
To ciekawy sygnał, że druk 3D w rowerowych komponentach zaczyna dorastać. O ile pierwsza fala produktów grała głównie na efekcie wow, o tyle Nomad 3D próbuje pogodzić high-tech z estetyką i praktycznością w codziennej jeździe.
Większość znanych dziś siodeł drukowanych w 3D ma otwartą, ażurową strukturę. Wygląda to efektownie, pozwala zmieniać twardość wypełnienia strefa po strefie, ale ma dwie wady. Po pierwsze, nie każdemu podoba się ten mocno techniczny wygląd plastra miodu. Po drugie, kratka działa jak sito na błoto, kurz i pot, które potrafią się w takich strukturach świetnie zadomowić.
Repente podeszło do tematu inaczej. W Nomad 3D wciąż mamy drukowane z TPU wypełnienie o zróżnicowanej gęstości, ale na wierzchu pojawia się integralna, zamknięta warstwa tworząca gładki, jednolity top. Producent opisuje ją jako perłowo białe wykończenie, które delikatnie ujawnia pod spodem strukturę, kiedy pad migocze w świetle. Efekt: wizualnie dostajemy bardziej klasyczne siodło, ale z zachowaniem strefowego podparcia, które jest największym atutem 3D druku.
Z punktu widzenia praktyki jazdy taka zamknięta powierzchnia oznacza też mniej zabawy w wydłubywanie piachu z kratek i mniejsze ryzyko, że krawędzie ażurowej struktury będą zaczepiać czy przecierać spodenki. Wystarczy przetrzeć siodło szmatką i jest po temacie, choć umówmy się, śnieżnobiały top i tak nie będzie przyjacielem listopadowego błota.

Konstrukcja: pełny karbon, trzy strefy podparcia i modułowe RLS
Od spodu Nomad 3D to siodło z pełną karbonową skorupą i karbonowymi, owalnymi szynami 7×9 mm. Całość ma 260 mm długości i 142 mm szerokości, więc jest to raczej wąski, płaski model dla osób preferujących bardziej sportową pozycję na szosie czy gravelu. Deklarowana masa to 180 g, a więc zdecydowanie terytorium lekkich, wyścigowych komponentów.
Drukowane z TPU wypełnienie jest podzielone na trzy główne strefy o różnej gęstości. Najtwardsza część znajduje się pod kośćmi kulszowymi dla stabilnego podparcia, bardziej miękka pod tkanką miękką ma przejmować obciążenia i rozkładać nacisk, a całość rozcina obniżony kanał anatomiczny zaprojektowany tak, aby odciążyć okolice krocza i nie dusić przepływu krwi podczas dłuższych jazd. To rozwiązanie, które znamy już z wielu siodeł endurance, ale tutaj połączone z możliwością bardzo precyzyjnego rzeźbienia twardości poprzez druk 3D.
Ciekawym detalem jest modularna konstrukcja RLS, w której skorupa z wypełnieniem i szyny są skręcane, a nie trwale łączone. W teorii oznacza to, że w razie wypadku albo uszkodzenia można wymienić same szyny, albo samą górę siodła, zamiast wyrzucać cały element. Dla portfela to niższy koszt naprawy, dla środowiska – mniej węgla w koszu.

Kolor, cena i dostępność: sprzęt zdecydowanie z półki premium
Nomad 3D to produkt w stu procentach produkowany we Włoszech i na razie dostępny wyłącznie w jednej szerokości 142 mm. Do wyboru jest tylko jedna wersja kolorystyczna: perłowa biel drukowanego wypełnienia i gładkiej pokrywy. To odważna decyzja, bo jasne siodła wciąż są bardziej niszowe, ale z drugiej strony dobrze wpisuje się w estetykę lekkich, minimalistycznych kokpitów.
Za tę zabawę w high-tech trzeba jednak słono zapłacić. Siodło wyceniono na 350 euro, co przy obecnych kursach oznacza wydatek rzędu mniej więcej 1500–1600 zł. Mówimy więc o produkcie skierowanym do osób, które już mają przyzwoity rower, dobrą odzież, parę kompletów kół i teraz szukają kolejnego elementu do dopieszczania sprzętu. Producent dorzuca jeszcze zachętę w postaci rabatu 10 procent dla osób zapisujących się do newslettera, ale to wciąż segment zdecydowanego premium.
Samej dostępności nie trzeba długo wypatrywać: siodło można już normalnie zamawiać bezpośrednio ze sklepu internetowego marki. Nie jest to więc prototyp z targów, tylko pełnoprawny produkt, który realnie może wylądować na rowerach podczas kolejnego sezonu.

Dla kogo takie siodło ma sens?
Nomad 3D wydaje się naturalną propozycją dla osób, które lubią technologiczne nowinki, ale niekoniecznie chcą, żeby każdy element roweru wyglądał jak pokazówka z laboratorium. To siodło, które z daleka może uchodzić za klasyczny, karbonowy model z gładkim topem, dopiero z bliska zdradzające swoją drukowaną naturę.
Docenią je też ci, którym nie po drodze z myciem błota z każdej pojedynczej komórki ażurowego wypełnienia. Zamknięta powierzchnia oznacza mniej zakamarków na brud, a przy tym nadal korzystamy z możliwości kształtowania twardości w trzech strefach. Zawodnicy i ambitni amatorzy jeżdżący dużo w terenie czy w zimniejszych porach roku mogą to naprawdę poczuć w codziennej eksploatacji.
Trzeba natomiast pamiętać, że to raczej siodło dla osób obeznanych z własną pozycją na rowerze. Wąski, płaski profil 260 × 142 mm nie będzie uniwersalnym złotym środkiem dla każdego. Jeśli ktoś dopiero zaczyna zabawę z bike fittingiem albo cierpi na nawracające dolegliwości w siodle, rozsądniej będzie najpierw ustalić właściwe wymiary i kształt, a dopiero potem bawić się w 3D druk i karbon.

Mam wrażenie, że Nomad 3D to odpowiedź na bardzo konkretny problem, który przyniosła pierwsza fala siodeł drukowanych w 3D. Najpierw wszyscy zachłysnęli się kratką i tym, że wreszcie można dowolnie modulować twardość podparcia. Później przyszła codzienność: błoto, piasek, sól drogowa, pranie spodenek, przetarcia materiału. I nagle okazało się, że futurystyczny look ma swoją cenę także poza cennikiem. Tu Repente proponuje sensowny kompromis: zostawiamy to, co w technologii najlepsze, a zasłaniamy to, co w praktyce bywa kłopotliwe.
Z drugiej strony cena wyraźnie pokazuje, że nie jest to rozwiązanie dla każdego. 350 euro za siodło to już poziom, na którym zaczynam się zastanawiać, czy w pierwszej kolejności nie zainwestowałabym w profesjonalny bike fitting, porządne opony i trening, a dopiero na deser w takie gadżety. Jednocześnie bardzo podoba mi się modularna konstrukcja RLS. Jeśli faktycznie da się wymienić same szyny czy skorupę, zamiast wyrzucać cały komponent, to jest to krok w stronę bardziej odpowiedzialnego projektowania sprzętu, a nie tylko podbijania parametrów na wadze.