Stach Rogate Serce

Miał w sobie geniusz Leonarda da Vinci, niezależność Wyspiańskiego i demoniczny urok Przybyszewskiego. Stanisław Szukalski – „Stach z Warty” wyprzedził swoją epokę o całe dziesięciolecia

Kiedy w latach 30. mieszkańcy naszego kontynentu szykowali się do II wojny światowej, Szukalski propagował powstanie… Unii Europejskiej i nawet zaprojektował jej godło. Gdy artyści odkrywali konstruktywizm, on uprawiał już hiperrealizm i postmodernizm, wyprzedzając trendy w sztuce o 70 lat. Był także mistrzem w szokowaniu opinii publicznej. W tej dziedzinie chylili przed nim czoło nawet tacy mistrzowie jak Stanisław Ignacy Witkiewicz czy Tadeusz Kantor (ten ostatni uciekł kiedyś z wykładu Szukalskiego, gdy tylko artysta zaczął o nim mówić).

Niełatwo też było porównywać się z Szukalskim w zakresie zdolności plastycznych czy precyzji warsztatu. Najbardziej znany polski rzeźbiarz XX w. Xawery Dunikowski przyznawał, że daleko mu do umiejętności Szukalskiego, który podczas rozmowy w kawiarni potrafił rozłupać ołówek, wyjąć grafit, a następnie wyrzeźbić w nim przepiękną figurkę kobiecą wysokości paru milimetrów.

Jego znajomość anatomii budziła powszechny podziw. Niewiele odbiegał pod tym względem od mistrzów renesansu i zestawianie go np. z Michałem Aniołem nie jest tu przesadą. Na krakowską Akademię Sztuk Pięknych dostał się za samo wyrzeźbienie kolana modelki, które tak zachwyciło Konstantego Laszczkę, że kazał go przyjąć bez dalszych egzaminów – mimo że chłopiec nie miał jeszcze wymaganego wieku.

Tę uważną i biegłą znajomość ludzkiego ciała widać również na rysunkach i obrazach „Stacha z Warty”. Nabył ją w sposób dość niezwykły. Jak wspomina zaprzyjaźniony z nim amerykański pisarz Ben Hecht, Szukalski zrobił sekcję zwłok własnego ojca, gdy ten, prawie na jego oczach, zginął w wypadku samochodowym. Zanim zjawiła się karetka, artysta zaniósł go na własnych plecach do szpitala, gdzie pozwolono mu dokonać zabiegu. Połykając łzy, przekonał lekarzy, że nie chce, by ktokolwiek dotykał jego ojca, a poza tym jest ubogim studentem i nie stać go na lekcje anatomii. Ciarki mogą przechodzić po plecach, gdy ogląda się jego prace.

ARTYSTA NA TRANSATLANTYKU

Większość swojego – prawie stuletniego – życia spędził Szukalski w trudnych warunkach, borykając się z kłopotami finansowymi. Urodzony w 1893 roku, już jako dziecko opuścił wraz z rodzicami Polskę, udając się „za chlebem” do Ameryki. Później przyjechał do ojczyzny na studia i zaglądał jeszcze kilka razy, ale podróże przez ocean musiały go kosztować wiele trudu i wyrzeczeń, bo żył na granicy ubóstwa. Zdarzył się jednak taki okres w życiu artysty, kiedy zaczęło mu się powodzić stosunkowo nieźle. Otóż podczas którejś ze swoich podróży do Polski poznał na transatlantyku Helen Walker, córkę zamożnego lekarza z Chicago. Ślub posażnej panny z towarzystwa ze zbuntowanym i ubogim artystą stał się w mieście sensacją, o której rozpisywała się brukowa prasa. Szukalski wszedł do socjety, ale nie został tam długo, gdyż wkrótce zakochał się w opiekunce swojej córeczki Kaliny. Będąc człowiekiem honoru i osobą całkowicie pozbawioną amerykańskiego pragmatyzmu, zrzekł się podczas rozwodu z żoną jakichkolwiek praw do majątku.

Był szalony, budząc zarówno niechęć, jak i uwielbienie ludzi. Wiele lat potem, kiedy mieszkał w niewielkim domku na przedmieściach Los Angeles, zaopiekował się synkiem swoich sąsiadów Leonardem DiCaprio. Jak później wspominał hollywoodzki gwiazdor, to właśnie „Stach z Warty” ukształtował jego charakter, wyuczył europejskich zasad odnoszenia się do kobiet i przepowiedział aktorską karierę. Być może właśnie z tego powodu DiCaprio tak cenił sobie rolę w filmie „Titanic”. Choć nigdzie nie zostało to powiedziane, trudno nie zauważyć, że rola zbuntowanego europejskiego artysty płynącego na parowcu do Ameryki była czymś w rodzaju hołdu złożonego przez aktora swojemu mentorowi. Ich przyjaźń trwała wiele lat.

KRAK, SYN LUDOLI

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy powstawał „Hobbit” Tolkiena, Szukalski napisał dramat, który można by uznać za pierwszy przykład polskiego nurtu fantasy. Dzieło, wydane w 1938 r., nosiło tytuł: „Krak, syn Ludoli – dziejawa w dziesięciu odmroczach” i dedykowane było „Młodzi Słowiańskiej ku wypełnieniu jej rasowego sprawunku”. Szukalski – gorący zwolennik słowiańszczyzny i powrotu do kultu Światowida – dał w tym utworze śmiały upust swojej wyobraźni.

Powstała rzecz dziwna, napisana kwiecistym, zmanierowanym młodopolskim stylem i pełna niezwykłych scen jak wykuwanie słowiańskich dusz przez niemego kowala Ludolę, egzekucje Bogorłów w Smoczej Jamie, wyprawa Ludoli do Kryształowych Ludzi mieszkających w podziemiach Wieliczki czy zmagania Kraka z potęgą Bidżymidów.

Współczesne feministki na pewno ucieszyłby widok Miodyni – potężnej świątyni, której strop wspiera się na kobiecym Światowidzie o czterech twarzach. Zaś czytelników politycznie zaangażowanych mogłoby zaciekawić bezgłowe monstrum, które w dziejawie rządzi państwem i wyręcza się całą masą skorumpowanych urzędników. Choć język całości brzmi dzisiaj archaicznie, rzecz stanowi doskonały materiał na komiks, a jeszcze lepiej – na grę komputerową.

Z MŁODYMI NAPRZÓD IŚĆ

 

Szukalski był zdeklarowanym zwolennikiem rządów młodych. Uważał, że powinni obejmować wszelkie ważne stanowiska, usuwając ludzi starszych i nieproduktywnych. Nie różnił się w tym od niegdysiejszych romantyków czy późniejszych włoskich futurystów, ale szedł jeszcze dalej. Wymyślił sobie Unię Młodych – swoiste ponadnarodowe stowarzyszenie, które miało być wstępem do zjednoczenia całej Europy. Wymyślał w tym celu różne projekty, organizował zjazdy i dziś, mimo utopijności niektórych jego pomysłów, coraz częściej dostrzega się w nim proroka europejskiej jedności. Gdyby dożył obecnych czasów, zapewne byłby zwolennikiem koncepcji „Europy Ojczyzn”. W swoich projektach właśnie tak widział przyszłą unię – jako instrument ochrony kultury i tożsamości słabszych państw przed ekspansją takich europejskich kolosów jak Anglia, Niemcy, Rosja i Francja.

Czy był politykiem? Nie. Był artystą. Nawet jeśli snuł polityczne plany, to najważniejszym (by nie rzec – jedynym) celem jego zamysłów było poprawienie poziomu sztuki na kontynencie. Jest to o tyle ciekawe, że dotychczas artyści pragnęli raczej zmienić świat przez swoje dzieło, a nie odwrotnie. Szukalski poszedł drogą wręcz przeciwną – założył, że najpierw trzeba zrobić porządek polityczny i ekonomiczny, a dopiero na koniec stworzyć nową sztukę.

PIEWCA SŁOWIAŃSZCZYZNY

Przemyśliwał także nad utworzeniem nowego polskiego „stylu narodowego”. Ale wcale nie uznawał za stosowne odwoływanie się do folkloru, jak robił to np. Stanisław Witkiewicz, twórca „stylu zakopiańskiego”. Za bezpłodne uważał też próby ożywiania architektury historycznej, co proponowali zwolennicy „gotyku nadwiślańskiego” czy stylu „dworkowego”. Śmiało założył, że w dawnej Polsce poza Stwoszem, Matejką, Wyspiańskim i Malczewskim nie zdarzyło się w sztuce nic ciekawego, a i do wspomnianych artystów odwoływał się tylko w sferze ideologii.

Czym zatem miał się inspirować nowy styl? Szukalski dał szokującą odpowiedź: nie ma to znaczenia, i… zaproponował formy zaczerpnięte ze słowiańszczyzny, sztuki Indii, Japonii, Meksyku i włoskiego futuryzmu! W ten sposób stał się pierwszym na świecie przedstawicielem XX-wiecznego postmodernizmu. Zaprojektował pomnik Józefa Piłsudskiego, na którym marszałka wyobrażał uskrzydlony centaur z głową orła. Mussoliniego wyrzeźbił jako „Rzymską wilczycę” – na czworakach i ze wspaniałym ogonem. Popiersie Tadeusza Bora-Komorowskiego oplótł dziwnymi akweduktami, mającymi – wedle artysty – przedstawiać kanały, którymi podczas Powstania Warszawskiego przechodziły oddziały Armii Krajowej.

Czy już wtedy ocierał się o szaleństwo, za którego przejaw można uznać późniejszą teorię „macimowy”? A może nigdy nie było to szaleństwo? Może tylko ekscentryczny indywidualizm pomieszany z buntem wobec reguł sztuki? Absolutny szczyt dziwności osiągnął w pomniku papieża Jana Pawła II, na którym Ojciec Święty został wyrzeźbiony jako… aztecki wojownik z klanu Orłów duszący cepem Hydrę Jałtańską.

ZABŁĄKANY GENIUSZ

Zarówno owe rzeźby, jak i inne przedsięwzięcia Szukalskiego z tego czasu zdają się sugerować, że jego umysł pogrążał się w coraz większym mroku. Gdyby szukać odpowiadającej jego zachowaniu jednostki chorobowej, najbliższa byłaby tu chyba paranoja – choroba psychiczna charakteryzująca się tworzeniem urojonych, choć logicznych i wewnętrznie spójnych systemów. Nie towarzyszy jej degradacja fizyczna ani psychologiczna, chory zachowuje pełną kontrolę nad światem i może funkcjonować normalnie, nie wzbudzając większych podejrzeń. Ba, jego niekonwencjonalne myślenie i zachowanie może wręcz powodować fascynację wielu ludzi, czego dowodem słynni paranoicy historii: Stalin i Hitler. Skłonność do tej choroby połączona z talentem plastycznym daje w sztuce efekt niesamowity. Wystarczy przyjrzeć się obrazom Salvadora Dali, który otwarcie nazywał swoją metodę paranoiczno- -krytyczną i uważał, że jeśli artysta nie jest paranoikiem, to w każdym razie powinien tak tworzyć, jakby był.

Szukalski z Salvadorem Dali rozumiał się bardzo dobrze. Razem wykonywali scenografię do słynnej sceny snu w filmie Hitchcocka „Urzeczona”. Trzeba jednak przyznać, że ekscentryczność tego drugiego była niczym przy oryginalności „Stacha z Warty”. Zupełnie nie przemawiały do Szukalskiego argumenty z zewnątrz. Zarówno napaści krytyków, jak i pochwały swoich wielbicieli traktował nader podejrzliwie. Nie znał też ograniczeń w żądaniach. Kiedy przedstawił projekt zreformowania sztuki w Polsce, pierwszym punktem uczynił fizyczną likwidację wszystkich profesorów krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Egzekucja miała być publiczna, dokonana w Smoczej Jamie przez młodzieńców przystrojonych w białe płótno i z wieńcami na głowach.

W STRONĘ „MACIMOWY”

 

Szukalski od wczesnej młodości uważał, że to, co tworzy, jest własnością Narodu i wobec tego prawie nie sprzedawał swoich dzieł. Podczas pobytów w Polsce stworzył najlepsze rzeźby i obrazy (przyjeżdżał tu zawsze na 2–3 lata) i tu je pozostawił, gdy – ścigany przez gestapo za antyniemieckie wypowiedzi – wyjeżdżał do Ameryki (już w roku 1936 przewidywał, że wojna wybuchnie lada dzień i nawoływał do dozbrojenia polskiej armii). Wkrótce jego dzieła hitlerowcy uznali za „sztukę zdegenerowaną” i zniszczyli. Tylko kilka co cenniejszych rzeźb z brązu udało się uratować ze złomowiska i zakopać – dziś zdobią sale Muzeum Śląskiego w Bytomiu.

Artysta stracił wszystko: ojczyznę, dom, swoją sztukę. Zapomnienie znalazł w nowej wielkiej idei, która pochłonęła jego umysł i energię na długi czas. Tym razem była to idea naukowa, nie artystyczna, choć lepiej byłoby ją określić jako pseudonaukową – teoria „macimowy”. Głosiła ona, że wszystkie języki świata pochodzą od polskiego oraz że kolebką Lachów i Sarmatów była Wyspa Wielkanocna. Udowodnieniu tej koncepcji poświęcił artysta pracę naukową liczącą 50 tomów maszynopisu oraz 20 tysięcy wykonanych piórkiem ilustracji (znakomitych!). Zajęło mu to kilkadziesiąt lat. Gdy w Ameryce, gdzie pozostał już do końca życia, upowszechniło się wideo, zaczął także nagrywać swoje wykłady. W ostatnim z nich dowodził z przekonaniem, że Niemcy są w istocie zgermanizowanymi Polakami.

Gdyby Szukalski miał grób, to powinien się na nim znaleźć ten sam napis, który widnieje na krakowskim pomniku Adama Mickiewicza: „On kochał Naród”. Choć rodzinne miasto opuścił we wczesnym dzieciństwie, do końca życia podpisywał się: „Stach z Warty Szukalski”. Długo nie miał też amerykańskiego obywatelstwa – mimo że mieszkał w USA od 1907 r., przyjął je dopiero w latach 80. Wtedy też rozpakował swoją walizkę, którą trzymał gotową w pokoju od 1940 r., kiedy to w burzliwych okolicznościach, ścigany przez gestapo, zdołał się przedostać do Stanów Zjednoczonych.

Jego prochy przyjaciele rozsypali w miejscu, które uważał za „matecznik polskości”, czyli na Wyspie Wielkanocnej (jej oryginalną nazwę – „Mata Weri” – tłumaczył w „macimowie” jako słowiańską „Matkę Wiary”). Ostatnio jego prace coraz częściej pojawiają się na różnych oficjalnych wystawach, więcej też się o nim mówi. W 2000 r. w The Laguna Art Museum pod Los Angeles została zorganizowana, przy finansowym wsparciu Leonarda DiCaprio, duża ekspozycja jego prac. Zaś w tym roku wydawnictwo „Toporzeł” wznowiło dziejawę „Stacha z Warty” – „Kraka, syna Ludoli”. Przede wszystkim zaś ukazała się, długo oczekiwana przez fanów twórczości Szukalskiego, książka prof. Lechosława Lameńskiego: „Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce”, będąca pierwszą tak obszerną monografią twórcy i grupy artystycznej, którą założył.

Maciej Miezian

Publikował w „Tygodniku Powszechnym”, „Echu Krakowa”, „Gazecie Wyborczej”. Autor m.in. książki „Nowa Huta. Socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”.