Szpady, lance, pistolety

Za króla Sasa podkomorzy i wojewoda spotkali się na ubitej ziemi. Jeden z nich stracił życie. A wszystko przez kobietę

Wojewoda zabił konia pod podkomorzym, który, padając na ziemię, wołał przejęty strachem: »Kocham pana wojewodę!«. Za pośrednictwem sekundantów ścisnęli się na placu i z dobrą manierą rozjechali”. Tak pojedynek Adama Tarły, wojewody lubelskiego, z Kazimierzem Poniatowskim, podkomorzym koronnym, odbyty w styczniu 1743 r., opisał w „Pamiętnikach” Jędrzej Kitowicz. Mimo uścisków nie był to koniec kłótni, a jej finał okazał się tragiczny i tajemniczy.

Miłością Adama Tarły była piękna, młodziutka Anna Lubomirska. Wojewoda, który „Anusi wysługował, czyniąc jej w każdej kompanii pierwsze honory”, stał się obiektem plotek i nieprzychylnych docinków. Posądzano go, że tylko czeka na śmierć starszej od siebie żony, aby poślubić dziewczynę. Początek dramatycznym wydarzeniom dał bal u marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego, który odbył się w styczniu 1743 r. w Warszawie. Tarło zatańczył z Anną, po czym poprosił do tańca Izabelę Poniatowską, wojewodziankę mazowiecką. Ta jednak, urażona „tym przeniesieniem Anny nad siebie”, odmówiła: „Z kimeś WPan tańcował pierwszy taniec, z tą tańcuj i drugi”. Na te słowa porywczy wojewoda zawołał: „Będę go miał za szelmę, kto z wojewodzianką mazowiecką pójdzie w taniec”. Natychmiast siedząca obok Konstancja z Czartoryskich Poniatowska, „baba dumna i męskiego serca”, kazała synowi Kazimierzowi Poniatowskiemu, podkomorzemu wielkiemu koronnemu, zatańczyć z Izabelą. Gdy ruszyli na parkiet, Tarło wykrzyknął: „Otóż jesteś szelma!”. Podkomorzy nie pozostał dłużny w obelgach. Urażony Tarło wyzwał go na pojedynek.

Niefortunne zachowanie Poniatowskiego podczas starcia rozbawiło zgromadzonych wokół placu gapiów. Widowisko to nadszarpnęło prestiż familii. Gdy podkomorzy stanął przed matką, ta uderzyła go w policzek, wołając: „Wolałabym cię widzieć trupem z placu przyniesionego niż z taką ohydą powracającego. Nie zów się synem moim, jeżeli tej hańby nie powetujesz!”. Tarło triumfował, ale konflikt z familią dopiero się zaczął.

GORĄCA KREW

Najpierw jako przewodniczący Trybunału Skarbowego w Radomiu Tarło rozstrzygnął na niekorzyść Augusta Czartoryskiego spór z magistratem Warszawy, potem w Trybunale Koronnym w Piotrkowie uniemożliwił zaprzysiężenie na deputatów stronników Czartoryskich. Spór zaostrzył się jeszcze bardziej, gdy pojawił się anonimowy paszkwil „Szpieg pospolity i polityczny albo raczej listy wojującego we wszystkich materiach”. Według autora, który wspominał niedawny pojedynek, to koń wojewody został trafiony, a przygnieciony nim Tarło krzyknął: „Jeżeli nie zginę, to przyrzekam, że zostanę kapucynem!”. Tarło podejrzewał, że tekst powstał z inspiracji wojewody mazowieckiego Stanisława Poniatowskiego, ojca Kazimierza. Wysłał więc do Stanisława list, w którym podał w wątpliwość szlachectwo Poniatowskich i wyzwał go na pojedynek. „Ojciec Pana nigdy nie był w tym stanie mierzyć się z człowiekiem mojej rangi, czego winszuję teraz obydwom Panom […]. Prezentuję mu tedy te bronie: szpadę, lancę, pikę, szponton, pistolet, fuzję, sztuciec, harmatę, aż do prochu”. Wyzywanie podeszłego wiekiem Stanisława Poniatowskiego było dużym nietaktem. Ten odpowiedział, że choć w młodości miał „krew wrzącą, tak jak inni”, teraz nie widzi potrzeby stawania do pojedynku. Rozsierdzony Tarło w kolejnej korespondencji znów go obraził i drwił z jego syna.

Tarło – widząc, że nie uda mu się sprowokować Stanisława – wyzwał na pojedynek jego szwagra, podkanclerzego litewskiego Michała Czartoryskiego; oznajmił, że czeka na niego i Kazimierza Poniatowskiego w okolicach Lublina, dokąd jedzie na Trybunał. Podkanclerzy jednak pouczył go listownie, że jako stróż prawa ma „takim imprezom zapobiegać”. Tarło wyzwał więc wojewodę ruskiego Augusta Czartoryskiego i raz jeszcze Kazimierza. Oburzony wojewoda nie przyjął wyzwania. Podkomorzy zaś pewny, że jego ojciec uzyska od króla zakaz pojedynkowania się, wyznaczył termin spotkania. Gdy Tarło przybył na miejsce, zastał szwadron dragonów i kanclerza Andrzeja Załuskiego, który pokazał mu list od króla zakazujący pojedynku. Wkrótce Adam Tarło sam otrzymał od Augusta III list, w którym król ostrzegał go, że jeśli się nie uspokoi, to wystąpi przeciw niemu z „całą surowością prawa jako gwałcicielowi spokoju publicznego”.

POJEDYNEK ROKU

Tymczasem Czartoryscy postanowili, że sprawa musi zostać wyjaśniona i pojedynek jest konieczny. W marcu 1744 r. Kazimierz Poniatowski wysłał w tej sprawie do Adama Tarły dwóch oficerów gwardii saskiej. Ten ze względu na królewskie ostrzeżenie początkowo oponował, ale w końcu wyznaczył termin. Zainteresowanie pojedynkiem było ogromne. Choć księża ogłosili z ambon, że gapie zostaną obłożeni ekskomuniką na równi z walczącymi, to „połowa Warszawy wysypała się na niego”. Zwolennicy wojewody ostrzegali go przed walką. Tarło, „jak był serca wielkiego, tak nie chciał słuchać żadnych perswazji”. W oznaczonym dniu koń jego „lubo w inne czasy posłuszny, tak rżał, miotał się i nogami grzebał, że dół niemały na dziedzińcu wykopał”. Słudzy Tarły – sądząc, że w ten sposób zwierzę przestrzega go przed śmiercią – błagali, aby nie jechał. Wojewoda jednak okiełznał konia i ruszył przez miasto na wyznaczone miejsce.

 

Życie za fraszki

W Rzeczypospolitej doby sarmatyzmu rzeczą niesłychaną był pojedynek stoczony z wyrachowaniem, zimną krwią, w oznaczonym miejscu i terminie. Nie do przyjęcia było rąbanie albo strzelanie do siebie na trzeźwo. Co innego z porywu serca i po pijaku. W pojedynkę albo w licznej asyście służby i sekundantów. Pojedynki w obronie honoru – z prawnego punktu widzenia – były nielegalne i groziły uczestnikom karą śmierci. Teoretycznie zgodę na pojedynek mógł wydać król. Ten jednak korzystał z tego prawa rzadko. Za Stanisława Augusta pojedynków „honorowych” było już więcej. Najczęściej odbywały się z samego rana, tuż za granicami Warszawy, w Jeziornie. „Tam w niezmiernej cholerze – pisał Ignacy Krasicki – rozjuszeni rycerze, dla przymówki lub flaszki, kładą życie za fraszki”.

MW

Pierwszy przyjechał karetą Poniatowski z sekundantami, hrabią Jerzym Flemmingiem i kapitanem gwardii saskiej Fryderykiem Wilhelmem Korffem. Tarło przybył na miejsce w towarzystwie pułkownika Brassaca, Francuza w służbie polskiej, oraz majora Szabłowskiego, i zaprosił podkomorzego do walki na szpady.

Sekundant Poniatowskiego zaproponował pistolety i powtórzył jego uwagę, że „wojewoda, skoro wyzywał na harmaty, szpontony, baryły prochu, to pistoletu bać się nie powinien”. Rozjuszony Tarło sięgnął po szpadę i zatknął na niej listy podkomorzego, obiecując mu przybić je do serca. Wtedy otoczyli go gwardziści i ludzie familii. Nadszedł z pistoletami Poniatowski i rozpoczęły się dość niecenzuralne targi o rodzaj broni. W końcu Tarło zgodził się walczyć na pistolety, ale dystans wyznaczony przez sekundantów na 20 kroków skrócił do 5.

Wojewoda i podkomorzy dwa razy spudłowali. Pecha miał za to przebiegający przez plac pojedynku chłop, który dostał w… „zadnią ćwierć”. Wtedy wściekły Tarło rzucił się ze szpadą na Poniatowskiego. Podkomorzy ruszył ku niemu i pchnął szpadą. Tarło dostał w samo serce, cofnął się o kilka kroków i padł na ziemię z okrzykiem: „O, mon Dieu!”.

Po pojedynku Poniatowskiego (był ranny) zawieziono do koszar gwardii, aby ta chroniła go przed gniewem pospólstwa i szlachty. Gdy emocje opadły, przetransportowano go do rodowego pałacu w Warszawie, gdzie doszedł do zdrowia. Zwłoki Tarły zawieziono zaś do Zwolenia. Leżały tam wiele dni, gdyż nuncjusz nie chciał przystać na zdjęcie z zabitego ekskomuniki. Dopiero kardynał Jan Lipski wyjednał zgodę na chrześcijański pogrzeb.

Wielu świadków zdarzenia twierdziło, że to sekundant podkomorzego – Korff „wmieszawszy się między bijących pod pozorem dodawania serca, spod ręki podkomorzego zadał sztych śmiertelny”. Do tych podejrzeń przyczynił się sam sekundant, który zaraz po starciu wyjechał za granicę. Powrócił do regimentu dopiero, gdy zapadł wyrok. Jak było naprawdę – nie wiadomo. Faktem jest, że Trybunał skazał podkomorzego tylko na sześć niedziel wieży, a sekundantów na dwie niedziele. Do tak łagodnego wyroku przyczynił się starosta piotrkowski Paweł Mostkowski, stronnik familii. Wojewoda sandomierski Jan Tarło na próżno protestował i domagał się rewizji wyroku. Po jego śmierci pozostali krewni niefortunnego awanturnika nie wracali już do tej sprawy.