Szkoła jest systemowym piekłem. Felieton Łukasza Orbitowskiego

Co z tą religią? Czemu musi być w środku zajęć? W sekretariacie powiedzieli mi, że mam rację, ale oni z tym nie mogą nic zrobić. Jeden z rodziców, w najgłębszym zaufaniu, zdradził powód takiego a nie innego ułożenia planu lekcji. Otóż, tylko o tej porze ksiądz jest władny stawić się w szkole. Odpowiedziałem, że najlepiej dla nas wszystkich byłoby, gdyby został na plebanii.
Szkoła jest systemowym piekłem. Felieton Łukasza Orbitowskiego

Mój jedenastoletni syn mieszka teraz ze mną. Razem z synem mojej dziewczyny założyli spółę, która w kwadrans zrujnowała ład wypracowany przez lata starokawalerstwa. Niemniej, o tym pisać nie zamierzam. Będzie o szkole.

Z racji tego, że wcześniej Julek mieszkał na drugim końcu Polski, temat edukacji średnio mnie dotyczył. Zaglądałem do dziennika elektronicznego i to wszystko. Szkoła w moim życiu wybuchła z siłą pocisku przeciwpancernego.

Zapisałem Julka na etykę

Nawet nie dlatego, że inni rodzice poruszali dużo zawiłych spraw, które można by załatwić w mailu. Po prostu usiadłem w ławce, na niskim krzesełku i dotarło do mnie, że chwilę temu też tak siedziałem, a na wywiadówki chodził mój ojciec. Kawał czasu przeminął w błysku. Tato rok temu umarł. Ja też nie jestem nieśmiertelny. Za czterdzieści lat Julek pójdzie do szkoły w sprawie swojego syna, a mnie już nie będzie.

Zaraz oczywiście zaczęły się schody. Zapisałem Julka na etykę. Tu byliśmy wyjątkowo zgodni z jego mamą. Zgłosiłem to w sekretariacie i jeszcze poszedłem do wychowawcy. Powiedział, że nie ma problemu, bo w klasie są dzieci, które już chodzą na etykę. Niestety. Tydzień później Julek powiedział, że był na religii, umiejscowionej, a jakże, w środku zajęć. Poleciałem do wychowawcy z awanturą, a on pouczył mnie, że powinienem złożyć odpowiednie pismo w sekretariacie. Czemu nie powiedział tego za pierwszym razem? Co z dziećmi, które niby na tę etykę chodzą?

Polsce prawem jest Wola Boża

Sporządziłem to nieszczęsne pismo. Wnioskowałem nie tylko o lekcje etyki dla syna, ale też przesunięcie religii na początek lub koniec zajęć. Powołałem się nawet na konstytucję, której teraz wszyscy bronią i jeszcze jakieś rozporządzenie Ministra Edukacji. Mógłbym dodać do tego dwie tony dzienników ustaw, efekt byłby ten sam czyli żaden. Jak wiemy, w  Polsce prawem jest Wola Boża i na swoje pismo nie dostałem odpowiedzi do dziś. Los Julka i jego etyki pozostaje, póki co nieznany.

Co z tą religią? Czemu musi być w środku zajęć? W sekretariacie powiedzieli mi, że mam rację, ale oni z tym nie mogą nic zrobić. Jeden z rodziców, w najgłębszym zaufaniu, zdradził powód takiego a nie innego ułożenia planu lekcji. Otóż, tylko o tej porze ksiądz jest władny stawić się w szkole. Odpowiedziałem, że najlepiej dla nas wszystkich byłoby, gdyby został na plebanii. Rodzic zrobił wielkie oczy.

Siedział w szkole od ósmej do piętnastej

Są i inne historie. Odrabiałem lekcje z synkiem mojej dziewczyny. Siedział w szkole od ósmej do piętnastej. Płakał, histeryzował. Po prostu nie miał siły i wcale mu się nie dziwię. W końcu zapytał, po co jest to zadanie domowe. Czemu nie mogli zrobić wszystkiego w szkole, gdzie spędził siedem godzin? Nie znalazłem wychowawczej odpowiedzi, bo takiej po prostu nie ma. Odpowiedziałem, że zadanie domowe jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale życie polega także na robieniu rzeczy bezsensownych. Dlatego tak trudno je kochać. Młody jakoś to przełknął i odrobiliśmy lekcje.

Opowieści z trzeciej ręki nie sposób zliczyć. W naszej szkole wymyślono na przykład, że rodzice mają iść z dziećmi na basen, będący częścią wychowania fizycznego. Rodzicom, którzy próbowali na to wierzgnąć kazano rozplanować urlopy. Dobrze, że mnie tam nie było. Kazałbym jej spieprzać po czepek w podskokach.

Niby tym autyzmem miała pozarażać?

Czytam o siódmoklasistach tak obłożonych nauką, że chirurg obskakujący siedem szpitali ma więcej czasu dla siebie. Na co dzień stykam się z dyskryminacją ze względu na miejsce pochodzenia (poślijcie dziecko ze wsi do szkoły w mieście wojewódzkim, a dowiecie się co mam na myśl), odmienny temperament, czy nawet niezawinione ułomności. Przyjaciel niedawno opowiadał mi, że w podstawówce do której chodzą jego dzieci rodzice sprzeciwili się przyjęciu dziewczynki z autyzmem. Niby tym autyzmem miała pozarażać? Mój nieboszczyk ojciec miał receptę na takich ludzi: walić w mordę i patrzeć czy równo puchnie. Innej rady nie ma.

 

Szkoła jest systemowym piekłem

Odnoszę wrażenie, że szkoła jest systemowym piekłem pozbawionym diabłów – sami się dręczymy. Dzieci jej nienawidzą z oczywistych względów, którymi nie będę się zajmował. Z mojej perspektywy nauczyciel to niedouczony ignorant bezmyślnie wykorzystujący ogryzek władzy jakim dysponuje. Do tego bierze pełną pensję za dwadzieścia godzin pracy w tygodniu i ma mnóstwo wakacji. Ja z perspektywy nauczyciela jawię się, zapewne, roszczeniowym gburem zafiksowanym na punkcie swej progenitury, wymagam lecz nic nie daję, ignoruję społeczny wymiar szkoły i generalnie uważam, że wszystko zrobiłbym lepiej, debil jeden. 

Oczywiście przesadzam, przerysowuję, ale chyba mam trochę racji. Wygląda na to, że nikt nie lubi szkoły: rodzice, nauczyciele i dzieci. Jesteśmy do niej przywiązani jak czarownica do miotły, jak król do błazenka. Dlatego moglibyśmy być dla siebie lepsi. Nie będziemy. Nie widzę żadnych szans na poprawę sytuacji w szkolnictwie. Prędzej pojeździmy w piekle na łyżwach. 

Pieniędzy nie będzie, bo nigdy nie było

Pewnym rozwiązaniem byłyby pieniądze. Odpowiednie dofinansowanie szkół załatwiłoby część najbardziej palących problemów. Na przykład Julek chodziłby bez kłopotów na etykę. Dzieci wymagające więcej uwagi i opieki by ją otrzymały. Znalazłby się pracownik, który odprowadzałby je na basen. Ale pieniędzy nie będzie, bo nigdy nie było. Dzieci ministrów, urzędników wyższego i średniego szczebla uczą się przecież w szkołach prywatnych. Tak, to była gorzka ironia. 

Problem leży w ludziach. Jesteśmy ułomni, ja i Ty. Kłótliwi, pamiętliwi, małostkowi, nieraz pełni złości. Tę ułomność nosimy w sobie wszędzie, także na wywiadówki. Rzecz idzie o dzieci, więc emocje buzują.

Wyobrażam sobie teraz młodego nauczyciela z prawdziwym powołaniem. Ma wielkie marzenie. Chce uczyć dzieci. Trafia do współczesnej podstawówki, z jej biurokracją, przepełnieniem (zwracam uwagę, że wszędzie powstają teraz nowe osiedla, lecz nie nowe podstawówki), układzikami, głupimi kolegami z pracy, roszczeniowymi rodzicami i, co tu kryć, tępymi i niewdzięcznymi dziećmi. Dorzućmy do tego ogrom pracy zabieranej do domu i fakt, że pensja nie wystarczy na życie. Co stanie się z tym człowiekiem po paru latach? System go przemieli, zmieniając w zgorzkniałego, znerwicowanego grzyba, który mści się na wszystkich. Także na dzieciach.

Współczuję obu chłopcom, że muszą chodzić do szkoły

My, rodzice, jesteśmy w piekle. A z piekła, jak wiemy, nie ma ucieczki.

Współczuję obu chłopcom, że muszą chodzić do szkoły. Mam tylko jedno, wątłe pocieszenie. Chodziłem do jednej z najostrzejszych podstawówek. Obrywałem w zęby. Topili mnie w ubikacji. A po latach szkołę wspominam pięknie, o wielu nauczycielach myślę z wdzięcznością. Droga pani Kantorek, droga pani Olejarczyk, bardzo Paniom dziękuję. Może chłopcy też tak kiedyś powiedzą o swoich nauczycielach?

Ale tak, to marne pocieszenie.
 

Więcej:szkoła