Dziś zapytaliśmy go właśnie o jego pasje, podróże i codzienne życie.
Jesteś jednym z najbardziej znanych i poczytnych polskich pisarzy – autorem nie tylko thrillerów i kryminałów, ale i książek dla dzieci. Jak zmieniło się Twoje życie po tak ogromnym sukcesie?
Pisanie pozwoliło mi osiągnąć niemal całkowitą wolność. Nie jestem związany terminami, spotkaniami ani konwenansami. Mogę żyć w swoim świecie, zgodnie z własnymi wyobrażeniami i na własnych zasadach. Krótko mówiąc, sam tworzę fabułę swojego życia. Niewielu ludzi ma to szczęście. Do tego ta wolność pozwala mi wyrwać się ze współczesności i przenieść do swojego świata.
Jak wygląda ten świat?
Unikam wszystkiego, co współczesne. Wieczorami oświetlam dom świecami i lubię czytać na głos. Poza posiłkami to najbardziej spajająca życie rodzinne chwila. W głośnej i wspólnej lekturze książek jest coś magicznego. Dobieram również te powieści, które przenoszą nas w czasie. Dawne pamiętniki, dzienniki, ale również klasyka literatury.
Swoistą podróżą w czasie jest również kontemplacja rozmaitych przedmiotów. Z każdym antykiem, z niemal każdą rzeczą w moim domu, wiąże się jakaś historia. Broń biała, szable, szpady, rapiery noszą ślady zadawanych ciosów i uderzeń o kości. Oglądając sztychy przez lupę, podróżuję po XVIII wiecznym Wiedniu. Zegary odmierzają czas, tykając i bijąc tak samo, jak biły przeszłym pokoleniom. Zabytkowy globus pokryty jest nazwami niezwykłych krain, które już nie istnieją i liniami szlaków morskich, które pokonywały żaglowce.
Słyszałam, że żaglowce to również Twoja pasja?
Pasja to złe słowo. Żaglowce są fascynujące gdyż stanowią symbol realizowanych marzeń, odwagi i dumy. Na pokładach żaglowców Europejczycy poznawali i podbijali cały świat. Wszyscy słyszeli o Santa Marii, Mayflower, Discovery, Terrorze… Wyśmienitym sposobem na podróże w czasie i przestrzeni jest jedno z głównych wiktoriańskich hobby gentlemanów – mianowicie budowanie drewnianych modeli okrętów. Poświęcam mu wiele wolnych chwil. Tworzenie miniaturowej repliki żaglowca zajmuje tysiące godzin…
Ale wiem, że Twoje życie nie sprowadza się tylko do domu.
Tak, dzielę je między dom oraz ogród. Kolekcjonuję historyczne odmiany róż, takie same jak w ogrodach miały Maria Antonina, Józefina czy Sissi. Wdychając ich zapach, wdycham dokładnie te same mieszaniny olejków eterycznych, którymi syciły zmysły wspomniane królowe i cesarzowe. To niezwykłe. Poza tym praca w ogrodzie pozwala poczuć jedność z ziemią – szczególnie gdy pracuje się bez sztucznych rękawiczek, plastikowych gracek i innych sprzętów.

Jakie zasady towarzyszą życiu Maksa Czornyja?
Staram się żyć świadomie, zgodnie z dwiema zasadami: buon vivere oraz dolce vita. Celebrowanie każdej chwili, smaku, ruchu, zapachu. To nie jest ekscentryzm. W dzisiejszych czasach absurdalnie marnotrawimy życie. Nie zwracamy uwagi na nasze otoczenie, relacje, upływający czas.
Co masz na myśli?
Godziny zmarnowane na bezmyślnym przeglądaniu treści w telefonie to banał. Dla mnie człowiek świadomy, ów “homo consciens”, przepadł, gdy użytkowość całkowicie wyparła estetykę. Zwróć uwagę, że jeszcze sto, sto dwadzieścia lat temu większość przedmiotów użytkowych miała cechy ozdobne, aby cieszyły właściciela. Najprostszy grzebień był przedmiotem wykonanym z dobrych materiałów, urozmaiconym najmniejszym choćby dekorem. Filiżanki, sztućce, zegarki, każdy przedmiot, z którym mieliśmy do czynienia miał być nie tylko użyteczny, lecz również ładny. To dlatego, że żyło się świadomie i zwracało się uwagę na detale. Świat był bardziej finezyjny. I staram się, by mój właśnie taki był.
Wiem, że fascynujesz się Włochami. Czy możesz polecić jedno szczególnie urokliwe lub interesujące miejsce, którego nie ma w przewodnikach?
Wymieniać mógłbym godzinami… Piesza droga z Taorminy do Castelmola, widoki Castello di Torrechiara, sala zmarłych mniszek w Zamku Aragońskim na Ischii. Ale najpiękniejsze są nieoczywiste zaułki, na które sami trafiamy. Nawiązując do tego, o czym wspomniałem przed chwilą, bądźmy świadomi i chłońmy detale. Kiedyś cały wielogodzinny spacer poświęciłem podziwianiu kołatek na drzwiach w jednym z miasteczek… Do tej pory pamiętam dziesiątki z nich i w jakiś sposób ta drobnostka ogromnie wzbogaciła mój świat.
Współcześni turyści zwiedzają miejsca, aby je, wybacz słowo, “zaliczyć”. Nie skupiają się na nich i ich nie smakują. Są żelazne punkty, które należy zobaczyć, ale one często stanowią jedynie napompowane, przereklamowane atrakcje. Pomiędzy obleganymi przez turystów Florencją oraz Wenecją znajdują się mniej popularne, a moim zdaniem nieprawdopodobnie piękne Parma oraz Padwa. Na Sycylii turyści mkną z Palermo do słynnego z “Ojca Chrzestnego” Corleone, a niemal nikt nie dociera na przykład do Bagherii.
Bagherii? Opowiedz coś o niej, nazwa coś mi mówi.
Nazywa się ją również “Miasteczkiem duchów”, choć dzisiaj przede wszystkim ze względu na to, że w ciągu ostatnich lat ubyło mnóstwo mieszkańców. W tej uroczej, zakurzonej miejscowości mieści się Villa Palagonia. Cały kompleks uchodzić może za największe skupisko przedstawień rozmaitych monstrów na świecie. Gargulce, rzygacze, rzeźby, upiorne putta, zworniki, supraporta – dosłownie zewsząd spoglądają na nas lica demonów. Poza tym w willi mieszczą się sale z pięknymi freskami, a okala ją wspaniały, aromatyczny ogród. Zapach cytrusów, ziół, rozgrzanych kamieni i ziemi… Do tego ryk cykad i bezruch gorącego powietrza. Coś wspaniałego. Dość rzec, że zwiedzałem to miejsce całkowicie sam, a wówczas był szczyt włoskiego sezonu.
Takie miejsca to perełki…
Tak, ale nie chodzi o same zabytki. Bagheria jest miasteczkiem, w którym zatrzymał się czas. Nie tylko nie ma tam turystów, ale i Sycylijczycy żyją swoim odwiecznym rytmem. Piłem tam jedną z najlepszych kaw w życiu, a do tego skosztowałem wyjątkowego przysmaku – ręcznie robionych lodów owocowych podawanych w słodkiej bułce w stylu brioche. Może to tchnienie współczesności, ale w takiej formie z satysfakcją je akceptuję.
Na Sycylii warto również zatrzymać się w pół drogi między Katanią oraz Taorminą, mianowicie w Acireale. To kolejne nieznane, lecz urzekające miasto pokryte sycylijską patyną. Po wulkanicznych zboczach można z niego zejść na plaże wioski rybackiej Santa Maria la Scala. Nigdzie nie podają lepszych i świeższych owoców morza.
Mógłbyś mówić o tym godzinami.
Znacznie dłużej. Dlatego lepiej zmieńmy temat.

W takim razie… jakie wydarzenie z twojego życia miało szczególnie silny wpływ na to, kim dzisiaj jest Max Czornyj?
Wydarzenia miały znacznie mniejszy wpływ niż ludzie. To jaki jestem zawdzięczam rodzicom, dziadkom i pradziadkom. Wierzę w odwieczną spiralę pokoleń i spuściznę genów kształtowanych przez drobny pierwiastek okoliczności. Jestem konglomeratem przeszłości. W każdym z nas tkwi więcej świata, który odszedł niż tego, który jest nam współczesny. Dla niektórych ta myśl wydaje się smutna; dla mnie jest niezwykle optymistyczna.
Pracuję przy biurkach moich pradziadków, spoglądam na ich kałamarze, przybory pisarskie, osuszacze tuszu… Przecinam koperty zdobionym nożem do papieru, zamiast je bezmyślnie rozrywać. W każdym ruchu powinno się celebrować życie – tego uczą mnie przeszłe pokolenia. Wiem, że noszę w sobie ich dziedzictwo i dla niego muszę zawsze żyć godnie, celebrując zasady, o których dzisiejszy świat zapomniał. To mój imperatyw.
Zapamiętam. A skoro mowa o ludziach… kogo – postać współczesną, historyczną lub fikcyjną – najchętniej zaprosiłbyś do swojego ogrodu różanego na wino i sery, których – z tego, co wiem – jesteś amatorem?
To zależy od pory roku. Latem don Fabrizia z Il Gattopardo di Lampedusy, jesienią Alexisa Zorbasa, a zimą Annę Kareninę. Wiosna… Wiosnę zostawiam dla siebie. Czasem najlepiej smakować świat w najintymniejszym gronie. Zamiast rozmów oddając się zmysłom.
Dziękuję za inspirującą rozmowę, Maksie.
I ja dziękuję.
Jestem ciekawa, ile osób po przeczytaniu tego wywiadu zacznie pakować walizkę, by jak najprędzej wybrać się do Włoch.
Z Autorem rozmawiała: Margareta Wysocka
Zdjęcia: Bartosz Pussak