Louis Zamperini: Facet z finiszem

Na olimpiadzie w 1936 r . zaimponował samemu Hitlerowi. W czasie wojny przeżył 46 dni, dryfując na tratwie po Pacyfiku. Potem był więźniem najgorszych japońskich obozów jenieckich. Dziś 94-letni Louis Zamperini pomaga innym walczyć ze stresem i własnymi słabościami.
Louis Zamperini: Facet z finiszem

7 sierpnia 1936 r. Stadion Olimpijski w Berlinie. Tysiące ludzi – wśród nich Führer – dopingują biegaczy walczących o medale na 5000 m. Na czele Finowie. Potem długo nikt i pozostali zawodnicy. Wśród nich o oddech walczy Louis Zamperini. Gdy już wydawało się, że padnie, młody Amerykanin włącza 6. bieg. Nie zdaje sobie sprawy, że cały stadion obserwuje jego finisz… Louis nie wygrał,zajął 8. miejsce, ale podczas ostatniego okrążenia nadrobił aż 46 m! Zdobył też serce niemieckiej publiczności… oraz Führera. Po biegu Louis usiadł na trybunach w pobliżu jego loży. Lekkoatleta chciał na pamiątkę zdjęcie przywódcy. Podał więc swój aparat Goebbelsowi. Szef propagandy wypytał zawodnika o personalia i oddalił się do Führera. Po chwili wrócił. „Hitler chce cię widzieć” – poinformował. „Szczęka mi opadła” – wspominał w  autobiografii Zamperini. Führer podał mu dłoń i powiedział: „Ach, to ty jesteś tym młodym człowiekiem z szybkim finiszem” – i uśmiechnął się. W tej chwili Louis jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że stojący przed nim dyktator przeszkodzi mu w przygotowaniach do kolejnej olimpiady.

MAŁOMIASTECZKOWE TORNADO

Jeszcze 6 lat wcześniej mieszkańcy małego Torrance w Kalifornii wróżyli Louiemu nie tyle karierę sportsmena, ile przestępcy. Młody Zamperini włóczył się bowiem po mieście, szukając okazji, by coś zwędzić lub zbroić. Moment zwrotny w jego życiu nastąpił w 1931 roku. Za kolejne przewinienie dyrektor lokalnego liceum zawiesił 14-letniego Louiego w zajęciach pozalekcyjnych. Jego starszy brat Pete przekonał pryncypała, że właśnie zmuszenie  winowajcy do uprawiania sportu może przynieść pozytywne efekty. Jednak to nie on namówił go do pierwszego startu. Zrobiły to… koleżanki z klasy. W biegu na 600 jardów (ok. 548 m) Louie poniósł spektakularną klęskę, która jednak podziałała na jego ambicję. Zaczął więc trenować wraz z bratem, który jechał za nim rowerem i dopingował go… kijem. W następnym roku Zamperini zaczął ustanawiać rekordy w biegu na milę (1609 m). Lokalne gazety ochrzciły go mianem Tornada z Torrance.

Wkrótce dawny złodziejaszek zaczął marzyć o igrzyskach olimpijskich. Niestety na dystansie zbliżonym do mili – 1500 m – konkurencja była bardzo silna. Louie, który biegał od niedawna i w grudniu 1935 r. skończył liceum, nie miał szans w starciu ze starszymi zawodnikami. Wtedy bracia wpadli na absurdalny – wydawałoby się – pomysł. A gdyby tak spróbować sił na 5000 m, dystansie, na którym konkurencja nie była aż tak duża? Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. W lipcu 1936 r. Louis na dystansie, na którym biegł zaledwie kilka razy w życiu, uzyskał olimpijską kwalifikację, zajmując 2. miejsce w finałach w Nowym Jorku.

BOMBARDIER Z CHOROBĄ LOKOMOCYJNĄ

„Gdy dotarliśmy do Berlina, miasto było nieskazitelne – opowiada 94-letni dziś Louie „Focusowi Historia”. – Cały kraj był zmilitaryzowany. Sądziliśmy, że Hitler może mieć zakusy na jakieś państwo, ale nie przyszło nam na myśl, że porwie się na cały świat. Z wąsikiem a la Charlie Chaplin i przesadną gestykulacją odbieraliśmy go jako »niebezpiecznego komedianta«”. Tymczasem komedię zaczął odgrywać pozbawiony braterskiej kontroli Louie. Pewnego razu podczas spaceru ulicami Berlina lekkoatleta zauważył małą nazistowską flagę niedaleko wejścia do Kancelarii Rzeszy. Uznał, że stanowiłaby idealną pamiątkę z podróży. Gdy strażnicy odwrócili się, podbiegł i próbował ją zerwać. Okazało się jednak, że wisiała wyżej, niż myślał. „Gdy strażnicy odwrócili się, zobaczyli mnie i zaczęli krzyczeć – wspominał Louie w autobiografii. – Wyciągnąłem się, chwyciłem flagę i zacząłem biec. Usłyszałem trzask, który brzmiał jak wystrzał z karabinu i krzyk: »Halten Sie! Halten Sie!«”. Amerykanin posłusznie zatrzymał się i zaczekał na wachmanów. Gdy Niemcy zauważyli jego olimpijski strój, sprowadzili z Kancelarii oficera. Okazał się nim generał Werner von Fritsch, szef sztabu wojsk lądowych. Zamperini wytłumaczył mu, że chciał jedynie zyskać pamiątkę „szczęśliwych chwil, które spędził w Niemczech”… Generał podarował mu flagę.

Po powrocie z Berlina Louie podjął studia na University of Southern California, który szczycił się świetną drużyną lekkoatletyczną. Z oczami skierowanymi ku kolejnym igrzyskom rzucił się w wir treningów. Niestety już wkrótce jego marzenia miały się rozwiać. Wojna, która wybuchła w Europie, szybko zmieniła się w konflikt światowy, a igrzyska odwołano. W marcu 1941 r., gdy sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, Zamperini zgłosił się do lotnictwa. Podczas szkolenia okazało się jednak, że w samolocie cierpi na chorobę lokomocyjną i nie nadaje się na pilota. Odszedł więc ze służby. Nie na długo jednak. W sierpniu 1941 r. został zmobilizowany i – po krótkim epizodzie w piechocie – trafił ponownie do lotnictwa. Tym razem nikt się nie przejmował, że przyszłemu bombardierowi robi się w kokpicie „niedobrze”. W październiku 1942 r. ppor. Louis Zamperini,  przydzielony  do  załogi  B-24 D „Superman” należącej do 372. eskadry 307. grupy bombowej 7. Armii Powietrznej, trafił do bazy Kahuku na wyspie Oahu na Hawajach.

 

Od świąt Bożego Narodzenia Zamperini i jego koledzy bez szwanku wychodzili z nalotów na japońskie pozycje (m.in. na Wake).  Ich szczęście skończyło się w kwietniu podczas bombardowania Nauru. Po zrzuceniu ładunku Amerykanów przechwyciły japońskie myśliwce. Pilot „Supermana” Russell Allen Phillips (Phil) robił co mógł, by uniknąć zestrzelenia, ale Zera zdołały podziurawić bombowiec jak szwajcarski ser. Louis uwijał się jak w ukropie wśród rannych kolegów. Na szczęście mimo uszkodzeń Philowi udało się wylądować. To był jednak ostatni lot „Supermana”: w samolocie naliczono 594 dziury. Zdolni do dalszej służby członkowie załogi – wśród nich Phil i Louis – zostali przeniesieni do Kualoa.

27 maja 1943 roku Louis i Phil mieli spędzić czas, wałęsając się po wyspie. W ostatniej chwili otrzymali jednak rozkaz wzięcia udziału w misji ratowniczej. Jakieś 200 mil na północ od Palmyry zaginęła załoga B-25. „Jeśli nie wrócimy w ciągu tygodnia, gorzała jest wasza” – nabazgrał Louis na swojej szafce w pokoju, zanim wsiadł do jedynego wolnego samolotu „Green Hornet”. Zamperini, Phil i pozostali członkowie załogi mieli duszę na ramieniu, wchodząc na pokład B-24, który do tej pory służył za… magazyn części zapasowych i słynął z tego, że w powietrzu zachowuje się nieprzewidywalnie.  

PRZYGOTUJCIE SIĘ NA UDERZENIE!

Początkowo misja odbywała się bez zakłóceń. W pewnym momencie drugi pilot Hugh Cuppernell zamienił się miejscami z Philem. Chwilę potem zgasł zewnętrzny z silników po lewej stronie. W takiej sytuacji mechanik powinien nacisnąć przycisk, umożliwiający ustawienie śmigieł w chorągiewkę. Niestety pomylił się i wyłączył lewy wewnętrzny silnik! Samolot wpadł w spiralę. „Spadanie w samolocie to najbardziej przerażające doświadczenie w życiu – wspominał Louie w autobiografii. – Te chwile, kiedy spadasz, przypominają jazdę na kolejce górskiej. Z jedną ważną różnicą: na rollercoasterze zamykasz oczy, wytrzymujesz mimo przerażenia, i przeżywasz. W spadającym samolocie jest tylko przerażenie (…)”. 

„Na stanowiska! Przygotować się na uderzenie!” – krzyknął Phil, który desperacko próbował wyciągnąć samolot ze  spirali. Louie skulił się i czekał na śmierć. W momencie zderzenia z wodą jego ciało gwałtownie poleciało do przodu. Następnie poczuł zalewającą go wodę. Samolot zaczynał powoli tonąć. Zamperini chciał wydostać się na zewnątrz, ale zaplątał się w przewody. Jeden z kabli zaciskał się wokół jego gardła. Louie dusił się. Zemdlał. I wtedy stało się coś niesamowitego. W zanurzającym się samolocie odzyskał przytomność. Wokół niego nie było już przewodów. „Nie wiem, jak to się stało. Byłem w 100 proc. przekonany, że umrę. Chyba jakiś anioł czuwał nade mną” – opowiada „Focusowi Historia”.

Zamperini wynurzył się i spostrzegł dwie postacie unoszące się na resztkach zapasowego zbiornika paliwa. Oprócz niego katastrofę przeżył Phil oraz ogonowy strzelec Francis P. McNamara (Mac). Louisowi udało się przechwycić dwie gumowopłócienne tratwy ratunkowe wielkości metr na dwa. Pomógł kolegom wspiąć się do środka. Nie pozostało im nic innego jak czekać na ratunek.

Niestety w katastrofie przepadło pudełko z zapasami, które powinien trzymać Mac. Rozbitkowie musieli się zadowolić tym, co znaleźli na tratwach: kilkoma batonikami czekolady oraz puszkami wody objętości ok. 240 ml. Poza tym znaleźli lusterko, pistolet na flary, barwnik do wody, haczyki, żyłkę, dwie pompki do tratw, obcęgi i śrubokręt, łatki. Nie było ani noża, ani kompasu!

„Umrzemy!” – krzyknął Mac niedługo po katastrofie. Zamilkł dopiero, gdy Louis uderzył go w twarz. To był jednak dopiero początek problemów z McNamarą, który załamał się. Gdy zapadła noc, strzelec sam zjadł zapasy. Od tej pory lotnicy mogli liczyć tylko na to, co sobie „zorganizują”.  Dwa razy nad ich głowami  przelatywały samoloty, dając nadzieję. Dwa razy wystrzeliwali race i czekali. Nadaremnie. Zostało im tylko rozmyślanie. Phil prawdopodobnie obwiniał siebie za ich los. „Być może zamiana miejsc przyczyniła się do katastrofy, ale ten samolot był kompletnym gratem. Równie dobrze mógł spaść bez niczyjej »pomocy«” –  opowiada Zamperini  „Focusowi”. On w każdym razie nie winił  pilota. 

Wkrótce musiał myśleć o czymś innym. Skromne zapasy wody szybko się skończyły. Na szczęście po trzech dniach spadł deszcz. Rozbitkowie łapali wodę w pochewki od pompek do tratw. Następnie brali płyn do ust i wypluwali do puszek. Jedynie w ten sposób mogli zabezpieczyć wodę przed solą z bryzgających fal. Natura kilkakrotnie ratowała ich przed śmiercią z pragnienia, choć raz musieli wytrzymać 7 dni bez wody. Do pragnienia dochodził głód. Lotnicy kilkakrotnie złapali albatrosy, które brały ich za kawałki skały i siadały im na głowie. Surowe mięso – poza zaspokojeniem pierwszego głodu – służyło jako przynęta dla ryb. Połowy nie były jednak zbyt obfite. Rozbitkowie mieli też jeszcze jeden problem – krążące wokół tratwy rekiny. Niektóre z nich, nie mogąc doczekać się na posiłek, wyskakiwały z wody, próbując złowić sobie obiad… 

27. dnia rozbitkowie dostrzegli samolot. Natychmiast wystrzelili w jego kierunku race i zamarli w oczekiwaniu. Nagle stał się cud. Samolot zawrócił i zaczął obniżać wysokość. Wybuch radości na tratwie ostudziła seria z karabinu maszynowego. Zostali ostrzelani! Rozbitkowie zeskoczyli do wody i schowali się pod tratwę, nie zważając na kręcące się wokół rekiny. Po chwili Louie musiał pomagać kolegom wspiąć się z powrotem do środka. Japoński bombowiec nie dał jednak za wygraną. Wracał jeszcze cztery razy – za każdym podejściem Louie chował się pod wodą, jego koledzy jednak byli już na to za słabi. Zostawali na tratwie, udając martwych. O dziwo nikt – poza tratwą – nie ucierpiał. Kolejne dni Amerykanie spędzili na łataniu tratwy.

„Byłem zbyt zajęty tym, aby wymyślić, jak przetrwać, by martwić się o śmierć” – wspominał Louie w rozmowie z „Focusem” dni spędzone na tratwie. Niemal od razu zaczął zabawiać towarzyszy rozmową. Phil i Zamperini opowiadali o swoim życiu oraz o… przepisach na ulubione potrawy. Wkrótce umieli je już na pamięć.

 

„Studiując na USC, chodziłem na zajęcia dr. Webstera – tłumaczy „Focusowi” swoją taktykę. – Nauczył nas, że mózg to taki mięsień. Jeśli go nie używasz, ulega atrofii. Po prostu zmuszałem nas do używania mózgów, stosując ćwiczenia myślowe”. I to okazało się kluczem do przeżycia. „To, co zrobił, było genialne! – podkreśla amerykański psycholog, specjalizujący się w leczeniu traumatycznych przeżyć, dr Robert Scott w rozmowie z „Focusem”.  – Zdolność do użycia wyobraźni i poczucie humoru  Zamperiniego na tratwie były zadziwiające” – kontynuuje Scott i właśnie w tym, obok siły fizycznej i cech osobowościowych, upatruje sekret jego przetrwania. Tych cech nie miał Mac… Po 33 dniach zmarł.

Trzynaście dni później w tratwę uderzył tajfun. Gdy się przejaśniło, Phil i Louis dostrzegli ląd. Wkrótce przechwyciła ich załoga japońskiej łodzi motorowej. „Gdy Japończycy nas znaleźli, na początku odczuliśmy ulgę, że zejdziemy z tratwy – opowiada Louie „Focusowi”. – Lepiej było cierpieć w japońskim obozie jenieckim niż umrzeć na morzu… Ale wkrótce miałem sprzeczne uczucia”. 

POJEDYNEK Z PTAKIEM

Rozbitkowie wylądowali na Wotje na Wyspach Marshalla. Początkowo Japończycy traktowali ich dobrze, jednak po kilku dniach nadszedł rozkaz o przeniesieniu jeńców na Kwajalein zwaną Wyspą Egzekucji. „Cela była bardzo niehigieniczna, musiałem spać z głową obok dziury, której używałem jako toalety – wspomina Louie. – Najgorsze jednak były ataki biegunki. Na tratwie musieliśmy przeżyć o łyku wody. Tutaj po prostu przez nas przelatywała”. Strażnicy regularnie pastwili się nad jeńcami, nie tylko fizycznie, ale pokazując niedwuznacznie gestem, że wkrótce zostaną ścięci. 

Na Kwajalein rozpoczęły się przesłuchania, które kontynuowano w obozie Ofuna, dokąd mimo gróźb strażników przeniesiono Louisa i Phila pod koniec sierpnia. Po ponad roku Zamperini został skierowany do Omuri niedaleko Tokio. Tam spotkał swego prześladowcę kaprala Mutsuhiro Watanabe, zwanego przez więźniów „Ptakiem”. „Krzywdzenie jeńców sprawiało mu przyjemność. Zaspokajał swoje seksualne pożądanie, krzywdząc ich” – opisywał „Ptaka” obozowy księgowy Yuichi Hatto. W dodatku nikt z oficerów mu w tym nie przeszkadzał.

Niemal natychmiast Watanabe skupił się na Louiem. „Jako biegacz olimpijski miałem wartość propagandową dla Japończyków. Sądzę, że zdecydowali się podkusić »Ptaka«, by spróbował mnie złamać, abym był skłonny do współpracy” – opowiada Zamperini „Focusowi”. Watanabe codziennie tropił więc Louiego, by się na nim wyładować. Wkrótce okazało się, do czego miał go „zmiękczyć”. W połowie listopada producenci z Tokio zaproponowali Zamperiniemu udział w audycji propagandowej „Postman Calls” transmitowanej na teren USA. Mógł sam napisać przemówienie, informujące rodzinę o tym, że żyje. Louie po konsultacji z wyższym oficerem zgodził się. Po pierwszej audycji producenci wrócili – tym razem z gotowym tekstem propagandowym do przeczytania. Amerykanin nie zgodził się. Za karę miał być przeniesiony do „obozu karnego”.

Tymczasem z końcem roku przeniesiono nie Zamperiniego, lecz Watanabe. Szczęście nie trwało długo. 28 lutego 1945 r. Louie i kilku jego kolegów zostali odkomenderowani do obozu 4B Naoetsu na zachodnim wybrzeżu Japonii. Tam spotkali… „Ptaka”, który niemal oszalał z radości. Uważał bowiem, że więźniowie się za nim stęsknili! Natychmiast też zaczął pastwić się nad Louiem. To właśnie w Naoetsu Zamperini był najbliżej poddania się. Gdy nabawił się kontuzji podczas rozładowywania barki z węglem (w Naoetsu oficerowie także musieli pracować), aby odzyskać obcięte racje żywnościowe, poprosił Watanabe o przydzielenie do innej pracy. Ten wyznaczył mu funkcję świniopasa. Jednocześnie zakazał używania narzędzi do czyszczenia wybiegu. Louie, który zawsze miał bzika na punkcie higieny, musiał więc zbierać ekskrementy gołymi rękoma. Od załamania i śmierci uratowały go bomby atomowe zrzucone na Japonię…

EPILOG

Louie po kilku miesiącach wrócił do domu. Stał się gwiazdą mediów. Zaczął też ostro pić. „Po powrocie Louis, który doskonale trzymał się podczas niewoli, cierpiał na gwałtowne reakcje posttraumatyczne (PTSD) – miał koszmary, zaburzenia snu, depresję, stany lękowe – tłumaczy dr Scott. – Należał więc do tej grupy ludzi, u której PTSD rozwija się w opóźnieniu”. Louis usiłował trenować, by wrócić do olimpijskiej formy, lecz w trakcie forsownych ćwiczeń odnowiła się kontuzja z Japonii. Jego kariera definitywnie się skończyła. Ożenił się, lecz nie udało mu się wyjść na prostą. Roztrwonił oszczędności, a alkohol stał się poważnym problemem. Pewnego dnia obudził się, dusząc swą żonę. Myślał, że to „Ptak”… Zespół stresu pourazowego nie był wówczas jednostką chorobową, Zamperini nie miał więc co liczyć na fachową pomoc. „Louis znalazł ukojenie w religii” – tłumaczy dr Scott nagłe nawrócenie lotnika. Po kilku latach Zamperini pod wpływem kaznodziei Billego Grahama sam postanowił głosić Słowo Boże. Pojechał nawet do obozu dla japońskich zbrodniarzy w Sugamo, by im przebaczyć. „Doświadczenie, które jest przerażające, czasem może wyjść ludziom na dobre. Gdy wezmą pod uwagę to, jak stali się silniejszymi osobami, jak dojrzeli, jest możliwe, że powiedzą: »Jestem lepszą osobą dzięki temu, co przeszedłem«. Innymi słowy, jak mówi słynna sentencja: Co cię nie zabije, to cię wzmocni”.


SPECJALNIE DLA „FOCUSA HISTORIA”  DR ROBERT SCOTT wyjaśnia, co zwiększa szanse na przetrwanie w ekstremalnych sytuacjach

„Jeśli jest pod dostatkiem wody i jedzenia, a warunki naturalne (pogoda, temperatura) nie są zbyt ostre, rozbitkowie mogą wytrzymać tygodniami, może miesiącami, zanim stres związany z przetrwaniem odciśnie na nich piętno. W sytuacji, w jakiej przebywał Louis, stres powodują przede wszystkim: poczucie utraty kontroli i niepewność, czy zostaniesz uratowany. To właśnie ona jest tak wyczerpująca dla ciała i umysłu. Louisowi przeżycie umożliwiły jego cechy osobowości i wcześniejszy trening fizyczny oraz siła. Badania nad stresem wskazują, że ludzie, którzy są psychicznie odporni (to ci, którzy widzą szklankę w połowie pełną i są nastawieni na rozwój) i wykazują rezyliencję, czyli umiejętność dostosowania się do zmieniającej się sytuacji, mają większą szansę na przetrwanie intensywnego stresu i uporanie się później z traumatycznymi wspomnieniami”.