Phreakerzy: hakerzy z gwizdkami. Jak opanowali sieci telefoniczne

Kilkadziesiąt lat temu kluczem do nieskrępowanej komunikacji stało się… gwizdanie do telefonu. Wykorzystali to m.in. Steve Wozniak i Steve Jobs, twórcy koncernu Apple.
telefon, stary telefon
telefon, stary telefon

Długo przed tym jak internet oplótł świat, zaczęliśmy komunikować się za pomocą telefonu. Wraz z rozpowszechnieniem początkowo ręcznych, a następnie automatycznych central telefonicznych ludzie uzyskali dostęp do łączności na duże odległości. Aparat telefoniczny długo był przywilejem zarezerwowanym dla nielicznych. Z czasem się rozpowszechnił, jednak rozmowy międzymiastowe i międzynarodowe kosztowały krocie.

Ludzka przekora i upór nie znają jednak granic. Prędko pojawił się tzw. phreaking i rozwinęła międzynarodowa subkultura phreakerów, którzy zgłębiali działanie sieci telefonicznych i wymieniali się wiedzą podobnie jak dziś hakerzy. Ich celem było nieskrępowane korzystanie z telefonu bez opłat lub dużo taniej, niż żądał operator.

W 1982 r. amerykański film „Gry wojenne” straszył, że niesforni phreakerzy nie tylko łamią prawo, ale mogą nawet przejąć kontrolę nad arsenałem USA i doprowadzić do konfliktu nuklearnego. Czy to była prawda?

Magiczne tony oszukują centralę telefoniczną

Historia phreakingu zaczęła się w latach 50. XX w., gdy królowały aparaty z kręconym cyferblatem. Ktoś odkrył, że poprzez odpowiednie uderzanie w widełki aparatu z dużą prędkością (około 5 do 10 kliknięć na sekundę), w odstępie około jednej sekundy, dzwoniący może wybierać numery tak jakby używał pokrętła. Takie „oszukanie” centrali otworzyło drogę do dalszych poszukiwań.

Przełomu dokonał w 1957 r. pewien ośmioletni chłopiec. Nazywał się Joe Engressia, był niewidomy i posiadał słuch absolutny. Centrale operatora AT&T w Stanach Zjednoczonych wykorzystywały wybieranie tonowe. Odpowiednie tony były w istocie komendami, jakie aparat wysyłał do centrali w celu uzyskania pożądanego połączenia.

Niektóre tony były jednak przeznaczone tylko do użytku wewnętrznego operatora telefonicznego. Specjalny ton o częstotliwości 2600 Hz powodował, że centrala udostępniała linię otwartą np. dla techników, którą można było wykorzystać do bezpłatnych połączeń międzymiastowych i międzynarodowych.

Pewnego dnia państwo Engressia odkryli, że operator nie nalicza im impulsów za rozmowy, o czym uczciwie powiadomili firmę AT&T. Okazało się, że mały Joe gwizdał do słuchawki, co powodowało charakterystyczny trzask centrali przełączającej się w tryb bezpłatny. Intrygowało to chłopca, który nie wiedział, co to oznacza. O tym, że „ustne” wygenerowanie tego tonu nie było łatwe, można się dziś przekonać, wpisując „2600 Hz” w przeglądarkę YouTube.

Gwizdek z paczki płatków pozwala dzwonić za darmo

Po Joe przyszli zupełnie świadomi „łamacze” central telefonicznych jak William „Bill” Acker (1953–2015), który odkrył, że do puszczania tonu 2600 Hz do słuchawki doskonale się nadaje magnetofon. Prawdziwą legendą został zaś niejaki John Draper. Przyjaźnił się z Joe Engressią. Dzięki temu odkrył, że darmowe gwizdki rozdawane w pudełkach płatków zbożowych Cap’n Crunch emitowały dźwięk 2600 Hz (stąd jego przydomek Captain Crunch – Kapitan Chrupek).

Umożliwiało to na sterowanie systemami telefonicznymi. Można było wydać długi gwizd, by zresetować naliczanie impulsów, a potem sekwencję gwizdnięć (krótki ton na „1”, dwa na „2” itp.), aby wybrać pożądany numer do kolegi z innego stanu i przegadać z nim noc za darmo. Draper podszedł do zadania profesjonalnie i skonstruował tzw. Blue Box – niebieskie pudełko. Urządzenie emitowało sygnał o pożądanych częstotliwościach wykorzystywanych w komunikacji między automatycznymi centralami AT&T.

W 1971 r. w magazynie „Esquire” ukazał się sensacyjny artykuł, który opisywał świat telefonicznych piratów. Jednym z bohaterów tekstu był sam Draper, który szpanował swoim „niebieskim pudełkiem” na imprezach. Operatorzy telefoniczni zorientowali się, że rozwija się coś w rodzaju telefonicznego podziemia i powiadomili policję o nowym typie przestępstw. Drapera aresztowano. Dostał wyrok siedmiu lat w zawieszeniu. Sankcje karne nie zniechęciły jednak młodych zapaleńców.

Jobs i Wozniak handlują niebieskimi pudełkami

Jest jesień 1971 r. W bibliotece Uniwersytetu Stanforda dwóch studentów gorączkowo wertuje schemat techniczny aparatu telefonicznego. „Jest!” – wykrzykują jednocześnie. Tego samego dnia kupują w sklepie elektronicznym części do konstrukcji „niebieskiego pudełka”. Czują, że są na tropie czegoś wielkiego – klucza do nieskrępowanej komunikacji. Nazywają się Steve Wozniak i Steve Jobs. Przejdą do historii jako twórcy koncernu Apple.

Zafascynowała ich historia Kapitana Chrupka opisana w magazynie „Esquire”. Zmontowali własnego sprawnego blue boxa, a od innych domorosłych konstruktorów odróżniało ich to, że podeszli do tematu biznesowo. Techniczny talent pozwolił im na uruchomienie garażowej  produkcji „niebieskich pudełek”, którymi następnie handlowali w gronie wtajemniczonych. Głównym konstruktorem był Wozniak.

Każde urządzenie było opatrzone unikalną gwarancją. W opakowaniu znajdowała się karteczka z fragmentem tekstu słynnej pieśni gospel „He’s got the whole world in his hands” („On trzyma w ręku cały świat”). Była to w istocie dewiza phreakingu.

W sumie Wozniak i Jobs sprzedali od czterdziestu do stu takich urządzeń. Po latach, w 2017 roku, jedno z nich trafiło na aukcję nowojorskiego domu aukcyjnego Bonhams. Zostało kupione za 125 tysięcy dolarów, czyli prawie pół miliona złotych.

Phreakerzy działali także w Polsce

Piractwo telefoniczne nie ograniczało się do Zachodu. W latach 80. narodziła się polska scena phreakerska. Poza standardowym używaniem blue boxa Polacy potrafili przerabiać aparaty w budkach telefonicznych, aby można było dzwonić z nich za darmo. Hakowali centralki i przekaźniki (szczególnie te umieszczone w odludnych miejscach) i organizowali całonocne „telekonferencje”, podczas których za pomocą przejętej linii zdzwaniało się nieraz kilkanaście osób z całego kraju.

Charakterystyczne, że członkowie „telefonicznego podziemia” gardzili tzw. pajęczarzami, czyli ludźmi wpinającymi się „na wydrę” w czyjeś kable telefoniczne w piwnicy czy podrabiającymi żetony do budek telefonicznych. Działalność phreakerów miała być wyrafinowana, wynikająca z głębokiej wiedzy inżynierskiej.

Rozkwit tej działalności przypadł na lata 90., gdy pojawiły się nowe technologie jak analogowa łączność komórkowa standardu NMT450i, znana jako Centertel. Zdolni phreakerzy potrafili dostać się do przekaźnika telefonii mobilnej gdzieś na odludziu, podłączyć własnej konstrukcji nadajnik, po czym z radiotelefonu w samochodzie rozmawiać za darmo z całym krajem. Oczywiście nie uchodziło to uwadze odpowiednich służb, które próbowały namierzyć telefonicznych piratów.

Prawdziwym „przewrotem kopernikańskim” dla społeczności phreakerów było upowszechnienie komputerów wyposażonych w modemy. Internetu jako sieci typu „każdy z każdym” jeszcze nie było, jednak komputery połączone telefonicznie mogły się wymieniać danymi, w tym oczywiście programami.

„W pierwszej połowie lat 90. działałem w międzynarodowym klanie Triad – wspomina dawny phreaker, pseudonim Windziarz. – Nocami ściągaliśmy pirackie programy, głównie ze Szwecji, Niemiec i Stanów Zjednocznych, po to, by rano je sprzedawać na dyskietkach na giełdzie komputerowej Bajtka przy ul. Grzybowskiej w Warszawie. Ściągnięcie programu wymagało umówienia się z zagranicznym »dostawcą« i wdzwonienia się do jego komputera przez sieć telefoniczną”.

Tu zaczynał się problem z opłatami. Połączenie ze Stanami było bardzo drogie. „Mieliśmy na dwie metody: techniczną i osobową – ujawnia Windziarz. – Pierwsza polegała na użyciu słynnego blue boxa, który otwierał nam darmowe połączenie np. z USA. Druga to… kumpel w centrali telefonicznej. Gdy miał samotne nocne dyżury, wpuszczał naszą ekipę. Wnosiliśmy komputery, monitory i osprzęt (co ważyło sporo) i wpinaliśmy się modemem bezpośrednio w centralę z pominięciem licznika impulsów. Do rana ściągaliśmy programy z Zachodu, nie płacąc ani złotówki. Ulatnialiśmy się bez śladu przed rozpoczęciem kolejnej zmiany”.

Od phreakerów i piratów do hakerów ery internetu

Windziarz woli pozostać anonimowy. Pracuje obecnie w jednej z czołowych firm polskiej branży technologicznej. „Na topie jest dziś wielu, którzy zaczynali w ten sposób: od phreakowania i piracenia programów w latach 90.” – uśmiecha się Windziarz znad najnowszego iPada.

Komputery z modemami i telefony koegzystowały krótko. Już pod koniec lat 90. zaczęły się upowszechniać stałe łącza do internetu, znikały telefony stacjonarne, sieć komórkowa przeszła na standard cyfrowy.

Ostatnia budka telefoniczna została zlikwidowana w Warszawie w 2016 roku. Wraz ze zmierzchem tradycyjnej telefonii zniknęli również phreakerzy. Część z nich przeszła do historii, a część została hakerami, piratami nowego, cyfrowego świata.