Przez cztery ostatnie lata nawę główną kościoła przy ul. Teatralnej zastawiały potężne rusztowania. Na wysokości 30 metrów w barokowej świątyni – wzorowanej na rzymskim kościele Il Gesù – trwały wytężone prace polsko-ukraińskiej ekipy. Kierował nią dr Paweł Boliński (na zdjęciach) z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zabytek potrzebował pomocy. Po 1945 roku kościół jezuitów zamieniono w gigantyczny magazyn dla kilku milionów książek. Cała budowla, gdy tylko zwrócono ją wiernym przed 10 laty (obecnie mieści się tu greckokatolicka cerkiew garnizonowa pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła), była w fatalnym stanie technicznym, zawilgocona, z przeciekającym dachem.
W lipcu 2015 roku zespół dr. Bolińskiego zajął się freskami w prezbiterium – prace przy 360 m2 sklepienia sfinansowano wtedy z funduszy programu ministra kultury „Ochrona dziedzictwa kulturowego za granicą”. Dokładnie przed czterema laty przyszedł czas na drugi etap – oczyszczenie i uzupełnienie XVIII-wiecznych malowideł Franciszka i Sebastiana Ecksteinów, o łącznej powierzchni przekraczającej 1000 m2. Renowacja tych fresków na zlecenie Instytutu POLONIKA, które odsłonięto na początku grudnia, kosztowała łącznie 2,6 mln złotych.
Najpierw pytanie statystyczne: ile osób było zaangażowanych w tym projekcie?
Paweł Boliński: W zależności od potrzeb pracowaliśmy nawet w 20 osób. Dołączyli do nas także studenci, dla których organizujemy sezonowo konserwatorskie warsztaty pod auspicjami Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego. Dla słuchaczy były nie tylko wykłady, ale też ćwiczenia na „żywym obiekcie”.
Prace u Jezuitów trwają od dekady. Jak zaczynaliście?
PB: Czasem wystarczy niewinny sygnał. W tym przypadku była to lakoniczna notatka w gazecie, że skład książek będzie likwidowany i że swoją stałą siedzibę przy ul. Teatralnej zyska greckokatolicka cerkiew garnizonowa. Wybrałem się wtedy na „ekspedycję rozpoznawczą”, którą zorganizowała ASP z Krakowa wraz z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Małopolskim Urzędem Marszałkowskim. W tamtym czasie książek już w kościele nie było – wywieziono ich podobno kilka milionów. Widziałem zdjęcia i skala robiła wrażenie. Zaczynały się prace porządkowe, więc od razu zaproponowaliśmy pomoc. Bardzo życzliwie przyjął nas proboszcz Stepan Sus, dzisiejszy biskup greckokatolicki. Na samym początku skupiliśmy się na dokumentacji i inwentaryzacji kościoła. Potem udało się zdobyć pierwsze środki z budżetu województwa małopolskiego i Ministerstwa, które przeznaczyliśmy na podstawowe prace ratunkowe. Równolegle powstawał program konserwatorski, a później zaczęliśmy konserwację malowideł w prezbiterium i w nawie głównej.
Ogrom prac. Trudno chyba sobie wyobrazić, co konserwator czuje, gdy przed nim jest tak ogromne zadanie do zrealizowania?
PB: Długo się z tym oswajałem. Skala zniszczeń przerażała, choć ta świątynia i tak była mniej zdewastowana. W wielu innych kościołach na Ukrainie magazynowano np. nawozy sztuczne, gdzie chemia piorunująco niszczyła mury. We Lwowie przechowywano tylko książki, ale za to dach był dziurawy jak rzeszoto. Wilgoć zrobiła swoje. Dlatego zajęcia na długo jeszcze nie zabraknie. Inna rzecz, jeśli już mówimy o wspomnieniach, to mój własny stres. Pamiętam wątpliwości. Przed ustawieniem rusztowań i bez możliwości dokładniejszej ekspertyzy nad głowami było widać proste tzw. przemalówki z lat 30. XX wieku. Nikt nie miał pewności, że pod kolejnymi warstwami farby naprawdę znajdziemy oryginalne malowidło Ecksteinów.
Definicja zawodu konserwatora dzieł sztuki kojarzy się z tradycją i warsztatem wypracowywanym przez lata…
PB: Bo nie jesteśmy malarzami remontującymi mieszkania, gdzie coś się skuje, a coś innego podmaluje! Ratujemy oryginalną substancję z użyciem najlepszych zdobyczy nauki, np. nanotechnologii, ale też sami jesteśmy artystami. Musimy działać z wyczuciem, żeby w przyszłości nasi następcy mogli odróżnić nasze ingerencje od oryginału. Uzupełnienia, czyli wszelkiego rodzaju tynki, kity czy retusze wolno wykonać wyłącznie w obrębie zniszczeń. Trudność polega na tym, żeby przy takiej naprawie oddać charakter danego dzieła sztuki. Pamiętajmy, że Ecksteinowie będąc uznanymi artystami z własnym warsztatem malarskim, wykształcili także niepowtarzalny charakter. Malowali też „kwadraturowo”, czego oczywiście nie wolno było zaburzyć.
Co to znaczy?
PB: Malowidło „przenosi” akcję obrazu na rzeczywistą architekturę kościoła i jego sklepienie – widz ma odnieść wrażenie, że to co widzi, jest kontynuacją otaczającej go przestrzeni. Iluzja sprawia, że dostrzegamy kolejne, lecz oczywiście nieistniejące kondygnacje. A potem narrator-autor prowadzi nas na ostatni plan, najczęściej oczywiście jest to niebo. Odtwarzanie zamysłu sprzed wieków jest żmudne, wymaga pomysłu, dokładności oraz benedyktyńskiej cierpliwości. Dlatego na lwowskich wysokościach spędziłem ostatnie 4 lata, a przecież wcześniej ratowaliśmy sklepienie prezbiterium. W sumie to wiele lat na rusztowaniach.
Jak długo wchodziło się na to „dziesiąte” piętro? Na takiej wysokości przecież pracowaliście.
PB: Około kwadransa. Nigdy nie liczyłem „wycieczek” po drabinach, ale czasem kursowałem w obie strony nawet kilka razy dziennie.
To może zmęczyć nawet maratończyka…
PB: Praca na rusztowaniu to moja pasja. Jestem od niej uzależniony. Znacznie bardziej męczy mnie wypełnianie papierów, bo konserwator i artysta nie jest stworzony do biurokracji.
Czy mury u Jezuitów kryły interesujące dla historyków tajemnice?
PB: Frapowało mnie, jak mógł wyglądać kościół przed pożarem. W drodze pod sklepienie trzeba przejść przez małą sień zbudowaną z ciemnych, niemal czarnych cegieł. Wyglądają na brudne, więc któregoś dnia ksiądz przysłał robotnika, żeby wyczyścił mur. Męczył się strasznie i chyba nawet chciał użyć szlifierki, a ja – całkiem przypadkiem – zauważyłem, że walczy nie z brudem lecz ze zeszkliwioną cegłą. To właśnie ślad pożaru z 1734 roku i zarazem jedno z niewielu miejsc, gdzie wciąż widać po co tu kiedyś zaproszono Franza Ecksteina. Po stanie sieni widać, że kościół był zrujnowany. Malarz miał nadać mu nowego blasku.
Co to znaczy: dobra konserwacja?
PB: To taka, która wytrzyma jedno pokolenie. Nie 100 lat, ale właśnie jedno pokolenie. Mógłbym posłużyć się ponownie analogią do naszych mieszkań – po kilkunastu latach nawet najpiękniej odmalowane ściany będą brudne, bo przeciągi przenoszą kurz, a do tego zmienia się wilgotność czy temperatura sprzyjające powolnej erozji farby. W kościele przy Teatralnej z racji nieszczelnego dachu mamy do czynienia także z solami. Próbowaliśmy wyekstrahować je z murów, ale tego zwyczajnie się nie da. Przy zachowaniu stabilnego klimatu we wnętrzu możemy jednak te substancje neutralizować, zabezpieczając jednocześnie malowidła przed niszczącym wpływem soli. Od 9 lat, co kwadrans za pomocą systemu czujników elektronicznych mierzymy temperaturę i wilgotność, żeby obserwować w świątyni wszelkie zmiany mikroklimatu. Dodatkowo Instytut POLONIKA chce pomóc miastu i księżom, wykonując odpowiednią ekspertyzę stanu dachu. Wkrótce będziemy wiedzieli, czy będzie trzeba zmieniać tylko samo poszycie, czy także dokonać zmian w konstrukcji.
Jak najlepiej oglądać malowidła?
PB: Cechą charakterystyczną malarstwa iluzjonistycznego są tzw. punto stabile, czyli punkty, w których zbiegają się wszystkie linie perspektywy. Każde malowidło ma taki jeden lub czasem kilka i to z nich najlepiej obserwować obraz. W lwowskim kościele dobrze widać z samego środka nawy. Jesteśmy w miejscu kultu, więc nie ma mowy o żadnych obserwacyjnych leżankach, choć tak byłoby najwygodniej. Prywatnie podpowiem, że na wycieczkę do tego kościoła warto zabrać ze sobą małe lustro. Nie trzeba wtedy zadzierać głowy, w lustrze iluzję poza tym widać lepiej. Zamontowaliśmy dodatkowe oświetlenie, choć w baroku go nie stosowano. Wtedy musiały wystarczyć tylko okna, zresztą lekki półmrok nie przeszkadza lecz wręcz podkreśla iluzjonistyczny charakter dzieła. Nasze światła nie są zbyt ostre, a jedynie podkreślają walory fantastycznego malowidła.
Gdyby można było zrealizować jedno życzenie? O co poprosi Paweł Boliński, doświadczony artysta konserwator?
PB: Pracy we Lwowie wystarczy dla nas na długo, ale chciałbym mieć na miejscu godnych następców. Potrzeba nowej krwi, bo w mieście, gdzie zachowało się tak wiele zabytków, specjaliści od konserwacji malarstwa ściennego są bardzo potrzebni. Pomaga polskie ministerstwo kultury i Instytut POLONIKA, edukujemy i szkolimy. Mam nadzieję, że z roku na rok wyszkolonych kadr będzie przybywać. Proste życzenie, prawda?
Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą POLONIKA został powołany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 18 grudnia 2017 roku. Instytut realizuje swoje cele poprzez projekty naukowo-badawcze, konserwatorskie, informacyjne, edukacyjne i popularyzatorskie skupione w trzech programach strategicznych: BADANIA, OCHRONA i POPULARYZACJA. Więcej informacji na stronie https://polonika.pl/