Przetestowany na ludziach

Świat wycofuje się z testów kosmetyków i leków z udziałem zwierząt. Możliwe, że coraz więcej potencjalnie groźnych substancji będziemy musieli wypróbowywać na sobie. Czy się nam to opłaci?

“Uważam, że powinniśmy rozszerzyć obowiązywanie praw człowieka na wiele grup »nieludzkich« zwierząt. Wszystkie stworzenia, które potrafią odczuwać ból, powinny mieć podstawowy status moralny” – twierdzi prof. Peter Singer, australijski bioetyk, wykładający na Princeton University. Kierowana przez niego organizacja Great Ape Trust walczy m.in. o zaprzestanie eksperymentów z udziałem małp człekokształtnych. Skutecznie – zakaz prowadzenia takich eksperymentów obowiązuje już w wielu krajach. Parlament Hiszpanii opowiedział się nawet za przyznaniem praw człowieka naszym najbliższym zwierzęcym krewnym: gorylom, orangutanom, szympansom i bonobo. A w Austrii toczył się proces o uznanie 26-letniego szympansa o imieniu Hiasl za pełnoprawną osobę (sprawa trafiła w końcu do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu).

Choć intencje bioetyków są z pewnością szlachetne, przyznawanie kolejnym gatunkom zwierząt praw człowieka może znacznie skomplikować życie ludziom. Stworzenia inne niż my nie potrafią przecież wyrazić świadomej zgody na uczestnictwo w eksperymencie naukowym. A to oznacza, że badania kliniczne nowych leków coraz częściej mogą być prowadzone z pominięciem etapu „zwierzęcego”.

ODSIEWANIE LEKÓW

Proces testowania nowej substancji o właściwościach leczniczych jest długi i żmudny. Punkt wyjścia to synteza cząsteczki związku chemicznego. Często projektuje cząsteczkę specjalny program komputerowy na podstawie danych o miejscu jej działania w organizmie człowieka.

Ze stu tysięcy (!) takich obiecujących cząsteczek powstaje statystycznie jeden do pięciu leków.

Pierwszy etap to badania in vitro – na hodowanych w laboratorium komórkach i tkankach zwierzęcych oraz ludzkich. Uczeni oceniają w ten sposób skuteczność substancji. Dalej następują testy na zwierzętach, wówczas dodatkowo obserwuje się, jakie są jej niepożądane działania w całym organizmie. Po tej fazie z początkowej puli związków chemicznych pozostaje nie więcej niż 0,5 proc.

Ale nawet jeżeli substancja wydawała się bezpieczna i skuteczna, nie znaczy to, że na ludzi będzie działać tak samo. Dowiedzieć się tego można dopiero dzięki osobom, które zgodzą się zostać „królikami doświadczalnymi”. Większość z nich robi to dla pieniędzy – dlatego dominują wśród nich studenci i młodzi bezrobotni. Za udział w badaniach I fazy (określających bezpieczeństwo leku) ochotnicy mogą bowiem – zgodnie z prawem – otrzymać wynagrodzenie, zwane w tym przypadku rekompensatą. „Jej wysokość zależy od stopnia zaangażowania uczestnika” – tłumaczy Piotr Sawicki z firmy Osteomed, który przez kilka lat kierował ośrodkiem badań klinicznych specjalizującym się w tego typu testach.

To „zaangażowanie” mierzone jest długością badania oraz liczbą – i uciążliwością – zabiegów, którym musi poddać się ochotnik. Może to być zwykłe pobieranie krwi, badanie moczu, EKG, EEG, USG, ale też i zabiegi mniej przyjemne – np. punkcja lędźwiowa czy gastroskopia. Według wytycznych dobrej praktyki klinicznej, które obowiązują w Polsce (i w całej UE), wysokość rekompensaty nie może jednak zależeć od ryzyka działań niepożądanych.

NIESPODZIANKI SIĘ ZDARZAJĄ

To właśnie było jednym z zarzutów w głośnej sprawie cząsteczki o nazwie TGN1412. Suma oferowana ochotnikom za udział w tym badaniu była wyższa niż za inne testy podobnej długości. TGN1412 miała być innowacyjnym lekiem na białaczkę, opracowywanym przez nieistniejącą już niemiecką firmę TeGenero. Pierwsze testy na sześciu zdrowych ochotnikach przeprowadzono w 2006 roku w brytyjskim szpitalu. W kilkadziesiąt minut po otrzymaniu minimalnej dawki leku u wszystkich uczestników wystąpiły ostre objawy zatrucia. Jak się później okazało, doszło u nich do uszkodzenia wielu narządów wewnętrznych. Jak twierdzą organizatorzy badania i instytucje, które dopuściły TGN1412 do I fazy badań klinicznych, testy in vitro i na zwierzętach nic takiego nie zapowiadały. „Oczywiście zdarzają się niespodzianki, ale jakoś trzeba nowe substancje badać, bo inaczej nie mielibyśmy w ogóle żadnych leków” – przypomina dr Wojciech Łuszczyna z Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Na szczęście takie wypadki są niezwykle rzadkie. Uczeni zapewniają, że sito, przez które przechodzą potencjalne leki, jest bardzo gęste, a do badań na ludziach dopuszczane są nieliczne i dobrze przebadane substancje. „Rocznie w naszym urzędzie wydawanych jest ok. 400–500 pozwoleń na prowadzenie klinicznych badań leków na terenie Polski” – mówi dr Łuszczyna.

Ochotnicy biorący udział w takich testach prawie w ogóle nie mają do czynienia z substancjami, których nigdy wcześniej nie podawano człowiekowi. „Tak zwane testy First-In- -Man, czyli badania innowacyjnych leków, są w naszym kraju niezwykle rzadkie. Prowadzi się u nas zwykle tzw. badania biorównoważności” – wyjaśnia Piotr Sawicki. Chodzi o porównanie tzw. leków generycznych, czyli tańszych „kopii”, z oryginalnymi lekami, których ochrona patentowa już wygasła. W ich przypadku z góry znamy większość działań niepożądanych. Trzeba po prostu sprawdzić, czy lek został właściwie skopiowany.

 

Do czego masz prawo?

Uczestnictwo we wszystkich fazach badań klinicznych jest dobrowolne. Ochotnik może w każdej chwili zrezygnować. Nie ponosi żadnych konsekwencji rezygnacji ani nie musi zwracać kosztów leczenia. Przed podpisaniem zgody na badania powinien otrzymać pisemną informację (zatwierdzoną przez Komisję Bioetyczną oraz Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych) na temat zagrożeń związanych z testowaniem danej substancji. Powinien być powiadomiony, gdy pojawiają się dane o jej szkodliwych działaniach. Należy mu się też pełna informacja o własnym stanie zdrowia na każdym etapie. Każdy ochotnik jest ubezpieczony od zdarzeń niepożądanych podczas badania, ma więc prawo do odszkodowania. Jeśli wskutek ich wystąpienia konieczne będzie leczenie, płaci za nie sponsor badania.

STUDENCI MILE WIDZIANI

Do wszystkich badań I fazy rekrutuje się wyłącznie zdrowych ochotników. Wiele firm poszukuje wyłącznie mężczyzn. Dlaczego? Ze względu na problemy, jakie może spowodować zajście w ciążę przez uczestniczkę badania (zgodnie z prawem nie wolno testować leków na kobietach ciężarnych – zbyt wielkie jest ryzyko dla zdrowia ich i ich dzieci). Podczas testów często pobiera się krew, dlatego potrzebne są osoby, których układ krwiotwórczy jest w dobrym stanie. Honorowi krwiodawcy mogą więc zostać odrzuceni, jeżeli oddawali krew w ciągu trzech miesięcy przed badaniem.

Badania I fazy

Dla kogo

Dla zdrowych i silnych osób w wieku 18–65 lat, które mają wolny czas oraz chcą coś zrobić dla nauki lub trochę zarobić.
Jak to wygląda

Pierwsza tura badań sprawdza twój stan zdrowia i określa, czy możesz brać udział w eksperymencie. Jeśli tak, podpisujesz formularz świadomej zgody na uczestnictwo w badaniach. Dostajesz zaproszenie do ośrodka, gdzie spędzisz od kilku godzin do kilkunastu dni. Po podaniu leku przechodzisz wiele badań. W ośrodku obowiązuje dieta i „zdrowy styl życia”. Zwykle nie wolno z niego wychodzić, okna są zamknięte na głucho (żeby ochotnicy nie dostawali np. papierosów lub alkoholu) i obowiązuje cisza nocna (by wszyscy chodzili spać o tej samej porze).
Plusy

Rekompensata finansowa, której wysokość zależy od długości badania i ilości zabiegów, jakim należy się poddać.Można zarobić od kilkuset do 2–3 tys. zł brutto (umowa-zlecenie).Szczegółowe informacje na temat własnego stanu zdrowia dzięki licznym badaniom.Czas na naukę, nawiązanie nowych znajomości czy wypoczynek (niektóre ośrodki oferują dostęp do Internetu, filmy DVD, gry komputerowe).
Minusy

Testowane leki mogą dawać rozmaite działania niepożądane – łącznie z groźnymi dla zdrowia i życia.Ośrodki badań klinicznych nie mogą wystawiać zwolnień lekarskich na czas w nich spędzony.

Organizatorzy mogą też podziękować osobom, które na wstępnej rozmowie wydadzą się im niezdyscyplinowane lub niewiarygodne. Jak bowiem pokazują eksperymenty psychologiczne, osobowość uczestników badania może mieć wpływ na jego wynik. Ludzie znerwicowani zgłaszają więcej negatywnych skutków ubocznych zażytego specyfiku niż osoby spokojne i zrelaksowane. Ekstrawertycy zaś silniej reagują na placebo (substancję obojętną, podawaną grupie kontrolnej) niż introwertycy.

„Dobrze współpracuje się ze studentami, bo zwykle rozumieją swoją rolę. Staramy się za to nie rekrutować osób, które niedawno uczestniczyły w innym badaniu klinicznym” – mówi Piotr Sawicki. Ich organizmy często są osłabione i nadal mogą się w nich znajdować poprzednio testowane substancje – a to może prowadzić do niespodziewanych i niebezpiecznych interakcji pomiędzy lekami. Niestety firmy rekrutujące uczestników muszą w tej kwestii uwierzyć im na słowo. „Nie ma w Polsce centralnego spisu badań klinicznych ani ewidencji ich uczestników, gdzie można by zweryfikować podawane przez ochotników informacje” – narzeka Sawicki.

Badania II i III fazy

Dla kogo

Dla osób cierpiących na jakąś chorobę, zwłaszcza przewlekłą.
Jak to wygląda

Musisz podpisać formularz świadomej zgody na uczestnictwo w badaniach klinicznych.Przechodzisz serię badań kwalifikujących do udziału w testach – np. czy nie masz innych dolegliwości, które są przeciwwskazaniem dla nowej metody leczenia lub mogą wpłynąć na wynik badania klinicznego.Dostajesz przydział do jednej z grup badania: jedna otrzymuje nowy lek, druga substancję obojętną (placebo), trzecia – dotychczas stosowany preparat.Przechodzisz kolejną serię badań (jest ich więcej niż podczas leczenia standardowego).
Plusy

Bardzo dokładne, specjalistyczne badania dotyczące choroby, na którą cierpisz.Możesz przejść leczenie nową metodą, która może (choć nie musi) okazać się skuteczniejsza od dotychczasowych.Za koszt dojazdu na badanie i ewentualne szkody finansowe, związane np. z nieobecnością w pracy, należy ci się rekompensata od organizatora badań.
Minusy

Niektóre badania trwają latami i wymagają kilku wizyt w ośrodku badań klinicznych rocznie.Niektóre leki mogą ujawnić swe działania niepożądane dopiero na tym etapie badań.Badanie odbywa się na zasadzie tzw. podwójnie ślepej próby, więc w jego trakcie nie wiesz, czy jesteś w grupie poddanej nowej terapii, czy też w grupie placebo czy też wśród osób leczonych metodą standardową.

W Stanach Zjednoczonych, gdzie rocznie w badaniach klinicznych różnych faz uczestniczy ok. 20 mln osób (według dr. Łuszczyny we wszystkich fazach badań klinicznych w Polsce wzięło dotychczas udział w sumie ok. 200 tys. osób), udział w eksperymentach stał się dla wielu ludzi nieomal zawodem. Badania wśród 440 amerykańskich zdrowych ochotników wykazały, że 44 proc. z nich uczestniczyło w 2–5 badaniach I fazy rocznie. W innej przebadanej grupie 14 proc. brało udział w 18 lub więcej badaniach w ciągu ostatnich trzech lat.

MILIARD W PIGUŁCE

 

Możliwość takiego zarabiania istnieje jednak tylko w I fazie. Fazy II i III są zarezerwowane dla ludzi cierpiących na schorzenie, które ma leczyć badany specyfik. „Sprawdza się wówczas skuteczność i ustala dawkę leku na kilkuset uczestnikach. Natomiast w fazie III wiadomo już, że lek jest skuteczny, ale określa się jeszcze stopień ryzyka związanego z jego zażywaniem. Jak mawiał pewien znany profesor farmakologii: jeżeli coś nie ma działań niepożądanych, to znaczy, że nie działa w ogóle” – przypomina dr Łuszczyna. Trzeba więc rozważyć, czy korzyści są większe niż szkody. Na tym etapie można też porównać skuteczność badanego preparatu z dostępnymi już lekami. To największa i najdroższa faza, w której bierze udział kilka tysięcy chorych.

Jeżeli preparat przejdzie ją pomyślnie, można go zarejestrować i zostaje dopuszczony na rynek. „Synteza nowej cząsteczki w przypadku innowacyjnego leku i wprowadzenie go do obrotu kosztować może firmę farmaceutyczną nawet ponad miliard dolarów” – mówi dr Łuszczyna. Nic dziwnego, że koncernom zależy na tym, by jak najszybciej zacząć sprzedawać nowy lek. Jednak po rejestracji jego losy w dalszym ciągu są monitorowane. „Zażywają go setki tysięcy, a może nawet miliony ludzi, a to znaczy, że jego działania niepożądane rejestrują agencje lekowe w wielu krajach” – wyjaśnia dr Łuszczyna. Działa tu prawo wielkich liczb. W poprzednich fazach badaczom mogły umknąć pewne bardzo rzadkie działania niepożądane – a mogą one być niezwykle ciężkie. Jeśli się pojawią, z rynku wycofywane są leki, które nierzadko zostały zarejestrowane zaledwie kilka lat wcześniej.

MORALNOŚĆ KONTRA BEZPIECZEŃSTWO

W 2007 roku ponad 400 posłów do Parlamentu Europejskiego podpisało petycję, wzywającą do stopniowego zaprzestania badań na małpach naczelnych. Rok wcześniej sondaże opinii publicznej pokazały, że 80 proc. Europejczyków uważa takie działania za niemoralne. Dlatego uczeni coraz częściej próbują planować swe eksperymenty tak, aby zamiast małp korzystać z „modeli”, które nie odczuwają cierpienia, np. komórek lub tkanek hodowanych in vitro, albo z symulacji komputerowych.

Czy można jednak całkowicie zrezygnować z badań na zwierzętach? Zdaniem wielu naukowców nie jesteśmy na to gotowi dziś ani nie będzie to możliwe w niedalekiej przyszłości – o ile oczywiście chcemy wynaleźć leki na trapiące miliony ludzi choroby. „Gdyby istniały lepsze modele, oczywiście używalibyśmy ich, ale na razie testy na zwierzętach to najlepszy sposób, by uzyskać rzetelne informacje” – uważa prof. Chris Higgins z Biotechnology and Biological Sciences Research Council w Wielkiej Brytanii.

Ponieważ małpy naczelne są z nami blisko spokrewnione, wiele komórek, białek i narządów w ich ciałach funkcjonuje podobnie do ludzkich. Dlatego European Academies Science Advisory Council opowiedziała się za dalszymi badaniami na ssakach naczelnych. Są one niezastąpione zwłaszcza w takich dziedzinach jak choroby Parkinsona czy Alzheimera, AIDS, żółtaczka, zaburzenia płodności i wady rozwojowe u dzieci. Prowadzenie takich badań na ludziach byłoby bardziej niemoralne niż poświęcanie naszych biologicznych krewnych. „Jestem zdecydowanie za prowadzeniem z udziałem małp badań nieinwazyjnych – takich, jakie moglibyśmy równie dobrze zaproponować ludzkim ochotnikom” – dodaje prof. Frans de Waal, psycholog i prymatolog z Emory University. Zwierzęta biorące udział w badaniach miałyby potem zagwarantowaną opiekę w „domach spokojnej starości”. Być może okaże się to najbardziej humanitarnym rozwiązaniem i dla małp, i dla samych ludzi.

Modele i hodowle

Co zastąpi ludzi i zwierzęta w testach klinicznych? W niektórych eksperymentach mogą to być wirtualne, trójwymiarowe modele części ciała. Pierwszym było cyfrowe serce stworzone przez prof. Denisa Nobla z Oksfordu. Prace nad kolejnym prowadzą George Xu i Suvranu De z Rensselaer Polytechnic Institute. Jest to zaawansowany wirtualny model ciała człowieka, który ma pomóc w ustalaniu dawek promieniowania podczas kuracji przeciwnowotworowych. De i Xu dążą do tego, by ich model był „czterowymiarowy”, czyli odtwarzał nie tylko układ przestrzenny organów, ale też ich ruchy podczas np. oddychania.

Do niektórych badań wykorzystuje się też ściśle kontrolowane hodowle tkankowe, prowadzone w warunkach laboratoryjnych z wykorzystaniem komórek zwierzęcych i ludzkich. Na uzyskanej w ten sposób skórze można testować toksyczność lub przenikanie składników kosmetyków (zgodnie z dyrektywą UE, takich testów nie będzie można prowadzić na zwierzętach już od marca 2009 roku). Nie da się jednak w ten sposób sprawdzić, czy substancje, które przenikną przez skórę, nie okażą się szkodliwe np. dla mózgu.