Panowie nie muszą kochać wibratorów, ale nie powinni być o nie zazdrośni. To przywara niepewnych siebie mężczyzn – uważa Karim Rashid, nazwany przez „Time” najsłynniejszym projektantem obu Ameryk.
Rashid, designer pracujący z takimi wielkimi jak Giorgio Armani, Kenzo, Alessi, Hilfiger, znany z projektów przemysłowych, ale także wnętrz czy opakowań, z rozmachem wszedł w branżę erotyczną. – Seks jest częścią naszego życia, potrzebuje estetycznej, wysublimowanej oprawy. Wtedy o wiele lepiej smakuje, cieszy intensywniej – mówi.
Wcześniej zdążył zaprojektować kultowy Loveseat, różowy podwójny fotel o ciekawym kulistym kształcie z ministolikiem na butelkę szampana, sprzedawany za… 10 tysięcy dolarów. Teraz przekonuje mnie o swojej miłości do wibratorów, trzymając czule w rękach Mr Pinka, swoje najnowsze różowe dzieło – dildo o intrygującym kształcie potrójnej łzy. Jest zrobione z silikonu i – jak podkreśla Rashid – myśląc nad jego kształtem, sugerował się widokiem rozlanej na prześcieradle spermy, a nie – jak większość projektantów – budową kobiecej pochwy. Ale jak się okazuje, to nie żadna wada. Kobiety, które używały Mr. Pinka, chwalą go sobie ze względu na elastyczność użycia i spory, hmmm…, zasięg.
Karima Rashida spotykam w Monachium podczas otwarcia trzeciego w Niemczech sklepu erotycznego niemieckiej firmy Fun Factory, prekursora seksualnej butikowej elegancji i klasy. Filozofia Fun Factory opiera się na prostym zabiegu: wyrzuceniu ze sklepów wszystkiego, co ma związek z pornografią. Żadnych wibratorów z cyberskóry, zero kabin z filmami porno. Brak gumowych laleczek z otworami czy czarnej bielizny składającej się wyłącznie z suwaków i siatek. Przebrania tak, ale żadne banalne pielęgniarki, pokojówki czy uczennice. Raczej amazonki albo wampy w ekskluzywnej wersji sadomaso, w skórach zaprojektowanych z wielkim smakiem przez Bruno von Steina, designera od lat zajmującego się sexy skórą.
Jest za to erotyka: fioletowe piórka do pieszczot, frędzelkowe nakładki na piersi, kolorowe silikonowe pierścienie na penisy, olejki do masażu, delikatne kajdanki na nadgarstki i na kostki, zmysłowa grafitowa bielizna. No i półki z wibratorami. Efekt: sklep przypomina ekskluzywną drogerię albo salon SPA podszyty dreszczykiem emocji. Wszystko wysmakowane i z klasą. I taki jest cel. Przyciągnąć do erotic storów kobiety. A co za tym idzie – ich partnerów.
ZABAWKI INNE NIŻ ZWYKŁE
Od 2011 roku widać na rynku sexy toys ogromną zmianę jakościową, która tak naprawdę rozpoczęła się pod koniec lat 90., ale potrzebowała czasu, aby przebić się do społecznej świadomości. Nie umniejszając zasług Beate Uhse, prekursorki kobiecej obecności w sex-shopach, dzisiejsze erotic story poszły o miliony lat świetlnych do przodu. Przede wszystkim koncentrując się na wizualnej stronie erotycznych przedmiotów. Dobrze jest uświadomić sobie, że historia wibratora sięga starożytnej Grecji, a pierwszy mechaniczny powstał w 1734 roku we Francji, by leczyć „kobiece nerwice”.
Po I wojnie światowej miał rangę neutralnego sprzętu codziennego użytku (podobnie jak suszarka i żelazko), by w latach 70. ubiegłego wieku święcić triumfy jako gadżet w homoseksualnych filmach pornograficznych (polecam film „Romantyczna historia wibratora”). Trudno zatem się dziwić, że jego wygląd miał być jak najbardziej zbliżony do oryginału (lub dłuuuuższy). W czasach filmu „Pracująca dziewczyna” (z 1988 r., z niezapomnianą rolą Melanie Griffi th), filmy porno stały się masową produkcją dostępną na VHS, a wibrator – zabawką schlebiającą męskiej fantazji o seksie kobiet.
Dzisiejsza zmysłowa rzeczywistość mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby na pomoc kobietom nie wyskoczył Mr Rabbit. Pojawił się ni stąd ni zowąd, czyli z Japonii. Powstał przypadkiem, ponieważ niedozwolone było tam tworzenie realistycznych zabawek. Dlatego stał się taki kolorowy i „zabawkowy”. I doskonale sprawdził się jako najlepszy przyjaciel dziewczyn z serialu „Seks w wielkim mieście”. I wtedy właśnie droga dla innych kolorowych erocudeniek stanęła otworem. Nie bez początkowej nieufności sprzedawców w sex-shopach przywykłych do wibratorów w kolorze pończochy.
MĘŻCZYŹNI BOJĄ SIĘ SEX GADŻETÓW
Joanna Keszka, sklep LoveStore.Barbarella.pl
Kobiety nie oczekują od was sprawności akrobaty. Nie obchodzi ich też, ile razy możecie „to” zrobić w ciągu jednej nocy. Chcą raczej otwartości, zadziorności i figlów w łóżku, entuzjazmu i komunikatywności. I właśnie do tego wszystkiego pomocne są gadżety erotyczne, które nie bez powodu nazywa się zabawkami erotycznymi – bo służą do tego, żeby wprowadzić atmosferę relaksu i zabawy w łóżku, zamiast stawiać tylko na wydajność. Niektórzy mężczyźni boją się gadżetów erotycznych, szczególnie mają obawy przed wibratorami. Wynika to, tak jak w przypadku większości naszych lęków, z braku wiedzy i doświadczenia w urozmaicaniu seksu i wyzwalaniu swojej seksualnej kreatywności.
Krążą legendy, że podobno kobieta, która spróbuje zabawy z wibratorem, już nigdy nie będzie chciała spojrzeć na męski członek z podziwem i z zachwytem. Proponuję te mrożące krew w męskich żyłach opowieści między bajki włożyć. Prawda jest taka, że kobiety, które lubią seks, cenią sobie dumnie sterczące penisy swoich kochanków, ale lubią też wibratory. Dlatego ten, kto odważy się spojrzeć poza czubek własnego penisa i zobaczyć, jak wiele radości może dać swojej partnerce, dopieszczając ją na różne sposoby, ten ma szansę zdobyć laur kochanka doskonałego. Mam to szczęście, że w LoveStore.Barbarella.pl spotykam wielu mężczyzn, którzy szczerze lubią swoje partnerki i nie zawahają się przed niczym, żeby sprawić im przyjemność. Niegroźne im wibratory łechtaczkowe ani opaski na oczy czy czekolady do ciała, którymi mogą pisać słodkie słowa na gołych pupach swoich kochanek. Kiedy kobieta dobrze czuje się w łóżku, jej partner tylko na tym korzysta.
NAGRODA ZA NAGRODĄ
Nie trzeba było długo czekać na sukcesy w świecie designu. W 2011 r. pierwszy gadżet erotyczny zdobywa nagrodę Red Dot Award (międzynarodowa nagroda w dziedzinach designu). Chodzi o Delight, wibrator, o którym nikt nie powiedziałby, że jest… wibratorem. Opracowany przez niemieckie Fun Factory (to ci od Mr. Pin-ka). Potem nagrody zdobywały produkty takich producentów erotycznych gadżetów jak wysmakowane Lelo, Nomi Tang, OhMiBod. Pojawia się też coraz więcej nowych marek. I dla klientów naprawdę zaczyna się liczyć marka danego produktu kupowanego w ciekawym, intrygującym miejscu, a nie w kantorku z zasłonięty-mi witrynami. W Polsce jest coraz więcej takich miejsc. Wystarczy wymienić chociażby uwielbiany przez warszawiaków kobiecy butik LoveStore.Barbarella.pl, designerski Bossy w Poznaniu i Secret Place w Warszawie.
Nowoczesne marki bardzo dużą wagę przykładają do tego, by klient wiedział, że tego czy innego produktu można używać bezpiecznie. Jeszcze pięć lat temu pośród polskich sprzedawców pokutowała opinia, że nie ma czegoś takiego jak marka w erotyce. Jedynym rozpoznawalnym brandem było Lelo. Teraz jest ich o wiele więcej: od amerykańskich przez niemieckie do japońskich. Zmienił się także profil klienta. Do erotic shopów przychodzą pary. Raczej te po trzydziestce, czterdziestce, pięćdziesiątce: szczęśliwe i zadowolone, które, patrząc sobie w oczy, szukają erotycznych nowości. Kupują sexy zabawki nie po to, by zapobiec nudzie w związku (choć i tacy klienci się zdarzają), tylko żeby doświadczyć większej przyjemności. Smutna, zmęczona kobieta, której brak kontaktu cielesnego, która w dodatku nie jest zaprzyjaźniona ze swoim ciałem i seksem, nie sięgnie po zabawkę.
Po sukcesie sagi o Greyu należy się spodziewać nalotów na erotic stores, chociaż i tak sprzedaż jest zadowalająca. Np. niemieckie Fun Factory w ciągu pierwszego roku obecności na polskim rynku zwiększyło sprzedaż o 50 proc. Wydaje się, że eksplozja dopiero przed nami. Z ostatnich badań Durexu zrealizowanych przez Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna wynika, że 83 proc. osób przyznaje, iż chciałoby odegrać swoją fantazję seksualną lub grę miłosną, ale tylko 52 proc. kiedykolwiek to zrobiło. 42 proc. lubi wypróbowywać nowe rzeczy, a 57 proc. chciałoby wprowadzić do swojego życia seksualnego więcej inspiracji i nowych pomysłów.
No dobrze, ale co z tego wynika dla mężczyzn? Już dzisiaj seksuolodzy mówią oględnie: panowie nie są zadowoleni z sytuacji, kiedy partnerka wchodzi do sypialni z wibratorem. A na realizowanie kobiecych fantazji reagują popłochem. Dr Tomasz Sobierajski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, nie wierzy w entuzjazm mężczyzn. – W Polsce ciągle jeszcze seks jest utożsamiany z pracą do wykonania, z wykazaniem się na jakimś polu, a nie z przyjemnością i zabawą – mówi. – Dopóki same kobiety nie pozwolą sobie na czerpanie przyjemności i satysfakcji, mężczyźni się nie obudzą.
Andrzej Gryżewski, psycholog, seksuolog i psychoterapeuta z poradni Cbt-seksuolog.pl, jest większym optymistą. – Wcześniejsze toporne gadżety były za bardzo jednoznaczne. Kojarzyły się z seksem, niewielka część ludzi wprowadzała je do sypialni na stałe. Raczej bardzo okazjonalnie, np. w urodziny partnera/partnerki, w sylwestra, w walentynki. Obecny trend, polegający na podczepieniu ero-gadżetów pod sztukę, daje możliwość wejścia do sypialni od strony kultury. Może to zwiększyć chęć i motywację do korzystania z tych gadżetów na co dzień – uważa. – Akcesoriów erotycznych należy używać w formie zabawy, lekko, a nie śmiertelnie poważnie. Dobrze jest wytworzyć sobie w głowie klimat lekkości, eksperymentu, iluzji. Że to, co się dzieje to gra, świat iluzoryczny, eksperymenty. Mężczyźni mogą nie mieć z tym kłopotów, taki stan wytwarza się w głowie podczas grania w gry komputerowe, konsole.
A jakie będą z tego korzyści? – Przy tego typu zabawach powstaje niezwykle silna i satysfakcjonująca więź z partnerką. Daje dużo zadowolenia, endorfin, urozmaicenia oraz duże poczucie bezpieczeństwa – mówi Andrzej Gryżewski.
Tym, którzy nie załapią się na zachwyt erotycznymi gadżetami, pozostaną klasyczne sex-shopy, takie z kabinami porno i wibratorami z cyberskóry. I dobrze. Spora część zarówno mężczyzn, jak i kobiet potrzebuje bardziej realistycznych bodźców, a w filmach ujęć czysto ginekologicznych. – Jest też duża grupa kobiet, które grę wstępną, pieszczoty, zabawki erotyczne, uważają za stratę czasu i potrzebuje „barbarzyńskiego seksu”, jak to mówią: ostrego rżnięcia – mówi Andrzej Gryżewski.