Przetrwał 17 zamachów stanu, 27 premierów i 16 zmian konstytucji. Żaden polityczny wstrząs nie zachwiał jego pozycją. Nawet gdy na ulicach Bangkoku tego lata polała się krew, demonstranci i pacyfikująca ich armia zgodnie spoglądali w kierunku pałacu królewskiego. Tajski król wie, jak sobie radzić ze skłóconymi politykami. Czasami po prostu znika i staje się oczywiste, że nie popiera nowego rządu. A bez tego poparcia władzy sprawować się nie da, gdyż poddani, w tym najwyżsi urzędnicy, przedkładają lojalność wobec monarchy nad posłuszeństwo jakiemukolwiek premierowi. Jeśli Rama IX, jak nazywa się go na Zachodzie, pokazuje się publicznie, wiadomo, że nowy szef rządu zyskał jego akceptację.
Najdłużej panujący
Bhumibol Adulyadej jest pierwszym w historii Tajlandii królem, który urodził się za granicą (5 grudnia 1927 r. w Cambridge). W Lozannie studiował literaturę romańską, prawo i nauki polityczne, opanował francuski, grekę i łacinę. W 1946 r. jego starszy brat, król Rama VIII, strzelił sobie w głowę. Wypadek przy czyszczeniu broni był prawdopodobnie samobójstwem. 19-letni student niespodziewanie został królem. Mianował wuja regentem i postanowił skończyć studia. Do Tajlandii wrócił po czterech latach, z dyplomem i narzeczoną księżną Sirikit. Okazał się nie tylko zręcznym politykiem i prawnikiem, ale także…zdolnym wynalazcą. Opracował i opatentował m.in. nowatorską metodę nawadniania pól oraz technologię wykorzystywania oleju palmowego w silnikach Diesla. Gdy Bhumibol Adulyadej zasiadł na tronie, Tajlandia była biednym, rolniczym krajem. Dziś, mimo wszelkich zawirowań, należy do najlepiej rozwiniętych i najbardziej stabilnych państw Azji. Bangkok zajmuje trzecie miejsce, po Paryżu i Londynie, w rankingu metropolii najliczniej odwiedzanych przez turystów (ponad 10 mln rocznie). Zgodnie z konstytucją król nie ma uprawnień dotyczących gospodarki, więc trudno przypisywać mu wkład w osiągnięcie tych sukcesów. Jednak rozpoczął już 65. rok panowania – pod tym względem też jest światowym rekordzistą. Ekonomista Pasuk Phongpaichit i publicysta Chris Baker w książce „Thailand’s Crisis” podają, że najważniejsi tajscy politycy i generałowie regularnie zasięgają porad u astrologów. Magiczne podteksty miał też szokujący protest uczestników tegorocznych zamieszek, którzy masowo oddawali krew – pobieraną przez sympatyzujących z nimi lekarzy – i oblewali nią siedzibę znienawidzonego premiera. W telewizyjnej dyskusji eksperci od spraw nadprzyrodzonych tłumaczyli, że danina krwi jest ofiarą potwierdzającą szczerość intencji, co ma zapewnić przychylność bogów. Pod wpływem tych komentarzy król, który początkowo udzielił wsparcia rządowi, zaczął dyskretnie zmieniać front. Media ujawniły, że przekazuje po cichu pieniądze na pomoc rodzinom ofiar i leczenie rannych. Dzięki temu protestujący nie wykonali ani jednego antykrólewskiego gestu, wręcz przeciwnie – na wieść, że 83-letni monarcha ma problemy zdrowotne, modlili się o jego pomyślność.
Najbogatszy
Finansowe wspieranie poszkodowanych demonstrantów, choćby najbardziej hojne, na pewno nie zachwieje królewskim skarbcem. W roku 2008 magazyn „Forbes” umieścił Ramę IX na pierwszym miejscu listy najbogatszych monarchów świata. Czytelnicy przecierali oczy ze zdumienia, gdyż przyzwyczaili się, że ranking otwierają sułtan Brunei i naftowi szejkowie. O nieafiszującym się zamożnością władcy Tajlandii mało kto słyszał. Gdy jednak przyjrzano się uważniej majątkowi Jego Królewskiej Mości, okazało się, że bije na głowę wszystkich. „Forbes” oszacował jego wartość na 35 mld dolarów! Królową Elżbietę II „wyceniono” 50-krotnie niżej! Dworscy urzędnicy wpadli w konsternację, gdyż ta gigantyczna suma psuła wizerunek bliskiego ludowi pana. Minister spraw zagranicznych przekonywał w ONZ, że doszło do pomyłki. Redakcja „Forbes” sprawdziła szacunki i w 2009 r. podała sumę 30 miliardów.
Zastrzegła jednak, że poprzednie obliczenia były poprawne, a obniżka wynika z kryzysu i spadku cen akcji. Z tego też powodu majątek Elżbiety II skurczył się o 200 mln dolarów. Podstawę monarszej fortuny stanowi fundusz powierniczy Crown Property Bureau, zarządzający kontrolnymi pakietami akcji setek przedsiębiorstw. Rodzina królewska czerpie też zyski z dzierżawienia 3 tys. hektarów w Bangkoku. Do jej dyspozycji oddano Boeinga 737, dwa airbusy i dwa mniejsze samoloty. O luksusowych samochodach nie warto nawet wspominać. Formalnie CPB jest instytucją państwową, jednak zarządzają nim menedżerowie niezależni od rządu, a wyłączne prawo dysponowania jej kapitałem ma król. Coroczne sprawozdania finansowe są tajne, żaden dziennikarz nawet nie ośmieli się zapytać o szczegóły. Dlatego tak wielkie poruszenie wywołała publikacja „Forbesa”. Byłoby jednak nietaktem podejrzewanie monarchy, że skupia się na sprawach przyziemnych. W 1956 r. przekazał na kilka tygodni berło małżonce, ogolił głowę i wstąpił do klasztoru. Dopełnił w ten sposób tradycyjnego buddyjskiego obowiązku, nakazującemu mężczyźnie zostanie przynajmniej raz w życiu mnichem. Wyrzekając się dóbr doczesnych, poprawił swoją karmę i zwiększył szanse na reinkarnację w przyszłym wcieleniu. Jeśli nie jako władca, to może jako gwiazda estrady. Bo Rama IX ma artystyczną duszę. Fotografuje, maluje i komponuje. Z powodu wieku i problemów zdrowotnych w ostatnich latach monarcha musiał ograniczyć działalność artystyczną, ale wciąż zaskakuje. Tradycja nakazuje, by pokazywał się publicznie w ociekającym złotem stroju ceremonialnym albo czarnym garniturze. Lecz w 2007 r. wyszedł ze szpitala w różowej koszuli i marynarce. Astrologowie uznali, że ten kolor pozytywnie wpłynie na jego zdrowie. Tłumy Tajów ruszyły więc do sklepów, sieć Phufa w tydzień sprzedała 70 tys. różowych koszul.
Najsurowiej chroniony
Gdy pewien Szwajcar zamalował po pijanemu pięć portretów króla Tajlandii, został oskarżony o obrazę majestatu i skazany na 10 lat więzienia. Adwokaci byli uradowani, bo za sprofanowanie wizerunków przywódcy groziło mu 75 lat. Jednak król Bhumibol po miesiącu ułaskawił skazanego, który na zawsze musiał opuścić Tajlandię. Podobne wyroki zapadają często, a ponieważ wizerunki króla wiszą wszędzie, pokusa jest ogromna. Zresztą znieważyć króla można na wiele sposobów. Australijski pisarz Harry Nicolaides wydał książkę „Versimilitude” (Pozory), w której opisał intrygi na tajskim dworze. Furory nie zrobił, ale gdy wybrał się na wakacje do Tajlandii, został aresztowany i skazany na trzy lata. Po miesiącu król go ułaskawił. Na podobną wyrozumiałość raczej nie mogą liczyć obywatele Tajlandii. Ich jedyną nadzieją są amnestie ogłaszane z okazji rocznic urodzin i koronacji Ramy IX. Ostatnio okazał litość 25 tys. więźniów.
Cenzurowany jest też internet – policja za blokowała w sumie 5 tys. stron obrażających Jego Królewską Mość. Rama IX zdaje sobie sprawę, jak te decyzje są komentowane w krajach, z których przybywają do Tajlandii miliony turystów z miliardami dolarów. Dlatego prowadzi swoistą grę pozorów. W jednym z przemówień oznajmił: „Także ja podlegam krytyce. Jeżeli powiecie, że król nigdy się nie myli i nie zasługuje na krytykę, oznaczałoby to, że nie jest człowiekiem. A przecież jestem”. Ministrowie resortów siłowych natychmiast wyjaśnili, że można krytykować króla jako człowieka, ale nie jako instytucję. Do tej pory nie znalazł się nikt, kto wiedział by, jak to zrobić.