Prezydent Roosevelt: Naiwniak czy geniusz?

W administracji prezydenta Roosevelta działali sowieccy szpiedzy. Nie znaczy to jednak, ze sam przywódca Stanów Zjednoczonych był bezkrytyczny wobec Stalina.

Franklin Delano Roosevelt – ten polityk, sprawujący władzę w USA od 1933 r. do śmierci w 1945 r., jak nikt inny rozumiał bieg światowych spraw. To on w 1941 r. odrzucił amerykańską neutralność strzeżoną przez trzy ustawy i wprowadził Stany Zjednoczone do wojny.

Rozumiał, że zaczyna się nowy czas, w którym USA, trzymające się daleko od konfliktów Starego Kontynentu, już nie będą mogły czuć się bezpiecznie. Trzeba było siły wizjonera, aby zrozumieć, że ochrona, jaką Ameryce dawał bezmiar dwóch oceanów, dobiegła końca. Trzeba było szczególnej dalekowzroczności, aby w 1941 r. zrozumieć, że szalone pomysły fizyków i chemików, marzących o wykorzystaniu energii rozszczepienia atomu, wkrótce mogą przeistoczyć się w broń, która określi bieg światowych spraw na długie dziesięciolecia.  

To Roosevelt zaakceptował niebywale kosztowny program prac nad bombą atomową, gdy nawet jej twórcy nie byli pewni, czy uda się ją skonstruować i jaka będzie jej moc.  Roosevelt uznał, że USA muszą wysłać swoich żołnierzy na front, choć jeszcze 3 września 1939 r. w przemówieniu radiowym zapewniał Amerykanów, że tego nie zrobi. Czy zaakceptował wstrzymanie ostrzeżenia przed japońskim atakiem dla bazy Floty Pacyfiku na Hawajach, aby tam zginęli pierwsi amerykańscy żołnierze? Łatwo było przewidzieć, że zdradziecki atak i śmierć tysięcy żołnierzy wstrząśnie społeczeństwem, pozwalając prezydentowi wycofać się z pacyfistycznych obietnic. Nigdy tego nie udowodniono, choć mało prawdopodobne, aby prezydent mógł wydać takie polecenie.  Można przyjąć, że raczej wykorzystał okazję, jaka wpadła mu w ręce.

Dlaczego ten wizjoner zaakceptował współpracę z Józefem Stalinem? I to tak bardzo, że odsunął na bok najbliższego sojusznika Winstona Churchilla? Czyżby był tak naiwny, że nie wiedział o masowych zbrodniach, czy tak zakłamany, że nie chciał o nich słyszeć?

Zarówno Roosevelt, jak i Churchill doskonale zdawali sobie z nich sprawę (z Katynia również), ale podawali rękę zbrodniarzowi i dyskutowali z nim o nowym kształcie powojennego świata. Wiedzieli, że bez niego wygranie wojny z nazizmem pochłonie dziesiątki razy więcej ofiar wśród żołnierzy brytyjskich i amerykańskich. Oszczędzając własne narody, woleli, żeby ginęli żołnierze radzieccy. Statystyka II wojny światowej wykazuje, jak skuteczna była to polityka.  Straty Armii Czerwonej (zabici, zmarli z ran) wyniosły ponad sześć milionów żołnierzy, a ponadto 4,5 mln uznano za zaginionych (co w warunkach wojennych z reguły oznaczało zabitych) lub wziętych do niewoli. Armia amerykańska, walcząca na wszystkich frontach II wojny, straciła w boju 292 tys. żołnierzy zabitych i 670 tys. rannych.

Roosevelt patrzył łaskawie na Stalina też z innego powodu. Chciał po wojnie stworzyć nowy lepszy świat, a w jego ocenie największym zagrożeniem dla takich planów były kolonializm i imperializm. Ich uosobieniem była Wielka   Brytania. Wybierając między złem a złem, wybrał Stalina. Podobnie postąpił Churchill, zajadły antykomunista, który na wieść o wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej porzucił swe przekonania i zaproponował sojusz Stalinowi.

Warunkiem zbudowania bezpiecznego świata było stworzenie ONZ. Bez Stalina taka organizacja nie miałaby sensu. Dlatego – w imię swojej wizji nowego ładu – Roosevelt zgodził się oddać narody Europy Środkowo-Wschodniej pod władzę Stalina.  Czy był tak naiwny, że wierzył w wolne wybory i utworzenie demokratycznych rządów w państwach, do których wkroczyła Armia Czerwona? Czy uważał, że Stalin zaakceptuje demokrację, skoro od 1920 r. – poprzez agresję 17 września 1939 r., masowe deportacje po zbrodnie – nie pozostawiał wątpliwości, jaka będzie jego polityka?

Roosevelt doskonale wiedział, na co skazuje ludzi w Polsce i innych państwach tej części Europy. Tak jak zdawał sobie sprawę, że stalinizm jest ustrojem istniejącym tak długo, jak długo będzie żył jego twórca. Następnych kilkadziesiąt lat musiałoby potrwać usunięcie stalinowskiej mentalności i struktur. Ale czymże jest kilkadziesiąt lat? Dla historii to bardzo krótki czas.

Dla ludzi to bardzo długo.  Życie Roosevelta zostało przerwane nagle, w decydującym momencie historii, 12 kwietnia 1945 r. Nikt nie spodziewał się jego śmierci. A Harry Truman, jego następca – najmniej.  Jego doświadczenie w polityce zagranicznej i pozycja na arenie międzynarodowej były niewielkie. Gdyby nie gwałtowna śmierć prezydenta, czy sytuacja państw zagarniętych przez Stalina byłaby inna? Czy jego udział w konferencji w Poczdamie mógł cokolwiek zmienić? Nie znamy też ustaleń, jakie w cztery oczy czynili Stalin i Roosevelt w Teheranie, a które nagle przestały wiązać dyktatora…