Kto się boi e-wyborów? Głosowanie przez internet udaje się tylko w jednym kraju

Przez internet robimy przelewy, kupujemy i umawiamy się na randki. Dlaczego nie mielibyśmy w ten sposób głosować?
Kto się boi e-wyborów? Głosowanie przez internet udaje się tylko w jednym kraju

W ponad 700-osobowej grupie, jaką stanowią posłowie Parlamentu Europejskiego, łatwo przeoczyć siedmioosobową reprezentację Estonii. Jest to jednak wyjątkowe grono – nie tylko dlatego, że znajdziemy w nim byłych premiera, szefa armii i trzech ministrów spraw zagranicznych, ale przede wszystkim z powodu sposobu, w jaki zostali wybrani. Podczas ostatnich eurowyborów w Estonii niemal połowę głosów oddano przez internet. Jest to absolutny rekord w 14-letniej przygodzie tego nadbałtyckiego kraju z internetową demokracją. Co więcej, z wyborów na wybory odsetek głosów oddanych przez sieć rośnie. Jest to także wyjątek na skalę światową.

SZYBKO I WYGODNIE

W ciągu ostatnich 20 lat wiele krajów eksperymentowało z głosowaniem przez internet. Najczęściej dotyczyło to tylko niektórych grup wyborców (np. żołnierzy podczas misji zagranicznych lub obywateli mieszkających w innych krajach) i po jakimś czasie zostało zarzucone. Jednak nigdzie e-głosowanie nie zostało wprowadzone na taką skalę, jak
w Estonii, która reklamuje się jako najbardziej cyfrowe państwo na świecie.

Estończycy przywykli do wygody, jaką daje e-głosowanie. Od dawna mają do dyspozycji dowody osobiste z chipami, które można odczytać poprzez urządzenie podłączane do komputera przez port USB (koszt czytnika to ok. 80 zł). W ten sposób każdy obywatel może potwierdzić swą tożsamość online – także podczas wyborów. Może to zrobić również za pomocą telefonu komórkowego wyposażonego w specjalną kartę SIM.

Potem wystarczy ściągnąć aplikację ze strony estońskiej komisji wyborczej, podać kod PIN (z listy otrzymanej wraz z dowodem lub kartą) i zagłosować. Całość zajmuje mniej więcej dwie minuty. Pierwszy raz Estończycy mogli głosować podczas wyborów samorządowych w 2005 r., ale wówczas skorzystało z tego mniej niż 2 proc. z nich. Dziś odsetek ten wynosi już 46,7 proc. Władze podkreślają, że daje to konkretne oszczędności – głos oddany przez internet kosztuje budżet państwa tylko połowę tego, co tradycyjny.

ALE CZY BEZPIECZNIE…

Estonia utrzymuje, że głosowanie przez internet jest bezpieczne i w przeszłości nie dochodziło do żadnych zakłóceń podczas wyborów. Jednak eksperci ostrzegają, że lista potencjalnych zagrożeń jest długa. – Zabezpieczyć trzeba serwery zarządzające całym procesem i to od razu w sposób pozwalający na uniknięcie bardzo skomplikowanego technicznie ataku – wyjaśnia prof. Alex Halderman, specjalista od cyberbezpieczeństwa z Uniwersytetu Michigan. – Trzeba też znaleźć sposób na upewnienie się, że komputery samych wyborców nie są zainfekowane złośliwym oprogramowaniem.

Jego zdaniem Estonia jako jedyna dopuszcza e-głosowanie na dużą skalę nie dlatego, że ma doskonałe zabezpieczenia, tylko dlatego, że podjęła taką decyzję mimo zagrożeń.
– Ich system zresztą nie wytrzymałby dobrze zaplanowanego ataku – uważa prof. Halderman. I przypomina, że z e-głosowania wycofała się w tym roku Szwajcaria. Testy wykazały, że stosowane w tym kraju oprogramowanie miało poważne luki w zabezpieczeniach. Podobnie było w przypadku głosomatów, czyli elektronicznych urządzeń stojących w lokalach wyborczych. Z ich stosowania zrezygnowała m.in. Holandia i wiele stanów USA, ponieważ władze obawiały się ataków hakerskich.

 

… I ANONIMOWO?

Do tego dochodzi dodatkowy problem. Gdy logujemy się do banku, robimy zakupy online albo wysyłamy przez internet pismo do urzędu, system cały czas wie, kim jesteśmy.
Tymczasem podczas wyborów musi o tym w pewnym momencie zapomnieć, ponieważ wyborca powinien mieć pewność, że nikt się nie dowie, na kogo głosował. – Bardzo trudno jest pogodzić bezpieczeństwo i anonimowość głosowania. Choć- by dlatego, że w razie wątpliwości komisja wyborcza musi mieć możliwość zweryfikowania głosów. Jak to zrobić, by jednocześnie nie naruszyć prywatności wyborców? Na razie nikt nie znalazł idealnego rozwiązania – mówi prof. David Dill z Uniwersytetu Stanforda, obecnie pracujący dla Facebooka nad technologią blockchain.

Zdaniem części ekspertów to właśnie ona może sprawić, że e-głosowanie w końcu stanie się powszechne. Blockchain to wyjątkowo bezpieczny sposób zapisu transakcji, który
stanowi fundament cyfrowych walut takich jak bitcoin. – Ta technologia oferuje bezpieczeństwo, bo każda informacja znajduje się na tysiącach komputerów i jest weryfikowana. Ale wciąż istnieje słabe ogniwo, bo sam blockchain może i jest bezpieczny, ale komputery czy smartfony użytkowników już nie – mówi Andrzej Kozłowski, redaktor naczelny portalu CyberDefense24.pl.

FREKWENCJA NIE ROŚNIE

Zwolennicy głosowania przez internet często podkreślają, że jest to najlepszy sposób na zaradzenie jednej z bolączek demokracji – niskiej frekwencji. W takiej sytuacji władza
jest wybierana tylko przez część obywateli i nie można jej uznać za reprezentację całego społeczeństwa. Tymczasem badania ankietowe pokazują, że np. w USA aż jedna trzecia wyborców chętnie by głosowała za pomocą urządzenia podłączonego do internetu, takiego jak smartfon. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. To, że głosować można łatwiej, nie oznacza wcale, że ludzie z tego skorzystają. W liczącej 900 tys. wyborców Estonii europosłów wybierało zaledwie 37,6 proc. uprawnionych, choć frekwencja w odbywających się dwa miesiące wcześniej wyborach parlamentarnych wyniosła 63,7 proc. (głosujących przez sieć było odpowiednio 155 tys. i 247 tys.).

Znikomy wpływ na frekwencję był powodem, dla którego z głosowania przez internet zrezygnowali ostatecznie Norwegowie. Na początku tej dekady zorganizowali dwa pilotażowe przedsięwzięcia, których podstawowym celem było zbadanie, na ile wygoda zachęci obywateli do udziału w wyborach. W 2014 r. okazało się, że ten wpływ jest zerowy. Podobne wyniki dały analizy przeprowadzone w Kanadzie.

PAPIER NADAL NAJLEPSZY

Prof. Halderman od lat prowadzi krucjatę za powrotem do wyborów, w których używać będziemy tylko papieru i długopisu. Uważa, że tylko w ten sposób można zabezpieczyć proces wyborczy. Podobnego zdania są inni eksperci. – Czy podłączylibyście toster do linii wysokiego napięcia? Umożliwienie głosowania przez sieć to właśnie coś takiego. Mamy lepsze, bezpieczniejsze opcje do wyboru. E-wybory to proszenie się o kłopoty – uważa Ron Rivest z Massachusetts Institute of Technology, jeden z ojców współczesnej
kryptografii. Głosowanie przez internet może mieć jeszcze inne, mniej oczywiste skutki. Jak podkreśla prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w wyborach ważna jest również „bariera głosowania” – fakt, że do oddania głosu potrzebny jest pewien wysiłek. – Chroni to przed, jak ja to nazywam „elektoratem zgrywy”, czyli głosowaniem pod wpływem impulsu, memu czy też, jak mawia młodzież, dla beki – wyjaśnia badacz.

Nie jest to wydumany scenariusz, ponieważ na scenach politycznych wielu krajów od czasu do czasu pojawiają się egzotyczne partie, które socjolog nazywa „tymczasowymi
ugrupowaniami protestu”. Przykładem może być założona dla żartu islandzka Najlepsza Partia, która w 2010 r. wygrała wybory do rady miejskiej Reykjavíku, obiecując m.in.
niedotrzymywanie obietnic wyborczych. – Takie organizacje są krzykiem rozpaczy, ale nie rozwiązują problemów, a wręcz to utrudniają. Warto szukać innego sposobu na to, aby wyrazić protest. Niekoniecznie w głosowaniu, które dokona się jednym kliknięciem – uważa prof. Flis.

APLIKACJE SZYFRY, BLOCKCHAIN I BIOMETRIA W SŁUŻBIE POLITYKÓW – GŁOSOWANIE W SMARTFONIE

Mimo wątpliwości dotyczących zabezpieczeń władze USA chcą umożliwić elektroniczne głosowanie już podczas wyborów prezydenckich w 2020 r

Posłużyć ma do tego aplikacja opracowana przez zatrudniający 12 osób startup Voatz. Wyborca instaluje ją na swoim smartfonie (w grę wchodzą tylko najnowsze modele iPhone i telefonów z systemem Android), a bezpieczeństwo mają zapewnić m.in. biometria i technologia blockchain.

Tego typu e-głosowanie ma być przeznaczone dla amerykańskich żołnierzy stacjonujących poza granicami kraju. Aplikacja Voatz była testowana w zeszłym roku podczas wyborów w stanie Wirginia Zachodnia – skorzystały z niej wówczas 144 osoby. Mimo zastrzeżeń ekspertów podkreślających, że firma nie ujawnia szczegółów stosowanych
zabezpieczeń, usługami Voatz zainteresowane są inne amerykańskie stany i miasta.

 

POLSKA TRZYMA SIĘ TRADYCJI

Nic więc dziwnego, że w naszym kraju e-głosowanie nie jest na razie brane pod uwagę. Także dlatego, że wprowadzenie takiego systemu oznaczałoby konieczność zainwestowania dużych pieniędzy na początek. – Stworzenie bezpiecznego i niezawodnego systemu e-głosowania dla 30 milionów wyborców byłoby jednym z najbardziej ambitnych przedsięwzięć w cyfryzacji państwa – mówi Andrzej Kozłowski. Ekspert wskazuje przy tym, że z takimi przedsięwzięciami mamy wiele problemów. Nasze dowody osobiste wciąż nie mają wbudowanych chipów, choć planowano to już wiele lat temu. Potwierdzanie tożsamości online jest więc trudniejsze niż w Estonii, gdzie e-dowód ma 98 proc. obywateli.

Co gorsza, nawet te usługi publiczne, które już są dostępne online, bywają zawodne. Systemy przyjmujące elektroniczne rozliczenia podatkowe czy wnioski o 500+ potrafią się zatkać, gdy próbuje z nich skorzystać zbyt wielu obywateli naraz. W przypadku wyborów, na które przeznaczony jest u nas tylko jeden dzień, zawieszająca się strona do e głosowania mogłaby zniechęcić wyborców, a nawet uniemożliwić im oddanie głosu. Najgorsze jest jednak to, że natychmiast pojawiłyby się podejrzenia, że wybory zostały zmanipulowane. Wystarczy przypomnieć nieprawidłowości podczas wyborów samorządowych w 2014 r. Długie oczekiwanie na wyniki miało wówczas związek m.in. z wadliwym działaniem systemów informatycznych. Gdyby coś takiego wydarzyło się podczas e-głosowania, trudno sobie wyobrazić rozmiary skandalu. Dlatego technologia jeszcze przez wiele lat nie zastąpi u nas wizyty w lokalu
wyborczym.

Barbara Sowa – redaktorka „Pismo. Magazyn opinii”.
współpraca: Jan Stradowski
 

Więcej:wybory