodzi w „Aniołach i Demonach” – kto komu zagraża i w imię czego? Akcja powieści jest dość skomplikowana, więc poprzestańmy na kilku podstawowych informacjach. W Europejskim Centrum Badań Nuklearnych, czyli CERN-ie, znajdującym się pod Genewą, ginie fizyk eksperymentujący z antymaterią. Substancją, która ma siłę rażenia nieporównywalnie większą od bomby atmowej (kłania się głośny w ostatnim czasie Wielki Zderzacz Hadronów, stworzony właśnie do produkowania antymaterii). Fizyk jest księdzem, a jego badania mają jeden cel: udowodnić istnienie Boga. Na ciele naukowca nieznana ręka wypala ambigram (czyli można go czytać także do góry nogami) „Illuminati”. Do akcji wkracza genialny profesor symbolologii z Harvardu Robert Langdon, który ma podążać za znakami pozostawionymi przez mordercę. W gorączkowych poszukiwaniach śladów iluminatów towarzyszy mu przybrana córka zgładzonego fizyka księdza – Vittoria Vetra, także naukowiec z CERN-u. Ślady prowadzą do Rzymu, gdzie trwa konklawe po śmierci papieża. Tymczasem siły Zła dokonują kolejnego aktu przemocy: porwani zostają czterej preferiti, czyli kardynałowie mający największe szanse na objęcie tronu świętego Piotra. I giną, jeden po drugim, a na ich ciele zostają wypalone kolejne hasła-ambigramy: Ziemia, Ogień, Woda, Powietrze.

Zdaniem Langdona klucz do odkrycia tajemnicy tego ataku na Watykan spoczywa w dostępnych jedynie dla nielicznych Archiwach Watykańskich. Dokładnie: w nieznanym do tej pory dziele Galileusza „Diagramma della Verita”, gdzie zakodowana została informacja o tajnej siedzibie iluminatów. Genialny XVII-wieczny astronom, gnębiony przez Świętą Inkwizycję za popieranie heliocentrycznej teorii Kopernika, był bowiem przywódcą zakonu oświeconych i pociągał za sznurki tej konspiracji. Wiadomość o wspomnianej siedzibie zakodował mu w poetyckiej formie inny członek tej organizacji – John Milton, autor „Raju utraconego”, dzieła uważanego przez mu współczesnych za apologię szatana. Zaś wyrafinowane znaki na mieście w postaci rzeźb „porozstawiał” wielki twórca epoki Giovanni Lorenzo Bernini. Także iluminat. Dla kogo przeznaczone były owe znaki? Dla tych, którzy w ciągu wieków pragnęli wstąpić w szeregi tej organizacji i musieli sami – wykazując się ponadprzeciętną inteligencją – odnaleźć utajoną siedzibę. Teraz profesor Langdon rusza w trasę, aby powstrzymać mordercę, mszczącego się za zgładzenie czterech naukowców przez XVII-wieczny Kościół. No, i by odnaleźć antymaterię, która ma eksplodować pod Bazyliką Świętego Piotra. Papieski kamerling Carlo Ventresca, pełniący rolę głowy Kościóła w czasie konklawe, świadom najwyższego zagrożenia, umożliwia Langdonowi wejście do watykańskiego archiwum, gdzie spoczywają dzieła Galileusza.

 

Tyle wystarczy – kto stoi za zabójstwami, i czy rzeczywiście iluminaci, kto jest aniołem, a kto demonem, widzowie, którzy nie czytali książki, dowiedzą się z filmu. Dla historyka najważniejsze jest nie to, czy Robert Langdon powstrzyma siły zła, ale na ile rzetelna jest konstrukcja historyczna, na której Brown zbudował swą powieść. Tu pojawia się szereg pytań: czy iluminaci faktycznie działali w XVII- -wiecznej Italii, czy ich liderem był Galileusz, a jego prawą ręką Bernini? Czy wielki astronom spotkał się w czasie swego aresztu domowego z Miltonem i czy napisali wspólnie „Diagramma della Verita”? Wiadomo, że Brown lubi kreować własną wersję przeszłości i niektórym stowarzyszeniom nadaje rangę, jakiej w istocie nigdy nie miały. Tak przecież było z głośnym dziś Przeoratem Syjonu (któremu rzekomo szefował w XV wieku Leonardo da Vinci, a dwieście lat później Isaac Newton), depozytariuszem Świętego Graala, który w „Kodzie” odgrywa najważniejszą bodaj rolę. Po wydaniu tej powieści pojawiły się setki publikacji, udowadniających że formacja ta, choć naprawdę istniała, nie miała nic wspólnego z opisywaną przez amerykańskiego pisarza. Wymyśliło ją całkiem niedawno dwóch Francuzów: Pierre Plantard i Gerarde de Sede. Jak pisze znawca tematyki prof. Philip Gardiner w swej głośnej książce „Tajna wiedza zakazanych związków, stowarzyszeń i kultów”: „Dotyczące zakonu dokumenty ukrywane w Bibliotece Narodowej w Paryżu zostały uznane za fałszerstwo. (…) wszyscy podżegacze, uwikłani w tę surrealistyczną bujdę, złożyli pisemne oświadczenia, w których przyznali się do jej wymyślenia. Stwierdzili oni, że z jednej strony był to surrealistyczny żart, z drugiej natomiast egoistyczne przedsięwzięcie mające na celu uzyskanie akceptacji przez społeczeństwo”.

Najwyraźniej Brown nie zapoznał się z paryską prasą lat 50. ubiegłego wieku…

WOLNI DUCHEM, CIAŁEM TEŻ

A co wiemy o iluminatach? Erick Wilberding, profesor historii z nowojorskiego Uniwersytetu Johna Cabota, w rozmowie z „Focusem Historia” twierdzi: „Z pewnością niełatwo udowodnić ich działalność w XVII-wiecznej Italii. Owszem, w ciągu wieków pojawiały się grupy, odwołujące się w nazwie do oświecenia, iluminacji, ale kiedy indziej i gdzie indziej. Jeśli chodzi o Galileusza, to wszystkie jego pisma są nam dobrze znane i udokumentowane” – mówi Wilberding.

„Trudno wyobrazić sobie, że w watykańskich archiwach spoczywają nieznane dzieła, i to jeszcze o zakodowanej treści” – dodaje. Iluminaci to bardziej słowo-klucz niż jedna formacja – na przestrzeni wieków pojawiło się wiele ugrupowań, które w nazwie odwoływały się do oświecenia. Niektóre z nich funkcjonowały na pograniczu prawdy historycznej i legendy, co wprawdzie dziś historykom utrudnia zadanie, ale ułatwia je pisarzom pokroju Dana Browna. W czasach późnej starożytności pojęcie oświeconych stosowano wobec osób ochrzczonych przez duchownych, kontestujących postanowienia Soboru Nicejskiego w 325 roku (zgromadzenie to rozprawiło się z herezją Ariusza, który uważał, że Chrystus nie jest przedwieczny, co kłóci się z nauką Kościoła. Ta teoria była jednak rozpowszechniona i popularna wśród chrześcijan).

Tysiąc lat później na scenie dziejów pojawili się iluminaci, którzy od biedy mogą odgrywać rolę protoplastów formacji przedstawionej przez autora „Aniołów i Demonów”. Nie działali wprawdzie na terenach Italii, lecz raczej Europy Centralnej – od Szampanii po Bawarię, ale ich wpływ odcisnął się na całej Europie Zachodniej.

Chodzi o Bractwo Wolnego Ducha, którego mistrzowie wygłaszali swe gnostyckie kazania… nago, co w czasach szczytowego średniowiecza mogło się wydawać pewną przesadą. Jeśli do tego dodać dobre samopoczucie braci w kwestii duchowości (uważali, że poprzez mistyczne oświecenie osiągnęli doskonałość, więc nie obowiązują ich posty i umartwienia), niepokój ze strony papieża wydaje się zrozumiały. Tym bardziej że Kościołem wstrząsały wówczas kolejne herezje (od lollardów i waldensów po Jana Husa), a zbierająca ponure żniwo wielka zaraza wydawała się ostrzeżeniem ze strony Boga, jakoby Niebiosa miały już dość obrazoburczych teorii. Jak pisze znany amerykański historyk Barbara Tuchman w książce „A Distant Mirror, the Calamitous 14th Century”: „Członkowie Bractwa Wolnego Ducha twierdzili, że osiągnęli stan łaski bez jakiejkolwiek pomocy ze strony kapłanów czy sakramentów, co wywoływało nie tylko doktrynalne, ale także społeczne niepokoje”. Dlatego wielu braci i sióstr – tak jak autorka „Zwierciadła dusz unicestwionych” Marguerite Porete, uważana za jedną z protoplastek współczesnego feminizmu – spłonęło na stosie.

Jedźmy dalej. XVI-wieczni hiszpańscy alumbrados (znani także jako aluminados, czyli oświeceni) uprawiali politykę miłości, byli pokojowo nastawieni do świata, co zresztą średnio im się opłacało. Szalejąca w tym kraju inkwizycja nie ufała ludziom z zasady odrzucającym przemoc, skłonnym do mistyki, także żydowskiej, i przyznającym się do gnostyckich korzeni (co ciekawe, nawet twórca jezuitów Ignacy Loyola był podejrzewany o związki z alumbrados i stawał przed kościelnymi komisjami). Oświecenie alumbrados nie było jednak efektem sympatii dla nauki, ale raczej wiary w siłę Objawienia. Inna sprawa, że – co przytacza żyjący na przełomie XIX i XX wieku hiszpański historyk Mercelino Menedez y Pelayo – zarzucano im, iż uzyskują tajemną wiedzę z nieznanego źródła, dającego nadludzką inteligencję. Nurt ten, według Pelayo, dotarł na Półwysep Iberyjski z Italii.

Z kolei w XVII wieku (a więc w najbardziej interesującym nas okresie) iluminaci pojawili się we Francji, a konkretnie w Awinionie, dokąd przybyli najprawdopodobniej z andaluzyjskiej Sewilli. Swą działalność (o której tak naprawdę wiadomo niewiele) kontynuowali aż do wieku XVIII, kiedy to świat usłyszał o iluminatach bawarskich, czyli tych najsłynniejszych, rzekomo wpływających na losy ludzkości w stopniu jeszcze większym niż masoneria.

BAWARSKI ŁĄCZNIK

O iluminatach bawarskich wiemy najwięcej, ale też w stosunku do ich dzialalności pojawia się najwięcej pytań, podejrzeń i teorii. Czy rzeczywiście mieli tak wielki wpływ na losy świata, jaki często im się przypisuje? Czy wyłonili się z masonerii na znak sprzeciwu wobec rzekomej współpracy wolnomularzy z jezuitami? A może sami byli jezuicką agenturą w środowiskach tajnych stowarzyszeń? Każda z tych hipotez ma wielu zwolenników i przeciwników. Jak pisze Gardiner: „W wyobrażeniu wielu osób iluminaci są ludźmi w czerni, cichymi mistrzami, którzy, ukryci za kulisami, decydują o naszej przyszłości. Dla innych są oni bajką, chłopięcą organizacją młodzieżową, utworzoną przez sfrustrowanych masonów w XVIII wieku”. Gardiner przytacza także słowa sławnego masona de Lucheta, który w 1789 roku pisał: „Jest to olbrzymie przedsięwzięcie mające w sobie pewną dozę szaleństwa, które nie wzbudza ani paniki, ani też niepokoju, lecz gdy przejdziemy do szczegółów, kiedy uważnie przyjrzymy się jawiącym się przed naszymi oczami ukrytym zasadom, kiedy dostrzeżemy nagłą rewolucję wspierającą niewiedzę i brak umiejętności, to musimy ustalić, co jest jej przyczyną”. De Luchet nie miał wątpliwości, że iluminaci zagrażają światu.

Pewne jest jedno – iluminaci bawarscy powstali w XVII wieku w akademickim mieście Ingolstadt, a ich założycielem i głównym teoretykiem był Adam Weishaupt, człowiek, którego życie skrywa wiele niejasności.

 

Weishaupt (1748–1830) urodził się w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm. Wykształcony w jezuickich szkołach, jeszcze przed trzydziestką został profesorem prawa na uniwersytecie w Ingolstadt, co było o tyle dziwne, że taką pozycję mogli osiągnąć jedynie duchowni. Pewnie stąd wzięła się plotka, jakoby Weishaupt był członkiem Towarzystwa Jezusowego, które – na znak niechęci wobec nauk Ignacego Loyoli – opuścił. Zakonnikiem nie był, jakkolwiek Gardiner przytacza dość zaskakującą teorię, jakoby był agentem jezuitów, który stworzył organizację w celu infliltracji zarówno masonów (sam był masonem, członkiem loży Theodos zum guten rath od 1777 r.), jak i antykatolickich spisków. Potwierdzeniem tej teorii miałby być fakt, iż Weishaupt wprowadził do iluminackiego obrządku spowiedź, wzorowaną na konfesji jezuickiej, gdzie niższy rangą zakonnik spowiadał się przełożonemu. Zakon iluminatów, początkowo jako zgromadzenie Perfektilibistów, powstał 1 maja 1776 r. Jego twórca starał się, aby wstępowali do niego przedstawiciele elity.

Zakon dzielił się na trzy poziomy: początkujących minerwałów, wolnomularzy z trzema stopniami: ucznia, towarzysza i mistrza, oraz mistyków (wtajemniczonych w największe sekrety iluminatów. Tu także był podział na bardziej i mniej uprzywilejowanych). Zakon miał – oficjalnie – cele jak najbardziej pozytywne. Sam jego twórca pisał: „Troska Zakonu jest skierowana wyłącznie ku temu, by zainteresować ludzi poprawą etyczną ich charakteru i uczynić to dla nich koniecznością, wpoić w ludzkie i społeczne uczucia, zapobiec złośliwym zamiarom, dać pomoc uciśnionej i udręczonej cnocie przeciw bezprawiu, myśleć o karierze osób godnych oraz upowszechniać pożyteczne dotąd ukryte wiadomości naukowe”. Ale w wielu kręgach słów tych nie brano za dobrą monetę.

OKO NAD MANHATTANEM

W 1914 roku biskup, późniejszy święty, Józef Sebastian Pelczar, zaniepokojny popularnością tajnych stowarzyszeń, napisał książkę pt. „Masoneria. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacja, ceremoniał i działanie”. Czytamy w niej między innymi: „Weishaupt postanowił przejąć na wskroś masonerię iluminizmem i zapanować nad nią. Połączenie obu »zakonów« nastąpiło już w 1781 r., a w roku 1782 na zjeździe w Wilhelmsbadzie, zwołanym w celu usunięcia strasznego chaosu ze systemów masońskich i zaprowadzenia systemu eklektycznego, sprytny książę brunszwicki Ferdynand i słynny później hrabia Mirabeau, nie tylko uznali zakon iluminatów za część składową masonerii; ale poddali się pod jego komendę. Wówczas to uchwalono, jak twierdzą, wywołanie rewolucji we Francji”. Tak – wywołanie rewolucji! Iluminatom przypisuje się zdolność wpływania na największe wydarzenia w dziejach. Giuseppe Mazzini, walcząc o jedność Włoch, wykonywał ponoć jedynie rozkaz swego zakonu. Podobnie jak Karol Marks, obalający stary porządek w imię porządku nowego. Ostatecznie hasło iluminatów brzmi: „Novus Ordo Seclorum”, czyli nowy porządek świata. Zresztą Weishaupt zapowiadał, że zakon wkrótce opanuje całą kulę ziemską, cokolwiek to znaczyło. Pelczar przywołuje historię, która wydaje się pochodzić żywcem z prozy Dana Browna. W 1784 roku piorun zabił księdza apostatę (bądź pastora, co do tego nie ma jasności) o nazwisku Lanze, który wiózł do Francji rozkaz wzniecenia antykrólewskiej rewolty. Czy rzeczywiście wydał go Weishaupt – tak naprawdę nie wiadomo. Wiadomo jednak, że owe dowody spisku posłużyły elektorowi bawarskiemu Karolowi Teodorowi do zakazania działalności iluminatów i innych niezatwierdzonych przez rząd stowarzyszeń. Weishaupt udał się zatem na emigrację do księcia Ernsta II von Gotha (dzisiejsza Turyngia), który uczynił go swoim radcą. Tam też mistrz oświeconych zmarł.

Od dawna popularna jest teoria, jakoby iluminaci niewidzialną ręką kierowali Stanami Zjednoczonymi. Argumentem na rzecz takiej wersji miałaby być pieczęć iluminatów, czyli niedokończona piramida i wszechwidzące oko (Boga, szatana, Ozyrysa?), będąca także Wielką Pieczęcią Stanów Zjednoczonych, zatwierdzoną przez Kongres USA w czerwcu 1782 roku. Owa pieczęć znajduje się na banknocie jednodolarowym – decyzję w tej sprawie podjął w 1935 roku prezydent F.D. Roosevelt, skądinąd mason. Wpływ iluminatów na politykę i gospodarkę USA to temat na osobną opowieść. Warto jedynie wspomnieć o sugestiach, znajdujących się w książce W.T. Stilla pt. „Nowy porządek świata”, jakoby o ustroju Ameryki zadecydowała założona w 1785 roku w Nowym Jorku Loża Kolumbowa Zakonu Iluminatów, do której należeli przodkowie F.D. Roosevelta. I choć jej wrogiem był sam George Washington (mason), uważający oświeconych za siłę diaboliczną, oni rozrastali się i przejmowali sferę finansjery w kolejnych wiekach. W.T. Still przekonuje: „Z pewnością Rothschildowie mieli głęboki wpływ na przemysłową Amerykę. Działając za pośrednictwem firm z Wall Street, a mianowicie Kuhn, Loeb & co. oraz J.P. Morgan, Rothschildowie finansowali Johna D. Rockefellera, tak że mógł on stworzyć imperium Standard Oil”.

Naturalnie Rothschildowie ponoć byli bardzo aktywni w ruchu amerykańskich iluminatów. Być może więcej na ten temat dowiemy się już wkrótce – Dan Brown napisał kolejną powieść, której akcję umieścił tym razem w Ameryce. Powieść ma rzucić światło na wielki spisek, który towarzyszył powstaniu USA. Profesor Langdon musi się zmierzyć z historią własnego kraju. A to może być jego najtrudniejsza misja.

 

Ścieżka iluminatów

Sekretna ścieżka iluminatów wiedzie przez najwspanialsze, a jednocześnie najbardziej tajemnicze części Rzymu. Zaczyna się w średniowiecznym kościele Santa Maria del Popolo, znajdującym się na Piazza del Popolo, tuż przy Porta Flamina – to tam ginie w okrutnych męczarniach pierwszy z kardynałów-preferitich, napiętnowany symbolem Ziemia. Wielu historyków powątpiewa, czy ścieżka iluminatów kiedykolwiek istniała. – W czasie pracy nad „Aniołami i Demonami” zasięgałem opinii historyków, także tych reprezentujących kręgi akademickie. Co nie znaczy, że był to kontakt stały, że konsultowałem z badaczami każdy rozdział, każdy wątek. Film to film, wyszedłem z założenia, że przede wszystkim powinienem podążać za logiką narracji Browna i wiernie ją odwzorować na ekranie – mówi „Focusowi Historia” reżyser filmu Ron Howard i dodaje: – To było ważniejsze od „aptekarskiego” podchodzenia do każdej prawdy bądź nieprawdy historycznej. Kolejna zbrodnia iluminatów dokonuje się na placu Świętego Piotra – tym razem śmierć przybywa wraz z powietrzem. To tu, w cieniu figur wyrzeźbionych przez Berniniego, stojących ponad kolumnadą, zostaje zamordowany kandydat do papieskiego tronu. W miejscu, gdzie prawie dwa tysiące lat wcześniej ukrzyżowano świętego Piotra.

Czy twórcy filmu nie obawiali się posądzeń o wrogość wobec Kościoła katolickiego? Pierfranco Favino, wcielający się w rolę komendanta gwardii szwajcarskiej Olivettiego, wyznaje „Focusowi Historia”: – Pochodzę z Rzymu, wychowałem się w atmosferze katolickiej i wiara odgrywa w moim życiu bardzo wielką rolę. Dlatego tak bardzo mi zależy, aby nikt nie traktował „Aniołów i Demonów” jako głosu w antykatolickim chórze. Pamiętajmy – to przede wszystkim rozrywka, bajka, a nie wykład na temat prawd wiary i historii. Oczywiście, miałem obawy, jak rzymianie zareagują na pojawienie się ekipy filmowej tym bardziej, że nie udało nam się dostać pozwolenia na kręcenie zdjęć w wielu miejscach Watykanu. Ale nic złego się nie stało – ostatecznie utożsamianie Włochów z Watykanem jest błędem, bo wielu moich rodaków ma krytyczny stosunek do Kościoła jako organizacji.Kościół Santa Maria della Vittoria, perła włoskiego baroku, stojący przy Via XX Settembre, znany jest przede wszystkim z rzeźby Berniniego Ekstaza Świętej Teresy. Dzieło to przedstawia mistyczkę z Avila przeżywającą uniesienia niemal erotyczne. Amor, który wbija w nią strzałę, jest znakiem – za jego pośrednictwem Bernini wskazuje dalszą część drogi. W powieści Browna świątynia płonie, a w niej kardynał z wypalonym znamieniem Ogień.

Tom Hanks już po raz drugi wciela się w postać profesora symbolologii Roberta Langdona. Czy harvardzki naukowiec nie staje się powoli jego drugą osobowością? – Owszem, kiedy pojawiam się – zupełnie prywatnie – w jakimś kościele czy zamku, od razu szukam tajemniczych znaków, niewyjaśnionych napisów, symboli, które naturalnie stają się moim wyzwaniem – przyznaje.

Dzięki swej nieprzeciętnej wiedzy Langdon dociera na plac Navona – jego ozdobą jest fontanna Czterech Rzek. Centralna postać owego monumentu to zaprojektowany przez Berniniego Maur. Gdyby nie był z kamienia, mógłby przekazać ostatniemu z czterech kardynałów ponurą wiadomość: „zaraz zginiesz w toni”. Tak też się dzieje – woda niesie śmierć. Ścieżka iluminatów kończy się nieoczekiwanie w zamku Świętego Anioła – nieoczekiwanie, bo niemal tuż pod okiem papieża. To tam znajduje (znajdowała?) się tajna siedziba iluminatów. Zakładając, że Dan Brown ma dobre informacje…