Brama do dorosłości. Rytuały inicjacyjne w różnych kulturach świata

Młodzież ma dopiero dwieście lat. Magiczna granica 18 lat, po przekroczeniu której człowiek staje się pełnoletni, to wynalazek nowożytnej biurokracji. Wcześniej byli jedynie dorośli i dzieci, a ludzkość świetnie radziła sobie bez etapu pośredniego.

Ludzkość wypracowała wiele wymyślnych, a czasem wręcz okrutnych rytuałów na oznaczenie momentu, w którym przestajemy być dziećmi. Ślady tych obrzędów przetrwały
na przekór administracyjnym i prawnym ograniczeniom.

„Społeczności tradycyjne nie lubią sytuacji niejasnej, niepewnej. Gdy się pojawia, zmieniają ją radykalnie, raz na zawsze. I potwierdzają to znakiem tak trwałym, że ślad po przejściu z dzieciństwa do dorosłości pozostaje na całe życie” – tłumaczy prof. Andrzej Szyjewski, autor „Etnologii religii”.

Poznaj rytuały z różnych kultur!

Kiedy dziecko staje się kobietą

Ustalenie, kogo i kiedy poddać obrzędowi inicjacji, było zawsze łatwiejsze w przypadku dziewcząt. Pierwsza menstruacja stanowiła znak, po którym dalsze testy dojrzałości stawały się zbędne. Ta fizjologiczna zmiana zachodzi w wieku 12–13 lat, powszechnie uznano więc, że od tego momentu dziewczyna jest już gotowa do zamążpójścia i macierzyństwa. Muzułmanie trwają przy tym do dziś, każąc nastolatkom po pierwszej miesiączce nakładać na głowy chusty, by osłonić przed męskimi spojrzeniami włosy budzące erotyczne skojarzenia.

Wydawanie za mąż 12–13-letnich dzieci praktykują dziś nie tylko wyznawcy islamu, ale także hinduiści i Romowie. Europejczyków może to oburzać, ale przecież na naszym kontynencie dopiero w XIX wieku, pod presją organizacji broniących praw dziecka, zaczęto stopniowo przesuwać granicę pełnoletności dziewcząt. Pamiętajmy, że Jadwiga, nasza ulubiona królowa i święta, została żoną Władysława Jagiełły, mając około 13 lat. I nikt nie podejrzewał  walecznego monarchy o pedofilię.

W Ameryce Łacińskiej dziewczynka staje się symbolicznie kobietą w wieku 15 lat. Przetrwała tam uroczystość zwana Quinceañera, która według Petera J. Garcii, badacza współczesnej kultury latynoamerykańskiej z uniwersytetu w Austin (Teksas), wywodzi się w prostej linii z rytuałów inicjacyjnych Majów. Podczas 15. urodzin nastolatka po raz pierwszy występuje jako „dojrzała” kobieta, w balowej sukni i kosztownej biżuterii. Świętowanie rozpoczyna się od nabożeństwa w kościele. Piętnastolatkę wprowadza do świątyni orszak czternastu panien, symbolizujących każdy przeżyty dotąd rok. Matka chrzestna wręcza jej pamiątkowy medalik, ksiądz wygłasza okolicznościowe kazanie.

Potem, po odtańczeniu z ojcem walca, córka otrzymuje od niego ostatnią w życiu lalkę i odrzuca ją w stronę młodszych koleżanek. Przypieczętowaniem wejścia w dorosłość jest zmiana obuwia. Nastolatka siada na ustawionym w środku sali krześle, zdejmuje pantofle i nakłada buty na wysokim obcasie. Odtąd ma już prawo do malowania się oraz umawiania się na randki.

W Stanach Zjednoczonych odpowiednikiem Quinceañery są „Sweet sixteen”, czyli szesnaste urodziny. Ich obchody są mniej sformalizowane niż u południowych sąsiadów, zwłaszcza w kwestii ubioru. Jednak taniec z ojcem, okazały tort i nakładanie butów na wysokim obcasie pozostają obowiązkowe.

 

Dorośnij albo giń

Znacznie większe trudności sprawiało określenie progu dorosłości u chłopców. W ich przypadku natura jest mniej pomocna. Owszem, pojawiają się takie trzeciorzędowe cechy płciowe jak owłosienie łonowe czy zarost na twarzy, ale te zmiany następują stopniowo i uchwycenie jednego, rozstrzygającego momentu, w którym młodzieniec staje się mężczyzną, nie jest możliwe. Decyzję podejmowała więc kiedyś wspólnota dorosłych – chłopców poddawano brutalnemu egzaminowi dojrzałości, testując ich odporność na ból, strach, głód i zmęczenie.

To cechy szczególnie przydatne w wojowniczych wspólnotach plemiennych. Północnoamerykańscy Indianie Dakota wieszali chłopców na rzemieniach, przywiązanych do kołków wbitych pod skórę na piersi. U australijskich aborygenów o szczęściu mogli mówić ci, którym jedynie obcięto koniuszek palca czy wybito jeden ząb. Znacznie częstszym zabiegiem było bowiem nacinanie penisa od nasady po żołądź, rozrywanie uszu i nosa oraz wyrywanie nie jednego, a co najmniej czterech zębów.

Podobne zabiegi stomatologiczne przeprowadzały ludy Dinka i Nuer w Afryce. W innych regionach Czarnego Lądu zęby też spiłowywano, by upodobnić zgryz do szczęki rekina lub lwa.
Od Amazonii po Oceanię dokonywano również skaryfikacji, czyli nacięć ciała, po których miały pozostać trwałe blizny na policzkach, piersiach czy ramionach. Żeby stały się bardziej wypukłe i widoczne, w rany wcierano popiół.

Dziś tak drastyczne okaleczanie ciał zdarza się już rzadko, ale podróżując po Czarnej Afryce i wyspach południowo-wschodniej Azji, wielokrotnie spotykałem ludzi w średnim i podeszłym wieku z wyraźnymi śladami bolesnych przejść. Dajakowie z Borneo ze szczególną dumą pokazywali mi rozległe tatuaże na przedniej części szyi. Jak tłumaczył jeden z ich posiadaczy, zabieg był niebezpieczny i często kończył się śmiercią.

Niektóre plemiona Papuasów praktykowały z kolei bardzo rozpowszechniony, również w kulturze chrześcijańskiej (bierzmowanie), zwyczaj przybierania po inicjacji nowego imienia. Wzbogaciły go jednak o pewien drobny element – nowego imienia nie można było sobie wymyślić. Należało je zdobyć, zabijając dotychczasowego posiadacza. Ofiara nie mogła być anonimowa, więc „polowano” na znajomych. A ponieważ plemienny savoir-vivre zabraniał mordowania bezpośrednich sąsiadów, imię „zdobywano” w sąsiednich wioskach. Po zdanym egzaminie zjadano mózg ofiary, a plemienna starszyzna oficjalnie uznawała młodzieńca za pełnoprawnego wojownika.

Trzynastoletni mężczyzna

Wielkie religie wypleniły najbardziej brutalne i niebezpieczne rytuały inicjacyjne. Zastąpiły je własnymi, z reguły o charakterze czysto symbolicznym i duchowym. Przykładem katolickie bierzmowanie, protestancka konfirmacja czy baptystyczny chrzest dorosłych. Jeszcze bardziej powściągliwy w celebrowaniu dorosłości jest islam. Koran jednoznacznie zakazuje okaleczania ciała i nie definiuje zbyt precyzyjnie progu dojrzałości. Generalnie przyjmuje się, że dorosły jest ten, kto na podstawie znajomości zasad wiary potrafi odróżnić dobro od zła.

W niektórych społecznościach sprawdza się to publicznie, w obecności rodziny i znajomych. Miałem okazję przyjrzeć się temu obrzędowi w Jemenie. Imam zadawał pytania, 16-letni chłopak odpowiadał. Bardzo szybko i krótko, najczęściej „tak” lub „nie”.  Wyjaśniono mi, że chodzi właśnie o to, by bez wahania rozstrzygał zgodnie z zasadami religii wszelkie dylematy. Jeśli test wypadnie pomyślnie, nastolatek staje się pełnoprawnym członkiem wspólnoty, co uświetnia wyprawiane przez rodzinę przyjęcie.

Według tradycji żydowskiej patriarcha Abraham zrozumiał, że istnieje tylko jeden Bóg, i zniszczył posągi innych bóstw w wieku 13 lat. Dlatego u chasydów chłopcy, którzy osiągali ten wiek, musieli przestrzegać zasad Dekalogu, zyskując w zamian m.in. prawo do zawierania małżeństw.
Przejście granicy dzielącej dzieci od świata dorosłych potwierdza do dziś ceremonia bar micwa. Zgodnie z niepisaną tradycją powinna się ona odbyć w pierwszy szabat po trzynastych urodzinach. Chłopiec recytuje wówczas w synagodze fragment Tory i wygłasza krótki komentarz do tekstu, często zaczynając od słów „Dzisiaj jestem mężczyzną”. Jego ojciec dziękuje zaś Bogu „za uwolnienie od ciężaru odpowiedzialności za grzechy syna”. Świecka część uroczystości to, jak wszędzie, przyjęcie dla krewnych i przyjaciół.

Gdy prawo cywilne przesunęło granicę dorosłości, rabini dokonali nowej interpretacji prawa religijnego, wyjaśniając, że 13 lat to nadal wiek zobowiązujący do przestrzegania Przykazań, ale małżeństwo powinno się zawierać po ukończeniu 18, a zarabiać na swoje utrzymanie – 21 lat. Przekraczanie tych progów jest już tylko formalnością.

 

Trzy lata samotności

Dla wyznawców najsurowszego nurtu buddyzmu – therawady – świadectwem dojrzałości jest pobyt w klasztorze. Jeszcze do niedawna uważano, że powinny to być dokładnie trzy lata, trzy miesiące, trzy tygodnie i trzy dni. Dziś co bardziej pragmatyczni mieszkańcy Birmy, Laosu i Sri Lanki skracają ten okres o trzy lata.

Datę przyjmowania nowicjuszy wyznacza opat lokalnego klasztoru. We wskazanym dniu nowicjusze nakładają stroje zdobione złotym haftem i na czele odprowadzającego ich tłumu ruszają w procesji do klasztoru. Często osłaniani są parasolami, co kojarzy się z przywilejem zastrzeżonym dla najwyższych dostojników. W ten sposób odtwarza się kluczowy moment z życia Buddy, który pochodził z książęcego rodu, ale wyrzekł się przywilejów i wybrał życie ascety.

Gdy nastolatki dotrą do klasztoru, zjedzą z rodzinami specjalnie na tę okazję przygotowane przysmaki, wypiją herbatę i znikną za murami. Tam zostaną ostrzyżeni, wytworne stroje zamienią na skromne szaty mnichów, oddadzą wszystko, co ze sobą przynieśli, dostając w zamian miskę na jałmużnę. Odtąd będzie ich obowiązywała dyscyplina, w tym obowiązek wstawania na pierwszą modlitwę o 4.00 rano, powstrzymywania się od spożywania posiłków po południu i kategoryczny zakaz uprawiania seksu. Przetrwanie tej próby charakteru czyni z chłopca – tak mnie przynajmniej zapewniano w Laosie – prawdziwego mężczyznę: świadomego, odpowiedzialnego i panującego nad sobą.

Łatwiej zabić, niż się napić

Na dorosłość wyjątkowo długo czekają Japończycy, którzy stają się pełnoletni dopiero po ukończeniu 20 lat. Kilka prób obniżenia tego wieku spotkało się ze sprzeciwem społeczeństwa. By jednak jakoś wynagrodzić młodym oczekiwanie, Japończycy celebrują ten moment wyjątkowo uroczyście. W drugi poniedziałek stycznia w całym kraju obchodzone jest święto seijin shiki (wchodzenia w dorosłość). To dzień wolny od pracy, a młodzi, którzy skończyli lub skończą 20 lat do kwietnia, zjeżdżają w rodzinne strony i w tradycyjnych strojach spotykają się na ceremonii organizowanej przez lokalne władze. Po wysłuchaniu okolicznościowych przemówień, przyjęciu gratulacji i prezentów nowi dorośli udają się do świątyni, by oddać pokłon duchom przodków i prosić je o pomoc w dorosłym życiu.

Nawet tak późna pełnoletność nie oznacza jednak przyznania wszystkich praw przynależnych dorosłym. 20-letni Japończycy mogą bez pytania kogokolwiek o zgodę zawierać małżeństwa, pić alkohol i uczestniczyć w wyborach, ale o kandydowaniu do parlamentu będą mogli pomyśleć dopiero za pięć lat. Pod tym względem nie są jednak wyjątkiem. W Polsce i innych krajach demokratycznych, by zostać posłem do Sejmu, trzeba mieć ukończone 21 lat, senatorem – 30, prezydentem 35. 

W najdziwniejszej sytuacji znajdują się młodzi Amerykanie, którym nie wolno uczcić osiemnastych urodzin toastem! Uchwalony w 1984 r. National Minimum Drinking Age Act zakazuje bowiem udostępniania alkoholu osobom poniżej 21. roku życia. Oznacza to, że 18-letni obywatel USA może zaciągnąć się do wojska, walczyć na wojnie i zabijać, ale nie ma prawa odreagować stresu kieliszkiem whiskey. Taki absurd mógł wymyślić tylko ktoś bardzo dorosły.