Przed monitoringiem nie ma ucieczki

Dlaczego kamery nie rozpoznają twarzy w tłumie, na jakich autostradach skanują rejestracje samochodów i czemu przed monitoringiem nie da się już uciec – opowiada Martin Gren, twórca nowoczesnego systemu podglądania

Jakub Mielnik: Jesteś podglądaczem?

Martin Gren, absolwent informatyki i elektroniki na uniwersytecie w Lund. W 1996 roku zaprojektował pierwszą kamerę sieciową, rozpoczynając erę zaawansowanego monitoringu cyfrowego. Dziś firma Axis Communications, której Gren jest współzałożycielem, należy do czołowych producentów systemów telewizji przemysłowej na świecie: Zajmuję się tworzeniem środowiska, w którym ludzie będą mieli większe poczucie bezpieczeństwa. Podglądanie nie ma z tym nic wspólnego.

J.M.: A jednak rozmaite służby inwigilują nas na potęgę. Czujesz się współwinny całego tego zamieszania?

M.G.: W bardzo ograniczonym stopniu. Oczywiście rządowe agencje, takie jak NSA czy CIA, krytykowane za szpiegowanie obywateli, pewnie używają naszych kamer. Ale w ich biurach stoją także np. krzesła, a jakoś nikt nie obwinia producentów mebli o współudział w inwigilacji społeczeństwa. Najpoważniejszym zagrożeniem dla naszej prywatności jest raczej wyposażony w kamerę telefon komórkowy. Zaledwie kilka kliknięć dzieli nas od Facebooka czy YouTube, gdzie wszyscy mogą wszystko zobaczyć. Kamery przemysłowe są często stawiane za przykład naruszania prywatności, ale jeśli spokojnie przyjrzymy się sprawie monitoringu, okazuje się, że nie jest to aż tak wielki problem.

J.M.: Czyżby? Bezpośrednio podłączone do internetu kamery umożliwiają przecież niczym nieskrępowane podglądanie.

M.G.: Ale cóż takiego możemy zobaczyć? W zeszłym tygodniu byłem w bostońskim oddziale Rezerwy Federalnej, czyli w centralnym banku USA. W pomieszczeniach znajdujących się kilka pięter pod ziemią setki ludzi zajmują się niszczeniem banknotów dolarowych. Trzymają tam pewnie z miliard dolarów w gotówce, przeznaczonych do utylizacji. Oczywiście całe podziemia są wypchane kamerami. Wyobraźmy sobie, że komuś uda się zhakować te kamery – choć zapewniam, że to niemożliwe – ale załóżmy, że jednak komuś się uda. I co wtedy? Zobaczy gigantyczną salę pełną ludzi, pocących się nad niszczeniem wycofanych z obiegu banknotów. I jaki ma użytek z tych informacji? Zagrożenie ze strony kamer to nic w porównaniu z tym, co ujawniamy, zapisując się choćby do programu lojalnościowego na stacji benzynowej albo w sklepie.

Przed kamerą najlepiej ukryć się na zatłoczonej stacji metra albo na ruchliwej stacji kolejowej. 90 proc. tego, co się tam nagrywa, nigdy nie jest przeglądane. Prawdopodobieństwo, że ktoś sprawdzi
wszystkie nagrania, na których możesz być zarejestrowany, jest niewielkie.

J.M.: Ale to kamery mają nas na oku nawet na płatnych parkingach i w centrach handlowych, gdzie skanują numery rejestracyjne naszych aut.

M.G.: Ekstremalnym pod tym względem krajem jest Holandia. Oni tam mają kamery skanujące rejestracje samochodowe na autostradach. Jeśli ktoś popełni przestępstwo i wjedzie na holenderską autostradę, od razu można ustalić, którą z kamer właśnie minął. Włochy wprowadzają podobne rozwiązania, a Rosjanie pewnie już dawno je mają. W Holandii zakres prywatności jest więc bardzo ograniczony, a kamery montowane są dosłownie wszędzie. Jeśli prowadzisz biznes wymagający rządowych licencji, np. zakłady chemiczne albo rafinerię, policja ma z mocy prawa dostęp do wszystkich twoich kamer. Z kolei w Brabancji zintegrowano wszystkie kamery z południa kraju w jeden system. W ten sposób uzyskano dostęp do obrazów z dworców kolejowych, lotnisk, fabryk, sieci autostrad czy wreszcie do monitoringu ulic i skrzyżowań.

J.M.: Rozumiem, że to według ciebie idealna sytuacja?

M.G.: Potrzebne jest zachowanie równowagi między bezpieczeństwem i prywatnością. Cóż z tego, że ktoś cię może zobaczyć na dworcu kolejowym czy na lotnisku, w porównaniu z bezpieczeństwem, jakie zyskujesz. Brytyjczycy, którzy mają długoletnie doświadczenia z terroryzmem IRA, już dawno to zaakceptowali i są obecnie jednym z najbardziej monitorowanych krajów świata.

J.M.: Czy można się jeszcze gdzieś schować przed kamerą?

M.G.: Najlepiej ukryć się na zatłoczonej stacji metra albo na ruchliwej stacji kolejowej. Prawdopodobieństwo, że ktoś obejrzy wszystkie nagrania, na których możesz być zarejestrowany, jest niewielkie. 90 proc. tego, co się tam nagrywa, nigdy nie jest oglądane. To fizycznie niemożliwe i bardzo drogie. Trzeba by zatrudnić armię ludzi do analizowania obrazów, no i nie da się w nieskończoność przechowywać nagrań – przecież kamery produkują terabajty danych.

 

J.M.: A wasze kamery mogą rozpoznać twarz w tłumie?

M.G.: Opowieści o wykrywaniu twarzy w tłumie to mit. Niektóre firmy utrzymują, że to potrafią, ale moim zdaniem to jest ciągle science fiction. Takich technologii można ewentualnie użyć przy odprawie paszportowej i to w bardzo kontrolowanym środowisku, z dobrym oświetleniem, ludźmi podchodzącymi do okienka i stojącymi nieruchomo. Ale i tak programy, którymi dziś dysponujemy, nie są wystarczająco skuteczne. Z kolei w normalnej przestrzeni publicznej, przy niedostatkach oświetlenia, ciągłym ruchu i wielu innych zmiennych nie ma co marzyć o warunkach, jakie panują w czasie odprawy paszportowej. Wykonalne jest za to liczenie ludzi w tłumie, np. w centrach handlowych czy sieciowych sklepach, gdy nasz klient chce wiedzieć, ilu ludzi przychodzi do danego sklepu, a ilu z nich robi zakupy. Takie oprogramowanie nie wymaga 100-procentowej skuteczności. Do celów marketingowych w zupełności wystarcza 80 proc. 

J.M.: Jak skuteczne są w takim razie programy identyfikujące obrazy z monitoringu?

M.G.: Kiedy montowaliśmy kamery w sztokholmskim metrze, spodziewano się urządzeń, które odróżniają pociąg od człowieka i automatycznie wszczynają alarm, jeśli ktoś znajdzie się na torach. Odmówiliśmy z powodu stopnia komplikacji. Załóżmy, że udałoby się nam stworzyć odpowiedni algorytm – za bardzo dobry należy uznać taki, który myliłby się najwyżej raz do roku. Kiedy pomnożylibyśmy jedną pomyłkę rocznie przez 20 tysięcy kamer w sztokholmskim transporcie publicznym, dałoby to nam 25 fałszywych alarmów dziennie! Nikt nie zaryzykuje przecież takiego chaosu.

J.M.: Załóżmy, że jestem terrorystą. Możesz mi polecić jakiś słabo monitorowany cel ataku?

M.G.: To byłby świetny cytat, ale nie dam się nabrać!

J.M: To może podasz mi chociaż ogólne wskazówki?

M.G: Wiemy, że lotniska są świetnie monitorowane, ale zdarzają się wyjątki. Byłem niedawno na jednym z głównych lotnisk w USA i zdumiałem się, widząc stare czarno- -białe kamery kompletnie pokryte kurzem! Nie było szans, by coś przez nie zobaczyć. Poza tym okazało się, że komputery obsługujące ten sprzęt zostały wyprodukowane przez firmę Compaq, która nie istnieje od 10 lat. Wyglądało na to, że cały monitoring pracuje na Windows 98, ale jedna z pracownic wyjaśniła mi, że to jest Windows 95! Przestarzały monitoring mają też banki i tak naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego. Rozumiem, że np. w Szwecji, gdzie ostatni napad na bank zdarzył się sześć czy siedem lat temu, nowoczesny monitoring nie jest artykułem pierwszej potrzeby. Ale w sąsiedniej Danii, – a tam tylko w zeszłym roku było 25 napadów – podchodzą do sprawy telewizji przemysłowej równie nonszalancko jak na wspomnianym lotnisku.

J.M.: Podróżując po świecie lustrujesz monitoring fachowym okiem?

M.G.: To jest odruch zawodowy. Na szczęście nigdy mnie z tego powodu nie wyrzucono ze strzeżonego miejsca, ale mamy pracowników, którym się to przydarzyło. Zawsze analizuję zabezpieczenia i jestem zaskoczony, jak wiele bezużytecznych kamer umieszcza się w publicznych miejscach.

J.M.: Masz na myśli Warszawę?

M.G.: Spacerowałem po Warszawie i zauważyłem np. monitoring w okolicach parlamentu. Jest tam mnóstwo naprawdę brzydkich kamer, psujących elewacje pięknych zabytkowych budynków. Rozumiem jeszcze, że takie szpetne kamery umieszcza się przy bankomatach. Wszystko po to, żeby klient czuł się bezpieczniej – to się sprawdza. Ale w budynkach rządowych? I tak przecież wiadomo, że jest tam monitoring. Dlaczego więc nie projektować systemu, który pasuje do otoczenia? Mamy w ofercie urządzenia, które można malować na kolor elewacji. One stapiają się z otoczeniem i nie wyglądają paskudnie.

J.M.: Niewidzialne kamery – to brzmi jeszcze gorzej. A co się z nimi stanie w razie awarii sieci elektrycznej?

M.G.: Jedną z korzyści, wynikających ze stosowania cyfrowego monitoringu, w porównaniu z analogowym, jest możliwość zasilania kamer z sieci internetowej za pośrednictwem łączy USB. To je zabezpiecza przed awariami zasilania z sieci elektrycznej.

 

J.M.: A gdyby tak uciec przed waszymi kamerami do lasu?

M.G.: Obsługujemy także plenerowe imprezy sportowe, na przykład wyścigi konne w terenie, i jesteśmy w stanie zapewnić transmisję obrazu z całej trasy za pomocą zasilanego bateriami przemysłowego monitoringu wysokiej rozdzielczości. Stacje telewizyjne coraz powszechniej stosują nasz sprzęt, bo daje on obraz jakości HD i można go bez przeszkód montować na przykład na małych dronach. A do tego kosztuje ułamek tego, co kamery telewizyjne.

J.M.: A czy chociaż twój dom jest wolny od monitoringu?

M.G.: Żartujesz? Mam mnóstwo kamer! Najwięcej w ogrodzie. Musiałem tylko obejść wszystkich sąsiadów i wytłumaczyć im, że nie jestem żadnym maniakiem, ale po prostu testuję swoje konstrukcje.

J.M.: I co oni na to?

MG: Pokażę ci coś (Martin Gren włącza na laptopie czarno-biały film, nagrany nocą przez jedną z kamer zamontowanych w jego domu). Mamy tu bezdomnego z popsutym rowerem i śmierdzącym kocem, którym przykrywa się na noc. Widać na tym filmie, jak kradnie sąsiadom rower górski, zostawiając swojego grata, a potem jeszcze sika na moją skrzynkę pocztową. Mój kolega, który jest szefem policji, przyznał, że w ten sposób najczęściej zdobywają DNA przestępców. Najwyraźniej ci nie są zbyt bystrzy.

J.M.: Pokazałeś ten film sąsiadom?

M.G.: Oczywiście! Rano zapukałem do ich drzwi i powiedziałem: – Dzień dobry, wiem, co się stało z waszym rowerem.

J.M.: Byli ci wdzięczni?

M.G.: Pół roku trwało, zanim się znów do mnie odezwali, ale teraz jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i często się z tego śmiejemy. Nawet poprosili mnie, żebym umieścił jedną kamerę w ich ogrodzie.

J.M.: A jak na te kamery reaguje twoja rodzina?

MG: Żona na początku była sceptyczna, ale gdy urodziło nam się pierwsze dziecko, stwierdziła, że czuje się z nimi bezpieczniej. Mam tu jeden film z domu (Gren znów włącza nagranie z prywatnego monitoringu w jego własnej kuchni. Widać na nim kilkuletnie dziecko wspinające się po taborecie, by podkraść słodycze z półki). Mała jest bardzo dumna z tego filmu.

J.M.: Umie już unikać czujnego oka obiektywu?

M.G.: Jest w tym świetna. Ale ja też się nie poddaję. Kiedy budowaliśmy dla niej domek w ogrodzie, musiałem jej obiecać, że nie zamontuję tam więcej niż sześć kamer!