Wydaje ci się, że umiesz czytać intencje innych ludzi? Nic bardziej mylnego [RAPORT]

Wydaje nam się, że świetnie opanowaliśmy sztukę oceniania intencji innych ludzi, rozpoznawania tego, co czują, odgadywania, czy kłamią lub co chcą nam powiedzieć. Nic bardziej mylnego
Wydaje ci się, że umiesz czytać intencje innych ludzi? Nic bardziej mylnego [RAPORT]

Jest upalne popołudnie 10 lipca 2015 roku. Sandra Bland, młoda Afroamerykanka z Chicago, wyjeżdża z kampusu Prairie View A&M University w Teksasie. Jest absolwentką tej uczelni i właśnie dostała pracę. Sandra jest piękna i ambitna, w college’u należała do stowarzyszenia studentek Sigma Gamma Rho i jako wolontariusz pracowała z seniorami. Tuż przed skrętem na autostradę zostaje zatrzymana. Policjant Brian Encinia początkowo jest uprzejmy. Oświadcza, że nie zasygnalizowała zmiany pasa. Pyta, co tu robi, dokąd jedzie. Informuje Sandrę, że musi dać jej mandat, a wtedy zdenerwowana dziewczyna zapala papierosa. Encinia prosi, by go zgasiła. Ona odmawia, policjant każe jej wysiąść z samochodu. „Nie ma pan prawa. Dzwonię po adwokata” – grozi ona.

„To, co następnie zaszło, zostało zarejestrowane przez kamerę w jego radiowozie, a nagranie obejrzano na YouTubie kilka milionów razy. Bland została zatrzymana i zamknięta w areszcie. Trzy dni później popełniła w celi samobójstwo” – opisuje w swojej książce „Jak rozmawiać z nieznajomymi” Malcolm Gladwell, kanadyjski pisarz i autor popularnonaukowych bestsellerów. Choć
sprawa Sandry Bland, jeden z wielu przypadków policyjnej przemocy przeciwko czarnoskórym obywatelom, okazała się bardziej złożona, niż wynikałoby to z filmu na YouTubie (szczegóły opisujemy w ramce „Sprawa Sandry Bland”), dla Gladwella ta historia stała się punktem wyjścia do szukania odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak kiepsko radzimy sobie z rozumieniem innych ludzi.

 

JAK WYRAZIĆ TO CO W SERCU

Na nagraniu scysji między wspomnianymi policjantem i dziewczyną od razu rzuca się w oczy, że każda ze stron z sekundy na sekundę jest coraz bardziej zdenerwowana, a druga strona kompletnie na to nie reaguje. Zamiast stonować, wycofać się, załagodzić – i dziewczyna, i policjant stają się coraz bardziej agresywni. Czyżby nie umieli odczytać nawzajem swoich emocji? To przecież podstawowa ludzka umiejętność. Już w 1872 roku Karol Darwin w książce „O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt” pisał, że „każdy człowiek uśmiecha się, marszczy brwi w gniewie albo nos z obrzydzeniem w ramach ewolucyjnej adaptacji”. „Szybkie i dokładne przekazywanie sobie nawzajem emocji było tak istotne dla przetrwania gatunku ludzkiego, że twarz stała się swoistym billboardem serca” – podsumowuje Gladwell.

Jednak nie zawsze i nie wszędzie. Dr Carlos Crivelli z De Montfort University w Leicester te same fotografie twarzy ukazujących podstawowe emocje pokazał kolejno grupie dziesięciolatków z Madrytu, a następnie mieszkańcom Wysp Trobrianda na Pacyfiku. Wyniki badań opublikowane w 2016 r. w „Journal of Experimental Psychology” były zaskakujące. Wszyscy hiszpańscy uczniowie bez problemu utożsamili uśmiech na twarzy z radością, ponad 90 proc. bez problemu identyfikowało też twarz smutną, gniewną i przerażoną. Jednak zaledwie 58 proc. Trobriandczyków wzięło
uśmiech za radość, 23 procent uznało tę twarz za neutralną. Z innymi emocjami było jeszcze gorzej; smutek rozpoznało 46 proc. badanych, a gniew zaledwie 7 proc. – jedna piąta uznała tę twarz za szczęśliwą (sic!). – Mina, którą w zachodnich społecznościach uważamy za wyraz strachu, na Wyspach Trobrianda jest rozpoznawana jako groźba – relacjonował badacz.

Rezultaty były podobne, gdy powtórzono je na innych grupach, m.in. Mwani z Mozambiku. – Detekcja emocji jest silnie regulowana kulturowo – wyjaśnia dr Marek Drogosz, psycholog z Uniwersytetu SWPS w Warszawie zajmujący się m.in. stereotypami i błędami w komunikacji. – Te mechanizmy często są przez nas niedostrzegane do momentu zetknięcia się z obcą kulturą, np. wyjazdu do innego kraju. Dopiero w bliskim kontakcie np. z Japończykami zauważymy, że trudno jest nam odczytać ich emocje, bo je ukrywają. Odwrotnie we Włoszech – tam szybko poczujemy się przytłoczeni nadmierną ekspresją. Różnice te często prowadzą do pomyłek. A te, jak widać, mogą być groźne w skutkach.

 

CZYTANIE EMOCJI TO MIT

Tak, policjant i dziewczyna pochodzili z jednego kręgu kulturowego. Jednak problem w tym, że równie kiepsko jak odczytywanie emocji idzie nam ich komunikowanie. Aby to udowodnić, dwaj niemieccy psychologowie Achim Schützwohl i Rainer Reisenzein zaaranżowali sprytny eksperyment. Umieszczali badanych w ciemnym pokoju, do którego prowadził długi wąski korytarz. Badani mieli wysłuchać nagrania opowiadania Franza Kafki, po czym rozwiązać test, który sprawdzał, ile z niego zapamiętali. W tym czasie pomocnicy badaczy demontowali tymczasowe ścianki, przekształcając korytarz w otwartą jaskrawozieloną salę. Badany wychodził z pokoju, a tu zaskoczenie! W dodatku na środku sali na czerwonym krześle siedziała bliska mu osoba. Badacze rejestrowali reakcję badanych ukrytą kamerą, prosili też ich o ocenę zaskoczenia w skali od 1 do 10. Średnio szok oceniano na 8,14. Sporo. Gdy jednak badacze zanalizowali treść filmów, okazało się, uczestnicy zdecydowanie przeceniali swoją ekspresję zaskoczenia. Mina typowa dla tego stanu: szeroko otwarte oczy, uniesione brwi i rozdziawione usta wystąpiła tylko u 5 proc. badanych. U 17 proc. badacze zaobserwowali dwa z tych trzech ruchów mimicznych.

 

U pozostałych żadnego. „Transparentność, koncepcja mówiąca, że zachowanie i wyraz twarzy ludzi – to, w jaki sposób prezentują się na zewnątrz – dają nam autentyczny, wiarygodny wgląd w ich wewnętrzne uczucia, to mit” – pisze Gladwell. „Uwierzyliśmy w niego, oglądając za dużo telewizji i czytając za dużo powieści, w których bohater zdziwiony, »zrobił wielkie oczy« albo »ze zdumienia opadła mu szczęka«”. Poza tym, jak zauważa prof. Alan J. Fridlund, psycholog z University of California w Santa Barbara, mimika często nie służy nam do ujawniania emocji, ale wywierania konkretnego wpływu na innych. „Przybieramy smutny wyraz twarzy, aby uzyskać od innych pocieszenie czy pomoc, a uśmiech może służyć zamaskowaniu tego, że jesteśmy zdenerwowani” – wylicza badacz w pracy „Facial Displays Are Tools for Social Influence” opublikowanej w „Trends in Cognitive Sciences”.

 

TY TO NIE JA

Zadanie wydawało się banalne. Studenci badani przez zespół prof. Emily Pronin, psycholog z Princeton University, mieli uzupełnić brakujące litery w słowach. Następnie wszystkich zapytano: co twoje wybory mówią o tobie? Np., jeśli uzupełniłeś TOU_ _ jako TOUCH („dotyk”), czy to sugeruje, że jesteś kimś innym, niż gdybyś wybrał TOUGH („twardy”). Badani zaprzeczali: „To tylko słowa”, „Czysty zbieg okoliczności”, „Uzupełnione wyrazy nie są miarą mojej osobowości”. Trudno się z nimi nie zgodzić. Tyle że gdy tym samym studentom zadano to samo pytanie, pokazując im testy obcych ludzi, bez problemu zaczęli ich oceniać. „Koncentruje się na rywalizacji i wygrywaniu. Może być sportowcem” – analizowali test, w którym padały takie wyrazy jak WINNER („zwycięzca”), SCORE („wynik”), GOAL („gol”). Wyrokowali, czy dana osoba jest próżna, strachliwa lub czy ma skłonność do ryzyka.

Badaczka nazwała to zjawisko „iluzją asymetrycznego wglądu”. „To przekonanie, że znamy innych lepiej niż oni nas – i że być może wiemy o nich coś, czego sami nie wiedzą (ale nie odwrotnie)” – wyjaśnia w artykule opublikowanym w 2001 r. w „Journal of Personality and Social Psychology”.

Jak tłumaczy dr Marek Drogosz, na przekonanie, że „wiemy o innych więcej niż oni o nas” składa się wiele mechanizmów. – Popełniamy podstawowy błąd atrybucji, tłumacząc zachowanie jakiejś osoby przede wszystkim jej charakterem, a nie doceniając wpływu okoliczności, w których się znalazła – mówi. Na to nakłada się inny błąd, także opisany przez prof. Pronin błąd ślepej plamki. Jego
nazwa pochodzi od miejsca na siatkówce oka, w którym brak jest fotoreceptorów. Mechanizm ten sprawia, że ludzie mają skłonność do uznawania siebie za obiektywnych i do zaprzeczania własnej
stronniczości, zarazem uważając innych za nieobiektywnych i stronniczych. Przykład? Lekarz otrzymujący prezent od firmy farmaceutycznej uważa, że nie wpłynie to na jego decyzje, które leki ma przepisywać. Jednak gdy zapytamy, jak postąpiliby jego koledzy, wydaje mu się, że wykazywaliby większą skłonność do ordynowania leków konkretnej firmy.

 

DŻENTELMEN CZY ZŁODZIEJ

– Odwrotnością tego mechanizmu jest tzw. złudzenie ponadprzeciętności. Gdy kogoś zapytamy, czy jego poziom inteligencji jest przeciętny czy powyżej średniej, większość z nas odpowie, że powyżej, choć to raczej niemożliwe – wyjaśnia dr Drogosz. Ponadprzeciętnie oceniamy także naszą zdolność do szybkiej całościowej oceny innych. Badacze z Uniwersytetu Stanforda – Nalini Ambady i Robert Rosenthal – poprosili studentów, by ocenili kompetencję, szczerość oraz pewność siebie wykładowców, oglądając 2-, 5- lub 10-sekundowe nagranie ich wykładu. Studentom wystarczyły dwusekundowe migawki, by ocenić wykładowcę, a ich oceny były zgodne z oceną po całym semestrze.

SAMOBÓJSTWO CHARAKTER CZY OKOLICZNOŚCI

PIEKARNIK SYLVII PLATH

Czy wybitna poetka odeszła przedwcześnie, bo w latach 60. samobójstwo było zbyt łatwe? 11 lutego 1963 r. Sylvia Plath zakończyła życie, wkładając głowę do piekarnika i odkręcając gaz.

Szybka ocena: „Plath była urodzoną samobójczynią”: miała obsesję na tym punkcie, już wcześniej próbowała odebrać sobie życie. Leczyła się psychiatrycznie. Została porzucona przez mężczyznę, którego wielbiła. Malcolm Gladwell zwraca jednak uwagę na szczegół, który wszystkim umyka. „Jak i kiedy zabiła się Plath?” W latach 60. brytyjski przemysł gazowy przeszedł transformację, gaz
miejski zastąpiono gazem ziemnym. Ten ostatni nie zawierał tlenku węgla, którym zatrucie było wtedy główną przyczyną samobójczych zgonów w Wielkiej Brytanii (po metodę tę sięgało 44 proc. samobójców).

„Czy kiedy zatrucie tlenkiem węgla stało się fizycznie niemożliwe, ludzie, którzy chcieli się zabić, przestawili się na inne metody?” – pyta Gladwell. Okazuje się, że liczba samobójstw brytyjskich kobiet w wieku 20–45 lat (w tej grupie mieściła się Plath) spadła wówczas o połowę. Czy w tej grupie znalazłaby się poetka? Tego nie wiemy, ale nim ocenimy postępowanie innych, weźmy pod uwagę kontekst, w którym działają
 

 

Inne eksperymenty wykazały, że równie trafnie (i szybko) potrafimy określić status ekonomiczny czy poglądy polityczne nieznajomej osoby. Ale i tu tkwi haczyk. – Aby efektywnie radzić sobie np. z oceną innych, nasz mózg często idzie na skróty, posiłkując się np. stereotypami. Pozwalają one na błyskawiczną klasyfikację: „nudziarz”, „menel”, a ten to „porządny facet” i przypisanie każdej z tych kategorii zestawu określonych cech. Menel może nas okraść, a ten porządny gość raczej nie. Czy aby na pewno? – pyta dr Drogosz. W pułapkę tę wpadli badani przez Darrella J. Steffensmeiera klienci sklepu, którzy obserwowali, jak mężczyzna wsuwa do kieszeni niewielki przedmiot: w jednej z wersji eksperymentu był on nieogolony i miał zniszczone ubranie („menel”), w drugiej był ogolony, miał garnitur i krawat („biały kołnierzyk”).

W tym drugim przypadku klienci zgłaszali kradzież znacznie rzadziej. – Na takich lukach w naszym rozumowaniu żerują często przestępcy – zauważa dr Drogosz. Tak działał choćby opisany w książce Gladwella inwestor giełdowy Bernard Madoff, twórca jednej z największych w USA piramidy finansowej, który oszukał ponad 13 tys. inwestorów – ich straty szacowane są na kilkadziesiąt miliardów dolarów. To nie tak, że w kwestii Madoffa nie pojawiały się wątpliwości. Od 2005 r. (a więc cztery lata przed aresztowaniem oszusta) bostoński inwestor Harry Markopolos informował Amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC), że firma Madoffa to oszustwo. Bez skutku. Część banków odradzała inwestowanie w fundusze Madoffa. A jednak wykrycie przestępcy ciągnęło się latami. Dlaczego tak wielu ludzi, mimo niepokojących sygnałów, okazało się ślepych na kłamstwa Madoffa?

HISTORIA MANIPULACJE POLITYKÓW

UŚCISK ADOLFA HITLERA

Aż trudno uwierzyć, że fűhrerowi tak łatwo udało się oszukać brytyjskiego premiera W1938 r. Neville Chamberlain udał się do – Adolfa Hitlera, by zażegnać kryzys sudecki. Spotkał się z nim jeszcze dwa razy. W czasie tych wizyt brytyjski premier uważnie obserwował niemieckiego dyktatora. Hitler wydał mu się twardym, ale szczerym człowiekiem. „Uścisnął mi dłoń obiema rękami, w sposób, jaki
rezerwuje dla okazywania szczególnej życzliwości” – relacjonował Chamberlain w liście do siostry. „Negocjacje Chamberlaina z Hitlerem uważa się powszechnie za jedną z największych głupot poprzedzających drugą wojnę światową. Chamberlain uległ urokowi Hitlera” – sumuje Malcolm Gladwell.

Uwierzył w to, w co wierzą rekruterzy osobiście przesłuchujący potencjalnych pracowników, i matki osobiście zatrudniające nianie do dzieci, że „informacje uzyskane w wyniku osobistego kontaktu mają wyjątkową wartość”. Tymczasem – w przypadku Hitlera skutek był odwrotny. „Wszystkie te dodatkowe informacje nie pomogły Chamberlainowi przejrzeć zamiarów Hitlera. Przeciwnie – zaciemniły jego obraz”. – Z przekazów historycznych wiadomo, że niemiecki dyktator godzinami ćwiczył przed lustrem ekspresję – od życzliwego uścisku ręki, na który nabrał się Chamberlain, po wrzaski, którymi zastraszał innych – wylicza dr Drogosz.

 

DZIAŁAJĄC W TRYBIE PRAWDY

W badaniu prof. Timothy’ego R. Levine’a z University of Alabama w Birmingham studenci rozwiązywali w parach test z wiedzy ogólnej, w którym nagrodą były pieniądze. W połowie zadania pilnująca ich badaczka wychodziła na chwilę z pokoju. Wtedy jeden z pary studentów (podstawiony przez badaczy) zachęcał drugiego, by zajrzeć do koperty z odpowiedziami. Ok. 30 proc. to zrobiło. Po teście Levine przeprowadzał z badanymi rozmowę, pytając, czy oszukiwali. Część z nich kłamała. Następnie Levine pokazał innej grupie badanych nagrania wcześniejszych rozmów: 22 kłamców i 22 prawdomównych, prosząc, by wskazali, kto jest kim. O ile badani trafnie identyfikowali niemal wszystkich prawdomównych, o tyle przy kłamcach ten odsetek spadał do 56 proc.

WŁADZA UPRAWNIENIA POLICJI

SPRAWA SANDRY BLAND

Do śmierci dziewczyny doprowadziły jej problemy psychiczne i policyjna agresja

Po kontroli policyjnej 10 lipca 2015 roku Bland została zatrzymana przez funkcjonariusza Encinię i odwieziona do więzienia Waller County w Teksasie. 13 lipca znaleziono ją w celi martwą. Wszystko wskazywało na to, że Sandra popełniła samobójstwo (przez powieszenie). Podczas sekcji ujawniono, że miała ok. 25 blizn po samookaleczeniach lub próbach samobójczych, w jej organizmie wykryto także wysoki poziom THC, wskazujący na przyjęcie dużej dawki marihuany niedługo przed śmiercią. Nie znaleziono dowodu, że stało się to w celi – być może połknęła posiadany zapas tuż przed zatrzymaniem. Dochodzenie ujawniło jednocześnie, że Brian Encinia specjalizował się w zatrzymywaniu kierujących pod błahymi pretekstami. W ciągu 12 miesięcy wystawił 1600 mandatów za drobne przewinienia. Ponadto skłamał w zeznaniach, że zachowywał się wobec Bland „stanowczo” w obawie o swoje bezpieczeństwo. Udostępnione niedawno nagranie z telefonu Sandry dowiodło, że nie miał ku temu żadnych podstaw. Ostatecznie Encinia został zwolniony ze służby i dożywotnio pozbawiony możliwości powrotu do zawodu.
 

 

Wydawałoby się, że powinniśmy być w tym dobrzy. Ewolucja przez miliony lat powinna przecież faworyzować osoby umiejące wychwycić subtelne oznaki oszustwa” – spekuluje Gladwell. Wcale tak nie jest. Levin tłumaczy to mechanizmem, który nazywa teorią prawdy domyślnej. Jak wyjaśnia w książce „Duped: Truth–Default Theory and the Social Science of Lying and Deception” – „jesteśmy »ustawieni domyślnie« na uznawanie komunikatów za prawdę: automatycznie zakładamy, że ludzie, z którymi mamy do czynienia, są uczciwi, jeżeli nie dostaniemy wyraźnego sygnału, że jest inaczej”. Dzieje się tak z wielu względów. – Uczymy się od małego, że kłamstwo jest czymś złym, że może nas za to spotkać kara – utrata twarzy i zaufania, więc większość z nas naprawdę stara się raczej mówić prawdę. Założenie, że inni też tak postępują, jest niezbędne do sprawnego funkcjonowania w społeczeństwie – argumentuje dr Drogosz.

Dlaczego jednak tak dużo czasu zajmuje nam wykrycie kłamstwa? – Działa tu tzw. błąd potwierdzenia; chętniej słuchamy informacji, które potwierdzają nasze wstępne założenia, niż tych, które im zaprzeczają. Jeśli uznaliśmy kogoś za godnego zaufania, nie lubimy dowiadywać się, że nas okłamał – wychodzimy wtedy na łatwowiernych. Aby uniknąć takiego dysonansu poznawczego, szukamy – często nieświadomie – informacji, które potwierdziłyby naszą wstępną ocenę. Nawet jeśli byłoby to kolejne kłamstwo, jesteśmy gotowi je „kupić”. Ba, możemy nawet bardziej lubić kogoś, kto nas okłamał, niż tego, kto to kłamstwo ujawnił… – tłumaczy dr Drogosz.

 

SKAZANI NA NIEZNAJOMYCH

Wydawałoby się, że po przeczytaniu tego tekstu wszyscy powinniśmy zaprzestać społecznych interakcji. Nie da się. Jak reasumuje Gladwell: „Nie mamy wyboru, musimy rozmawiać z nieznajomymi, zwłaszcza w naszym współczesnym, pozbawionym granic świecie. Policjanci muszą zatrzymywać ludzi, których nie znają. Młodzi ludzie chodzić na imprezy, by poznawać nieznajomych: na tym polega emocjonujący urok romantycznych odkryć”. Mamy pogodzić się z faktem, że jesteśmy tak naiwni i niekompetentni? – Tak. Błędy popełnione w komunikacji z innymi są ceną, którą płacimy za efektywne funkcjonowanie jako społeczeństwo. Zdawkowość oceny jest nam niezbędna, bo oszczędza czas i energię. Co byśmy zrobili, widząc że przyjacielowi, który zapewnia, że u niego wszystko OK, kącik ust drga, jakby miał się rozpłakać? Rozpoznali, że pani w sklepie za miłym uśmiechem ukrywa furię? Zbyt umiejętne interpretowanie emocji innych ludzi bardzo skomplikowałoby nam życie, a wietrzenie wszędzie podstępu wpędziło nas w paranoję – zauważa dr Drogosz. Tak naprawdę do szczęścia potrzeba nam nie sprawnej detekcji nieznajomych, ale jedynie przekonania, że jest ona sprawna.

Agnieszka Fiedorowicz – dziennikarka naukowa, laureatka Pióra Nadziei 2010
Amnesty International Polska dla dziennikarzy piszących o prawach człowieka.
 

Więcej:twarz