Dzięki dużo lepszemu zawieszeniu “Trójka”o wiele sprawniej poruszała się w trudnym terenie. T-34 miał tendencję do nadmiernego kołysania i wpadania w drgania, co naturalnie nie ułatwiało życia załogi. Wnętrze niemieckiego czołgu było również o wiele bardziej ergonomicznie i pozwalało na dużo lepszą współpracę załogi. Do tego dowódca miał do dyspozycji opancerzoną wieżyczkę z peryskopami obserwacyjnymi, dzięki czemu mógł bezpiecznie obserwować pole bitwy. Do obrazu całości dodajmy jeszcze, że PzKpfw III miał dużo lepsze celowniki optyczne, był staranniej wykonany, bardziej ekonomiczny, posiadał system komunikacji wewnętrznej i radiostację nadawczo-odbiorczą. W T-34 dowódca ledwie się mieścił z działonowym w wieży, nie miał swojego peryskopu. By rozejrzeć się, musiał otworzyć wielki właz obejmujące powierzchnią oba miejsca w wieży. Co więcej, brak systemu komunikacji wewnętrznej w radzieckim czołgu wymusił stosowanie najprostszych rozwiązań. Dowódca, siedząc nad kierowcą, opierając buty na przedramionach podwładnego, informował go, gdzie ma skręcić. Proste i pomysłowe, ale nie zawsze skuteczne w trakcie walki, ale o tym radzieccy czołgiści już wkrótce mieli się przekonać na własnej skórze. Co prawda w późniejszych egzemplarzach T-34 zastosowano system łączności wewnętrznej, który niestety obejmował tylko dowódcę i kierowcę. Co jeszcze ciekawsze, niemiecki pojazd był też niemal dwukrotnie cichszy od radzieckiego czołgu. Wg przeprowadzonych porównań, niemiecki czołg był dopiero słyszany z dystansu ok. 150-200 metrów, w przypadku radzieckiej konstrukcji nie było problemu z usłyszeniem go już z dystansu ok. 500 metrów. A to wbrew pozorom, raczej dość ważny parametr dla tego typu pojazdów.
Jednak, jeśli myślicie, że to już koniec wad T34, to się grubo mylicie …
Mimo tych wszystkich faktów Stalin nakazał natychmiast rozpocząć produkcję tego czołgu, wychodząc z założenia, że wnioski z eksploatacji w realnych warunkach bojowych, pomogą w ewentualnej późniejszej modernizacji tego pojazdu. Dowództwo Czerwonej Armii wolało poczekać na dopracowanie modelu T-34M, który miał być usprawnioną i zarazem wolną od wad konstrukcją, ale KC KPZR nie słuchało głosu rozsądku i postawiło na swoim. Na początku 1941 oku, wbrew sprzeciwom konserwatywnej części Czerwonej Armii, która chciała przywrócenia dostaw sprawdzonych czołgów T-26 i BT-7, rozpoczęto masową produkcję tego czołgu. No i jak zwykle w ZSRR, tradycyjnie zaczęły się problemy. Kłopoty z niedopracowanym silnikiem W-2 a przede wszystkim z jego dostępnością, spowodowały, że niektóre z wyprodukowanych T-34 wychodziła z fabryk z lotniczym silnikiem benzynowym Mikulin MT-17 sparowanym z prymitywną i wyjątkowo awaryjną skrzynią biegów. Co więcej, planowano w tych czołgach założyć armatę F-32 o kalibrze 76,2, która była jeszcze na deskach kreślarskich, więc sięgnięto po dostępne działo L-11 o tym samym kalibrze, które szybko się okazało, że jest wyjątkowo niecelne i sprawiające mnóstwo kłopotów. Dopiero wprowadzenie na uzbrojenie armaty F-34, która zastąpiła niezbyt udaną F-32 i fatalną L-11, poprawiło zdolności bojowe tego pojazdu. Z kronikarskiego obowiązku, napiszę, tylko że część nowo wyprodukowanych T-34 została wyposażona w armaty o kalibrze 57mm, które nie do końca sprawdziły się w boju i zdarzało się, przy okazji remontów przezbrajano je w działa kalibru 76 mm. Generalnie na przykładzie powstania tego czołgu widać całą niemoc i patologię ówczesnego ZSRR. Stworzono w teorii całkiem niezłą konstrukcję, która przez zastosowanie fatalnych podzespołów o niskiej jakości, wytworzone w fatalnie zarządzanych, ale w miarę nowoczesnych zakładach, gdzie niestety panowała typowo sowiecka niska kultura techniczna. Trudno się dziwić, skoro duża grupa wyszkolonej kadry technicznej, w wyniku najczęściej fałszywych oskarżeń, bawiła obecnie na Syberii, wyrębując las w łagrze bądź po prostu została fizycznie wyeliminowana.
No i nastąpił 22 czerwca 1941, gdy hitlerowskie Niemcy uderzyły na swojego niedawnego sojusznika ZSRR.
Czerwona Armia w dniu ataku miała na swoim stanie ok. 900 czołgów T-34 zgrupowanych wzdłuż granicy z III Rzeszą. Ich pojawienie się na polu walki wywołało niemałe zaskoczenie po niemieckiej stronie, która nie podejrzewała nawet, że w ZSRR mogą opracować czołg tej klasy. Szybko się też okazało, że duża część niemieckich sił pancernych ma spory problem przy próbach zniszczenia sowieckich czołgów T-34 czy KW. Pociski przeciwpancerne okazywały się, kolokwialnie mówiąc, mało skuteczne w starciu z pancerzami T-34 i KW. Niemiecka armata przeciwpancerna kalibru 37 mm PaK 36 (niem. Panzerabwehrkanone 36), która dotąd była najskuteczniejszą bronią tego typu w Wehrmachcie, okazywała się niemal bezużyteczna i z tego względu, zyskała mało pochlebne miano „Anklopf”czyli po prostu „kołatka”. Mimo tego, dość szybko okazało się, że fatalne wyszkolenie radzieckich czołgistów, brak koordynacji pomiędzy oddziałami, chaos w dowodzeniu i zaopatrzeniu, skutecznie zniwelowały przewagę radzieckich konstrukcji. Pamiętajmy, że ówcześnie w Czerwonej Armii, tylko czołg dowódcy oddziału (i to nie każdy) miał radiostację, a komunikacja z pozostałymi maszyny w oddziale odbywał się za pomocą… chorągiewek sygnałowych. Oczywiście należy dodać, że same radiostacje 71-TK-3 były kiepskiej jakości, a co za tym idzie, dość awaryjne i dodatku były tylko stacjami odbiorczymi, bez możliwości nadawania. Fakt, że taki sprzęt był zamontowany w czołgu, nie musiał oznaczać, że działał poprawnie. Warto dodać, że większość utraconych T-34 w roku 1941 stanowiły tzw. straty niebojowe, czyli na skutek awarii silnika, skrzyni biegów czy po prostu braku paliwa. Takie unieruchomione czołgi musiano porzucić, bowiem Rosjanie nie mieli możliwości a w obliczu postępu sił niemieckich nawet i czasu, by odholować niesprawne tanki do punktów naprawczych. Podczas działań bojowych bardzo szybko ujawniły się kolejne wady T-34 spowodowane ciasną i źle zaprojektowaną wieżą. Okazało się, że wentylator w wieży mający za zadanie wyciągać z niej gazy prochowe powstałe po wystrzale, był dobrany do charakterystyki armaty o kalibrze 45mm. Jak to bywało w ZSRR, przy zmianie armaty na 76 mm, zapomniano o tym fakcie i nie uwzględniono tego w dalszej fazie projektowania. Wynik tego zaniedbania był przewidywalny, po kilku wystrzałach gazy prochowe szczelnie wypełniały wieżę, nierzadko prowadząc do omdleń załogi. Co więcej, w późniejszej wojennej produkcji czołgów zrezygnowano z montażu wiatraka wyciągającego gazy z wieży, uznając, że i tak nie spełnia swego zadania. W końcu troska o swoich żołnierzy nie była priorytetem w ZSRR.
Aż do roku 1943, priorytetem było uproszczenie konstrukcji T-34, by przyśpieszyć ich budowę. Wszelkie zmiany w pierwotnym projekcie wprowadzano tylko pod warunkiem, że nie wpłynie to na czas produkcji oraz nie wpłynie na cenę końcowego egzemplarza. Udało się wprowadzić ważną zmianę na wniosek doniesień z frontu, by jeden duży włazu na wieży zastąpić dwoma mniejszymi. Oczywiście każda fabryka produkująca T-34, dodatkowo wprowadzała swoje unikalne usprawnienia, po których bez trudu można rozpoznać na zdjęciach, z jakiego zakładu wyjechały. Co ciekawe, by zaoszczędzić czasu, w początkowej fazie wojny, większość radzieckich czołgów, wprost z fabryki wyjeżdżało na front niepomalowane. Jakość tych pośpiesznie zmontowanych maszyn, z wiadomych powodów nie była, delikatnie mówiąc, najlepsza. Co więcej, czołgi wchodzące z różnych fabryk często różniły się rozmiarami i wyglądem. Zdarzały się zarówno wieże z walcowanej stali, jak i odlewane, zresztą różnic było dużo więcej i często okazywało się, że niektóre części z rozbitych T-34 nie pasują do innych maszyn tego typu. Dodatkową wisienką na torcie był fakt, że planowany resurs bez remontu wynoszący początkowo 200h a później zmniejszony do 100h, raczej rzadko był osiągany. W sumie nie stanowiło to większego problemu, bo warto dodać, że w roku 1942, średnia długość życia T-34 wynosiła raptem ok. 66 godzin, więc i tak daleko było do planowanej wartości. Aż ciśnie się na usta taka dygresja, że duża ilość czołgów na polu walki, nawet niskiej jakości, zawsze było i chyba nadal jest nadrzędnym priorytetem każdej Armii dowodzonej z Moskwy. Co warto podkreślić, czas produkcji jednego czołgu T-34 zmniejszył się z 8 tys. roboczogodzin w 1941 r. do 3,7 tys. w 1943 r. Przypomnę tylko, że budowa niemieckiego Tygrysa pochłaniała aż 300 tys. roboczogodzin. Notabene duża ilość przejętych rosyjskich czołgów skłoniła Wehrmacht do przyjęcia je do swojej służby jako PzKpfw T-34 747(r) i PzKpfw T-34/85(r). Oczywiście przy wielu egzemplarzach dokonano polowych przeróbek jak np. wymiana urządzeń optycznych, założenie nowych wieżyczek dla dowódcy czołgu czy montaż niemieckich radiostacji.
Radzieccy czołgiści wspominali w różny sposób swoją służbę na T-34. Wskazywano na niepowtarzalność każdego egzemplarza, nikt nie wiedział, ile mocy ma jego silnik użyty w konkretnym czołgu i jak szybko padnie, a niemal każda armata strzelała z różnym rozrzutem i miała inny zasięg itp. Po prostu radziecka jakość w pełnej krasie…
Dopiero pojawienie się na froncie wschodnim nowych, silnie opancerzonych niszczycieli czołgów Sturmgeschütz uzbrojonych w długolufowe działa 75 mm, nowych czołgów typu PzKpfw VI Tiger (Panzerkampfwagen VI Tiger, SdKfz 181) oraz PzKpfw V Panther (Panzerkampfwagen V Panther, Sd.Kfz.171) niejako wymusiło poważniejsze zmiany w radzieckich czołgach. Oczywiście w ZSRR zdawano sobie sprawę z niedopracowania T-34 i w związku z tym zaplanowano wprowadzenie do produkcji nowego, usprawnionego o doświadczenie zdobyte przy modyfikacjach T-34, czołgu T-43, który ok. 50% podzespołów miał identycznych jak poprzednik. Co więcej, nowy czołg miał być jeszcze prostszy w produkcji i dodatkowo, niemal całkowicie pozbawiony wad poprzednika. Początkowo planowano zastąpienie T-34 nowym modelem, ale szybko okazało się, że wieże T-43 można łatwo zaadoptować do kadłuba poprzednika. Sam Józef Stalin nakazał przerwanie prac nad wdrożeniem nowej konstrukcji do produkcji, nakazując, by skupić się na modernizacji samego T-34 by nie zakłócać rytmu dostaw czołgów na front. W tym przypadku z prototypu T-43 przejęto nową i większą wieżę zaprojektowaną dla trzech osób (dowódca, celowniczy i ładowniczy), gdzie zamontowano nowe większe przeciwlotnicze działo D-5T o kalibrze 85 mm, zmodyfikowane przyrządy celownicze i obserwacyjne, dano nowe koła jezdne a co za tym idzie, również nowe dopracowane gąsienice. Niestety, mimo wzrostu masy pojazdu, silnik pozostał ten sam choć poprawioną transmisję i układ chłodzenia. Nowopowstałą hybrydę nazwano T-34-85 i szybko wdrożono do produkcji. I co warto nadmienić, nowy czołg już w momencie wejścia do produkcji był przestarzały i odstawał osiągami nawet od niemieckich konstrukcji. Podczas trwania II Wojny Światowej wyprodukowano wg różnych źródeł ponad 53 tys. tych czołgów. Dla porównania III Rzesza wyprodukowała w tym czasie ok. 9173 szt. PzKpfw IV, 1355 szt. PzKpfw VI Tiger, 5992 szt. PzKpfw V Panther czy 487 egzemplarze PzKpfw VI Ausf. B Königstiger.
A nie zapomnijmy, że ZSRR produkowało oprócz T-34 również innego typu czołgi jak np. ciężkie typu KW-1, KW-2, IS-1, IS-2, czy lekkie jak np. T-60 i T-70 oraz czołgi produkcji brytyjskiej oraz amerykańskiej z pomocy Lend-Lease, które również miały swój wkład w końcowe zwycięstwo nad Niemcami.
Szczególnie w końcowej fazie wojny, nawet T-34-85 miał już relatywnie słaby pancerz, który słabo chronił przed ogniem niemieckich dział przeciwpancernych czy czołgów z tego okresu. Odstawał jakością wykonania, ergonomią, poziomem awaryjności oraz osiągami od porównywalnych konstrukcji z tamtego okresu. Miał wiele wad, ale za to na polu walki było tych czołgów naprawdę dużo. Straty w radzieckich czołgach były bardzo szybko uzupełniane a co najważniejsze było to robione w dużo szybszym tempie, niż to mógł zrobić przeciwnik. Ocenia się, że w końcowej fazie wojny, każdego dnia na froncie było ok. od 2500 do 3200 czołgów T-34 różnych odmian, co stanowiło ok. 60% wszystkich czołgów walczących po stronie ZSRR w danej chwili. Jako ciekawostkę dodam tylko, że amerykańskie czołgi M4 Sherman z długolufową armatą 76 mm, dostarczane do ZSRR, od razu trafiały na wyposażenie elitarnych jednostek Gwardii, które bardzo wysoko ceniły bezawaryjność, doskonałą ergonomię tego pojazdu. Dodajmy do tego, całkiem celne działo, w którym po raz pierwszy na świecie zastosowano jednopłaszczyznowy stabilizator, który zwiększał celność ognia podczas jazdy. Duże znaczenie miała też jakość wykonania, doskonała amunicja, która stała na dużo wyższym poziome niż rodzimej produkcji. To wszystko spowodowało, że nawet radzieccy czołgiście cenili wyżej Shermana niż rodzimego T-34 pomimo faktu, że teoretycznie M4 miał gorszy pancerz i silnik benzynowy, który w razie trafienia groził pożarem. No i dodajmy fakt, że amerykańskie czołgi, bezawaryjnie mogły pokonać dużo większy dystans niż jakakolwiek radziecka maszyna. Notabene w roku 1944 pojawił się nowy radziecki czołg T-44, który był rozwinięciem przerwanego projektu T-43. Na nowo zaprojektowanym kadłubie, z nowym zawieszeniem i transmisją, mocniejszym silnikiem po raz pierwszy osadzonym w poprzek kadłuba co pozwoliło na obniżenie sylwetki, osadzono klasyczną wieżę od T-34-85. W tym czołgu starano się poprawić wszystkie wady i niedoskonałości, jakie miał T-34. I to się udało, bo choć T-44 jakieś dużej kariery nie zrobił, to stał się podstawą do powstania takich czołgów jak T-54 i T-55, które na wiele lat wyznaczyły nowy standard w budowie czołgów.
Po zakończeniu II Wojny Światowej komunistyczna propaganda, w niemal każdym kraju po tej stronie Żelaznej kurtyny, zaczęła mitologizować T-34 jako cudowną broń, dzięki której pokonano III Rzeszę. W niemal każdym większym czy mniejszym mieście masowo ustawiano na cokołach, wycofywane z użycia T-34 różnych wersji jako pomniki upamiętniające mniejsze lub większe starcia z siłami hitlerowskich Niemiec. Powstało szereg różnych filmów i seriali, które głównie opowiadały całkowicie zafałszowane historie, gdzie zazwyczaj garstka T-34 gromiła z powodzeniem przeważające siły wroga, podczas gdy w rzeczywistości najczęściej wyglądało to zgoła inaczej. W popularnym i nadal chętnie oglądanym polskim serialu „Czterej pancerni Pies” grają głównie czołgi T-34-85 produkcji powojennej, mimo że w rzeczywistości na stanie 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte w tym czasie była zbieranina T-34/76 różnych wersji. No i siłą rzeczy, nie miała miejsca sytuacja, że w każdym czołgu była radiostacja nadawczo-odbiorcza jak ma to miejsce w serialu. Zresztą po dziś dzień powstają filmy, które w nienachalny sposób nadal podtrzymują mit tego „wspaniałego” radzieckiego czołgu. Przykładem może być, nawiasem mówiąc świetnie nakręcony i zrealizowany wspomniany wcześniej rosyjski film” T-34” z roku 2019 Film, co muszę niechętnie przyznać, ogląda się świetnie i jest naprawdę dobrze zrealizowany, choć przedstawiona historia jest równie fantastyczna i równie prawdopodobna niczym fabuła ostatnich Gwiezdnych Wojen. Po wycofaniu ze służby, T-34 robi karierę występując w kolejnych filmach i serialach, grając czołgi z II Wojny Światowej i to nie zawsze radzieckie. W filmie „Kelly’s Heroes” znanym w Polsce pod tytułem „Złoto dla Zuchwałych” występujące tam czołgi typu Tygrys to tak naprawdę przebudowane właśnie T34-85. Podobne modyfikacje przeprowadzono ćwierć wieku później, na potrzeby filmu „Szeregowiec Ryan” gdzie po raz kolejny przebudowano T-34 na Tygrysa. Zresztą, również w Polsce dokonywano takich zabiegów. Już w latach 60-tych, na kadłubach T-34 stworzony w poznańskich zakładach HCP, repliki PzKpfw VI Tiger i PzKpfw V Panther, które wystąpiły we wspomnianym wcześniej, serialu “Czterej pancerni i pies”. Podobne, choć zrealizowane w inny, mniej inwazyjny sposób były “Tygrysy” z serialu “Stawka większa niż życie”. Niestety, w kolejnych polskich filmach wojennych, realizatorzy szli już na łatwiznę i jedyną charakteryzacją na niemieckie czołgi, było namalowanie czarnych krzyży na wieżach…
Sam T-34 jeszcze przez długie lata służy w wielu armiach całego świata (w niektórych nawet po dziś dzień) i pojawia się na niemal każdym konflikcie i to kilkadziesiąt lat po zakończeniu II Wojny Światowej. Jednakże trzeba przyznać, że to raczej zawsze są T-34-85 produkcji powojennej, które siła rzeczy zostały wykonane staranniej, w których wyeliminowano dużą część wad, jakie miały wojenne egzemplarze i które posiadają wyposażenie, o jakim radzieccy czołgiści nawet nie mogli pomarzyć w latach wojny. Już podczas konfliktu w Korei w latach 1950-1953, okazało się, że radzieckie czołgi raczej nie radzą sobie w starciach z czołgami nowej generacji jak brytyjskimi typu Centurion czy amerykańskimi M26 Pershing, czy nawet z poczciwymi M4 Sherman. Ocalałe T-34 po starciach z zachodnimi czołgami i tak wkrótce, w dużej liczbie wpadły w ręce sił ONZ porzucone w wyniku awarii lub po prostu z braku paliwa. T-34-85 były również wytwarzane na licencji w Polsce, Czechosłowacji oraz w Chinach a stamtąd trafiały niemal na cały świat. Jest to nadal tani, prosty w użyciu i łatwo dostępny czołg, który po dziś dzień może się sprawdzić w lokalnych konfliktach, gdzie brak nowoczesnej broni przeciwpancernej lub sił powietrznych zdolnych do niszczenia celów naziemnych. Warto dodać, że T-34/76 wycofano z uzbrojenia Wojska Polskiego już pod koniec lat 40-tych, a ostatnie T-34-85 powojennej produkcji, wycofano z uzbrojenia Wojska Polskiego dopiero w roku 1986. Nawet dziś, niewiele osób zdaje sobie sprawy, jaki był naprawdę ten czołg i że jego prawdziwa historia ma niewiele wspólnego z mitem, który był, a właściwie nadal jest budowany poprzez kolejne filmy czy seriale. Choć prawda jak zwykle okazuje się bardziej gorzka niż trudna do przełknięcia dla niektórych, to trzeba przyznać, że jeszcze wiele osób wierzy w historie o doskonałości tego skądinąd ciekawego czołgu.