Umrzeć ze śmiechu, czyli o fatalnych skutkach radosnych chwil

Umrzeć ze śmiechu, czyli o fatalnych skutkach radosnych chwil

Śmierć po wygranej w kręgle? Albo w trakcie oglądania ulubionej komedii? To bardzo prawdopodobne, choć trudno powiedzieć, czy jest to śmierć piękna.

Nie mogąc pozbyć się tego obrazu ze świadomości, wpadła w histerię, trwającą bez przerwy aż do śmierci w piątek rano” – można było przeczytać w kwietniowym wydaniu miesięcznika „Gentleman’s Magazine” z 1782 roku. Komentarz ten dotyczył losu niejakiej pani Fitzherbert, która w środę 17 kwietnia owego roku wraz ze znajomymi wybrała się do teatru na „Operę żebraczą”. Obraz, którego zaś nie mogła wymazać ze swojej pamięci i który nie dawał jej spokoju, to widok popularnego wówczas aktora Charlesa Bannistera przebranego za kobietę. Kiedy pojawił się na scenie, cała widownia wybuchnęła głośnym śmiechem. Niestety, pani Fitzherbert nie mogła przestać chichotać i musiała opuścić teatr przed końcem przedstawienia. To, co stało się później, opisał „Gentleman’s Magazine”.

Dwieście lat później, w 1989 roku, urodzony w Danii Ole Bentzen, lekarz specjalizujący się w leczeniu i monitorowaniu zaburzeń słuchu, wybrał się do kina na film zatytułowany „Rybka zwana Wandą”. Grający główną rolę brawurowy John Cleese rozbawił go do tego stopnia, że nie mógł opanować śmiechu i po paru minutach wyczerpującego rechotu zmarł. Te dwie koszmarne historie są z pewnością potwierdzeniem wielkiego komediowego talentu obu aktorów, ale czy są dowodem na to, że umrzeć ze śmiechu można naprawdę?

O skutkach przedawkowania lub zgubnych następstwach śmiechu mieli przekonać się już starożytni Grecy. Wieszcz i przepowiadacz przyszłości Kalchas, który zasłynął poleceniem wybudowania drewnianego konia podczas wojny trojańskiej, z zamiłowania parał się winiarstwem. Kiedyś na degustację zrobionego przez siebie trunku zaprosił znajomego jasnowidza. Kiedy ten, siedząc już przy stole, przepowiedział Kalchasowi, że nigdy nie skosztuje on własnego wina, gospodarz wybuchnął gromkim śmiechem, po czym nagle zmarł. Żyjący w III wieku przed naszą erą filozof Chryzyp zaczął się zaś śmiać (ze skutkiem śmiertelnym), widząc osła usiłującego jeść figi. Los obydwu mędrców podzielił również słynny grecki malarz Zeuksis z Heraklei, u którego wybuch gromkiego śmiechu miał wywołać widok dopiero co ukończonego przez niego portretu starszej kobiety. Także słynny włoski pisarz Pietro Aretino figuruje na liście domniemanych ofiar niekontrolowanego śmiechu. Po tym, jak jego siostra opowiedziała mu niewinną dykteryjkę, zaczął śmiać się bez opamiętania, przechylił się wraz z krzesłem, na którym siedział, i upadł. Żyjącego w XVII wieku szkockiego pisarza i tłumacza Thomasa Urquharta śmierć również zaskoczyła w najmniej spodziewanym momencie. Kiedy ten ceniony tłumacz dzieł Rabelais’go dowiedział się, że dynastia Stuartów ponownie obejmuje rządy w kraju, wpadł w histeryczny śmiech, który trwał aż do jego śmierci, czyli przez kilkanaście minut.

W każdym z tych przypadków następstwa niekontrolowanego śmiechu okazały się zgubne. Kalchas najprawdopodobniej się zakrztusił, Zeuksis, nie mogąc złapać oddechu, mógł się po prostu udusić. W przypadku Pietro Aretino przyczyną śmierci był udar, dawniej, zwany apopleksją. Ten wybitny renesansowy pisarz, upadając z krzesła, dostał ponoć wylewu krwi do mózgu. W przypadku duńskiego fana „Rybki zwanej Wandą” Ole Bentzena bezpośrednią przyczyną śmierci był zawał serca. Na chwilę przed odejściem na tamten świat jego serce uderzało 500 razy na minutę.

Ostatni udokumentowany przypadek śmierci związanej ze śmiechem miał miejsce w 2003 roku. Pięćdziesięciodwuletni Damnoen Saen–um, sprzedawca lodów z Tajlandii, przez dwie minuty śmiał się przez sen, aż w końcu przestał oddychać i zmarł. Przyczynę jego śmierci określono jako asfiksję, czyli niedobór tlenu.

Kibice i kanibale, czyli grupy ryzyka

Fakt, że można zakrztusić się podczas śmiechu, nie budzi wątpliwości, ale już stwierdzenie, że śmiech może przyczynić się do tak fatalnych zdarzeń jak zawał serca, wielu osobom może wydawać się kontrowersyjne. Należy jednak pamiętać, że śmiech jest wyrazem odczuwanych przez nas emocji, a to właśnie one według niektórych lekarzy mogą mieć zgubne skutki. Profesor neurologii z Harvard Medical School Martin Samuels od ponad 40 lat bada zjawisko nagłych, wywołanych intensywnymi emocjami śmierci. „Wśród zebranych przeze mnie w trakcie badań przypadków był mężczyzna, który usłyszał przed sądem wyrok ułaskawiający, golfista, który trafił do dołka za jednym uderzeniem, i amator kręgli, który zdobył 300 punktów, czyli najwięcej, ile jest to podczas gry w kręgle możliwe. Wszyscy oni zmarli tuż po usłyszeniu dobrej wiadomości i chwilę po swoim sukcesie” – opowiada profesor Samuels. Wśród badanych przez niego osób byli też fani sportu (w 2006 roku podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w Niemczech wybuchła „miniepidemia” zawałów serca), dzieci, które umarły w lunaparku, i młodzi zdrowi ludzie, którym przystawiono do skroni pistolet. Według amerykańskiego neurologa intensywne emocje, w tym strach, rozpacz, szok, złość, podekscytowanie, a także właśnie radość, mogą wywołać fatalne skutki. „Radość, ekstaza i inne intesywne, pozytywne emocje mogą być prawdopodobnie tak samo niebezpieczne jak emocje negatywne” – twierdzi Samuels.

Fakt, że patologiczny śmiech może być także symptomem zakaźnej choroby, udowodniły medyczne i antropologiczne badania prowadzone na Papui Nowej Gwinei. Maniakalny rechot, który jeszcze czterdzieści lat temu dochodził z serca tamtejszej dżungli, a konkretniej z okrągłych, wybudowanych z dzikich traw chat, nie był bowiem wywołany ani radością, ani ekscytacją. Był on charakterystycznym symptomem ostatniego stadium nieuleczalnej, wywoływanej przez priony, zakaźnej choroby nazywanej kuru. Przebieg tej znanej również jako „śmiejąca się śmierć”, choroby zaczynał się od zaburzeń koordynacji ruchowej i bóli stawów. Później występowały trudności z chodzeniem, drżenie ciała, mimowolne ruchy, oczopląs, unieruchomienie i afazja. Na samym zaś końcu występowały w żaden sposób niekontrolowane, wycieńczające już i tak słaby organizm, nieraz prowadzące do śmierci ataki patologicznego śmiechu. Choroba kuru została odkryta w 1957 roku wśród członków górskiego plemienia Fore przez przyszłego i jednego z najbardziej kontrwersyjnych noblistów Daniela Carletona Gajduska. Podczas gdy sami Papuasi tłumaczyli kuru czarami, badania prowadzone przez dr. Michaela Alpersa i antropolog Shirley Lindenbaum wykazały, że choroba ta rozprzestrzeniała się wśród członków plemienia dzięki ich kanibalistycznym, związanym z obrzędami pogrzebowymi praktykom. Mieli oni bowiem zwyczaj spożywania ciał zmarłych po to, aby ich życiowa moc wciąż zasilała szeregi ich ziemskiej społeczności. Odkryto też, że kuru występowało dużo częściej u kobiet i dzieci niż u dorosłych mężczyzn. Ci ostatni jedli bowiem najlepsze kawałki ludzkiego mięsa, podczas gdy kobietom zostawiano resztki – w tym mózgi, w których występowało duże stężenie prionów odpowiedzialnych za roznoszenie choroby. Poza tym to kobiety myły ciała zmarłych, a także nacierały sobie mózgami twarz – w tych sytuacjach również mogło dojść do zakażenia. Odkąd kanibalizm został zakazany przez australijskie prawo kolonialne, częstotliwość zachorowań na „śmiejącą się śmierć” znacznie spadła. Ponieważ choroba ta charakteryzuje się długim okresem inkubacji, ostatni przypadek śmierci spowodowanej kuru odnotowano w 2005 roku.

Śmiertelna adrenalina

Abstrahując od endemicznych chorób i rzadkich, a czasem także na wpół legendarnych przypadków „śmierci ze śmiechu”, ten ostatni jest czystym panaceum. Śmiejąc się, wdychamy trzy razy więcej powietrza, dzięki czemu dotleniamy organizm, a nasze serce bije szybciej. Wówczas nie tylko ono ale i reszta naszych organów funkcjonuje sprawniej. Co więcej, śmiech wpływa na poprawę funkcji śródbłonka, zmniejszając ryzyko przypadłości sercowo–naczyniowych, wzmacnia system odpornościowy, a także wyzwala produkcję endorfin, co wpływa pozytywnie na nasze samopoczucie. Do zgodnego w tej kwestii chóru lekarzy dołącza profesor Samuels. Podczas swoich badań doszedł on jednak do wniosku, że bardzo silne, ekstremalne wręcz emocje (w tym samym stopniu negatywne, co i pozytywne) uaktywniają w naszych mózgach mechanizmy odpowiedzialne za reakcję na stres. Wyraźnie przyspiesza wówczas akcja serca, napinają się mięśnie, spowalnia się proces trawienia, a przede wszystkim uaktywnia się produkcja adrenaliny. Ten wydzielany wówczas w dużych ilościach hormon może w niektórych wypadkach wywołać zaburzenia rytmu serca, co w rezultacie może doprowadzić do śmierci. Jako że znaczna większość ludzi jest w stanie poradzić sobie z wydzielanymi w chwilach wysokiego stresu lub emocjonalnego napięcia dawkami adrenaliny, tego typu sytuacje zdarzają się niezwykle rzadko. Profesor Samuels szacuje, że na milion przypadków zdarza się jedynie kilka tego typu zgonów. Być może Alex Mitchell, murarz z małego, leżącego na wschodzie Anglii miasteczka King’s Lynn, należał do tej elitarnej grupy ryzyka. Wraz z żoną 24 marca 1975 roku oglądał swój ukochany serial telewizyjny „The Goodies”. Podczas jednej ze scen Mitchell dostał niekontrolowanego ataku śmiechu. Nie mógł się uspokoić i po półgodzinie zmarł wskutek niewydolności serca. Po pogrzebie, jego żona Mitchella wysłała list do producentów serialu. Dziękowała im w nim za to, że ostatnie chwile życia jej męża przepełniała wielka radość.