Uruchomili silniki na sondzie Voyager 1. Od dwudziestu lat uważano, że nie działają

Rozpoczęty w 1977 roku program dwóch sond kosmicznych Voyager to jedno z największych osiągnięć wczesnej ery kosmicznej. Co więcej, nie mówimy tutaj o historii, bowiem obie sondy nadal przemierzają przestrzeń kosmiczną i nadal przesyłają na Ziemię dane pomiarowe, czego nikt z pewnością pół wieku temu nie planował. Teraz okazuje się, że w ostatnich miesiącach naukowcy pracujący z sondą Voyager 1 dokonali czegoś niezwykłego.
Uruchomili silniki na sondzie Voyager 1. Od dwudziestu lat uważano, że nie działają

Zespół naukowców z Laboratorium Napędu Odrzutowego (JPL) w niezwykłym wyczynie przywrócił do działania zestaw silników sondy Voyager 1, który pozostawał nieaktywny od 2004 roku. Przez ponad dwie dekady niepracujące silniki były wystawione na pustkę przestrzeni kosmicznej. Okazuje się jednak, że jak coś jest dobrze wykonane, to można to po prostu po dwóch dekadach zdalnie włączyć i się uruchomi. Zważając na fakt, że mówimy o zdalnym włączaniu silników znajdujących się już daleko poza Układem Słonecznym, jest to wprost niewiarygodne osiągnięcie.

Warto tutaj podkreślić, że nie chodziło tu jedynie o włączenie silników dla zasady. Ta spektakularna operacja miała na celu uratowanie kluczowych funkcji sondy kosmicznej, zagrożonych przez zatykający się przewody paliwowe. Ryzyko potęgował fakt, że naukowcy mieli wkrótce utracić kontakt z sondą na wiele miesięcy i wcale nie byli pewni, czy silniki działające dotychczas, po wznowieniu kontaktu będą jeszcze działały prawidłowo. Stawka była zatem niezwykle wysoka.

Czytaj także: Amatorzy astronomii zarejestrowali sygnał z sondy Voyager 1. Z odległości 25 miliardów kilometrów

Wystrzelony w 1977 roku Voyager 1 to najdalej znajdujący się od Ziemi obiekt stworzony przez człowieka — przemierza przestrzeń międzygwiezdną z prędkością około 56 000 kilometrów na godzinę. Utrzymywanie łączności z Ziemią wymaga precyzyjnego kierowania anteny znajdującej się na pokładzie sondy w stronę naszej planety, co jest możliwe dzięki niewielkim silnikom korygującym orientację sondy w przestrzeni. Wśród nich znajdują się także silniki obrotowe, które pozwalają obracać sondę wokół własnej osi, jak gramofonową płytę, aby utrzymywać ją w jednej linii z wybraną gwiazdą odniesienia.

Voyager 1 został wyposażony zarówno w podstawowe, jak i zapasowe silniki obrotowe. Te pierwsze przestały działać po niemal trzydziestu latach w 2004 roku, gdy uległy awarii ich wewnętrzne grzałki. Wówczas uznano, że usterka jest nieodwracalna i do pracy zaprzężono zapasowe silniki, które działają do teraz.

Problem jednak w tym, że z czasem inżynierowie zaczęli dostrzegać oznaki pogarszającego się stanu technicznego zapasowych silników. Nagromadzenie zanieczyszczeń w przewodach paliwowych zwiększa stale ryzyko ich zatkania. Gdyby silniki przestały działać, sonda mogłaby utracić orientację w przestrzeni, co oznaczałoby, że jej antena odwróci się od Ziemi, a my stracimy możliwość odbierania od niej danych. Owszem, sonda nadal leciałaby sobie w przestrzeni kosmicznej, ale z Ziemią już by się nie kontaktowała. W obliczu tego zagrożenia zespół JPL postanowił ponownie przyjrzeć się uszkodzonym, głównym silnikom.

Inżynierowie wysunęli hipotezę, że dwie dekady temu doszło do zmiany położenia przełącznika w obwodzie grzałek. Gdyby udało się przywrócić jego pierwotne ustawienie, grzałki mogłyby ponownie zadziałać, a wraz z nimi – same silniki.

Była to operacja o dużym stopniu ryzyka. Voyager 1 musiał przez cały czas pozostawać precyzyjnie zorientowany względem gwiazdy przewodniej. W razie najmniejszego odchylenia system automatycznie próbowałby skorygować pozycję — właśnie za pomocą nowo aktywowanych silników. Gdyby zostały uruchomione bez wcześniejszego ogrzania, mogłoby dojść do ich uszkodzenia, a nawet eksplozji. Sytuacja wymagała zatem maksymalnej precyzji.

Czasu nie było zbyt wiele, bowiem jedyna antena zdolna usłyszeć sygnały nadawane przez sondy Voyager, czyli 70-metrowa antena Deep Space Station 43 w Canberze, w Australii, od 4 maja 2025 roku miała być wyłączona na czas modernizacji. Tymczasem naukowcy nie mieli pewności, czy przed jej ponownym włączeniem, sonda Voyager 1 nie ulegnie awarii i nie straci prawidłowej orientacji w przestrzeni.

Czytaj także: Coś dziwnego dzieje się z sondą Voyager 1. Naukowcy zdumieni

20 marca 2025 roku zespół wysłał polecenie aktywacji grzałek głównych silników. Ze względu na ogromny dystans — ponad 23 miliardy kilometrów — sygnał w jedną stronę pokonuje trasę w ponad 23 godziny. Gdy nadeszła odpowiedź, inżynierowie odczytali natychmiastowy wzrost temperatury grzałek — jednoznaczny dowód na to, że urządzenia ożyły po dwudziestoletnim śnie. Silniki, które przez dwie dekady pozostawały martwe, ponownie zaczęły działać.

I pomyśleć, że pierwotna misja sondy kosmicznej zaplanowana była zaledwie na 5 lat. Tymczasem niemal 50 lat później nadal działa, nadal komunikuje się z Ziemię i nawet jest w stanie uruchomić silniki, które miały 20-letnią przerwę w pracy. Fenomenalne. Warto jednak pamiętać, że przestrzeń kosmiczna jest niewiarygodnie pusta. Naukowcy przekonują, że istnieje spora szansa, iż sondy Voyager nadal będą przemierzać przestrzeń kosmiczną, gdy już nasza galaktyka zderzy się z Galaktyką Andromedy, i gdy Słońce usmaży już Merkurego, Wenus i Ziemię, a ludzkość odejdzie do historii. Pocieszeniem może być zatem fakt, że zawsze pozostaną po nas Voyagery.