I nie ma się co dziwić, wszak to potencjalne silne naruszenie prawa do prywatności. O ile jednak całą sprawę być może udałoby się przepchnąć, tak pojawił się poważny problem. Jaki? Ano taki, że zaproponowane podejście kompletnie się nie nadaje ze względu na łamanie przyjętych standardów prywatności.
Czytaj też: Odkryto kolejne złośliwe oprogramowanie. Nawet dzwoniąc do banku nie jesteśmy bezpieczni
W ramach projektu Trusted Digital Identity Framework Australijczycy chcieliby wdrożyć weryfikowanie tożsamości ludzi za pomocą tokenów cyfrowych. W przyszłym roku miałby natomiast ruszyć program pilotażowy mający na celu przetestowanie wymyślonych rozwiązań. Nie jest jednak jasne, czy pomysł przejdzie – szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie kontrowersje.
Zestawiając australijski program z założeniami obowiązującymi na przykład w Unii Europejskiej zauważymy, że zdecydowanie narusza on kwestie związane z prywatnością. Jeśli zastanawiacie się, czy Australijczycy mają swojego mObywatela, to tak. W ichniejszej wersji taka aplikacja nazywa się myID i pozwala przechowywać oraz zarządzać cyfrowymi dokumentami tożsamości.
System cyfrowej identyfikacji, do wprowadzenia którego dążą Australijczycy, jest obecnie pełen luk i naruszeń prywatności
Trust Exchange, czyli nowy program, ma stanowić kolejny krok do przodu w tej materii. I choć w teorii wymieniane korzyści brzmią bardzo kusząco, to sceptycy proponowanego rozwiązania stawiają podstawowe pytanie: co stanie się z wszelkimi poufnymi danymi, które udostępnimy takiej platformie? Powinny one być zabezpieczone w ramach standardów publikowanych przez World Wide Web Consortium.
W Unii Europejskiej owe wytyczne są przestrzegane, co sprawia, że dane są przechowywane w sposób zdecentralizowany i dają ich właścicielom pełną kontrolę. To, co chcieliby wprowadzić Australijczycy, nie wypada równie kolorowo. Mówiąc krótko: wymyślony w tym kraju system identyfikacji cyfrowej nie spełnia globalnych standardów i to w więcej niż jednej kwestii.
Czytaj też: Sztuczna inteligencja z ludzkim wzrokiem? To już nie science fiction
Podstawowym problemem jest centralizacja, za sprawą której dane miałyby być przechowywane w jednym miejscu, co zdecydowanie zwiększa ryzyko ich kradzieży. Kolejną kwestią, względem której podnoszony jest alarm, okazuje się nadmierne ujawnianie informacji, zamiast wyłącznie tych absolutnie kluczowych dla wybranej kwestii. Za przykład możemy podać sytuację, w której w ramach weryfikacji wieku ujawniany jest też szereg innych informacji na temat danej osoby.
Kontrowersje nie kończą się na dwóch punktach. Trzecia wynika z faktu, iż różni dostawcy mogliby śledzić działania ludzi i profilować ich zachowania. W Unii Europejskiej takie praktyki są zabronione, o ile ktoś nie wyraził na nie zgody. Australijczycy nie mają nawet konkretnych wytycznych na temat wyraźnej zgody na zbieranie i przetwarzanie danych biometrycznych, choćby dotyczących rozpoznawania twarzy i odcisków palców. Jak widać, australijskie władze mają jeszcze sporo do nadrobienia w tych kwestiach.