Inwazja gryzoni

W ubiegłym roku Norwegię zalała fala sensacyjnych doniesień o inwazji lemingów. Dziennik „Aftenposten” informował, że gryzonie opanowały trasy narciarskie i – według relacji jednego z biegaczy – trzeba je było zeskrobywać z nart. Profesor Rolf Ims przewidywał na łamach tabloidu „VG”, że wkrótce może się powtórzyć sytuacja z lat 60., kiedy to masowo usuwano z dróg setki martwych lemingów. Chociaż masowe pojawienie się ogromnej liczby gryzoni jest dzisiaj jedynie tematem dla tabloidów, w przeszłości mogło decydować o życiu tysięcy ludzi

Już w Starym Testamencie wspomina się o pladze myszy, którą Jahwe zesłał na Filistynów, karząc ich za kradzież Arki Przymierza. W średniowieczu w wielu krajach powstawały legendy o złych władcach pożartych przez gryzonie. Jak choćby polskie podanie o królu Popielu i jego małżonce, którzy przed myszami mieli schronić się w wieży na jeziorze Gopło.

Również i dzisiaj zdarzają się prawie biblijne plagi. W roku 1993 jedna z farm w Australii została zaatakowana przez miliony myszy domowych. Pod koniec XVIII wieku ssaki przywieźli na ten kontynent Europejczycy. Inwazja sprzed dwóch dekad trwała pół roku i została odnotowana w Księdze rekordów Guinnessa. Gryzonie zjadły nie tylko całe zapasy zboża, lecz wdarły się także do budynków mieszkalnych, gdzie zniszczyły okablowanie, łącznie z instalacją elektryczną i telewizyjną.

Do mniejszych inwazji dochodzi każdego dnia. Szacuje się, że około 20 proc. produkowanej przez człowieka żywności jest dzisiaj zżeranych przez myszy.

Lemingi są doskonale znane miłośnikom kultowych gier komputerowych. W latach 90. na szczyty popularności wspięła się gra „Lemmings”. Zadaniem gracza było przeprowadzenie do wyjścia jak największej liczby tych zwierzątek, posądzanych o to, że w czasie migracji popełniają zbiorowe samobójstwo. Przekonanie o samobójczych skłonnościach gryzoni zostało utrwalone w powszechnej świadomości za sprawą filmu „Białe pustkowia” z wytwórni Walta Disneya. W oscarowym dokumencie została pokazana scena, w której grupa wędrujących lemingów rzuca się z urwistego brzegu do rzeki. W rzeczywistości taka sytuacja jest mało prawdopodobna, chociaż kiedy zagęszczenie lemingów wzrasta ponad miarę, zaczynają one szukać nowych żerowisk i wówczas przemieszczają się na znaczne odległości. W czasie wędrówki zdarza się, że część zwierząt ginie podczas przeprawy przez rzekę lub jezioro, co dało podstawę do mitu o zbiorowych samobójstwach. W roku 1982 kanadyjska telewizja CBS ujawniła, że sceny z filmu Disneya były zaaranżowane i tylko dzięki zręcznemu montażowi powstało wrażenie masowej migracji i samobójczej śmierci lemingów.

Tłok na stepie

W średniowieczu uważano, że myszy i szczury rodzą się z brudu. Jeszcze w XVI wieku geograf Zeigler ze Strasburga pisał, że lemingi spadają z deszczem podczas burzy. Wszystkie te legendy wywodziły się z niewiedzy. Gryzonie bowiem wiodą dość skryty tryb życia, a ludzie dostrzegają je dopiero wówczas, gdy ich populacja gwałtownie rośnie.

W Europie w największym zagęszczeniu żyją norniki zamieszkujące pola uprawne. Ich liczebność może sięgać 1,5 tys. osobników na jeden hektar. Zdecydowanie najciaśniej mają norniki z Azerbejdżanu – na tamtejszych stepach jest ich nawet 1,8 tys. na jednym hektarze!

Skąd biorą się w takich ilościach? Imponującą liczebność gryzonie zawdzięczają wyjątkowym zdolnościom rozrodczym. Rekordzistkami pod tym względem są myszy domowe, które w jednym miocie mogą wydać na świat nawet 20 młodych. Mało tego, samica myszy jest w stanie ponownie zajść w ciążę już kilka dni po urodzeniu młodych, a te dojrzewają niezwykle szybko – same mogą wydać potomstwo 30–40 dni po urodzeniu. W ten sposób w ciągu roku jedna para myszy może wydać na świat do 10 miotów, a więc teoretycznie wraz ze swoim potomstwem może „wyprodukować” do 5 tysięcy nowych zwierząt. Nic dziwnego, że w Australii zagęszczenie myszy domowych może sięgać 2,7 tys. osobników na jeden hektar pól uprawnych!

Przy sprzyjających warunkach wiele gatunków gryzoni rozmnaża się również zimą. Szczególnie dobrze radzą sobie wtedy, kiedy mają wystarczająco dużo pokarmu, a gruba pokrywa śnieżna chroni przed zimnem. W mroźnych miesiącach mnożą się również lemingi, które wiosną są już na tyle liczne, że mogą stanowić problem dla narciarzy.

Skąd się bierze puls lasu?

Liczebność gryzoni zależy m.in. od ilości dostępnego pokarmu. Na początku lat 90. Bogumiła i Włodzimierz Jędrzejewscy z Zakładu Badania Ssaków zaobserwowali, że masowe pojawianie się myszy leśnych i nornic w Puszczy Białowieskiej można bezpośrednio powiązać z rytmem owocowania drzew leśnych. Wykorzystując zdjęcia dna lasu, gromadzone przez Stację Geobotaniczną UW w Białowieży, badacze zaczęli zliczać opadłe żołędzie oraz nasiona innych drzew leśnych i porównywać je z liczebnością gryzoni leśnych. Po wielu miesiącach benedyktyńskiej pracy ich oczom ukazał się niezwykły obraz odwiecznego pulsu lasu.

Jak on wygląda? Jak ustalili naukowcy, lata obfitego owocowania drzew leśnych, czyli tzw. lata nasienne, zdarzają się w Puszczy Białowieskiej w regularnych odstępach co 6-7-lat. Wraz z nimi dochodzi do eksplozji liczebności gryzoni. Ponieważ myszy i nornice są jednym z kluczowych ogniw łańcucha pokarmowego, wraz ze wzrostem ich zagęszczenia zwiększa się też liczba polujących na nie drapieżników – łasic, kun, puszczyków oraz wielu innych. 

Roślina kontra gryzoń

Od prawie stu lat naukowcy na całym świecie próbują wyjaśnić fenomen cyklicznych zmian liczebności gryzoni. Do dzisiaj przedstawili już ponad dwadzieścia różnych hipotez. Odwołują się one m.in. do ilości żywności, wpływu drapieżników, pasożytów i chorób oraz stresu związanego z przegęszczeniem. Dzisiaj coraz więcej zwolenników zyskuje pogląd, że to jakość, a nie ilość pokarmu decyduje o nagłym wzroście, a potem spadku liczebności gryzoni.

Eksperymenty prowadzone przez szkockich zoologów wykazały, że im bardziej norniki zgryzają trawy, tym bardziej rośnie stężenie związków krzemu w komórkach roślin. Krzem stanowi świetną substancję chroniącą rośliny przed zjadaniem, jednak transport tego pierwiastka z gleby do tkanek jest bardzo kosztowny energetycznie. Stąd kiedy zmniejsza się presja ze strony norników, rośliny przestają pobierać i gromadzić krzem. Taki mechanizm działa jak sprzężenie zwrotne. Kiedy norników przybywa, ich wpływ na rośliny jest coraz silniejszy, co w odpowiedzi powoduje wzrost koncentracji związków krzemu. Po dwóch lub trzech latach stężenie krzemianów staje się na tyle wysokie, że znacznie obniża wartość odżywczą roślin, co z kolei powoduje zahamowanie rozrodu gryzoni. Kiedy zmniejsza się liczebność norników, stężenie krzemianów w roślinach znów się obniża, dzięki czemu norniki mogą ponownie zwiększać swoją liczebność i cała historia powtarza się od początku.

Wiadomo też, że rośliny broniąc się przed prześladowcami gromadzą inne związki, m.in. o działaniu podobnym do hormonów zwierzęcych. Eksperymenty laboratoryjne pokazały, że samce szczurów, narażone w życiu płodowym na działanie fitoestrogenów (występujących powszechnie np. w soi), charakteryzują się mniejszymi jądrami i powiększoną prostatą. Podobnie nadmierne spożywanie soi przez kobiety w ciąży może prowadzić do zaburzeń rozwoju układu rozrodczego u ich męskich potomków.

Czego naukowcy szukają w brukowcach?

Pamiętacie scenę z filmu „Faceci w czerni”, w której Tommy Lee Jones sięga po dziennik bulwarowy w poszukiwaniu informacji na temat kosmitów? Do podobnych metod uciekają się naukowcy, aby odtworzyć zmiany liczebności gryzoni na przestrzeni dekad.

Już w roku 1924 angielski zoolog Charles S. Elton opisując wahania populacji lemingów w Skandynawii i Kanadzie, analizował informacje znalezione w lokalnej prasie. Naukowiec ustalił, jak zmieniała się liczebność tych małych gryzoni w Norwegii przez 65 lat. Opisując zjawisko w Ameryce Północnej wykorzystał inną – stosowaną z powodzeniem do dzisiaj – metodę. Pod lupę wziął lisy polarne. Lemingi bowiem zasadniczo ludzi nie interesują i nie skłaniają do odnotowywania zmian ich populacji. Tymczasem polujące na te małe gryzonie lisy zawsze były dla myśliwych szczególnie cenne. Korzystając z zapisów w księgach rachunkowych prowadzonych przez kanadyjską Kompanię Zatoki Hudsona, największą firmę handlującą futrami w ówczesnym świecie, Elton opisał, jak zmieniała się liczebność lisów, a co za tym idzie – lemingów.

Niedawno młody hiszpański naukowiec dr Juan Jose Luque-Larena, badając ekspansję kuzyna leminga – nornika zwyczajnego (Microtus arvalis) na iberysjkich nizinach, również sięgnął po pomoc lokalnej prasy. Po miesiącach żmudnego grzebaniu w archiwach różnych gazet dowiódł, że inwazja nornika na badanym obszarze rozpoczęła się pod koniec lat 70. Mało tego, udowodnił, że te pospolite gryzonie pojawiają się falami w regularnych odstępach co pięć lat.

Czy grozi nam kolejna inwazja gryzoni?

Od ponad 30 lat w całej Skandynawii norników oraz lemingów było coraz mniej i dopiero w ostatnim roku nastąpiła prawdziwa erupcja tych gryzoni. Dla odmiany w Hiszpanii cykliczne zmiany liczebności norników pojawiły się dopiero pod koniec ubiegłego stulecia, a na południowo-wschodnią Australię plagi myszy domowych spadają co 5 lat, podczas gdy przed rokiem 1980 zdarzały się średnio co 10 lat.

Wszystko wskazuje na to, że cieplejsze zimy na północy Europy pozbawiają gryzonie naturalnej osłony, jaką dawał śnieg. To z kolei ogranicza rozród lemingów i zwiększa śmiertelność powodowaną przez drapieżniki. Z drugiej strony wilgotniejsze zimy na południu Europy oraz w Australii sprzyjają szybszemu rozmnażaniu się norników i myszy. W związku z szybko postępującymi zmianami klimatu trudno przewidzieć, jakie niespodzianki przyniosą nam najbliższe lata.

dr Karol Zub