Transhumanizm obiecuje błogą długowieczność, ale tylko wybranym. Felieton Łukasza Orbitowskiego

Transhumanistyczne nadzieje rozbudzają przekonanie, że jestem ostatnim pokoleniem, postawionym przed absolutną koniecznością śmierci. Wydłużanie życia poprzez ingerencję w ciało, czy też abstrakcyjne jeszcze załadowanie świadomości do wirtuala będzie, to jasne, udziałem garstki uprzywilejowanych.
Transhumanizm obiecuje błogą długowieczność, ale tylko wybranym. Felieton Łukasza Orbitowskiego

Komiks „Dallas Barr” autorstwa niejakiego Marvano rozgrywa się w drugiej połowie naszego wieku. Pewien genialny naukowiec zarabia potężną kasę dzięki opracowanej przez siebie kuracji odmładzającej. Zabieg oddaje dziesięć lat życia i kosztuje milion funtów. Po dekadzie kurację należy powtórzyć, inaczej ciało zacznie starzeć się w przyśpieszonym tempie. Naukowiec nie odstępuje od swoich zasad nawet dla przyjaciół, a podzielenie się kuracją ze światem nawet nie przejdzie mu przez głowę. Masz milion funtów? Pożyjesz jeszcze trochę. Pusto w portfelu? Trumna już czeka.

Pomysł na „Dallasa Barra” powstał w końcówce lat osiemdziesiątych, a niedługo później transhumanizm stał się modny i cieszy się popularnością do dzisiaj. Czytam wywiad z Natashą  Vita-More i rozumiem, że nie tylko świat w którym żyję, ale i ja sam należę do przeszłości. Największe marzenie ludzkości o pokonaniu śmierci (na razie poprzez wydłużanie życia, mówimy więc o długowieczności, nie nieśmiertelności) staje się realne, a zamiast dawać nadzieję, ją odbiera. Właśnie dowiedziałem że w Maryland eksperymentują już na świńsko ludzkich hybrydach. Harari w bestsellerowym „Homo deus” wskazuje, że najrozsądniejszym posunięciem człowieka będzie oddanie swojej wolności algorytmom. Niezbyt wesoło to wszystko wygląda.

Natasha Vita-More mówi o swobodnym przenoszeniu świadomości pomiędzy różnymi naczyniami

Naczyniem jest ciało, ale i maszyna. Jej zdaniem ten skomplikowany proces będzie realny za kilkadziesiąt lat. Będę wówczas starcem, średnio nadającym się do takiej przeprowadzki. Natasha, z naiwnością właściwą niektórym intelektualistom twierdzi, że długowieczność stanie się udziałem wszystkich. W domyśle, milioner z Doliny Krzemowej i Hindus ze slumsów będzie mógł żyć tak długo jak zechce. Moim zdaniem to nieprawda. Rację ma Marvano i jego „Dallas bar”.

Długowieczność jest ciągle poza naszym zasięgiem, a koszta jej osiągnięcia okażą się gigantyczne. Mam przypomnieć, ile płacimy za proste operacje chirurgiczne albo za farmaceutyki? Tu koszty będą nieporównywalnie wyższe, a świat ulegnie dodatkowemu podziałowi na elitę cieszącą się długowiecznością, i śmiertelne chamstwo, czyli nas. Kto znajdzie się w tej elicie? Biznesmeni, przywódcy państw, a także najbogatsi artyści. Ta ostatnia perspektywa przeraża mnie najbardziej.

Naprawdę chcemy, aby Bruno Mars śpiewał nam przez następne sto pięćdziesiąt lat?

Podział, który nastąpi nie będzie taki jak teraz, na bogatych i biednych. Ten funkcjonuje od początku istnienia świata, tylko bogatsi mają coraz więcej, a biedakom ostatnia koszulina właśnie pęka na spracowanych plecach. Między nami pojawią się istoty piękne i długowieczne, zdolne do zmiany swojej postaci i podróżowania poza ciałem, w strumieniu danych. Śmiejcie się jeśli chcecie – moim zdaniem bogowie znowu pojawią się na Ziemi. Podrasowana inteligencja da nam nowe boginie Ateny. Świadomość popłynie przez chmurę szybciej niż Hermes, a syntetyczne ramię przyda jego właścicielowi siłę Heraklesa. Jak znam życie, będą mieli swój Olimp, do którego nas nie wpuszczą, bo i po co.

 

Mój przyjaciel jest najinteligentniejszym człowiekiem jakiego znam i ekspertem od transhumanizmu. Wiąże z nim wielkie nadzieje. Literalnie czeka na możliwość przeniesienia swojej świadomości do sieci. Jest względnie młody, pochodzi z długowiecznej rodziny i myśli o tym z radością. Może doczeka? Zapytałem go w takim razie co z ciałem. Wzdrygnął się. Żadne ciało nie jest mu do niczego potrzebne. Nie mogłem tego zrozumieć, bo ja przecież jestem ciałem i z cała mam największe radości: seks z ukochaną osobą, wódeczka z kolegami, zabawa z dziećmi, sport. Jak mam być bez ciała, wolę przestać istnieć. W transhumaniźmie, tym świeckim wehikule postępu odżywa wczesnochrześcijańska, gnostycka nawet nienawiść do ciała. Mówię o tych gościach, którzy biczowali się w eremach, jedli szarańczę i odcinali sobie narządy płciowe. Ciało wówczas stanowiło ohydną przeszkodę do lepszego życia w innym świecie. Dziś znowu nią jest, a inny, lepszy świat budujemy sobie sami.

Transhumanistyczne nadzieje rozbudzają przekonanie, że jestem ostatnim pokoleniem, postawionym przed absolutną koniecznością śmierci. Wydłużanie życia poprzez ingerencję w ciało, czy też abstrakcyjne jeszcze załadowanie świadomości do wirtuala będzie, to jasne, udziałem garstki uprzywilejowanych. Niemniej, perspektywa się zmienia. Będzie bowiem możliwość życia dłuższego o dwadzieścia, pięćdziesiąt, nawet sto lat. Ja już się na to nie załapię, moje dzieci może już tak. Widzę w tym wielką nadzieję i ogromną niesprawiedliwość. Mam czterdzieści jeden lat i ostrożnie liczę, że drugie tyle jest przede mną. Mogę dzisiaj wpaść pod auto albo dostać zawału, albo też, wbrew trybowi życia dojechać do setki. Takie mam widełki i lepszych nie dostanę.

Bardzo nie chcę umrzeć, ale godzę się z tą perspektywą 

Zniknę i już, przestanę istnieć, co nie jest znów takie przerażające. Ciekawi mnie jednak jaki będzie ten świat przyszłości, ziemia długowiecznych. Cała kultura, wszystko co znamy, od eposów Homera, przez piękno katedr, aż po książki i płyty na mojej półeczce wzięły się przecież ze śmierci. To poczucie kruchości życia sprawiło, że artyści chwycili za pióra, a architekci zabrali się za wznoszenie majestatycznych budynków. Pragnęliśmy zbudować coś trwałego, świadomi własnej kruchości. To wszystko straci na znaczeniu i będzie postrzegane jako świadectwo potwornych czasów, kiedy kostucha szalała po świecie?

Co z religią?

Jestem ateistą i bezbożnikiem, ale mam świadomość, że historia ludzkości to dzieje różnych wierzeń, od kultu niedźwiedzia i słońca po subtelne rozważania teologów w rodzaju Therarda de Chardin. Religia wzięła się ze strachu przed śmiercią i oferuje iluzję życia po życiu, w najróżniejszych wariantach. Mogę wrócić do ciała w innej epoce, albo obudzić się na pastwiskach niebieskich (jeśli chodzi o mnie wylądowałbym raczej w innym miejscu). Nadzieja długowieczności, transhumanizm czynią buddyzm, chrześcijaństwo, islam a także religie naturalne czymś zbędnym.

 

Realna nadzieja leży w nauce. Religia jaką znamy odejdzie w przeszłość, realizując marzenia ateistów o pustych meczetach i kościołach. Jak długo będą puste? Czyj ołtarz tam stanie? Długowiecznego człowieka-boga? Tego tylko mogę się domyślać.

Nadchodzące zmiany budzą mój lęk i smutek, choć przecież nie są złe. Oddalenie śmierci to piękna idea. Ale po raz pierwszy mam mocne przekonanie, że przyszłość jest nieznana, dziwna i pozbawiona miejsca dla takich jak ja.

Przeczytaj także NIE popieram Urbana. Felieton Łukasza Orbitowskiego