Press Gang! Czyli brytyjska łapanka na bohaterów

W czasie wojen napoleońskich Royal Navy uzupełniała swoje szeregi, porywając ludzi! Dochodziło wręcz do bitew między łapaczami a Brytyjczykami, chcącymi uniknąć niebezpiecznej służby.

Royal Navy nigdy nie narzekała  na niedobory kadry oficerskiej, ale niemal zawsze brakowało jej zwykłych marynarzy. Groźba utraty życia, drakońska dyscyplina i nieokreślony czas służby w marynarce wojennej czyniły ją wysoce niepopularną. Sam admirał Nelson wyliczył, że w latach 1799–1802 z floty zdezerterowało 42 000 ludzi! W obliczu tych problemów najczęstszą i najefektywniejszą metodą werbunku do brytyjskiej floty wojennej była przymusowa branka, której początki sięgają jeszcze XIII w. Na flagowym okręcie Nelsona „Victory” spośród 850 ludzi załogi aż 600 zostało wcielonych siłą.

Państwowi gangsterzy

Potrzeba przymusowego werbunku i jego nasilenie zależne były od intensyfikacji działań wojennych. W początkach wojny z Francją na straży Pax Britannica stała flota składająca się z 45 000 ludzi, by w 1812 r. ostatecznie osiągnąć liczbę 145 000 marynarzy. 

Admiralicja korzystała ze świetnie zorganizowanego systemu przymusowego poboru. W 1793 r. sformalizowano oficjalnie tzw. Impress Service, czyli Służbę Werbunkową. Miała  swoje placówki w 51 miastach i portach Brytanii i Irlandii, a podzielona była na 32 okręgi. Na czele okręgu stali zawsze kapitan lub komandor (zwani Kapitanami Kontroli). Byli to zwykle oficerowie nadliczbowi, dla których nie było miejsca we flocie. Zazwyczaj kwaterowali w głównym porcie okręgu. Był to punkt zbiorczy, w żargonie marynarskim określany przewrotnie mianem rendez-vous (z franc. randka, spotkanie), w którym kapitan przy pomocy chirurga wojskowego dokonywał selekcji pojmanych siłą kandydatów na marynarzy. 

Na placówki takie obierano najczęściej portowe gospody i tawerny, w których wydzielano zawsze jedno pomieszczenie, tzw. press room, gdzie przetrzymywano schwytanych nieszczęśników do momentu przetransportowania ich na okręt. Zdobywaniem rekruta trudniły się tzw. press gangi. Były to lotne, najczęściej dziesięcioosobowe oddziałki dowodzone przez porucznika, mającego do pomocy dwóch niższych oficerów lub aspirantów. Każdy Kapitan Kontroli dysponował kilkoma takimi gangami, dwoma w najmniejszych okręgach i nawet siedmioma w samym Londynie. 

W 1795 r. w Wielkiej Brytanii i Irlandii działało 85 gangów tego typu, liczących ogółem 1000 ludzi. Szeregowi członkowie gangu działającego na lądzie rekrutowali się najczęściej z mieszkańców portowych miast, często o mętnej przeszłości, nierzadko również wcielonych siłą. Służba werbunkowa była bardzo lukratywna. Oficerowie i ich podkomendni otrzymywali oprócz żołdu premie za każdego złapanego człowieka. Gratyfikacja finansowa przysługiwała również za każdą przebytą milę, przez co nierzadko zapuszczano się w głąb lądu. Zresztą możliwość korupcji była nieograniczona. Dla przypadkowo schwytanego przechodnia 10 funtów stanowiło naprawdę niewielką cenę za wolność.

Uciec za wszelką cenę

Z reguły obiektem zainteresowania press gangów byli mężczyźni między 18. a 55. rokiem życia, z co najmniej dwuletnią praktyką na morzu. Teoretycznie przymusowej brance podlegali tylko doświadczeni żeglarze. Pewne profesje cieszyły się też ochroną prawną. Zwolnieni z poboru byli m.in. wielorybnicy, marynarze statków węglowych, cieśle okrętowi, oficerowie i podoficerowie floty handlowej. Ludzie ci posiadali specjalne dokumenty wydane przez Admiralicję, potwierdzające ich profesję i zawierające opis ich wyglądu. Na dobre więc rozkwitł na Wyspach Brytyjskich proceder fałszowania wszelakich „papierów” zapewniających taką ochronę. Nietykalna była szlachta, właściciele ziemscy, gentlemani i kobiety. 

Wyjątki te stanowiły niekiedy ratunek dla co sprytniejszych. Znany jest przypadek, w którym jeden z marynarzy uszedł szczęśliwie przed samowolą press gangu tylko dlatego, że – pożyczywszy od pracownika urzędu celnego długi płaszcz, pudrowaną perukę, kapelusz i pozłacaną laskę – mógł od biedy podawać się za gentlemana. Z kolei w 1813 r. w Newcastle osobnik o nazwisku Bell uciekł z press roomu dzięki siostrze, z którą wymienił się ubraniami, i w kobiecym odzieniu wydostał się na ulicę. 

W obliczu wojny nikt jednak nie mógł czuć się bezpiecznie. Wiosną 1803 r. w miasteczku Brixham ofiarą łapanki padli m.in. handlarz ryb, sklepikarz, bednarz, zegarmistrz, stajenny, woźnica, szewc, konstabl i człowiek, który najprawdopodobniej był niemy. Press gangi zabierały mężczyzn z ulic, tawern, a nawet z mieszkań.  

Łapacze na celowniku

Najmniejsza pogłoska o pojawieniu się  łapaczy wzbudzała panikę, a nierzadko aktywny opór miejscowej ludności. W maju 1803 r. w Londynie dwa press gangi, próbujące złapać kilku ludzi nieopodal siedziby Admiralicji, zostały obrzucone przez pracujących na nadbrzeżu węglarzy butelkami i węglem. Z kolei w październiku tego roku w wiosce Pill na obrzeżach Bristolu, dowodzący press gangiem porucznik McKenzie został pobity w gospodzie przez trzy kobiety, gdy próbował pojmać młodego marynarza. Udział kobiet w tym i podobnych incydentach wcale nie dziwi. Mężczyzn zabierano zawsze bez uprzedzenia, podczas gdy one pozostawały z dziećmi bez środków do życia. Między werbownikami a ludnością cywilną wybuchały niekiedy prawdziwe regularne bitwy.

Do tragedii doszło na wyspie Portland, gdzie w wyniku starcia z miejscową ludnością rany odniosło 16 łapaczy, a trójka cywilów poniosła śmierć. Odnotowano także przypadek, kiedy to podczas wymiany jeńców z Francuzami na wychodzących właśnie na ląd niemal 300 nieszczęśników oswobodzonych z niewoli francuskiej napadło natychmiast kilka działających w zmowie press gangów. 

 

Nie tylko zresztą na lądzie chwytano marynarzy. Nierzadko kapitanowie okrętów wojennych, by uzupełnić swe załogi, porywali marynarzy bezpośrednio ze statków handlowych. W tym celu wzdłuż wybrzeża operowały korwety i brygi z uzbrojonymi marynarzami, poszukując statków wpływających do portów. Na przechwyconej jednostce pozostawiano tylko kapitana, oficerów, bosmana i kilku ludzi do obsługi żagli. Na taką wyrozumiałość nie mogły jednak liczyć statki trudniące się szmuglem i zakazanym w Wielkiej Brytanii od 1807 r. przewozem „żywego towaru”. Dochodziło niekiedy do kuriozalnych wręcz sytuacji, kiedy to dowódcy fregat konwojujących statki handlowe sami uciekali się do zabierania ludzi ze statków, które ubezpieczali.

Okupem i granatem

Nic więc dziwnego, że kapitanowie floty handlowej podejmowali różne środki, by chronić swoich ludzi. Powszechną praktyką było tworzenie na statkach wszelkiego rodzaju schowków i kryjówek dla co cenniejszych członków załogi. Gdy i to nie pomagało, starano się wykupić najlepszych ludzi, a w zasadzie zastąpić ich innymi marynarzami zwanymi ticket man. 

Zmuszeni do ostateczności żeglarze wydawali formalne bitwy próbującym wtargnąć na statek łapaczom. W 1794 r. załoga statku wielorybniczego „Sarah and Elizabeth” zaatakowana przez fregatę „Aurora” odpowiedziała ogniem z broni ręcznej i granatami. Inny incydent zdarzył się w 1803 r. na Tamizie, gdzie dwa okręty Kompanii Wschodnioindyjskiej w odpowiedzi na próbę wtargnięcia press gangu stawiły mu skuteczny opór. 

Mimo że uznawano przymusową brankę do floty za konieczną dla obronności kraju, to jednak w praktyce prawie każdy był jej przeciwny. Zwykli obywatele oburzali się na chaos, jaki press gangi wywoływały na ulicach miast. Kupcy i właściciele statków handlowych także nie chcieli tracić najlepszych rąk do pracy. Dlatego władze municypalne niekiedy ograniczały działalność werbowników. W 1798 roku bur- mistrz Londynu wprowadził zakaz grasowania press gangów przed godz. 22 wieczorem. 

Silna opozycja przeciw temu procederowi istniała także na forum parlamentarnym, a premier Pitt był jednym z jej liderów. Niemniej system przetrwał cały okres wojen napoleońskich. Po 1815 r. nie było już potrzeby uciekania się do tej metody rekrutacji. Jednak społeczeństwo brytyjskie mogło odetchnąć z ulgą dopiero w 1833 r., kiedy to oficjalnie z niej zrezygnowano.