„Kraj za murem”: jak żyło się w NRD naprawdę?

Jak wyglądało zwykłe życie w niezwyczajnym państwie? Co jedli, o czym marzyli i z czym mierzyli się mieszkańcy Niemieckiej Republiki Demokratycznej – krainy, która zniknęła z map i pamięci szybciej, niż zdążyliśmy ją porządnie opisać? Katja Hoyer w książce „Kraj za murem. Życie codzienne w NRD” zabiera nas w podróż po świecie, który bywał szary i opresyjny, ale równocześnie pełen rutyn, rytuałów i małych codziennych radości. To próba opowiedzenia o NRD inaczej: nie przez pryzmat wyłącznie Wielkiej Polityki, lecz przede wszystkim ludzi.
„Kraj za murem”: jak żyło się w NRD naprawdę?

Autorka – niemiecko-brytyjska historyczka urodzona w NRD, łączy analizy polityczne z „migawkami” z życia zwykłych rodzin, relacjami świadków i obrazkami z blokowisk, zakładów pracy czy szkół. Dzięki temu powstaje portret kraju bardziej złożonego, niż dyktowały to zachodnie klisze i mroczne narracje o wszechobecnej inwigilacji. To książka o paradoksach: o państwie, które potrafiło zapewnić szeroką sieć opieki nad dziećmi i stabilność bytową, ale płaciło za to wysoką cenę kontroli obywateli.

„Kraj za murem” to międzynarodowy bestseller, chwalony m.in. przez „The Sunday Times” i „Le Monde”, a teraz po raz pierwszy trafia do polskich czytelników w serii „Z bliska” Wydawnictwa Poznańskiego (premiera: 27 sierpnia 2025). Za przekład odpowiada Jan Szkudliński. Jeśli więc chcieliście kiedyś zobaczyć NRD z bliska – nie jako polityczny eksperyment, lecz miejsce, w którym toczyło się normalne życie – ta książka będzie idealnym przewodnikiem.

Przedsprzedaż książki: “Kraj za murem. Życie codzienne w NRD”

Poniżej możecie zapoznać się z fragmentem książki „Kraj za murem. Życie codzienne w NRD” – Katja Hoyer

Rozdział 1

W PUŁAPCE MIĘDZY HITLEREM A STALINEM (1918–1945)


Syberia zamrozi ci gębę!

Niemieccy komuniści

Swierdłowsk, Syberia, 16 sierpnia 1937 roku. Dwudziestoczteroletni berlińczyk Erwin Jöris zostaje wepchnięty do niewielkiej celi. Mrok cuchnął potem, odchodami i strachem. Spośród 58 więźniów politycznych, którzy już tam przebywali, tylko niewielu spojrzało znękanym wzrokiem na nowego. Erwin rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca do siedzenia, w środku jednak panował ścisk. Stanął więc w jedynym wolnym miejscu – przy latrynie, a raczej dużej beczce z pokrywą. Stał tam wiele godzin, dni, tygodni. Stopy mu spuchły, usta spierzchły, a każdy łyk wody sprawiał ból. Pewnego dnia nie mógł dłużej ustać; trzymał się za pierś omdlałymi dłońmi, gdy wleczono go do izby chorych. Lekarz obejrzał go, uznał za symulanta, i odesłał do celi. Więzienne racje w Swierdłowsku nie wystarczały nawet dla zdrowego młodzieńca takiego jak Erwin Jöris. Raz dziennie wydawano „ciasto Stalina” – czerstwy chleb, i chochlę kawy. Gdy Erwin zasłabł ponownie, nikt nie zwracał na niego uwagi. W majakach słyszał, jak otwierają się drzwi celi. Klawisz wykrzykiwał nazwisko, ktoś odpowiadał: „Jestem!”. „Dostałeś dziesięć lat. Wyłaź. Z rzeczami”. Inni więźniowie zaczęli mówić o procesach i „falach aresztowań”. Jeden powiedział: „Te trybunały tylko przeglądają szybko twoją teczkę. Jeśli się wyspali, możesz mieć szczęście i dostaniesz pięć lat. Jeśli są pijani, dwadzieścia pięć lat”. Za każdym razem, gdy otwierały się drzwi celi, zapadała cisza. Na kogo przyszła kolej?

Erwin Jöris był jednym z wielu niemieckich komunistów, którzy w latach trzydziestych wyemigrowali do Rosji Radzieckiej. Od czasu, gdy komunizm i socjalizm narodziły się w połowie XIX wieku, pod wpływem industrializacji i urbanizacji przekształciły się w Niemczech w ruchy masowe. Choć niemieccy skrajnie lewicowi politycy i działacze byli przyzwyczajeni, że państwo stara się mniej lub bardziej intensywnie zwalczać ich ideologię, objęcie władzy przez Adolfa Hitlera oznaczało nową jakość. Erwin i jego towarzysze zostali zmuszeni do ucieczki przed nazistowskim reżimem, który zaczął brutalnie zwalczać lewicę od chwili objęcia przez Hitlera urzędu kanclerza 30 stycznia 1933 roku. Schronienia szukali w Związku Radzieckim. Politycznie i ideologicznie kraj ten zrodził się w efekcie rewolucji październikowej z 1917 roku; stanowił pierwsze i jedyne wcielenie utopii politycznej, o jakiej marzyli, harując i klepiąc biedę w kryzysie po pierwszej wojnie światowej. Zamierzali okazać swoją wdzięczność i ze wszystkich sił pomagać w budowie lepszego świata. Zdaniem historyka Petera Erlera w połowie dekady w ZSRR mieszkało około ośmiu tysięcy dorosłych niemieckich emigrantów politycznych. Poza czynnymi komunistami byli to robotnicy, aktorzy, muzycy, malarze, architekci, naukowcy, nauczyciele, pisarze i wiele innych osób, które dzieliły rozczarowanie wszystkim, co poszło nie tak w ich kraju po roku 1914.

Erwin Jöris urodził się w roku 1914 na wschodnich przedmieściach Berlina. Należał do pokolenia młodych socjalistów, których ukształtowały ulice niemieckich miast, a nie okopy pierwszej wojny światowej. Gdy jego ojciec w czasie niemieckiej rewolucji w 1918 roku pomógł zmusić cesarza Wilhelma II, ostatniego władcę Niemiec, do udania się na wygnanie, Erwin był jeszcze chłopcem. Jego dzieciństwo naznaczyły ociekające krwią opowieści o powstaniu Spartakusa z 1919 roku oraz bieda i głód, jakich doświadczyła jego rodzina w czasie hiperinflacji roku 1923.

Erwin wychowywał się wśród gniewu, nędzy i przemocy przesycających osiedla robotnicze. Kapitalizm zawiódł klasy pracujące, które za życia Erwina czekała tylko bieda. Nie dziwi więc fakt, że w roku 1928, jako szesnastolatek, uznał, że dla jego pokolenia istnieć musi jakaś inna droga. Erwin wstąpił do Ligi Młodych Komunistów Niemiec (KJVD), młodzieżówki Komunistycznej Partii Niemiec (KPD). Ruch organizował marsze, szkolił rekrutów w walkach ulicznych, pisał i kolportował ulotki propagandowe oraz wydawał gazetę „Die Arbeit” (Praca). W ten sposób młodzież miała przygotowywać się do kontynuowania prowadzonej przez rodziców walki klasowej. W szeregi KJVD wstąpiło od 35 do 50 tysięcy młodych Niemców, by walczyć o, jak mieli nadzieję, lepsze Niemcy.

Erwin Jöris i jego towarzysze znaleźli się w poważnych opałach, gdy 30 stycznia 1933 roku kanclerzem został Adolf Hitler. Gdy niecały miesiąc później, 27 lutego 1933 roku, doszło do próby spalenia Reichstagu, naziści ogłosili, że winowajcą był niejaki Marinus van der Lubbe, młody holenderski komunista, który, torturowany, przyznał się do winy. Hitler przekonał osiemdziesięciopięcioletniego i coraz bardziej leciwego prezydenta Niemiec Paula von Hindenburga do przyznania mu nadzwyczajnych uprawnień celem stłumienia komunistycznej rewolucji, jaką Holender miał rzekomo próbować wzniecić. Coraz słabszy na umyśle Hindenburg zgodził się i skorzystał ze specjalnych kompetencji, jakie dawał prezydentowi artykuł 48 konstytucji, by podpisać osławiony dekret o uprawnieniach. Zawieszał on prawa obywatelskie i pozwalał ludziom Hitlera na swobodne aresztowanie przeciwników bez stawiania zarzutów czy organizowania procesu. To z kolei dla wielu niemieckich komunistów było równoznaczne z wyrokiem śmierci.

W Prusach w ciągu dwóch tygodni po pożarze Reichstagu uwięziono około dziesięciu tysięcy komunistów. Wśród nich znalazł się Erwin Jöris, którego skazano na uwięzienie i zamknięto w jednym z pierwszych obozów koncentracyjnych, KZ Sonnenburg, uru- chomionym 3 kwietnia 1933 roku niedaleko dzisiejszego Kostrzyna w Polsce. Młodzieńcy tacy jak Erwin byli dla nazistów płotkami; chodziło im o przywódców KPD, zdolnych wciąż uniemożliwiać im uchwalanie ustaw w Reichstagu, i rozmontowanie demokracji przy zachowaniu pozorów praworządności. Po ostatnich wyborach w listopadzie 1932 roku komunistyczni deputowani nadal zajmowali sto z 584 mandatów. Zaraz po pożarze Reichstagu rozpoczęło się bezlitosne polowanie na całą setkę.

Zaledwie parę dni po pożarze, 3 marca 1933 roku, naziści ujęli przywódcę KPD Ernsta Thälmanna, nazywanego „Teddy”. Tego samego dnia pruska komisja zdjęła ograniczenia prawne z gestapo, nowo utworzonej tajnej policji. To w praktyce dało tej organizacji swobodną rękę w kwestii metod działania i wymierzania kar. Thälmann miał się stać pierwszą ofiarą spuszczonej ze smyczy bezlitosnej policji politycznej. Był wielokrotnie bity podczas przesłuchań przed procesem. Często wywlekano go z celi w więzieniu Moabit i wieziono do siedziby gestapo przy berlińskiej Prinz-Albrecht-Straße. Tam doznawał pełnego furii bezprawia aparatu bezpieczeństwa. 8 stycznia 1934 roku wybito mu cztery zęby i pobito do krwi sjambokiem, czyli pejczem ze skóry nosorożca, później kojarzonym z afrykanerską policją podczas apartheidu w Afryce Południowej. Thälmanna ostatecznie zamordowano w KZ Buchenwald w roku 1944.

Aby ujść z łap siepaczy Hitlera, wielu niemieckich komunistów uciekło za granicę. Niektórzy nadal byli czynni politycznie i zakładali komórki opozycyjne w Pradze i Paryżu z pomocą Międzynarodówki Komunistycznej (Kominternu), sterowanej przez Związek Radziecki organizacji wspierającej komunistów na świecie. Wielu byłych członków KPD przeniosło się prosto do Moskwy i zaoferowało swe usługi komunistycznemu państwu. Zabrali ze sobą rodziny i dzieci i zaczęli tworzyć nowe społeczności w kraju, który idealizowali podczas swej działalności w latach dwudziestych i początkach lat trzydziestych. To w Moskwie, a nie w Berlinie, zaczęła kiełkować idea komunizmu na niemieckiej ziemi.


Życie w raju

Moskwa, koniec października 1936 roku. Władimir Leonhard zaczynał przywykać do życia w radzieckiej stolicy. Nastolatek przeniósł się tam latem 1935 roku z matką – niemiecką komunistyczną pisarką Susanne Leonhard. Oboje byli sobie bliscy; łączyła ich wspólnota politycznych poglądów, która zmusiła ich do emigracji. Susanne nazwała jedynego syna na cześć swego idola, Władimira Iljicza Uljanowa, lepiej znanego jako Lenin. Od kiedy chłopak sięgał pamięcią, zawsze było tylko ich dwoje. Matka rozwiodła się z jego ojcem, Rudolfem Leonhardem, w roku 1919, ledwie po roku małżeństwa, i przeniosła się z Berlina do Wiednia, gdzie pracowała w radzieckiej ambasadzie i zakochała się w samym ambasadorze Mieczysławie Brońskim. Ale i to małżeństwo po niedługim czasie się rozpadło. Matka i syn zachowali nazwisko pierwszego męża Susanne i powrócili do Berlina, gdzie Susanne pracowała jako dziennikarka i poświęcała cały czas na działalność komunistyczną. Jak wielu ich towarzyszy, musieli uciekać przed nazistowskim reżimem i schronić się w Związku Radzieckim.

W Moskwie samotnej matce nie udało się znaleźć odpowiednie- go mieszkania dla siebie i czternastoletniego Władimira, chłopaka umieszczono więc w Kinderheim Nr 6, sierocińcu słynącym z opie- ki nad dziećmi głównie austriackich komunistów, którzy zostali zabici lub zeszli do podziemia. Nastolatek korzystał z przywilejów, jakie mieli mieszkańcy domu, zawsze jednak wyczekiwał spotkań z matką, która wynajęła pokój w obskurnym mieszkaniu w innej części Moskwy.

Pewnego popołudnia w końcu października 1936 roku Władimir cieszył się z kolejnego spotkania z matką. Kupiła mu cukierki w jego ulubionym sklepie – Wostocznyje Słastosty (Wschodnie Słodkości). Powiedział jej, że martwi się zadaniem domowym z rysunku technicznego; matka obiecała pomóc. Po pożegnaniu Władimir pospiesznie się oddalił, bo miał sporo zajęć. Matka stała i machała mu na pożegnanie. Gdy nazajutrz chłopak powrócił, matki już nie było. Została aresztowana i miała trafić do łagru w Workucie, niemal dwa tysiące kilometrów na północny wschód od Moskwy, gdzie w ciągu dwóch kolejnych dekad miało umrzeć niemal ćwierć miliona więźniów.

Aresztowanie matki było dla Władimira szokiem. Jak tysiące innych Niemców, Leonhardowie uważali, że emigracja do ZSRR przyniesie im same korzyści. Nie tylko uchronią się przed złowrogim gestapo, które umieściło tak wielu ich przyjaciół i znajomych w obozach koncentracyjnych i więzieniach, ale także będą mogli pomóc w bu- dowie lepszego świata. Po rewolucji w Rosji w 1917 roku rozpoczął się pierwszy prawdziwy komunistyczny eksperyment. Niemieccy socjaliści i komuniści na próżno wyglądali rewolucji, jaką przepowiadał ich rodak Karol Marks w połowie poprzedniego wieku. Nawet pierwsza wojna światowa nie oznaczała dla ich ojczyzny chwili prawdy. Idea światowej rewolucji jako wybawienia dla klas pracujących nigdy nie straciła jednak swej siły przyciągania dla wielu najbiedniejszych robotników. Niekończące się uliczne starcia, niepewne warunki za- trudnienia, które nigdy nie przynosiło dość pieniędzy, oraz chaos i kryzysy lat dwudziestych znoszono w przekonaniu, że Marks miał rację. Rewolucja nadejdzie.

W naznaczonych konsekwencjami wojny latach dwudziestych i trzydziestych w niemieckich miastach przemysłowych harowały miliony zrezygnowanych, głodnych i wyczerpanych robotników. Ignorowały ich zamożne miejskie elity, tak zaabsorbowane dążeniem do otępiających rozrywek, że nie zwracały większej uwagi na inwalidów na ulicach, na dygocące ludzkie wraki sponiewierane wojną i na weteranów ze zranioną dumą i pogrzebanymi marzeniami. Niemieccy robotnicy stali się rozgoryczeni i nieczuli. Widzieli, jak inflacja zżera ich skromne oszczędności. Wiedzieli, że w każdej chwili mogą zostać zwolnieni, a ich fabryki mogą zostać zamknięte w wyniku Wielkiego Kryzysu, jaki nadszedł po krachu na Wall Street w roku 1929. Widzieli, jak ich konserwatyzm jest deptany i pogardzany przez tych, którzy przyjmowali chętnie coraz większą amerykanizację niemieckiej kultury. To, co miejskiej klasie średniej wydawało się podniecające, nowe i awanturnicze, było frywolne i niemoralne w oczach tych, którzy nie mieli czasu ani pieniędzy, by czerpać z nowych prądów kulturowych.

Wielu niemieckich robotników potrzebowało poczucia sensu i przynależności. Zebrania partyjne, wydarzenia towarzyskie organizowane przez związki zawodowe, a nawet brutalne walki uliczne z grupami nacjonalistów zwanymi Freikorpsami, potem zaś z hitlerowskimi zbirami z SA zapewniały bardzo potrzebną ucieczkę od świata, który zdawał się nie mieć dla nich żadnej przyszłości. W tym kontekście broszura z 1925 roku zatytułowana Co 58 niemieckich robotników dostrzegło w Rosji? odegrała ogromną rolę w tworzeniu rajskiego obrazu Związku Radzieckiego. Broszurę zainspirował komunista Hermann Remmele, który poprowadził grupę towarzyszy na coś w rodzaju objazdu radzieckiej Rosji. Jej treść oparto na ich relacjach; pisano w niej o „robotnicach z dumą opowiadających o równym traktowaniu”3 i o „o 33 procent wyższych” płacach, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że robotnicy mieszkali za darmo i mieli znakomitą opiekę zdrowotną. Wszystko to musiało uczynić ze Związku Radzieckiego coś w rodzaju ziemi obiecanej zarówno dla biednych i bezrobotnych, jak i dla przepełnionych idealizmem intelektualistów. Doświadczywszy pierwszej wojny światowej i jej koszmarnych konsekwencji, starsi komuniści niemieccy chcieli wierzyć, że gdzieś była lepsza alternatywa. Związek Radziecki postrzegali więc jako światło nadziei, szczególnie po fali aresztowań w roku 1933 w Berlinie.

Dla większości niemieckich uchodźców politycznych czas w Moskwie zaczął się jak wielka przygoda. „Czy tu w Moskwie są Niemcy?”, pytał nastoletni Władimir Leonhard, gdy dotarł z matką na moskiewski dworzec, skąd zawieziono go na ulicę Granowską pod numer 5, gdzie znajomy zgodził się ich przenocować przez kilka dni. Ku jego zaskoczeniu w okolicy mieszkały tysiące Niemców. Była to grupa różnorodnych wygnańców, którzy mieli nadzieję znaleźć lepsze społeczeństwo w stolicy pierwszego, zgodnie z niemiecką frazą,

„rzeczywiście istniejącego socjalizmu” (real existierender Sozialismus). Jak można było się spodziewać, było tam wielu robotników i polityków, ale także aktorzy, artyści i architekci Bauhausu, którzy wyrobili sobie nazwiska w żywej miejskiej atmosferze weimarskich Niemiec. Naziści gardzili nimi za ich lewicowe skłonności. Wśród emigrantów znalazło się wielu Żydów, dla których życie w Niemczech po roku 1933 stawało się coraz niebezpieczniejsze.

Większość znanych niemieckich komunistów zamieszkała na wygnaniu w moskiewskim hotelu Luks. Księga gości tego hotelu to prawdziwe who is who światowego komunizmu. Wśród najsławniejszych znajdowali się Ho Chi Minh, Johannes R. Becher (pisarz, który miał zdobyć sławę w NRD), Węgier Imre Nagy, którego czekała egzekucja za rolę odegraną w powstaniu węgierskim w roku 1956, oraz Clara Zetkin, jedna z pierwszych niemieckich komunistek i działaczek na rzecz praw kobiet; urnę z jej prochami niósł na miejsce ostatniego spoczynku nie kto inny jak sam Józef Stalin. W roku 1933 hotel Luks mógł pomieścić w 300 pokojach 600 osób. Instytucja niegdyś była ceniona przez gości, którzy po roku 1921 nocowali tu podczas zjazdów Międzynarodówki Komunistycznej, od tego czasu dodano mu jednak dwa piętra, a i tak pękał w szwach po masowym eksodusie z Niemiec w połowie lat trzydziestych. Wspomnienia po roku 1933 częściej wzmiankują o popsutych zawiasach i szczurach niż o wyszukanych bankietach i jedwabnych firankach.

Niemieccy architekci Bauhausu, jak inni goście hotelu Luks, byli przyciągani ideą budowy nowego świata – w ich przypadku zupełnie dosłownie. Ich lewicowe ciągoty już w latach weimarskich powodowały konflikty z niemieckim konserwatyzmem. Wielu z nich było gotowych zacząć życie od nowa w Związku Radzieckim na długo przed przejęciem władzy przez nazistów. Najbardziej płodną grupą niemieckich architektów w Moskwie była tzw. Brigade Meyer, eklektyczna damsko-męska grupa, uczniowie Szkoły Bauhausu w Dessau. Podążyli za szwajcarskim architektem Hannesem Meyerem, niegdyś czołowym architektem szkoły, który przeniósł się stamtąd do Związku Radzieckiego. W roku 1930 objął posadę w Moskwie, gdzie wykładał architekturę i zgromadził wokół siebie niemieckich słuchaczy.

Enklawa niemieckiego Bauhausu szybko wyzbyła się złudzeń co do swej pracy w Sowietach. Choć przyjęto ich jako elitarnych wizjonerów, byli coraz mocniej ograniczani przez radziecką biurokrację, braki materiałów budowlanych i frustrująco niskie standardy jakości. Rysy na murach ich nowych budynków powstawały równolegle z rysami na ich kontaktach z Sowietami. Ci, z którymi współpracowali, z zazdrością spoglądali na ich uprzywilejowany status. Z kolei ci na wyższych stanowiskach politycznych zaczęli traktować obcokrajowców podejrzliwie. Sam Meyer w końcu miał dość i powrócił do Szwajcarii – miał tam gdzie się schronić w odróżnieniu od swych niemieckich zwolenników, teraz uwięzionych w pułapce pomiędzy Hitlerem a Stalinem. Margarete Mengel, niemiecka komunistka żydowskiego pochodzenia, niegdysiejsza sekretarka i partnerka Meyera oraz matka jego syna Johannesa, nie zdołała uzyskać szwajcarskiej wizy i musiała pozostać w ZSRR. Została aresztowana i rozstrzelana 20 sierpnia 1938 roku. Johannes, w chwili zamordowania matki ledwie jedenastoletni, trafił do domu poprawczego. Jeszcze jako nastolatek został deportowa- ny do łagru, gdzie pracował w kopalni. Poznał los matki dopiero w 1993 roku; potem, jako sześćdziesięciosiedmiolatek, postanowił powrócić do Niemiec.

Nie lepszy był los innych członków grupy Meyera. Philipp Tolziner, żydowski architekt urodzony w Monachium, w roku 1938 został aresztowany i trafił na dziesięć lat do łagru nieopodal Solikamska. Podczas tortur przyznał się do zarzutu szpiegostwa na rzecz Niemiec i wyjawił nazwiska dwóch innych kolegów, którzy, jak mylnie sądził, wyjechali już z kraju.


Operacja niemiecka Stalina


Rozkaz NKWD nr 00439 podpisany przez N. Jeżowa, 25 lipca 1937 roku.

Z najnowszych doniesień agentów i materiałów śledztw dowiedziono, że niemiecki Sztab Generalny i gestapo zorganizowały rozległą siatkę szpiegowską w najważniejszych gałęziach przemysłu, szczególnie obronnego, i że używają w tym celu żyjących tu obecnie obywateli niemieckich. […] Aby całkowicie zdusić tę działalność niemieckiego wywiadu, ROZKAZUJĘ:

Od 29 lipca tego roku aresztowanie wszystkich osób narodowości niemieckiej pracujących w fabrykach wojskowych lub fabrykach wytwarzających materiały obronne, materiały dla systemu kolejowego, oraz osób, które niegdyś pracowały w którymkolwiek z tych sektorów.


Powyższy rozkaz wydano w imieniu Nikołaja Jeżowa, szefa radziec- kiego Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD), nie ma jednak pod nim jego własnoręcznego podpisu; wiadomo, że pochodził on od samego Stalina. W 1937 roku dyktator nabrał przekonania, że ostra retoryka nazistów wymierzona w Związek Ra- dziecki wkrótce przerodzi się w rzeczywisty najazd. Już w roku 1926, gdy Hitler w drugim tomie swej książki Mein Kampf pisał, że „mu- simy widzieć w rosyjskim bolszewizmie żydowską próbę osiągnięcia panowania nad światem w XX wieku”7, Stalin przedstawiał zma- gania pomiędzy Niemcami a Sowietami jako walkę o przetrwanie prowadzoną pomiędzy wykluczającymi się wzajemnie cywilizacjami. W połowie lat trzydziestych rażąco sprzeczne z warunkami traktatu wersalskiego zbrojenia odbywały się jawnie, podczas gdy większość Zachodu przyglądała się temu bezczynnie lub wręcz z aprobatą. Dla Stalina nazistowska inwazja nie była kwestią „czy”, ale „kiedy”. Był przekonany, że w takim wypadku ZSRR będzie musiał bronić się samotnie.

Z natury skłonny do paranoi Stalin zmienił, jak napisał psycholog polityczny Raymond Birt, „instytucje biurokratyczne Związku Radzieckiego w rozszerzenie swojej osobowości”. Wśród wielu cech osobowości paranoicznej, jakie Birt dostrzega u Stalina, jest tendencja do udawania ofiary i potrzeba „udowodnienia, że prześladowanie rzeczywiście istnieje”. Radziecki dyktator zaczął wszędzie widzieć agentów Hitlera przygotowujących nadchodzące nieuchronnie uderzenie, podczas gdy on pozwolił niemieckim architektom wznosić swoje nowe miasta. Niemieccy politycy zdawali się przenikać do Kominternu, co Stalin traktował podejrzliwie, jako że Niemcy stanowili piątą część członków tej organizacji, a mimo to nie udało im się zapobiec dojściu do władzy nazistów w ich ojczyźnie. Niemcy pracowali w kopalniach i fabrykach amunicji. Niemieckie szkoły i niemieckie domy dziecka szkoliły nowych rekrutów pod samym jego nosem. W skrócie, Niemcy byli wszędzie, a jeśli spiskowali na rzecz swoich rodaków, mogli wyrządzić poważne szkody.

Obawy Stalina narastały od roku 1933, by trzy lata później osiągnąć poziom obsesji. Piątą kolumnę Hitlera należało zniszczyć. Całkowicie. Podejrzenia Stalina sięgały daleko poza grono niedawnych uchodźców politycznych z Niemiec. Celem stawał się każdy, kto mówił po niemiecku, kto miał niemieckie obywatelstwo, był z pochodzenia Niemcem lub nie miał żadnego obywatelstwa, ale miał jakieś związki z Niemcami. Mowa tu o dziesiątkach tysięcy osób.

Rozkaz NKWD nr 00439 zapoczątkował tzw. operację niemiecką, w ramach której aresztowano łącznie 55 005 osób. 41 898 z nich zostało rozstrzelanych, 13 107 zaś otrzymało długie wyroki łagru. Dotyczyło to trzech czwartych wszystkich uchodźców politycznych. Mimo niegdysiejszego faworyzowania ich przez radziecki reżim żaden z nich nie był bezpieczny. Całe rodziny, domy, ulice i fabryki zostały zlikwidowane. Z rąk Stalina zginęło więcej przedstawicieli władz KPD niż z rąk Hitlera.

Hermann Remmele, przywódca grupy autorów broszury Co 58 niemieckich robotników dostrzegło w Rosji?, miał doświadczyć losu typowego dla wielu niemieckich komunistów. Niegdyś ulubieniec radzieckiej elity politycznej (Grigorij Zinowiew nazwał go kiedyś „najlepszym i najcenniejszym członkiem niemieckiej partii […] skarbem proletariatu”), został aresztowany w maju 1937 roku pod zarzutem szpiegostwa i sabotażu. Dwa lata później, 7 marca 1939 roku, został skazany na śmierć i tego samego dnia rozstrzelany. Jego syn, Helmuth, zmarł w drodze do syberyjskiego łagru, zaś żona Anna miała umrzeć wskutek powikłań zdrowotnych spowodowanych przez koszmarny pobyt w moskiewskim więzieniu Butyrka. Takie rodzinne tragedie miały powtarzać się tysiące razy, gdy komunistyczna utopia Stalina okazała się dystopijnym piekłem.

Gorzka ironia losu sprawiła, że pierwsi więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych z 1933 roku znaleźli się na czele list podejrzanych. W oczach Stalina i jego kompanów każdy, kto uszedł z łap Hitlera, musiał dać nazistom coś w zamian. Może obiecali zinfiltrować Związek Radziecki, zdobyć pracę w fabryce uzbrojenia i zabrać się do organizowania systematycznego sabotażu w ramach przygotowań do niemieckiego najazdu?

Gdy w roku 1937 Erwin Jöris został aresztowany w swoim miejscu pracy na Syberii, władze szybko odkryły, że w jakiś sposób wydostał się z nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Teraz pracował w jednym z ośrodków przemysłowych Stalina. Po czterech miesiącach w więzieniu w Swierdłowsku na Syberii Erwina przeniesiono do Moskwy na Łubiankę. Elegancki gmach w stylu neobarokowym, o charakterystycznej fasadzie z żółtej cegły, wzniesiono na przełomie wieków w miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się siedziba tajnej policji Katarzyny Wielkiej. Teraz z biura na trzecim piętrze Nikołaj Jeżow kierował Wielką Czystką. Jak wielu innych wygnańców z Niemiec, Erwin był nieświadom skali i charakteru czystek, a co za tym idzie, powagi niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł.

Operacja niemiecka stanowiła tylko niewielką część terroru. Jako że prywatna paranoja Stalina stała się częścią polityki państwa, znikały całe fabryki, ulice i społeczności. W latach 1936–1938 aresztowane zostały miliony ludzi, zwykle pod zarzutem działalności „kontrrewolucyjnej”. Łączna liczba zabitych podczas Wielkiego Terroru oceniana jest na około milion. Egzekucje wykonywano na Łubiance, gdzie przetrzymywano Erwina, w specjalnie zbudowanej izbie w piwnicy, albo w pobliskim sądzie przy ulicy Nikolskiej, nazwanym później przez wielu emigrantów „domem rozstrzelań”. Łubianka użytkowana jest nadal – jako więzienie i jako siedziba następczyni KGB, czyli FSB (Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej).

Cele na Łubiance nie miały okien. Nadal trwają spory o to, czy więźniów trzymano w piwnicy budynku, czy też na pozbawionym okien wyższym piętrze, jako że prowadzono ich tam z zawiązanymi oczami i celowo dezorientowano, pozbawiając snu. Z relacji ocalałych wiemy jednakże, że mężczyzn i kobiety trzymano na Łubiance bez procesu i torturowano dopóty, dopóki nie przyznali się do przynależności do faszystowskiego lub trockistowskiego spisku. Niektórych poniżano, przykuwając nago do zimnych podłóg, podczas gdy straż- nicy bili ich i znieważali. Innych rozstrzeliwano i wieszano, jeszcze inni popełniali samobójstwo. Wisielczy humor głosił, że Łubianka była najwyższym budynkiem w stolicy, tak wysokim, że z jego piwnic można było dojrzeć Syberię.

NKWD miała łatwiejsze rozwiązanie dla więźnia Erwina Jörisa. Jako obywatel Niemiec został skazany na deportację. Spotkało to wielu niemieckich komunistów na wygnaniu; Stalinowi pozwalało to przygotowywać Hitlera na pakt Ribbentrop–Mołotow poprzez odmowę udzielania schronienia jego wrogom i jednocześnie eliminować podejrzane elementy bez brudzenia sobie rąk. NKWD wiedziało, że dostarczało dawnych towarzyszy prosto w ręce aparatu bezpieczeństwa Heinricha Himmlera. W kwietniu 1938 roku Erwina wsadzono do pociągu. Na kłopotliwego komunistę czekał funkcjonariusz gestapo jeszcze przed przekroczeniem granicy Polski. Po przybyciu do Berlina został przeniesiony do więzienia Moabit, tego samego, w którym tkwił wśród przesłuchań i tortur przywódca KPD Ernst Thälmann. Nawet postaci ze świecznika, jak Willi Budich, niemiecki komunista ze starej gwardii, członek partii socjalistycznych od 1910 roku, nie uniknęły oskarżenia o dogadanie się z nazistami w zamian za uwolnienie. Budich był kolejnym niemieckim komunistą, który uszedł przed Hitlerem tylko po to, by znaleźć się na celowniku Stalina. Poświęcił życie walce za komunistyczne ideały. Gdy podczas światowego zjazdu Kominternu w grudniu 1922 roku poznał swoją przyszłą żonę, radziecką studentkę prawa Lubę Gerbilską, już nosił psychiczne i fizyczne blizny po tej walce. Gerbilska wspominała potem, że „wyglądał starzej niż jego 32 lata […]. Wynikało to z twardego, niebezpiecznego życia prowadzonego przez tego rewolucjonistę, heroicznego komunistę. Blask jego oczu zdradzał jednak poczucie humoru i gorące serce”. Gdy naziści doszli w roku 1933 do władzy, Budich był deputowanym KPD do Reichstagu. Już w roku 1932 dowiódł, że o powstrzymanie „brunatnej zarazy” będzie walczył zębami i pazurami. W czasie bijatyki z nazistami na sali obrad strzaskano mu rzepkę nogą od krzesła. Już nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. Po pożarze Reichstagu w roku 1933 SA-mani zawlekli go do berlińskiego obozu koncentracyjnego Columbia, gdzie skatowano go niemal na śmierć. Gdy go zwalniano, miał połamane nogi i poważne ubytki wzroku i słuchu. Jego żona, która wcześniej uciekła do Moskwy z dwiema małymi córkami Iriną i Marianne-Leonie, zdołała załatwić dla niego możliwość przyjazdu do nich. Lata walk ideologicznych przypłaconych inwalidztwem miały jednak nie wystarczyć. Uniknął dłuższego pobytu w nazistowskich obozach, był więc podejrzany. We wrześniu 1936 roku Budich został aresztowany za członkostwo w „Organizacji Wollenberga-Hoelza”, czyli fikcyjnej grupie wymyślonej przez NKWD dla oskarżenia siedemdziesięciorga niemieckich komunistów o przynależność do „kontrrewolucyjnego, terrorystycznego, trockistowskiego spisku”. Budich został skazany i rozstrzelany tego samego dnia w marcu 1938 roku. Zrehabilitowano go dopiero w roku 1956, trzy lata po śmierci Stalina.

Idea o szpiegach niemieckich była zgodna z irracjonalnym lękiem przed kontrrewolucją inspirowaną przez agentów Zachodu. Zasiała ziarno podejrzenia w żyznej glebie umysłów znieprawionych przez lata przemocy. Życie staniało na brutalnych pobojowiskach frontu wschodniego pierwszej wojny światowej. Staniało jeszcze bardziej w latach rosyjskiej wojny domowej (1917–1922), w której zginęło 8–10 milionów ludzi. W ciągu dekady po śmierci Lenina w 1924 roku miała miejsce walka o władzę zakończona zwycięstwem Stalina oraz wdrożenie programu industrializacji. Pochłonęły one niezliczone kolejne ofiary rekwizycji, głodu, wypadków przemysłowych, koszmarnych warunków pracy i kolejnych represji politycznych. Aresztowanie i wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy Niemców nie spędzało więc Stalinowi snu z powiek.

Tymczasem gigantyczna fala aresztowań z roku 1937 wzbudziła panikę w szeregach wygnanych komunistów. Dowodzenie niezachwianej lojalności wobec Stalina przestało być wyłączną domeną karierowiczów i ideologicznych radykałów. Stało się kwestią życia i śmierci. Jedynym sposobem dowiedzenia, że nie było się „faszystą przemalowanym na czerwono”, było złożenie donosu na tych, którzy rzekomo właśnie nimi byli. W lutym 1937 roku Stalinowi nagle skończyła się cierpliwość: „wszyscy w Międzynarodówce Komunistycznej pracują dla wroga”15, niemiecka delegacja wpadła w panikę. Efektem były gorączkowe denuncjacje. Grete Wilde, niemiecka komunistka, członkini KPD od roku 1921, niemal od początku istnienia partii, pracowała w tym czasie w dziale kadr Kominternu. Bez wahania przygotowała dwadzieścia stron denuncjacji na swych rodaków-komunistów. Opisała 44 koleżanek i kolegów, którzy, jak twierdziła, byli „trockistami i innymi wrogimi elementami w szeregach KPD”16. Nawet jednak ta niesłychana zdrada jej nie pomogła. NKWD było przekonane, że Wilde chroni rzeczywistych winowajców. 5 października 1937 roku została aresztowana i zesłana do łagru w Karagandzie w Kazachstanie, gdzie miała umrzeć w roku 1944. Doświadczenie podejrzeń, denuncjacji i zdrad głęboko naznaczyło tych niemieckich komunistów, którzy przeżyli. Blizny te mieli zabrać ze sobą do ojczyzny po wojnie.

Dzieci komunistów


Moskwa, 1937 rok. Fale aresztowań w okresie Wielkiego Terroru sprawiły, że liczne niemieckie dzieci zostały osierocone lub pozbawione opiekunów. Jeśli uznano je za dostatecznie dorosłe, by mieć poglądy polityczne, także i je niekiedy deportowano. Często kończyły w sierocińcach lub otrzymywały nowe nazwiska i trafiały do domów poprawczych. Nawet dzieci komunistycznej elity, które niegdyś wiodły uprzywilejowane życie, zaczęły odczuwać skutki terroru, jaki ogarnął stolicę.

Większość dzieci niemieckich komunistycznych wygnańców uczęszczała do Karl-Liebknecht-Schule, niemieckojęzycznej placówki w Moskwie. Założona w roku 1924 szkoła prowadzona była przez niemieckich intelektualistów, którzy pragnęli stworzyć „szkołę marzeń”17 w świecie socjalizmu, jako że ich zdaniem było coraz trudniej zrobić to w Niemczech. Teraz zamierzali wychować nowe pokolenie idealistów. Inicjatywa przyciągała lewicujących niemieckich nauczycieli, którzy przenieśli się do Moskwy, by uczyć w nowej placówce. Szkoła stała się bańką, która chroniła swych uczniów przed otaczającym ich rosyjskim światem i miała to robić przez niespodziewanie długi czas. Jednak także i ta bańka miała prysnąć, gdy Wielki Terror ogarnął całe społeczeństwo. Władimir Leonhard opisał to w swych wspomnieniach:

Począwszy od marca 1937 roku nauczyciele byli aresztowani jeden po drugim. Pierwszy był nasz nauczyciel niemieckiego, Gerschinski, niemiecki komunista, który sam uczył się w Karl-Marx–Schule w Berlinie, zaś w roku 1933 wyemigrował do Związku Radzieckiego. Potem był nauczyciel historii i geografii, Lüschen, także absolwent Karl-Marx-Schule. Wreszcie aresztowany został nasz nauczyciel matematyki i chemii, Kaufmann […]. Nauczyciele, którzy pozostali, byli nie tylko całkowicie przepracowani, ale w dodatku drżeli o życie. Każdy z nich wiedział, że jutro może nadejść ich kolej. Stracili wszelką pewność siebie i często nie byli w stanie dokończyć lekcji, co my, uczniowie, oczywiście dostrzegaliśmy.


Gdy dorośli, jeden po drugim, zaczęli znikać, niemieckie dzieci i nastolatkowie nie stawili większego oporu. Nauczono ich znosić cierpienia. Wdrukowana im ideologia mówiła, że frakcyjność jest najgorszym wrogiem światowej rewolucji, a wewnętrznych dysydentów i wahających się należy uciszyć i usunąć z ruchu, nim nowotwór ich kłamstw zniszczy jedność komunizmu, pozwalając na triumf jego wrogów. Leonhard opisuje, jak dziesięcioletnia dziewczynka z jego domu dziecka w Moskwie zareagowała na aresztowanie i deportację swego ojca. Podczas wieczornego spotkania z jej słów wyczytać można było desperackie pragnienie utrzymania filarów jej świata i znalezienia wytłumaczenia tego, że Stalin zabrał jej ojca:

Myślę, że takie rzeczy najlepiej wytłumaczyć na przykładzie. Gdyby ktoś z nas miał jabłko, bardzo drogie, bo jedyne. Ale w jabłku tym jest kawałek zgniły, a może trujący. Jeśli chce się ocalić jabłko, trzeba wyciąć ten zgniły czy trujący kawałek, by ocalić resztę. Gdy jednak wycinasz, by się nie zatruć, musisz wyciąć więcej niż trzeba, tak by na pewno został tylko zdrowy miąższ. Może właśnie o to chodzi w tych czystkach.


Karl-Liebknecht-Schule wydała kadrę dzieci-komunistów, które nigdy nie znały innej ideologii. Ich rodzice bez wyjątku należeli do samego trzonu niemieckich komunistów i postanowili zabrać je do Rosji Radzieckiej w czasie, gdy stalinizm zaczynał transformację kraju. Wszyscy nauczyciele w szkole mieli podobne poglądy, a może nawet bardziej radykalne z chwilą rozpoczęcia czystek. Dla tych dzieci fakt, że ich rodzice mogą zostać poświęceni, miał ideologiczny sens. Dla starszych dzieci niemieckich komunistów, takich jak Władimir, było też jasne, że nie mogą wracać do ojczyzny. Było to straszne położenie, które pozostawiło głębokie skutki psychologiczne. Uczniowie Karl-Liebknecht-Schule byli dostatecznie młodzi, by przejść przez mordercze sito Stalina. Wielu absolwentów tej szkoły miało po drugiej wojnie światowej powrócić do Niemiec i pomagać budo- wać socjalizm w ojczystym kraju. Wolfgang Leonhard, jak później nazywał się Władimir, mógł podczas wywiadu w 1997 roku z pewną dozą słuszności twierdzić, że „historia NRD zaczęła się zapewne w Karl-Liebknecht-Schule”.

Związek Radziecki, 1938–1939. Tak jak dziesięcioletnia dziewczynka w domu dziecka Leonharda, tak też wielu dorosłych niemieckich komunistów zdołało sobie wmówić, że czystki mogą być konieczne. Jeszcze silniejszym i trwalszym przekonaniem było, że „mądry ojciec Stalin” nie wiedział o nadużywaniu przemocy przez podwładnych w jego imieniu. Helmut Damerius, niemiecki komunista aresztowany 17 marca 1938 roku pod fałszywymi zarzutami, jest tu typowym przykładem. Przeszedł przez piekło, wpierw na Łubiance, potem zaś w łagrze Solikamsk, gdzie odbył wyrok siedmiu lat ciężkich robót. W tym czasie napisał do Stalina siedemnaście listów. Jak miał później tłumaczyć: „Byłem pełen nadziei na uzyskanie w ten sposób sprawiedliwości. Chciałem napisać do Stalina, wyjaśnić wszystko i przywrócić sprawiedliwość. Tymczasem zaś chciałem zachowywać się jak komunista i ciężko pracować dla dobra władzy radzieckiej”. Żaden z jego listów nie doczekał się odpowiedzi.

To mocne przekonanie żywiła również Hedwig Remmele, córka Hermanna i Anny Remmele. Pomimo faktu, że jej ojciec, brat i mąż zostali zamordowani przez NKWD, ona zaś musiała pozostawać z córkami na Syberii na długo po zakończeniu wojny, nadal wierzyła, że Stalin jej pomoże. Także i ona pisała listy do władz w nadziei, że otrzyma zgodę na powrót do Niemiec z syberyjskiego wygnania, gdzie trafiła po aresztowaniu rodziców. Wciąż tam przebywała, gdy w roku 1953 dotarła wiadomość o śmierci Stalina. Dla niej oznaczało to kres wszelkich nadziei na uwolnienie. Miała jednak powrócić do Niemiec w roku 1956, dwadzieścia lat po wyjeździe.

Tych, którzy przetrwali Wielką Czystkę z lat 1936–1938 i którzy nie rozczarowali się całkowicie komunizmem w radzieckim stylu, czekała kolejna próba wierności Stalinowi: pakt Ribbentrop–Mołotow. Gdy w nocy z 23 na 24 sierpnia 1939 roku hitlerowskie Niemcy i stalinowski ZSRR zawarły pakt o nieagresji, sytuacja niemieckich komunistów w Związku Radzieckim zmieniła się całkowicie. Jakkolwiek przerażające nie byłyby czystki, można było znaleźć psychologiczne i ideologiczne ich wyjaśnienie. Choć z rąk NKWD ginęli kolejni towarzysze, wszystko to działo się dla większego dobra: pokonania „hitleryzmu” we własnym kraju. Antyfaszystowska narracja głoszona przez KPD z Moskwy była najsilniejszym narzędziem w jej ideologicznym repertuarze. Pakt Hitler–Stalin zniszczył i to złudzenie.

Jednakże przywódcy KPD na wygnaniu, na czele z Wilhelmem Pieckiem i Walterem Ulbrichtem, mimo to byli gotowi zmienić swoją propagandę tak, by odpowiadała niespodziewanemu porozumieniu się przyjaciół i wrogów. Natychmiast wprowadzili nową narrację: mająca się lada chwila rozpocząć wojna była prowokacją mocarstw imperialistycznych, Wielkiej Brytanii i Francji. Związek Radziecki wspierał „pokojowe” zamiary Niemiec. Komórki komunistyczne w Londynie, Paryżu i Pradze były rzecz jasna oburzone żądaniem zaakceptowania władzy Hitlera. Kurt Hager, niemiecki komunista przebywający na wygnaniu w Wielkiej Brytanii, napisał pod pseudonimem Felix Albin: „My, niemieccy antyfaszyści, w żadnych okolicznościach nie zrezygnujemy z walki z nazistowskim reżimem”. Nawet w samej Moskwie KPD miała poważne problemy z przekonaniem niedobitków komunistycznej enklawy, przerażonych i zmęczonych po dwóch latach brutalnych czystek. Walterowi Ulbrichtowi polecono przygotować propozycje metod perswazji dla politbiura partii 9 września 1939 roku, tuż po niemieckim najeździe na Polskę. Notatki Ulbrichta na to posiedzenie dają interesujący wgląd w wymagany stopień kreatywności: „Pakt Związku Radzieckiego z Niemcami jest korzystny dla międzynarodowych klas pracujących, jako że wpychają niemiecki faszyzm pod but Związku Radzieckiego, a zatem zadają kłam jego kłamstwom na temat Związku Radzieckiego”. Taką linię należało przyjąć. Użycie słów takich jak „faszysta” i „hitlerowiec” w materiałach KPD zostało zakazane. Biura partii w innych krajach miały zostać zamknięte, szczególnie paryskie, które okazało się nazbyt niezależne od władz Kominternu w Moskwie.

Po kolejnych czystkach i absurdalnym ideologicznym zwrocie po pakcie Ribbentrop–Mołotow wewnętrzny krąg komunistycznej enklawy skurczył się do grona największych fanatyków. Ta niewielka grupa miała się wykazać niekwestionowanym posłuszeństwem Stalinowi i zerwaniem wszelkich związków z byłymi towarzyszami z Niemiec. W samym środku tej nielicznej kliki znajdowali się Walter Ulbricht i Wilhelm Pieck, którzy później mieli otrzymać zadanie zbudowania w Niemczech socjalizmu na wzór stalinowski.


Przywódcy


Ani Pieck, ani Ulbricht nie stali się przywódcami dzięki jakiejś szczególnej charyzmie czy też krasomówstwu. Obaj od czasu rewolucji 1917 roku dowiedli bezwarunkowej lojalności wobec Moskwy i mogli liczyć na pełną ochronę oraz wsparcie od Związku Radzieckiego. Wilhelm Pieck był komunistą starej daty. Urodzony w roku 1876, jako dziewiętnastolatek wstąpił do Partii Socjaldemokratycznej (SPD) i znalazł swoją ideologiczną niszę w jej radykalnie lewicowym skrzydle. Znaczną część pierwszej wojny światowej spędził w więzieniu, wtrącony tam za współpracę z przywódcami antywojennej opozycji – Karlem Liebknechtem i Różą Luksemburg. Gdy w zimie 1918–1919 powstała KPD, Pieck był jednym z członków-założycieli i z miejsca zaczął naciskać na dobrowolne podporządkowanie się Moskwie. Spotkał się nawet osobiście z Leninem, na zjeździe przywódców Kominternu jesienią 1921 roku, by otrzymać instrukcje. Z takimi dowodami ideologicznej czystości i wierności Rosji Radzieckiej Pieck przetrwał bez szwanku moskiewskie czystki. Jego przyjazna, miła twarz maskowała bezlitosny charakter. Nikt nie mógł przetrwać ter- roru Stalina dzięki samej reputacji; Pieck zajmował się donoszeniem na dawnych towarzyszy i wspieraniem czystki we własnej partii po to, by dowodzić władzom w Moskwie swojej nieustannej gotowości do służby. Gdy w czerwcu 1941 roku Hitler rozpoczął operację „Barbarossa”, Pieck był gotów służyć swojej przybranej ojczyźnie.

Towarzysz Piecka, Walter Ulbricht, także dowiódł, że to nie charyzma czy umiejętności przywódcze, ale posłuszeństwo i użyteczność miały decydujący wpływ na karierę – i przetrwanie – niemieckich komunistów w latach trzydziestych i czterdziestych. Ulbricht mierzył około 1,65 metra wzrostu i był korpulentnym mężczyzną o nijakim wyglądzie. Mówił z prowincjonalnym akcentem ze swej rodzinnej Saksonii, przez co nieco śmieszył swoich wywodzących się głównie z miast słuchaczy. Miał niezwykle wysoki głos, słabo nadający się do przemówień na wiecach. Także jego teksty były pełne okrągłych zdań i powtórzeń – nie były to manifesty zdolne poderwać ludzi do rewolucji. Jako deputowany KPD w Reichstagu toczył słowne pojedynki z szefem nazistowskiej propagandy Josephem Goebbelsem, w których szczególnie mocno uwidaczniały się niedostatki jego elokwencji. Mimo to ich werbalne starcia często prowokowały bójki pomiędzy ich zwolennikami. Gdy więc 22 stycznia 1931 roku obaj ideologowie przemawiali przed czterotysięczną publicznością zebraną w Saalbau w berlińskim Friedrichshein, doszło do bijatyki z setką rannych. Wzbudzenie jednak było efektem raczej samej sytuacji niż słów Ulbrichta. Sztywny aparatczyk nie mógł mierzyć się ze słownymi fajerwerkami Josepha Goebbelsa. 6 lutego 1931 roku, po jednej z ich debat w Reichstagu, Goebbels napisał w swym dzienniku: „Małe intermezzo z Ulbrichtem z KPD, który gada na mnie – przed pustymi ławami – a potem mój czas […]. Jestem w najlepszej formie. Mówię całą godzinę przed pełną izbą […], ogromny sukces, widziała to cała izba. Wszyscy byli zachwyceni”.

Urodzony w roku 1893 Ulbricht, choć niemal dwadzieścia lat młodszy od Piecka, również należał do starszego pokolenia niemieckich komunistów. Do SPD wstąpił w 1912 roku, pierwszą wojnę światową zaś spędził, walcząc w Polsce, Serbii i Belgii. W roku 1919 zakładał KPD, a w początkach lat dwudziestych pojechał do Rosji, gdzie słuchał przemówienia Lenina, czego nie zapomniał do końca życia. Jak Pieck, Ulbricht spędził czas rządów nazistów na wygnaniu – wpierw w Paryżu, potem w Moskwie, gdzie również dowiódł niezachwianej lojalności wobec Stalina. Zachowanie Ulbrichta podczas czystek naznaczone było moralną dwulicowością. Z jednej strony pisał do szefa Kominternu Georgi Dimitrowa i osławionego szefa czekistów Ławrentija Berii listy, w których wstawiał się za niemieckimi imigrantami prześladowanymi przez radzieckie władze. 28 lutego 1941 roku na przykład prosił o wsparcie dla Niemek, których mężowie zostali aresztowani lub zamordowani. Z drugiej strony niestrudzenie pisał donosy na byłych towarzyszy, by włączyć się w stalinowską machinę terroru. Doniósł na przykład, że niejaka Frau Baumert winna jest antyradzieckiej propagandy, miała bowiem powiedzieć, że niektórzy imigranci z Czech żałowali przeprowadzki do ZSRR, ponieważ nigdy nie było im tak źle jak teraz. W ciągu lat spędzonych w Moskwie Ulbricht dowiódł, że brak mu kręgosłupa moralnego i nie ma innych celów w życiu poza służeniem Rosji Radzieckiej. Na jego lojalność można było liczyć.

Gdy 22 czerwca 1941 roku Hitler uderzył na Związek Radziecki, Ulbricht i Pieck ponownie zmienili propagandową narrację KPD. Dosłownie z dnia na dzień powrócili do dawnych sloganów „bezlitosnej walki z hitlerowskim faszyzmem”; reszta ocalałych komunistycznych przywódców nie wyrażała obiekcji. Zadaniem Ulbrichta stało się „edukowanie” Niemców o występkach narodowego socjalizmu i przełamanie uroku, jaki Hitler rzucił na swoich rodaków. Miał zająć się planowaniem i prowadzeniem niemieckojęzycznych audycji w Radiu Moskwa oraz kierowaniem programem reedukacji dla niemieckich jeńców wojennych, którzy coraz liczniej trafiali do radzieckich obozów. W swoim pierwszym przemówieniu, 26 czerwca 1941 roku, Ulbricht apelował do rodaków: „Lud pracujący Niemiec i naród radziecki muszą stworzyć warunki trwałego pokoju i rzeczywistej przyjaźni pomiędzy obydwoma narodami dzięki wspólnej walce o obalenie faszystowskich podżegaczy wojennych”28. Efekty były znikome. Niemieckie aparaty radiowe, produkowane masowo przez nazistów tzw. Volksempfänger (odbiornik ludowy), były budowane w sposób uniemożliwiający odbiór zagranicznych stacji radiowych bez ingerencji w konstrukcję. Co gorsza, sam sygnał z Moskwy był słaby i trudno słyszalny.

Ponadto Ulbricht wyjechał z ojczyzny w roku 1933, nie doświadczywszy w pełni nazistowskiego systemu. Pobyt na wygnaniu w Moskwie oddalił go od rodaków. Wielu z nich z entuzjazmem poparło nazistowską ideologię. Pozostałych przekonały niektóre z działań Hitlera: tworzenie miejsc pracy, program „Kraft durch Freude” umożliwiający wyjazd na niedrogie wakacje czy też program zbrojeń i pierwsze sukcesy na wojnie. Ulbricht był całkowicie zaskoczony wrogą reakcją, gdy wraz z delegacją z KPD próbował rozmawiać z 1500 niemieckich jeńców w obozie przejściowym w Temnikowie w październiku 1941 roku. W raporcie skarżył się, że „dziesięć lat życia i myślenia w dwóch różnych systemach zniszczyło wszystko, co łączyło ludzi”.

Ostatecznym dowodem na oderwanie się Ulbrichta od Niemców toczących w imię swego Führera krwawą wojnę na wschodzie było jego przemówienie pod Stalingradem. Na przełomie 1942 i 1943 roku niemiecka 6. Armia została tam odcięta od zaopatrzenia i otoczona. Pozbawieni zimowego wyposażenia żołnierze marzli na śmierć i głodowali, a nastroje wahały się od ponurego przygnębienia po determinację. Próbując pozyskać zdesperowanych żołnierzy dla komunizmu, Ulbricht przemawiał swym wysokim, bezbarwnym głosem przez megafony do odmrożonych uszu swych rodaków. Na front zatoczono z dużym ryzykiem wielkie megafony. Ulbricht chciał wyjaśnić swoim nieszczęsnym rodakom, że walka nie miała sensu, że powinni poddać się i dołączyć do oporu przeciwko Hitlerowi. W raporcie Ulbricht z 18 grudnia 1942 roku opisuje, co się stało: „Przemawiamy do żołnierzy 371. Dywizji. Po pierwszych słowach powitano nas dziesięcioma ciężkimi minami moździerzowymi”. Jeden z przydzielonych do frontu stalingradzkiego komisarzy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego przyglądał się tym działaniom sceptycznie. Był to Nikita Chruszczow, który wówczas poznał przywódców KPD. Przy kolacji podsumował niebezpieczną próbę przekonania żołnierzy Wehrmachtu do poddania się: „No cóż, towarzyszu Ulbricht, zdaje się, że nie zapracowaliście dzisiaj na kolację. Nie poddał się żaden Niemiec”.

Niemieccy komuniści z Moskwy nie przysłużyli się zbytnio Stalinowi w wygraniu wojny, po jej zakończeniu znajdowali się jednak po właściwej stronie, gotowi wracać do ojczyzny jako zwycięzcy.

Ocalali


Czystki Stalina były tak dogłębne, że przetrwał je tylko co czwarty niemiecki wygnaniec w Związku Radzieckim. Spośród dziewięciu członków biura politycznego KPD, którzy udali się na wygnanie do Związku Radzieckiego, w chwili zakończenia wojny przy życiu pozostało tylko dwóch: Wilhelm Pieck i Walter Ulbricht.

Skoro szanse, że niemiecki komunista uciekający do Rosji Radzieckiej w latach trzydziestych pozostał przy życiu w roku 1945, były tak niewielkie, warto zadać pytanie, co łączyło ocalałych. Przetrwanie wygnania w Związku Radzieckim możliwe było tylko w trzech przypadkach. Najczęściej dana osoba musiała się całkowicie podporządkować Stalinowi i udowodnić bez cienia wątpliwości, że wyrzekła się niemieckich kolegów, a nawet własnego kraju. Dzięki temu osobom takim jak Fritz Erpenbeck pozwolono w roku 1945 wracać do Niemiec i pomagać w ich odbudowie. Erpenbeck zrozumiał na czas, że czystki pochłoną większość niemieckich komunistów, i w grudniu 1936 roku zrzekł się niemieckiego obywatelstwa, nim rozkaz NKWD nr 00439 sformalizował politykę wyniszczenia obcych szpiegów. Potem starał się być użyteczny dla Sowietów i niestrudzenie głosił radziecką propagandę w najróżniejszych mediach.

Również młody wiek pozwalał uniknąć siepaczy Stalina w czasie czystek, sprawiał bowiem, że nie było się uznanym za poważne zagrożenie. Choć wielu niemieckich nastolatków także trafiło do odległych łagrów lub po prostu zniknęło pod zmienionymi nazwiskami, sporą część dzieci przeniesiono do rosyjskich szkół lub miejsc pracy, gdzie szybko się zasymilowały. Gdy Wielki Terror zaczął wygasać, młodzi Niemcy dowiedli, że lata indoktrynacji przyniosły owoce. Stali się prawdziwymi komunistami, a może nawet prawdziwymi Rosjanami. Większość wracających po roku 1945 do Niemiec zaakceptowała lub nauczyła się wypierać wydarzenia ze Związku Radzieckiego.

Trzecim sposobem na przetrwanie Wielkiego Terroru z lat 1936–1939 było zwykłe szczęście. Takim przykładem jest Erwin Jöris, który nigdy się nie podporządkował i był wystarczająco dorosły, by wielokrotnie znaleźć się na celowniku i Hitlera, i Stalina. Historia jego przetrwania jest naprawdę niezwykła. Spośród odesłanych do Niemiec komunistów takich jak on niektórzy zostali przez nazistów straceni (dotyczyło to szczególnie tych, którzy od dawna znajdowali się na listach gestapo), inni zaś zmarli w obozach koncentracyjnych. Wielu uznano za „wyleczonych” z politycznych aberracji dzięki koszmarnym przeżyciom w radzieckich więzieniach i bezceremonialnie wcielono ich do Wehrmachtu. To właśnie stało się udziałem Erwina. Ponownie jednak miał szczęście i przetrwał nie tylko krwawe walki na froncie wschodnim w latach 1941–1945, ale także radziecką niewolę, do której trafił w ostatnich dniach wojny podczas bitwy o Berlin.

Gdy we wrześniu 1945 roku Erwin został wreszcie zwolniony i powrócił do Niemiec, szybko odkrył, że na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną nie jest mile widziany. Zaczął mówić o tym, co mu się przytrafiło w stalinowskim robotniczym raju. Co więcej, miał dość odwagi i wymieniał z nazwiska tych, z którymi pracował niegdyś w Swierdłowsku i którzy donieśli na wielu swoich kolegów, próbując ratować własną skórę. Nie podobało się to wielu wysoko postawionym osobom. Ci, którzy obecnie cieszyli się politycznym monopolem we wschodniej części okupowanych Niemiec, nie potrzebowali Erwina Jörisa opowiadającego komu popadnie o ich poczynaniach w Moskwie w czasie, gdy inni Niemcy walczyli, głodowali i cierpieli podczas wojny.

Doświadczenia te dzielili więźniowie polityczni wracający z łagrów. Anna Remmele, wdowa po zamordowanym polityku KPD Hermannie Remmelem, która sama trafiła do jednego z lochów Stalina, próbowała po wojnie powrócić do Niemiec. W latach dwudziestych Walter Ulbricht był bliskim przyjacielem rodziny, więc zdesperowana wdowa wielokrotnie zwracała się do niego o pomoc. Ten jednak kompletnie ją ignorował i odrzucał jej częste prośby o powrót do domu. Załamana Anna zmarła w roku 1947 na obcej ziemi – tej samej, na której brutalnie zamordowano jej męża i syna, podczas gdy jej córka i wnuczki trafiły na Syberię.

W odróżnieniu od Anny Remmele, Erwin Jöris wrócił do ojczyzny i nie dawał się uciszyć. Jego starania o poinformowanie świata o tym, co wydarzyło się w Moskwie, ściągnęły nań nowe represje. 19 grudnia 1949 roku został aresztowany przez NKWD. Trafił do osławionego więzienia Hohenschönhausen w Berlinie. Placówkę urządzono pospiesznie w wielkiej stołówce. Magazyny, w których umieszczono więźniów, znajdowały się pod ziemią tak samo jak w więzieniach w Moskwie. Więźniowie czuli się tak odizolowani od świata wśród nieustannego pomruku wentylacji, że nadali temu miejscu szybko nazwę „U-Boot” (okręt podwodny). Erwin tkwił w jednej z sześćdziesięciu wilgotnych, pozbawionych okien i ogrzewania cel. Załatwiał się do wiadra pomiędzy sesjami wymyślnych tortur obliczonych na złamanie jego woli. Więźniów z U-Boota zmiękczano zamykaniem w słynnych czekistowskich izolatkach. Były to pomieszczenia wielkości budki telefonicznej, w których więźniowie mogli wyłącznie stać. Specjalnie uszczelnione, z wyniesionym progiem, by zmusić więźnia do stania po kostki w często lodowatej wodzie. Osadzonych pozbawiano snu, chłostano, zmuszano do wielogodzinnych stójek, katowano i trzymano w izolacji tak długo, że wpółobłąkani zgadzali się na wszystko, czego chcieli od nich ich oprawcy.

Erwin miał jednak za sobą większe koszmary. Stał się twardym człowiekiem, zdolnym znieść cierpienie o niewyobrażalnej skali. Po roku spędzonym w „U-Boocie” nadal nie uległ. Wreszcie postawiono go przed radzieckim trybunałem wojskowym, który skazał go na dwadzieścia pięć lat łagru. Przetrwał i to, by w roku 1955 uzyskać wcześniejsze zwolnienie. Po powrocie do Berlina Wschodniego natychmiast uciekł do Kolonii, gdzie mieszkał do śmierci w roku 2013. Zmarł w wieku stu jeden lat.

Do końca swego długiego życia Erwin Jöris pamiętał rozmowę z radzieckim sędzią, który skazywał go w roku 1949. Gdy ten poinformował, że czeka go dwadzieścia pięć lat łagru, która to kara równie dobrze mogła być wyrokiem śmierci, dodał pogardliwie: „Mróz nauczy cię trzymać język za zębami!”, na co Erwin odparł spokojnie: „I ciebie też”.

Godzina zero?

Gdy druga wojna światowa chyliła się ku końcowi, stało się jasne, że skala popełnionych przez nazistowski reżim zbrodni wyklucza oddanie władzy Niemcom zaraz po klęsce. W odróżnieniu od rządów cesarskich w czasie pierwszej wojny światowej, system nazistowski był wszechogarniający; naznaczył każdy aspekt życia w Niemczech i zrodził skomplikowane pytania o winę. Klęska polityczna i moralna sprawiła, że nie było już instytucji godnych tego, by przekazać im władzę. Choć alianci zgadzali się, że jedynymi dopuszczalnymi rozwiązaniami były bezwarunkowa kapitulacja i okupacja, coraz wyraźniejsze stawały się też różnice zdań pomiędzy Sowietami a ich wojennymi partnerami z Zachodu. Podczas konferencji w Jałcie w lutym 1945 roku Stalin nadal starał się przekonać Winstona Churchilla i Franklina Delano Roosevelta do rozbicia Niemiec na mniejsze byty, tak by uniemożliwić im ponowne zagrożenie pokojowi w Europie. Alianci odrzucili ten pomysł, gdyż lękali się radzieckiej dominacji na wyniszczonym wojną kontynencie.

W ramach kompromisu zwycięzcy zgodzili się na wspólne zbudowanie zdecentralizowanych, zdemilitaryzowanych i zdenazyfikowanych Niemiec. Dla celów administracyjnych kraj i jego stolica miały zostać podzielone na cztery strefy okupacyjne. Stalin, jak się zdawało, zaakceptował taki plan i początkowo nie zdradzał zainteresowania stworzeniem na niemieckiej ziemi marionetkowego państwa. Troszczył się głównie o desperacko potrzebne mu reparacje i chciał się upewnić, że Niemcy zostaną osłabione na tyle, by nie mogły więcej stanowić zagrożenia. Neutralne i zdemilitaryzowane Niemcy pełniące funkcję radzieckiego spichlerza i huty zdawały się dopuszczalnym rozwiązaniem. Historyk Siergiej Radczenko, który dokładnie przebadał radzieckie materiały archiwalne z tego okresu, argumentuje, że rozwiązanie to popierali członkowie wewnętrznego kręgu Stalina, przede wszystkim złowrogi szef NKWD Ławrentij Beria oraz minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, którzy znacznie więcej mówili na ten temat od swego szefa.

Jako że każde z mocarstw okupacyjnych miało administrować przy- znaną mu częścią Niemiec, Stalin sięgnął po resztę przebywających w Moskwie niemieckich komunistów jako wygodnych i lojalnych pomocników w odbudowie gospodarki, życia politycznego, a nawet i życia kulturalnego w jego strefie. Z racji na brak widocznego zainteresowania Stalina nasuwa się pytanie, czy z okupowanych po wojnie przez Związek Radziecki ruin Niemiec Wschodnich mógł zrodzić się system demokratyczny. Dotkliwe bóle porodowe niemieckiego komunizmu, zadane mu zarówno przez Hitlera, jak i przez Stalina, mogły wzbudzić w pozostałych przy życiu wygnańcach pragnienie postrzegania takiego położenia jako okazji do budowy pokojowej odmiany socjalizmu. Byłby to system lepszy niż ten radziecki i Niemcy lepsze niż te ostatnie. Sam Stalin początkowo nie zdawał się być przeszkodą na drodze do tego rozwiązania. Niegdyś publicznie powątpiewał w możliwość przeniesienia radzieckiego systemu do Niemiec i zdecydowanie unikał zajmowania szczegółowego stanowiska co do radzieckiej polityki i planów dla powojennych Niemiec. Znaczna część szczegółowych rozwiązań jest najpewniej dziełem kierownictwa KPD, a nie ludzi Stalina. Czy zatem pod koniec wojny niemieccy wygnańcy nie wykorzystali szansy na zbudowanie Niemiec ze swoich marzeń? Odpowiedź brzmi jednak: nie, z wielu powodów.

Stalin może nie wytyczył szczegółowej polityki, a na pewno unikał w Niemczech ostrej retoryki propagandowej znanej ze Związku Radzieckiego (w niemieckiej propagandzie miano wystrzegać się słów takich jak „socjalizm”, „rewolucja” i „dyktatura proletariatu”, ponieważ obawiano się, że wzbudzi to wrogą reakcję ludności), wyznaczył jednakże ogólne cele. Nigdy nie było wątpliwości, że podstawą polityki miały być „antyfaszyzm”, nacjonalizacja najważniejszych gałęzi przemysłu i redystrybucja ziemi. Żaden niemiecki komunista nie miałby możliwości skierowania Radzieckiej Strefy Okupacyjnej na drogę nazbyt odbiegającą od tych ogólnych wytycznych.

Ponadto, dopóki żył Stalin, jego głęboko zakorzeniona nieufność wobec aliantów zachodnich wzbudzała taką samą, patologiczną paranoję, która niegdyś przerodziła się w Wielki Terror w kraju. Dla Niemiec oznaczało to, że zjednoczenie pod jednym rządem z innymi zwycięskimi krajami było wykluczone. Choć Stalin niekiedy zdawał się chętny pozbyć się odpowiedzialności za administrowanie krajem, który był dla niego obcy pod względem kulturowym, językowym i historycznym, nie mógł się jej zrzec, bo oznaczałoby to utratę geostrategicznych atutów w postaci strefy buforowej i karty przetargowej. Niemcy były także niezastąpione jako źródło surowców dla kraju zdemolowanego przez ludobójczą wojnę.

Co jednak najważniejsze, stalinowski terror wydestylował niemiecką komunistyczną diasporę do jej najbardziej bezlitosnego i proradzieckiego rdzenia. Przywódcy KPD w Moskwie, z których Stalin wybrał budowniczych socjalizmu w Niemczech, przeżyli Wielki Terror nie przypadkiem, ale dzięki wyzbyciu się moralności.

Gdy w lutym 1944 roku biuro polityczne KPD otrzymało polecenie rozpoczęcia planowania powojennego porządku w Niemczech, zada- nie przypadło tym, którzy dowiedli, że są lojalni wobec Stalina ponad wszystko inne: Walterowi Ulbrichtowi i Wilhelmowi Pieckowi (Początkowo był z nimi jeszcze Wilhelm Florin, ale zmarł w lipcu 1944 roku z przyczyn naturalnych.). Choć Stalin w większości pozostawił im wolną rękę, ich działaniom przyglądał się pilnie szef Kominternu Georgi Dimitrow, bułgarski komunista, który zaskarbił sobie zaufanie Stalina w roku 1933 swoją obroną przed nazistami oskarżającymi go o zorganizowanie podpalenia Reichstagu. Jego spokojne i przekonujące wystąpienia, które skompromitowały

nazistów podczas ich własnego pokazowego procesu, zaskarbiły mu na całym świecie zwolenników; jak komentowano: „W Niemczech jest tylko jeden dzielny człowiek, i jest on Bułgarem”.

Jednakże inwigilacja przez Dimitrowa była w znacznej mierze niepotrzebna. Za planowanie gospodarcze odpowiadał Anton Ackermann, inny posłuszny sługa radzieckiego reżimu, który prowadził rozgłośnię propagandową „Wolne Niemcy”, za co w roku 1945 otrzymał order Czerwonej Gwiazdy. Mówił w imieniu wszystkich pozostałych członków komitetu planującego, gdy powiedział w wykładzie dla komunistycznych studentów w 1944 roku: „Nie ma dla nas niczego bardziej świętego niż interesy Związku Radzieckiego. Pozostaje on naszą prawdziwą ojczyzną”. Wymordowanie 70 procent członków KPD po 1933 roku oznaczało likwidację większości niemieckich komunistów. Pozostały ideologiczne osady, grupa zsowietyzowanych ideologów, którzy pragnęli stworzyć w kraju niegdyś ojczystym replikę tego, co zastali w Sowietach.

Trudno powiedzieć, jaka bardziej demokratyczna alternatywa dla niemieckiego socjalizmu mogłaby powstać po drugiej wojnie światowej. Zasady założycielskie KPD były zakorzenione w radzieckiej ideologii. Quasi-religijne uwielbienie dla modelu radzieckiego zrodziło u niemieckich komunistów mechanizm autocenzury oraz stało się przyczyną wybierania osób najbardziej posłusznych i obdarzonych najmniejszą wyobraźnią. Ich rewolucja zaczęła się od krytyki, intryg i wykluczenia w Niemczech lat dwudziestych, a jej kulminacją były mordercze donosy pod parasolem stalinowskiego terroru w roku 1937. Prawdziwi idealiści i marzyciele tacy jak Erwin Jöris zostali zamordowani, uwięzieni, wygnani lub w inny sposób uciszeni. Ci, którzy przetrwali terror Stalina, czy to dzięki szczęściu, determinacji, czy też po prostu młodego wieku, szybko zrozumieli, że nie staną się częścią utopii na modłę radziecką, jaką faworyci Stalina pragnęli zbudować w powojennych Niemczech. Zostali jeszcze raz uciszeni, często na długie lata. Wielu uciekło na Zachód, jeszcze inni postanowili milczeć. Druga wojna światowa i działania Związku Radzieckiego przede wszystkim sprawiły, że budowa socjalizmu w Niemczech stała się możliwa, ale tylko w ramach wyznaczonych wytycznych i przez osoby najsilniej zsowietyzowane. Stalin może nie okazywał zainteresowania przekształceniem radzieckiej strefy okupacyjnej na swoją modłę, ale okazywali je Niemcy, którym pozwolił przeżyć i tam powrócić.

Rok 1945 jest często pamiętany w Niemczech jako godzina zero, Stunde Null. Niemcy pragnęli myśleć o nim jako o nowym początku po gorzkich latach wojny. Przytłoczeni winą, upokorzeniem i biedą ulegli złudzeniu, że totalna klęska oznacza czyste płótno, na którym można było nakreślić lepsze Niemcy. Dla tych jednakże, którzy znaleźli się w radzieckiej strefie okupacyjnej, czy to z własnego wyboru, czy też pod przymusem Stalina, płótno nigdy nie było czyste – zawsze było czerwone i ozdobione sierpem i młotem.

Lokowanie produktu: Wydawnictwo Poznańskie