
Najważniejszy szczegół nie jest ukryty w cieniach. Na końcu teasera pojawia się data 9 stycznia 2026, czyli moment, w którym Subaru ma pokazać, co tak naprawdę kryje się za STI w nowym wydaniu.
Krótki klip, dużo sygnałów
Teaser jest zrobiony tak, jakby ktoś w Subaru miał świadomość, że w tym przypadku nie trzeba opowiadać historii od początku. Widać niebieskie nadwozie kojarzone z rajdowym dziedzictwem marki, przebłyski sylwetki WRX-a i przede wszystkim znaczek STI na grillu. To nie jest subtelna sugestia, tylko świadome mrugnięcie okiem.
Jest jeszcze warstwa dźwiękowa, której nie da się podrobić samą muzyką z banku. W tle słychać wkręcający się bokser, a całość rozgrywa się na ośnieżonych drogach w lesie. Subaru nie podaje żadnych danych technicznych, ale klimat jest czytelny: ma być bardziej rajdowo niż katalogowo.
W jednym z dodatkowych ujęć pojawiają się detale, które tylko dolewają oliwy do ognia: dwa końcowe wydechy drżące na postoju, przycisk start wciśnięty przez kierowcę w kasku, obrotomierz z oznaczeniem doładowania i zamazane kadry sugerujące ostrzejszą aerodynamikę. To nadal nie jest potwierdzenie specyfikacji, ale już bardzo wyraźny język emocji.

9 stycznia i scena, która lubi hałas
Data 9 stycznia wygląda jak strzał w kalendarz motoryzacyjnych wydarzeń, bo wtedy rusza Tokyo Auto Salon. To miejsce, gdzie projekty performance nie muszą udawać grzecznych i gdzie skrót STI pasuje naturalnie, nawet jeśli finalnie okaże się czymś innym niż klasyczny powrót WRX STI na globalne rynki.
Tokyo Auto Salon działa też jako idealny filtr oczekiwań. Jeśli coś ma być dopiero zapowiedzią kierunku, pokaz w Tokio jest bezpieczny. Jeśli ma być realnym autem do kupienia, to również jest właściwa scena, bo tam widownia nie pyta, czy to ma sens, tylko ile ma koni i czy będzie manual. I właśnie dlatego ta data brzmi poważniej niż większość teaserów wrzucanych dla zasięgów.
W tle jest jeszcze jedna warstwa: Subaru od miesięcy podsyca temat STI falami, zamiast jednym, dużym komunikatem. Dla fanów to trochę jak serial z urywanymi odcinkami, ale dla marki to sposób, by badać temperaturę zainteresowania zanim zapadną kosztowne decyzje produktowe.
STI między benzyną a prądem
W październiku na Japan Mobility Show pokazano dwa koncepty pod szyldem STI: Performance-B oraz Performance-E. Subaru oficjalnie ustawiło to jako dwutorową opowieść o przyszłości sportowej linii – z jednej strony układ spalinowy jako punkt wyjścia, z drugiej elektryfikacja jako równoległa ścieżka.
Co ciekawe, w oficjalnym opisie wersji Performance-B mocno wybrzmiewa przywiązanie do tradycyjnych atutów marki: bokser i symetryczny napęd AWD mają dalej być fundamentem, tylko opakowanym w nowocześniejszą formę. To ważne, bo sugeruje, że Subaru nie chce porzucić tożsamości, tylko ją przetłumaczyć na nowy rynek i nowe normy.
Równolegle pojawiły się sygnały, że firma wprost zbiera opinie i waży, w którą stronę pójść. To rzadki moment, w którym fani mają poczucie sprawczości, a marka nie udaje, że decyzja już zapadła. I to też tłumaczy, dlaczego teaser z realnym autem na śniegu potrafi wywołać taką burzę: wygląda jak krok od rozmów do konkretu.
Co to może oznaczać dla nowego WRX-a?
Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest prosty: 9 stycznia zobaczymy wersję opartą o obecnego WRX-a, bo teaser pokazuje sylwetkę bardzo bliską aktualnemu sedanowi. To nie musi oznaczać, że koncepcje z Japan Mobility Show trafiają do kosza. Bardziej że Subaru rozdziela dwie historie: jedna dotyczy przyszłości całej linii STI, druga ma dać tu i teraz coś, co fani rozpoznają bez tłumacza.
W branży już pojawia się też ostrożne studzenie emocji, że może chodzić o pakiet lub odmianę bardziej stylistyczno-podwoziową niż pełnokrwiste STI z dawnych lat. I to jest realne ryzyko: dziś łatwo przykleić znaczek, trudniej zbudować auto, które rzeczywiście dowozi legendę.
Z drugiej strony, dodatkowe ujęcia sugerujące mocniejsze akcenty techniczne, a nie tylko wizualne, sprawiają, że ten teaser różni się od zwykłego szumu. Jeśli Subaru pokaże coś, co faktycznie staje naprzeciw najostrzejszych hot sedanów, będzie to jasny komunikat, że STI wraca jako produkt, a nie jako dekoracja. Na konkrety i tak trzeba poczekać do 9 stycznia.

Ten teaser trafia w czuły punkt
Motoryzacyjnie to tylko kilkanaście sekund. Emocjonalnie to skrót całej historii o tym, jak marki performance próbują przetrwać zmianę epoki. W czasach, gdy nawet sportowe modele coraz częściej muszą być uzasadniane tabelką emisji, Subaru wraca do najstarszej sztuczki: buduje napięcie obrazem i dźwiękiem, zamiast liczbami.
Śnieg nie jest tu przypadkiem. To tło, w którym Subaru od zawsze wygląda jak u siebie, a napęd AWD przestaje być hasłem z ulotki i staje się częścią narracji. To też sprytny sposób na obietnicę frajdy bez mówienia wprost o osiągach, których jeszcze nie można ujawnić.
I chyba dlatego ludzie reagują tak intensywnie. Nie dlatego, że uwierzyli w konkretną moc czy konkretną skrzynię. Tylko dlatego, że po długim czasie dostali sygnał: ktoś tam jeszcze pamięta, po co istniało STI.
Jeżeli 9 stycznia okaże się tylko premierą kolejnej odmiany z pakietem, efekt będzie odwrotny do zamierzonego: rozbudzone oczekiwania zamienią się w memy. W tej kategorii nie da się grać wyłącznie sentymentem, bo sentyment ma krótką żywotność, gdy auto nie broni się na drodze.
Ale jeśli Subaru pokaże model, który realnie dźwiga skrót STI, to będzie jeden z ciekawszych zwrotów akcji w świecie sportowych kompaktów. I to niezależnie od tego, czy finalnie pójdą w benzynę, hybrydę czy prąd. Bo największą wygraną nie będzie powrót znaczka, tylko udowodnienie, że da się przenieść charakter marki do nowej dekady bez utraty kręgosłupa.
Na razie mamy tylko klip. Ale taki, który działa jak dobrze ustawiony launch: daje wystarczająco dużo, by zacząć dyskusję, i wystarczająco mało, by Subaru mogło jeszcze zaskoczyć.