Secret service króla Stasia. Jak Stanisław August Poniatowski szpiegował Europę

Stanisław August Poniatowski oprócz tego, że lubił obiady czwartkowe, wyrafinowany teatr i sztukę, chętnie podsłuchiwał, inwigilował i szpiegował. Mimo skromnego budżetu oplótł Europę siecią tajnych agentów
Secret service króla Stasia. Jak Stanisław August Poniatowski szpiegował Europę

Ta afera mogła zrujnować budowany z mozołem przez lata wizerunek Stanisława Augusta Poniatowskiego. Oto polityk stawiany w Europie za wzór nowoczesnego monarchy został oskarżony o próbę zamordowania przywódcy opozycji – księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego. A wszystko zaczęło się od tego, że żona rosyjskiego majora niejaka Maria Dogrumowa (niektóre źródła podają nazwisko Ugriumowa), w 1784 r. za pośrednictwem królewskiego kamerdynera przekazała wiadomość, że Czartoryski, wspólnie z Franciszkiem Ksawerym Branickim  i Antonim Tyzenhausem, zlecił jej otrucie króla. Na dowód prezentowała nawet truciznę, otrzymaną jakoby od Czartoryskiego. Ale król nie uwierzył insynuacjom i odmówił wypłacenia nagrody za ocalenie życia.

Wówczas rozwścieczona Dogrumowa za pośrednictwem angielskiego kupca Wilhelma Taylora skontaktowała się w styczniu 1785 r. z księciem Czartoryskim, twierdząc, że to… Poniatowski zlecił jej otrucie przywódcy sejmowej opozycji. Przynęta chwyciła. Czartoryski, podjudzany m.in. przez swą siostrę Izabelę Lubomirską, zdecydował się publicznie oskarżyć króla o zamach na swoje życie. O aferze natychmiast zaczęła pisać europejska prasa. Opozycja chciała wykorzystać sprawę Dogrumowej do osłabienia władcy.

Ale Poniatowski miał w ręku pewien atut. O jego dobry wizerunek dbali oddani mu ludzie. W Londynie Franciszek Bukaty, gdy tylko dowiedział się, że sławny dziennikarz Simon-Nicholas Linguet wziął tysiąc dukatów od Czartoryskich, by napisać artykuł oczerniający króla, natychmiast rozpoczął przeciwdziałania. Nie miał wystarczającej sumy, żeby przebić łapówkę, więc – jak napisał w liście do Poniatowskiego – „postanowił wywrzeć presję moralną”. Znalazł dziennikarza, który za dużo mniejszą kwotę opublikował anonimowy tekst, ujawniający machinację Czartoryskich i wzywający Lingueta, by nie hańbił nazwiska pisaniem artykułów na zlecenie. Po ukazaniu się apelu Linguet odstąpił od realizacji zamówienia.

Podobnie skutecznie działali królewscy agenci w innych kluczowych stolicach Europy. Wkrótce aferę wyciszono, a w kraju po wnikliwym śledztwie sąd marszałkowski ustalił, że afera Dogrumowej była wielką mistyfikacją.

Podróże kształcą

Liczne wojaże po Europie młodego Stanisława Augusta Poniatowskiego boleśnie uświadomiły mu, że Rzeczpospolita jest słabym, zacofanym oraz pogardzanym za granicą krajem, nieposiadającym ani własnych służb dyplomatycznych, ani tajnej agentury. Możliwe, że to poznana w Paryżu Marie Geoffrin pierwsza uzmysłowiła przyszłemu królowi, jak ważna jest wiedza o planach wrogów (oraz przyjaciół).

„Pani Geoffrin była starszą od Poniatowskiego powszechnie szanowaną matroną, w której paryskim salonie zbierała się cała śmietanka życia politycznego i kulturalnego stolicy Francji – opowiada dr Małgorzata Ewa Kowalczyk z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. – Miała ambicję uczenia swego przyjaciela sztuki dyplomacji. Jednocześnie przekazywała Poniatowskiemu informacje o tym, co mówili i robili Polacy przebywający w Paryżu”.

Poniatowski w ogóle miał w życiu szczęście do kobiet. Przecież to jedynie dzięki kaprysowi swej petersburskiej kochanki, cesarzowej Katarzyny II został w 1764 roku królem Rzeczypospolitej. Acz królem malowanym bo w Warszawie o wszystkim decydował ambasador rosyjski Nikołaj Repnin. Jednak pobrane podczas zagranicznych wojaży nauki nie poszły w las.

Stanisław August marzył o realnej władzy, więc pierwszym posunięciem króla po objęciu tronu było utworzenie pozostającego poza kontrolą Sejmu królewskiego Gabinetu. W ówczesnej Europie wszyscy monarchowie tworzyli własne gabinety, gromadząc wokół siebie współpracowników, pomagających im kierować państwem. Ale Poniatowski musiał działać dyskretnie, bo gdyby jego ambicje wyszły na jaw, szybko spacyfikowałaby je rosyjska ambasada. Dlatego na czele Gabinetu Jego Królewskiej Mości stanął najbardziej zaufany człowiek monarchy Jacek Ogrodzki.

Głównym celem tworzonego Gabinetu stało się pozyskanie zagranicznych sojuszników, którzy pomogliby Rzeczypospolitej wyrwać się spod rosyjskiej kurateli. Ten zamiar mogły zrealizować jedynie sprawne służby dyplomatyczne. Brak w Polsce wykształconych kadr zmusił Poniatowskiego do werbowania zagranicznych specjalistów. W następnych dekadach największy wpływ na funkcjonowanie Gabinetu wywarli: włoski duchowny Kajetan Ghigiotti oraz wyrzucony z pruskiego korpusu dyplomatycznego z powodu defraudacji Holender Karol Boscamp. Kierowali najważniejszymi misjami dyplomatycznymi, a po cichu budowali siatki tajnych współpracowników w kluczowych dla interesów Rzeczypospolitej stolicach Europy.

Trudne początki polskiej dyplomacji

 

Kiedy Stanisław August stawiał pierwsze kroki w polityce międzynarodowej, europejskie mocarstwa wydawały na nią olbrzymie kwoty, miały rozbudowaną sieć poselstw, a także siatki tajnych agentów. Polskiemu królowi Sejm na budowę od podstaw własnej dyplomacji dawał od 1766 r. rocznie 100 tys. zł. Starczało to na pensje dla 22 osób pracujących w Gabinecie (w tym 8 kurierów oraz woźnego) i na wysłanie od czasu do czasu jakiegoś poselstwa. Mimo to utworzono trzy departamenty zagraniczne do spraw: włoskich, francuskich i wschodnich (nazywany dla niepoznaki tureckim), kierowane przez trzech konsyliarzy. Mając tak skromne środki, Poniatowski musiał zdać się na ich spryt i umiejętność improwizacji.

Pierwsze zadanie: odbudowanie zerwanych kontaktów z największym wrogiem Rosji – Turcją. Jednocześnie w Petersburgu ktoś miał uważnie obserwować, czy caryca i jej urzędnicy nie zaczynają się orientować w tym, co knuje polski król. Do Konstantynopola pojechał znający biegle turecki i grekę Karol Boscamp. Mając do dyspozycji 8 tys. złotych, kupił za 5 tys. kilkaset zegarków i ozdobnych tabakierek, którymi obdarował urzędników na dworze sułtana Abdulhamida I, błyskawicznie nawiązując zażyłe przyjaźnie. Pozostałą kwotę zdefraudował, lecz król Staś przymknął na to oko, bo Boscamp mógł się pochwalić sukcesami.

Ponieważ powstanie placówki dyplomatycznej Rzeczypospolitej w Konstantynopolu Rosjanie przyjęliby bardzo źle, Holender założył nad Bosforem Szkołę Języków Orientalnych. Instytucja okazała się znakomitą przykrywką dla działań wywiadowczych. Zajął się nimi dyrektor szkoły Zygmunt Everhardt oraz czterej uczniowie.

Działalność szpiegowska nie uszła uwagi Petersburga. Ambasador Rosji w Konstantynopolu Aleksiej Obreskow zaoferował w 1769 r. Everhardtowi stałą pensję w zamian za przekazywanie Rosjanom kopii raportów. Everhardt o wszystkim powiadomił zwierzchników, grzecznie podziękował Obreskowowi, po czym – w rewanżu – zaproponował, by polski kurier woził rosyjską pocztę dyplomatyczną. Oczywiście ambasador nie dał Polakom możliwości uzyskania wglądu do własnej tajnej korespondencji.

Everhardt zaprzyjaźnił się z posłem angielskim w Konstantynopolu Johnem Murrayem. Od niego uzyskiwał informacje nie tylko o najważniejszych zamiarach tureckiego dworu, lecz także o kluczowych kwestiach w polityce europejskiej. Innym wielkim sukcesem kierownika Szkoły Języków Orientalnych było umieszczenie jednego ze swych uczniów Zygmunta Pangali na posadzie tłumacza przy dworze sułtańskim. Uczestniczył w 1774 r. w rokowaniach kończących wojnę turecko-rosyjską, dzięki czemu Poniatowski miał świadomość, że Turcja poniosła druzgocącą klęskę i Rzeczpospolita nie może liczyć na jej wsparcie.

Tymczasem w Petersburgu Jakub Psarski został pierwszym polskim dyplomatą, rezydującym na stałe w stolicy Rosji. Od Poniatowskiego otrzymał zadanie śledzenia, co planuje Katarzyna II. Misja nie była łatwa, bo kanclerz rosyjski Nikita Panin otoczył Psarskiego ścisłą kuratelą. Pomimo trudnych warunków polski poseł zwerbował w Petersburgu niemieckiego dyplomatę, który przeszedł na rosyjską służbę Kaspra von Salderna.

Przez pewien czas stanowił on najcenniejsze źródło informacji, dopóki ktoś w Warszawie nie doniósł ambasadorowi Repninowi, że Polacy mają „wtyczkę” w otoczeniu cesarzowej. Wieść o tym szybko dotarła do stolicy Rosji i Saldern bardzo ograniczy kontakty z Psarskim. Tej straty nie zrekompensowało pozyskanie jako informatorów dwóch urzędników z rosyjskiej kancelarii spraw zagra nicznych: Klingstedta i Tepłowa. Jak się potem okazało, ich meldunki, że caryca Katarzyna śle po ufa Poniatowskiemu, były mylące.

Ludzie króla w Europie

Wiadomości z Zachodu również nie napawały optymizmem. Stanisław August bardzo liczy na sojusz z Anglią. Jednak Tadeusz Burzyński wysłany tam w 1769 r., by założyć stałą placówkę dyplomatyczną, już w jednym z pierwszych raportów ostrzegał, że Anglicy: „o cudzych [interesach – przyp. aut.] tylko myślą ile one z ich własnymi mają związki”. Posła Rzeczypospolitej notorycznie ignorowano, podobnie jak jego starania o zawiązanie choć namiastki sojuszu. Kiedy w roku 1773 Burzyński zmarł, obowiązki przedstawiciela dyplomatycznego przejął jego współpracownik Franciszek Bukaty. To zapowiadało upadek misji, bo jak zapisał król w pamiętnikach: „Bukaty nie znał żadnego języka prócz własnego i łaciny, nie miał najmniejszej znajomości spraw dyplomatycznych”.

Jednak zdarzył się cud, bo ubogi szlachcic błyskawicznie przyswajał wiedzę i wkrótce nauczył się francuskiego oraz angielskiego „tak dobrze, że po upływie dwu lat władał nim jak Anglik i pod każdym względem tak się wykazał, że  był w stanie doskonale zastąpić Burzyńskiego, zyskując sobie uznanie dworu i narodu angielskiego” – odnotował z podziwem król. Wówczas to dosłał z pomocą Bukatemu byłego dyrektora nauk w Szkole Rycerskiej, rodowitego Anglika Johna Linda. Obaj podzielili między siebie zadania wywiadowcze. Bukaty wyspecjalizował się w tym, co dziś nazywa się białym wywiadem – przeglądał prasę i co ciekawsze informacje przesyłał do Warszawy. Lind natomiast został szanowanym adwokatem i nawiązał wiele znajomości na angielskim dworze.

Najmniej obiecująco działania dyplomatyczno-szpiegowskie rozwijały się we Francji. Do Paryża król wyprawił François Moneta, aby wybadał możliwość nawiązania stosunków dyplomatycznych. Ale dwór Ludwika XV, ceniąc dobre relacje z  Rosją, nie był tym zainteresowany. Za gest desperacji można uznać wysłanie dodatkowo w 1768 r. do Francji sekretarza królewskiego Karola Schmidta, jakoby z misją zapłacenia za meble zakupione do Zamku Królewskiego. Poniatowski przykazał mu w instrukcji: „zbieraj i notuj, co słyszysz, i o mnie samym choćby bajki”. Schmidt miał też dyskretnie skontaktować się z ministrem spraw zagranicznych Étienne Choiseulem i nakłonić go do nawiązania choćby tajnych kontaktów z Polską. Sekretarz nie wykonał żadnego z zaleceń, ponieważ w czasie misji zmarł. Odtąd jedyną agentką króla w Paryżu była madame Geoffrin.

Wobec bezradności Gabinetu Poniatowskiego we Francji imponująco prezentują się osiągnięcia konsyliarza departamentu włoskiego Kajetana Ghigiottiego. „Był Włochem urodzonym prawdopodobnie w Rzymie, a przybył do Polski w 1760 r. jako sekretarz papieskiego nuncjusza Viscontiego – wyjaśnia dr Kowalczyk. – Wkrótce jednak zaczął podejmować się misji dyplomatycznych na zlecenia Augusta III. Poniatowski bardzo go cenił i miał ku temu powody”. Ghigiotti oplótł Półwysep Apeniński, podzielony na wiele państw, siecią agentów. A było to o tyle ważne, że właśnie tam lubili spędzać wolny czas najbogatsi polscy magnaci ci, którzy nieustannie spiskowali przeciw królowi.

Jednymi z najciekawszych agentów, na których listy natknęłam się w pozostawionym przez Ghigiottiego archiwum, było mieszkające w Wenecji małżeństwo dell ’Olio – opowiada dr Kowalczyk. – Świadczyli swe usługi królewskiemu Gabinetowi przez ponad 30 lat”. Wenecja była krajem tranzytowym w drodze na południe Włoch i większość Polaków wstępowała tam podczas wojaży. Małżeństwo agentów zawsze podejmowało gości z największą troskliwością, po czym oboje sporządzali raport dla Ghigiottiego.

Jak się urwać z krótkiej smyczy

 

Kroki podejmowane przez Stanisława Augusta nie zapobiegły katastrofie. W 1772 r. doszło do pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Na próżno Poniatowski słał po Europie apele o pomoc, uruchamiając wszystkie dostępne mu kontakty. „Już od dawna z najwyższą boleścią widziałem zło, które otaczało W.K.Mość i które pogrążyło Polskę. Obawiam się, że te nieszczęścia doszły do punktu, w którym mogłyby być naprawione tylko ręką Wszechpotężnego” – odpisał w uprzejmym liście angielski król Jerzy III.

Po tej klęsce Stanisław August wrócił znów do organizowania dyskretnych intryg, acz miał coraz mniejsze możliwości działania. Nowy rosyjski ambasador Otto Stackelberg roztoczył nad królewskim Gabinetem kuratelę, żądając, by Poniatowski udostępnił mu całą prowadzoną przez tę instytucję korespondencję. Sprawa przedstawiała się nieciekawie, bo Rosjanie orientowali się, jaka ilość listów napływa i wypływa z Gabinetu. Ale okazało się, że można sobie poradzić i z tą niedogodnością. Istotne pisma były potajemnie kopiowane i preparowane tak, że znikały z nich najważniejsze informacje.

W końcu jednak Stackelberg przejrzał intrygę i postanowił umieścić przy Poniatowskim „wtyczkę”. Zmusił kilku magnatów, by zaprotegowali królowi młodego szlachcica Jana Dzierzbickiego na etat w Gabinecie. Jednak nowy dyrektor Gabinetu Pius Kiciński szybko zorientował się w sytuacji i zaproponował, by szpiega awansować na jakieś mało istotne stanowisko. Dzierzbicki został więc szambelanem, zajmującym się dworskim ceremoniałem.  W końcu Rosjanom na stanowisku archiwisty w Gabinecie udało się umieścić Christiana Friesa. To zapewniało im wgląd do akt większości dawnych operacji tajnych służb króla Stasia.

Jednak Polacy nie pozostawali bezczynni. W Gabinecie zaczęto staranniej dbać o szyfrowanie korespondencji. Szyfry wymieniano bardzo często – raz na kwartał. Od 1780 r. z polecenia króla generalny dyrektor poczty Ignacy Przebendowski codziennie sporządzał i przekazywał do Gabinetu listę korespondencji wypływającej i spływającej do Warszawy. To pozwalało orientować się w aktywności obcych przedstawicielstw dyplomatycznych. W miarę możliwości pocztę tę próbowano też lustrować.

W ówczesnej grze wywiadów niewątpliwie największym ciosem dla prac Gabinetu okazała się zdrada żyjącego od lat ponad stan Karola Boscampa, który połasił się na rosyjskie pieniądze. Holender skończył bardzo marnie, bo na szubienicy 28 czerwca 1794 r., gdy podczas insurekcji kościuszkowskiej wieszano w Warszawie zdrajców. Fakt, że w Gabinecie mogą działać obcy szpiedzy, powodował, że niektórzy konsyliarze bardzo dbali o akta swych departamentów.

Najostrożniejszy – Kajetan Ghigiotti – nie przekazywał pism do archiwum królewskiego, lecz trzymał pod kluczem w prywatnych pokojach na Zamku Królewskim! A miał się czym pochwalić, przez ponad 30 lat jego agenci nadzorowali podróże na Zachód najważniejszych osób w Polsce. Po sławnej aferze Dogrumowej, w której księżna Lubomirska odegrała jedną z kluczowych ról, nakłaniając brata do oskarżenia króla,szpiedzy Ghigiottiego śledzili jej każdy krok we Włoszech. „Pisali do Warszawy o tym, gdzie principessa Lubomirska była, co robiła, co widziała, z kim się spotykała, kto ją lubił, a kto nie – opowiada dr Kowalczyk. – Była jedną z najbogatszych kobiet w Polsce i notabene kuzynką Stanisława Poniatowskiego, w którym w młodości się podkochiwała. Dzięki zaś swemu majątkowi mogła za granicą organizować opozycję przeciw królowi”.

Tyle pracy na marne

Po uchwaleniu Konstytucji 3 maja tajne służby króla, dbające o oświeceniowy wizerunek monarchy, stanęły przed największym wyzwaniem. Musiały tak zaprezentować na Zachodzie nową konstytucję, by z jednej strony stała się świadectwem wielkich zmian w Rzeczypospolitej, z drugiej zaś nie kojarzyła się z francuską rewolucją i budzącymi przerażenie jakobinami. Co też w pełni się udało.

Nie osiągnięto jednak rzeczy najważniejszej, a mianowicie Rzeczpospolita pozostała wobec Rosji zupełnie osamotniona, czego nie zmieniał nawet iluzoryczny sojusz z Prusami. Kiedy więc w 1792 roku wojska rosyjskie najechały na Polskę, król zdecydował się na szybką kapitulację, licząc, że dzięki swej zręczności znów przetrwa. Ale tym razem zwycięscy Rosjanie ukrócili działania tak brużdżącego im od lat Gabinetu (ostatecznie został zlikwidowany podczas insurekcji kościuszkowskiej).

Z ludzi, którzy w nim pracowali, do końca wierni Poniatowskiemu pozostali: Kajetan Ghigiotti oraz… zdrajca Christian Fries. Ten pierwszy, gdy Stanisław August od 1793 r. musiał z nakazu Rosjan przebywać w Grodnie, słał mu aż do swej śmierci w listopadzie 1796 r. dyskretne raporty o tym, co dzieje się w kraju oraz Europie. Z kolei Fries pozostał ostatnim towarzyszem władcy, do końca informując rosyjskich mocodawców, co robi Poniatowski. Ten zaś był świadomy roli swego „opiekuna”. W tak smutnych okolicznościach dobiegało końca życie ostatniego króla Rzeczypospolitej, z którym kontakty towarzyskie chcieli podtrzymywać do końca tylko jego dawni agenci, a odwiedzali w Petersburgu jedynie carscy szpiedzy.