W pewnym momencie wykładowca zażądał od kursanta: „Podaj przykład skalkingu, z jakim się spotkałeś na służbie”. Mocny głos zmusił sierżanta Bernarda do powrotu do rzeczywistości. Przed nim stał wykładowca przestępstw pospolitych – doświadczony belfer, który jeszcze niedawno kształtował kadrę oficerską zbrojnego ramienia przewodniej siły socjalistycznego narodu.
Bernard zrozumiał, że musi jak najszybciej przezwyciężyć syndrom dnia poprzedniego, będący wynikiem spotkania, w którego trakcie gliniarze wymieniali się doświadczeniami i uwagami o kierownictwie. Rzucił desperanckie spojrzenie na siedzącego po lewej asp. Kłosa, pracującego w fabryce kurzu, czyli w „cebosiu”, ale ratunek z tej strony nie nadszedł. Kłos miał wprawdzie taki tik, który wskazywał na procesy myślowe, ale to był tylko efekt strzelaniny z Ruskim na placu Hallera, w czasach gdy był „ateciakiem”. Skopać jakiegoś delikwenta to Kłos by z pewnością potrafił, ale podać przykład stalkingu to raczej nie. Po prawej znajdował się asp. Majewski. Ten z kolei wiedzę praktyczną i teoretyczną w zakresie podróbek alkoholi miał na poziomie najlepszego laboratorium kryminalistycznego, jednak też nie był w stanie wesprzeć Bernarda.
„Czy wiesz elew, co będzie, jak nie zaliczysz?” – zapytał drwiącym głosem wykładowca. Relegowanie zawsze wiązało się z konsekwencjami finansowymi. Cierpliwość belfra kończyła się. W ostatniej chwili Bernad przypomniał sobie wykład prof. Hołysta i definicję stalkingu – „typowy sposób postępowania polega na częstym nawiedzaniu innej osoby w domu, miejscu pracy bądź innym miejscu, w których ofiara się zatrzymuje bądź przebywa. Jest ona zaczepiana, namawiana do aktów seksualnych, przy czym wszelkie odmowy jedynie sygnalizują sprawcy, że powinien zintensyfikować swoje wysiłki”.
Eureka! Oczywiście, że Bernard przerabiał to zagadnienie w swojej pracy. I to jaki przypadek! Tak oto zaczął swą relację: „W środku nocy zostałem ściągnięty na ulicę Grenadierów, do roboty. Dzwoniący oficer dyżurny pod żadnym pozorem nie chciał poinformować, o jakie wydarzenie chodzi. Rzucił jedynie, że z grupy dwóch robi oględziny, inni też jadą. – Potrzeba dobrego przesłuchującego, bo sprawa zawiła – tajemniczo dodał – nie musisz się spieszyć. Odpaliłem furę, czyli niebieskiego malucha, i ruszyłem, mając nadzieję, że nareszcie rozsupłam zabójstwo. Zdziwiła mnie obecność naczelnika i kierownika. Oni często przesłuchiwali, gdy było coś skomplikowanego, ale tu wyraźnie nie mieli nic do roboty. Nie chcieli mi nic konkretnego powiedzieć. – To nie zabójstwo – rzucili i wepchnęli mnie do pokoju przesłuchań.
Czekała w nim kobieta, której niewątpliwa uroda z trudem przebijała się przez potworne zmęczenie. Włos w mocnym nieładzie, ubranie eleganckie i szykowne założone wyjątkowo niestarannie, a może w pośpiechu. – Gwałt, nie ma wątpliwości – pomyślałem.
Najbardziej matowym głosem zapytałem: – Gdzie on TO pani zrobił?
Kobieta ledwo podniosła wzrok, tak jakby nie zauważyła mnie wcześniej.
– W pokoju hotelowym.
– Zwabił podstępem czy siłą przywiódł? – nacierałem zgodnie z zasadami siedmiu złotych pytań kryminalistyki.
– Nie, dobrowolnie z nim przyjechałam – odparła bez emocji.
– Więc do czynności seksualnych siłą panią przymusił – drążyłem dalej, pewny swej wersji.
– Ależ skąd, to kolega mojego męża – z lekkim skrępowaniem zaczęła opowiadać. – Chciałam z nim porozmawiać, więc dziecko zostawiłam u rodziców i pojechaliśmy, mieliśmy wieczorem wrócić. Najpierw kolacja, potem do pokoju i wie pan…
– Wykorzystał panią podstępem i siłą… odbył stosunek. Jasne, gdzie miał miejsce wytrysk? – próbowałem ustalić. Przesłuchanie wymaga precyzyjnego zbadania przebiegu zdarzenia przestępczego w celu prawidłowej klasyfikacji prawnej. – Musimy zabezpieczyć wydzielinę na miejscu czynu przestępczego lub pobrać od pani wymaz. Będzie dowód, by skazać tego gwałciciela – wytłumaczyłem.
Wzrok jej zabłyszczał: – Jakiego gwałciciela?
Zdębiałem, o co tu chodzi? Ofiara (czy to aby właściwe określenie?) zaczęła opowiadać: – Najpierw całował mnie po twarzy, później po piersiach, a później wie pan gdzie (każdy wie).
– No i co? – pytałem w coraz większym osłupieniem. – Całował i… no, no lizał mnie, a ja prosiłam, żeby mnie zostawił w spokoju – wyznała, a na jej twarzy jakby pojawił się promyk słońca.
– Przez cały czas? – ustalałem.
– Nie, zrobił przerwę i na moją prośbę zamówił szampana do pokoju – wyjaśniła.
– To była pani metoda odwrócenia uwagi i próba ucieczki? – nie dawałem za wygraną.
– Ależ skąd, ja tylko chciałam jeszcze się napić. A jak się napiliśmy, on znów zaczął robić to samo – brzmiała szczera odpowiedź.
Przez głowę przebiegły mi wszystkie znane przypadki gwałtu i innych czynności seksualnych kwalifikowanych jako przestępstwo, ale ten nie był podobny do żadnego z nich. Nie miałem pojęcia, jak to zakwalifikować i ścigać takiego zbrodniarza.
Z zadumy wytrąciła mnie ofiara, mówiąc: – Znów mnie lizał i nie chciał przestać. Wobec tego zadzwoniłam do swojego ojca, żeby przyjechał po mnie. Podałam adres i numer pokoju. Co, do męża miałam zadzwonić?
– To po co była pani potrzebna policja? – nie wytrzymałem.
– Mnie do niczego, jak moi rodzice przyjechali, to on nie chciał pokoju otworzyć, jakiś patrol się trafił i zrobiła się przez was afera – odparła z urazą w głosie”.
Sierżant Bernard powiódł wzrokiem po sali. Kursantów, słuchających w najwyższym skupieniu, najwyraźniej zainteresowała jego relacja.
– Nie wiem, panie inspektorze, jak ten czyn został zakwalifikowany. Chyba to jakiś casus, bo na gwałt nie spełnia znamion, a stalkingu nie mamy w przepisach. Wczoraj w tabloidzie przeczytałem artykuł „Języczek Swawolniczek”, ale też nie podano, z jakiego artykułu kk wszczęto postępowanie przygotowawcze. Napisano, że sprawa rozwojowa – zakończył Bernard.
Wypowiedź została uznana przez wykładowcę. Jego zdaniem historia Bernarda była podręcznikowym przykładem stalkingu, a policja musi być gotowa do zwalczania nowego typu przestępstw.
Autor: Dariusz Loranty