Mazacze, czyli siewcy śmierci

Trzysta lat temu Polskę nawiedziła po raz kolejny epidemia dżumy, nękająca wówczas całą Europę. Choroba dziesiątkowała ludność w zastraszającym tempie. Nie wiedząc, skąd się bierze „czarna śmierć”, ludzie próbowali wszelkich sposobów, by jej uniknąć lub się wyleczyć. Nie pomagały jednak ani modlitwy, ani zabobony. Reakcje na zarazę były różne: bezsilność, depresja, zniechęcenie, w końcu nieufność i  szaleństwo wzajemnych podejrzeń. Próbowano znaleźć kozła ofiarnego, którego ukaranie zatrzymałoby śmiertelny marsz dżumy i przywróciło normalne życie...

Kiedy w 1711 r. w Lublinie szalała dżuma, mieszkańcy uznali epidemię za efekt… spisku. O celowe roznoszenie choroby oskarżyli grabarzy!

CZARNA LISTA: ŻYDZI, WŁÓCZĘDZY, LEKARZE

Na tej fali często dochodziło do procesów sądowych tzw. mazaczy. Tak określano ludzi podejrzewanych o celowe rozprzestrzenianie moru i zarażanie ludzi. Zapadały wyroki śmierci: przez poćwiartowanie, włóczenie końmi, spalenie żywcem. Zawsze też poprzedzano je okrutnymi torturami, aby wydobyć „całą prawdę”. Uniewinnienia raczej się nie zdarzały. Oskarżonym zarzucano zatruwanie wody pitnej, rozpylanie śmiercionośnego proszku lub smarowanie drzwi domów ropą z dymienic dżumowych, ewentualnie mózgami wydobytymi ze zwłok ofiar „czarnej śmierci”. O umyślne szerzenie zarazy oskarżano Żydów (mieli to robić, zatruwając studnie), ludzi upośledzonych fizycznie i umysłowo, włóczęgów, żebraków, grabarzy „morowych” (bo to oni, wykonując swój ponury zawód, mieli styczność z ciałami zmarłych) oraz lekarzy. Ci ostatni nie dość, że bezpośrednio stykali się z chorymi, to jeszcze nosili „podejrzane” ochronne maski na twarzy przypominające ptasie dzioby (poupychane w nie szmaty, nasączone olejkami i octem, chroniły przed wonią gnijących ciał). Ogólna psychoza strachu udzielała się nie tylko pospólstwu i biedocie, ale nawet przedstawicielom elit społecznych i naukowych. Prof. Andrzej Karpiński podaje przykład wybitnego francuskiego chirurga Ambrożego Paré, który wierzył w istnienie i wrogie działanie „mazaczy”, choć jednocześnie był zdecydowanym przeciwnikiem podejrzeń o czary.

ŚWIADKOWIE WSKAZUJĄ NA GRABARZY

W Rzeczypospolitej zachowała się pełna dokumentacja jednego z procesów „mazaczy”. Odbył się w Lublinie w 1711 r.  6 lutego przed tamtejszym sądem stanęło trzech grabarzy „morowych”: Marcin Morawski, Jakub Szumilas i Stanisław Kromczak. Oskarżono ich o to, że kierując się pragnieniem zysku, specjalnie szerzyli zarazę. Używali do tego maści przyrządzonej z mózgów i jelit ludzi zmarłych na dżumę. Substancją tą smarowali klamki i drzwi domów zdrowych ludzi, aby zachorowali. Dzięki temu mieliby stałe zajęcie i zarobek. Oskarżeni początkowo wszystkiemu zaprzeczyli, ale poddani torturom – przyznali się do winy. Jakub Szumilas zapewniał, że słyszał jedynie o tym, iż aby „powietrze uspokoić, trzeba dół wykopać i trupią głowę na tem miejscu zakopać, a potem na tem miejscu kół wbić osowy” [z drewna osikowego – przyp.red]. Jednak nic mu nie wiadomo na temat smarowania klamek.

 

Na kolejnej rozprawie (proces ciągnął się miesiąc – do 5 marca 1711 r.) sąd przesłuchał świadków. Stawiła się wtedy wdowa Anna Trucińska, która zeznała, że kiedy dwaj kopacze – Marcin i Jakub – chowali jej matkę, zostawili w izbie zakrwawioną „łopatkę człowieczą”. Zaniepokojona kobieta
zaniosła ją, „wziąwszy w widełki”, na cmentarz. Mimo to Trucińskiej „potem prędko dziecię umarło”. Zachowanie grabarzy w swej izbie uznała za dziwne, ale nie potrafiła stwierdzić, który z nich zostawił feralną łopatkę. Jako drugi świadek zeznawał krawiec Tomasz Zioło. Stwierdził, że oskarżony o „podrzucanie zapowietrzonych chust” Stanisław Kromczak bywał częstym gościem w jego domu. Przychodził po jałmużnę, którą zwykle otrzymywał. Pewnego razu po jego wyjściu znaleziono na strychu zakrwawione szmaty. Wnioskować więc można – twierdził świadek Zioło – że to sprawka oskarżonego Stanisława. Następnie przed sądem stanęli dwaj mieszczanie. Świadczyli również przeciwko Kromczakowi. Opowiadali, że zostali wysłani przez burmistrza do pewnego domu, w którym „pokazało się smarowanie drzwi”. W domu zastali już „zapowietrzoną” kobietę, Sitarkę, która opowiedziała im o kilkakrotnych wizytach „po prośbie” kopacza Stanisława w jej domu. Świadkowie zeznawali: „Czwarty raz przyszedł, nie dano mu nic, bo też sami nie mieli co jeść. Po jego bytności, jak był wieczorem, ranośmy powstawali, syn Sitarza, wyszedłszy przed sień, postrzegł, że drzwi mózgiem posmarowane były, dał tedy zaraz znać ojcu i wszystkim, co tam mieszkali, że drzwi posmarowane mózgiem. Kazali tedy mu zaraz wziąć ostrego noża, żeby ten mózg zeskrobał i tak uczynił. Zeskrobawszy i z drzazgami, włożył nazad tenże nóż ostry do skrzyni. Jak schowano ten nóż, zaraz tej nocy umarło ludzi dwoje, a potem troje, rachując i tę Sitarkę, i tak w tym domu wymarło ludzi pięcioro przez to smarowanie”. Świadkowie zapewniali, że dopuścił się tego Stanisław, choć nikt na gorącym uczynku go nie przyłapał.

MÓZG Z GŁOWY TRUPIEJ

Przyszedł czas na przesłuchanie oskarżonych. Jako pierwszy stanął przed sądem Stanisław Kromczak, który nie bardzo rozumiał, o co jest oskarżony. Zapewniał jednak, że nie uczynił tego, o co go posądzają, i nic nie wie o żadnym smarowaniu. Klął się na wszelkie świętości: „Bodaj mię ziemia przycisnęła, tylko to plotek narobiono na nas”. Kiedy sąd zagroził mu torturami, Stanisław obwinił dwóch pozostałych grabarzy, osadzonych
już w więzieniu. Zeznawał: „Wzięli puszkę drewnianą, w której mieli olej i maść jakąś białą, wychodzili w nocy, było tego do dziewięciu razy, a
smarowali na których miejscach, nie wiem, bom ja z nimi nie chodził. Nawet chodzili czasem i we dnie, i ja sam wiedział, że po kryjomu chodzili smarować. Gotówem im w oczy mówić i na to przysięgnę, że to oni robili. I ten Marcin, com z nim siedział w więzieniu, nieraz mię namawiał, żebym na nich nic nie powiadał”. Ostatni z wezwanych świadków zeznał, jakoby na własne uszy słyszał słowa jednego z oskarżonych, Marcina Morawskiego: „Jużem ja teraz zginął, kiedy tego Stanisława złapano”.

Pod koniec lutego sąd zdecydował, że aby ustalić prawdę, trzeba wszystkich trzech oskarżonych poddać torturom. I o  ile wcześniej dobrowolnie pytani więźniowie zgodnie twierdzili, że w tak haniebnym procederze jak „smarowanie” nie brali udziału, o tyle na mękach twierdzili zupełnie coś przeciwnego. Marcin Morawski zeznał: „Dobyliśmy z głowy trupiej mózgu i tym mózgiem smarowaliśmy. Wie o tem bardzo dobrze Jakub, bo to on sam robił, kiedyśmy dziecię od złotnika nieśli i na Grodzkiej ulicy także, gdzieśmy mogli, smarowaliśmy”. Jakub Szumilas przyznał: „Prawda to, żem pierścionki z trupów zdejmował i koszule i to prawda, żeśmy trupią głowę rozbili i mózg wybrali i smarowaliśmy drzwi u kamienic i domów. Prawda to na Grodzkiej ulicy, kiedyśmy dziecię od złotnika brali, smarowaliśmy klamki także i przed Bernardyny. Obadwaśmy smarowali na podzamczu, jam nie smarował, chyba Marcin smarował. Biała maść była z  trupiej głowy mózgu, Marcin mnie nauczył”.

Potem wyjawił: „Trupaśmy z głowy dobyli u Św. Krzyża, rozłupiwszy głowę, mózg wybraliśmy, i masa z tego zrobiona. Drudzy kopacze o tem nie wiedzą”. Stanisław Kromczak, który był trzykrotnie podczas tortur rozciągany na kole, zaprzeczał za każdym razem, że brał udział w „smarowaniu”. Za trzecim razem jednak zeznał: „Do dziewięciu razy wychodzili w nocy tamci kopacze. Mieli maść białą w drewnianej puszce, prezentowali przy ogniu, była na kształt łoju. Chust żadnych nie podrzucałem”.

 

Kilka dni później oskarżeni odwołali swoje zeznania złożone na torturach. Stwierdzili, że do czynów, których nie popełnili, przyznali się z bólu. Sąd ponownie zarządził tortury. Tym razem jednak wystarczyło, że więźniów przyprowadzono na miejsce kaźni – już dobrowolnie wszystko zeznali.
Morawski przyznał się do smarowania mózgiem drzwi koło Bernardynów.O łopatce nic nie wiedział, zaś o podrzucaniu chust słyszał tylko. Puszka, w której trzymali trupi mózg, była drewniana, po tabace. Więcej szczegółów Morawski podał, gdy go kat jednak przywiązał do koła i zaczął czynić swą powinność. Wyjawił wtedy adresy wszystkich osób, których drzwi smarowali wraz z Jakubem Szumilasem (ten miał przy tym mówić: „Kiedy nie będą ludzie umierali, to nie będziemy mieli co jeść”). Łamany na kole przyznał, że to on odciął i zatknął łopatkę, zaś Kromczak podrzucał chusty. Kat wydobył też zeznanie, że „Sitarza dom kazaliśmy posmarować Stanisławowi, bo chleba nie chciał dać Stanisławowi i przyszedł nas prosić o maść z trupiej głowy, a  tę maść robiliśmy z mózgu i kiszek żabich. Dostałem ich pięć w tych dołach, gdzieśmy kopali, a ta maść jest w gnoju, gdzieśmy siedzieli. (…) Głów pięć rozbiłem z Jakubem trupich, i kiszki wyjmowaliśmy z  trupów i w skorupieśmy suszyli i tarli, a tego nas nauczyła w Warszawie, co mieszka na Nowem Mieście Stanisławowa Regina… I sam dlategom tu przyszedł do Lublina, żebym to miasto zaraził i przyniosłem tę maść z Warszawy”. I dodał też Morawski: „A mnie dlatego nic nie szkodzi, że czarta mam przy sobie, bo Baba mi to uczyniła, żebym miał przy sobie na lat
siedem”.

GEST WOBEC „WSPÓLNICZEK”

Potem przyszła kolej na powtórne badanie Szumilasa. Wygłosił to samo, co Marcin. Ponownie torturowany dodał, że widział, jak ów dawał puszkę na
przechowanie jakiejś Dorocie. Z kolei Stanisław zeznał, że smarował drzwi z rozkazu dwóch swoich kolegów. Przypalony ogniem powtórzył wszystko i
uzupełnił, że był świadkiem, gdy Jakub puszkę z maścią dawał na przechowanie pewnej Marynce. Piątego marca lubelski sąd zebrał się na ostatnie obrady w tej sprawie. Po rozpatrzeniu i porównaniu wszystkich zeznań, zapadł wyrok. Sentencja brzmiała: „Chociaż przestępcy za tyle dokonanych zbrodni powinni być rozpalonemi kleszczami przez parę dni przypalani i rozrywani, na kole rozpostarci i w to koło wpleceni albo jeszcze żywi wspólnie w ziemi zagrzebani lub ogniem spaleni, to jednak z bardzo wielu względów, ażeby uwięzieni, jeszcze niezupełnie zabezpieczeni przez kata, nie mogli jakimkolwiek sposobem szkodzić albo jemu samemu, albo obywatelom, sąd po dokładnej rozwadze, zastosowując mniejszą karę, postanowił: wszystkim uwięzionym każdemu z osobna – po uprzednim odcięciu przez kata obydwóch rąk, tak prawej, jak i lewej, uciąć następnie głowę, pochować na miejscu kaźni, a głowy ich, wbite na pal, razem z obciętymi rękami wystawić na drogach publicznych, zwanych rozstajnemi”.

W obliczu śmierci wszyscy trzej oskarżeni po raz kolejny zaprzeczyli swoim zeznaniom, wskazując na męki zadawane podczas tortur. Marcin uczynił
jeszcze ostatni gest i odwołał zeznania złożone przeciwko trzem kobietom [Dorocie, Marynce i Annie – przyp. red.], rzekomym wspólniczkom kopaczy:
„Te białogłowy trzy, co siedzą w więzieniu, jako też i tych ludzi warszawskich, com ich niewinnie obwinił i powołał, całe nic nie są winni,
odwołuję ich; com zaś na siebie powiedział, już to muszę przyjąć, niech to na mnie osobnie, bo jedno ze strachu, a drugie i z boleści powiadałem na
siebie i na ludzi niewinnych”. Wyrok wykonano 6 marca 1711 roku. Trzy dni później sąd rozpatrzył sprawę obwinionych przez grabarzy kobiet. Uznał,
że nie poniosą kary, ale tylko pod warunkiem, że opuszczą Lublin i nigdy do niego nie powrócą.

NIEWINNI?

Polski lekarz i historyk Zygmunt Klukowski, który kilkadziesiąt lat temu badał sprawę lubelskich grabarzy, nie jest do końca przekonany o winie oskarżonych. Ich zeznania są sprzeczne, w większości składane podczas tortur. Nie mają więc żadnej wartości dowodowej. Zdaniem Klukowskiego
wątpliwa jest też wiarygodność świadków. Najprawdopodobniej ta tragiczna historia miała swe źródła w ogólnej społecznej psychozie lęku i bezsilności w walce z zarazą. Wystraszeni ludzie mogli sądzić, że złapanie i wyeliminowanie trójki „mazaczy” rozwiąże problem zarazy. Ciekawe, że
wzmianka jednego z oskarżonych o bliskich związkach z  diabłem przyczyniła się do złagodzenia wyroku. Prawdopodobnie sąd… obawiał się zemsty skazanych, gdyby zbyt długo musieli cierpieć. Proces lubelskich „mazaczy” jest więc interesującym, bezprecedensowym wydarzeniem nie tylko w dziejach polskiego sądownictwa, ale i kultury.